Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czy syn marnotrawny rzeczywiście wyruszył, „aby wszystko roztrwonić”?

Ks. Andrzej Draguła. Fot. Kopoczynski.pl

Nie można wykluczyć innego scenariusza: że opuścił dom z zamiarem odniesienia sukcesu, a przynajmniej uzyskania jakiejś stabilizacji w obcej ziemi. Czy mamy to oceniać wyłącznie w kategoriach negatywnych?

Fragment książki „Syn marnotrawny. Biografia ocalenia”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Więź

Robert H. Stein – a pisał to w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku – widzi w postępowaniu młodszego syna [z ewangelicznej przypowieści] analogię do wielu współczesnych młodych ludzi, którzy wyruszają z Europy, Ameryki Południowej czy Azji do Ameryki Północnej, by zbić fortunę.

Możliwości w ówczesnej Judei trzeba uznać za ograniczone. Był to mały kraj o niewielkim potencjale rozwoju. Trudno się dziwić, że młodszego syna pociągały „dalekie strony”, skoro już wtedy tylu Żydów mieszkało w diasporze. Nie on pierwszy podejmował tę drogę. „Młodszy syn zatem jest jednym z wielu ówczesnych emigrantów. W kulturze tamtych czasów rzeczą zupełnie normalną było również to, że właśnie młodszy syn opuszczał dom ojca, aby syn pierworodny zajął się gospodarstwem w pełni i bez ryzyka konkurencji brata”[1].

„Dalekie strony” same z siebie nie są i nie mogą być „nikczemne i godne potępienia”, ponieważ są miejscem, gdzie zdobywa się doświadczenie

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Stein przywołuje XIX-wieczne zawołanie przypisywane Horacemu Greeleyowi: „Go West, young man, go West!”, pochodzące z czasów zdobywania Dzikiego Zachodu[2]. Rysunek z roku 1922, opublikowany w „Chicago Tribune”, pokazuje, że pragnienia młodych ludzi i rozterki ich rodziców nie zmieniły się od czasów Jezusa. Młody człowiek wyrusza z Chicago do Kalifornii, a napis na jego torbie dokładnie wyraża budzące się w nim pragnienie: „California or bust” (Kalifornia albo klapa). Pełna obaw matka prosi go o roztropność: „Don’t go near Hollywood” – ma nie zbliżać się do miasta, które wbrew przedrostkowi „holly” zdaje się być dla niej ucieleśnieniem rozpusty, zła i deprawacji młodego chłopaka. Być może młodszemu synowi towarzyszył taki sam syreni śpiew kuszący łatwą do zdobycia fortuną.

Ciekawe, że topos miasta jako miejsca pokuszenia pojawia się także u Brittena–Plomera. Pierwsze, co po opuszczeniu domu synowi marnotrawnemu pokazuje Kusiciel, to właśnie miasto. Chłopiec pyta go, czy zobaczy tam wysokie wieże i wielkie bramy. Chór mieszkańców miasta, który wychodzi mu na spotkanie, oświadcza: „Wielkie miasto jest twoje!”[3]. I chłopiec go używa: „Noce ekstazy, gwałtowne radości, ukłucia przeszywającej słodkości. […] Noce stają się dniami, dni – nocami. Chodź i posmakuj ciemnych rozkoszy. Życie jest silne, a miłość jest słodka. Jesteś młody, jedno i drugie należy do ciebie”.

Wkrótce jednak Kusiciel uświadomi mu, że doświadczenie ma swoją cenę, a za przyjemności trzeba płacić. Po przegranej w kasynie przedstawi mu jego dramatyczną sytuację: „Teraz nie masz nic. Jesteś niczym”[4].

W czasach starożytnych – chociaż długo przed Jezusem – kulturową rolę Hollywoodu, wielkiego miasta pełnego uciech, spełniała Niniwa. I to właśnie tam wysyła syna marnotraw nego Ponchielli w swojej operze. Azaël udaje się tam pod namową Aménophisa, asyryjskiego poszukiwacza przygód, i jego siostry Nephté, która roztacza przed młodzieńcem wizje czekających go w Niniwie przyjemności. Niestety, rzeczywistość szybko okazuje się mniej kolorowa. Ci, których uważał za przyjaciół, zdradzają go. Azaël ma zostać złożony w ofierze ku czci rzeki Tygrys. Salwuje się ucieczką, ale wstyd nie pozwala mu wrócić do domu. Dopiero spotkanie z przyrzeczoną mu Jepthel nad brzegiem rzeki skłania go do powrotu do domu. Pragnienia przygód o mało nie przypłacił życiem[5].

W malarskiej wizji „Odjazdu syna marnotrawnego” (1862/63) Jamesa Tissota (1836–1902), francuskiego malarza, który chętnie uciekał się do historycznych stylizacji, nie ma nic z atmosfery buntu, ucieczki czy rewolty przeciwko ojcu, co tak bardzo tkwi w naszej wyobraźni. Tissot, który w liście do Degasa przyznaje, że jest zafascynowany Vittorem Carpaccio, XVI-wiecznym malarzem weneckim, początkową scenę z przypowieści przenosi właśnie do Wenecji z wieku XV, do miasta majętnych patrycjuszy.

Za chwilę młodszy syn odpłynie statkiem w dalekie kraje. Malarz uchwycił moment, gdy z kapeluszem w ręku żegna się z matką, całując ją w rękę. Na pomoście stoją ojciec, młodsza siostra i starszy brat, który już teraz niezadowolony z całej sytuacji odwraca głowę w bok. Jeszcze trwa załadunek majątku. Chłopak zaraz wyruszy w świat jak wielu młodych ludzi tamtych czasów, opuszczających dom, by zdobyć wykształcenie, zawód i obycie. To przecież naturalna kolej rzeczy.

Czy rzeczywiście młodszy syn wyjechał z poważnym zamiarem osiedlenia się na obczyźnie? Jak zauważa Mickiewicz, „o ile jednak Żydzi opuszczali dom najczęściej w poszukiwaniu chleba albo bardziej godziwych warunków życia, o tyle syn z przypowieści wyjeżdża z nagromadzonymi dobrami, aby być jak najdalej od ojca i w dalekim kraju zażywać luksusu”[6]. Wyruszył, by ten majątek roztrwonić, a nie pomnożyć. Takie przynajmniej dominuje przekonanie.

W encyklice o Bożym miłosierdziu św. Jan Paweł II pisze wprost o młodszym synu, że „z tą częścią [majątku] opuszcza dom, aby w dalekich stronach wszystko roztrwonić, «żyjąc rozrzutnie»”[7]. Podobnie uważa Benedykt XVI: „Jego jedynym pragnieniem jest użycie. Chce wycisnąć z życia wszystko, co możliwe, chce czerpać z niego «pełnymi garściami». Tak mu się przynajmniej wydaje”[8]. Czy nie jest to jednak wnioskowanie ze skutków?

Czy rzeczywiście możemy mieć pewność, że od samego początku chłopiec nosił się jedynie z zamiarem roztrwonienia majątku? Czy ktoś wyrusza w nieznany świat z zamiarem samounicestwienia? Czy rzeczywiście wyruszył, „aby […] wszystko roztrwonić” – jak pisał Jan Paweł II?

Myślę, że w ocenie postawy młodszego brata nie wolno zignorować rodzących się wątpliwości. Nie można – uważam – wykluczyć innego scenariusza: że – jak tylu jemu podobnych – wyruszał z domu z zamiarem odniesienia sukcesu, a przynajmniej uzyskania jakiejś stabilizacji w obcej ziemi. Inną kwestią jest pytanie, czy temu zamysłowi towarzyszył jakiś sensowny plan, czy też od razu poszedł „na żywioł”, który go szybko zgubił.

Jak słusznie zauważa Kelen, „dalekie strony” same z siebie nie są i nie mogą być „nikczemne i godne potępienia”, ponieważ są miejscem, gdzie zdobywa się doświadczenie. Przecież można je odkrywać, podejmować tam pracę, próbować ustabilizować swoje życie w nowych warunkach. Największym ryzykiem jest dać się zwieść jakiejś kuszącej, a niszczącej propozycji i nigdy się jej już nie oprzeć[9].

Ile znamy historii o tych, którzy niegdyś udawali się „za ocean”, a w ostatnich dziesięcioleciach „za kanał” i wracali z podkulonym ogonem jako nędzarze, a nie ludzie sukcesu? Czy ktoś z nich jechał z zamiarem roztrwonienia majątku? Lektura komentarzy każe mi jednak przyznać, że jestem zupełnie odosobniony w tych wątpliwościach. Dominuje jedna lektura: odszedł z oczywistym zamiarem zniszczenia tego, co otrzymał.

[…] Czy pobyt syna marnotrawnego na obczyźnie należy oceniać wyłącznie w kategoriach negatywnych? Spojrzenie Gide’a na to doświadczenie naszego bohatera jest o wiele mniej jednoznaczne. W jego opowiadaniu syn jest przekonany, że odejście z domu było dla niego warunkiem nowego duchowego doświadczenia, odnalezienia własnego „ja”, za co – owszem – płaci skrajnym ubóstwem.

„Trzeba było, ażeby dopiero nędza pchnęła cię ku mnie?” – dopytuje ojciec po powrocie[10]. Syn nie zgadza się z tak prostą diagnozą. Dla niego pustynia – pustkowie, gdzie pasł świnie – była przede wszystkim doświadczeniem duchowym, a nie fizycznym: „Dopiero w skwarze pustyni najbardziej pokochałem moje pragnienie” – mówi ojcu, a starszemu bratu wyznaje: „Ja też szukałem wzbogacenia i znalazłem je na pustyni”. Być może doznał tam czegoś w rodzaju iluminacji czy przebudzenia: „Poznałem miłość, która spala”.

Wesprzyj Więź

Ojciec chce mu uświadomić nieortodoksyjność tego nowego doświadczenia: „Pomyśl o tym czystym płomieniu, który Mojżesz ujrzał na świętym krzaku: płonął, nie spalając. […] Miłość, której ja chcę cię nauczyć, odświeża”. Miłości destrukcyjnej ojciec przeciwstawia miłość, która ożywia. Powrót do domu jest ostatecznie wyrzeczeniem się tej miłości, którą syn poznał poza domem. Zostało mu tylko – jak przyzna ojcu – „wspomnienie tych przyjemności”.

Przeczytaj też: Imaginarium misericordiae. Na marginesie projektu „Namalować katolicyzm od nowa”


[1] F. Mickiewicz, „Ewangelia według Świętego Łukasza. Rozdziały 12–24”, Częstochowa 2011, s. 163
[2] R. H. Stein, „An Introduction to the Parables of Jesus”, Philadelphia 1981, s. 119.
[3] W. Plomer, „The Prodigal Son. Third Parable for Church Performance”, London 1968, s. 21–22.
[4] Tamże, s. 24–26.
[5] „Dictionnaire chronologique de l’Opéra de 1597 à nos jours”, Paris 1994, s. 317– 318.
[6] F. Mickiewicz, dz. cyt., s. 163.
[7] Jan Paweł II, encyklika „Dives in misericordia”, 5.
[8] J. Ratzinger – Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu, t. I: Od chrztu w Jordanie do Przemienienia”, tłum. W. Szymona, Kraków 2007, s. 175. Ciekawe, że św. Jan Chryzostom odwraca kolejność między wyjazdem z domu a roztrwonieniem majątku: „Było raz dwóch braci. Podzielili się oni majątkiem ojcowskim i jeden został w domu, a drugi roztrwonił cały otrzymany spadek i nie mogąc znieść hańby nędzy, udał się za granicę…”. Św. Jan Złotousty [Chryzostom], „O pokucie homilia I”, w: tenże, „Dwadzieścia homilij i mów”, tłum. T. Sinko, Kraków 1947, s. 134.
[9] Zob. J. Kelen, „Histoire de celui qui dépensa tout et ne perdit rien”, Paris 2019, s. 144.
[10] Cytaty z rozmowy syna marnotrawnego z ojcem: A. Gide, „Powrót syna marnotrawnego”, w: tenże, „Próba miłosna, czyli traktat o czczej żądzy. Opowiadania”, tłum. I. Rogozińska, Warszawa 1992, s.28–31; ze starszym bratem: s. 31–35; z młodszym bratem: s. 40–48.

Podziel się

6
1
Wiadomość

Bytom literackim można przypisywać nieskończoną liczbę alternatywnych życiorysów, motywacji, przyczyn i skutków. To jak przewidywanie, ile wnucząt miała Ania z Zielonego Wzgórza.
Zajęcie miłe, ale nieco bezpłodne.

Bardzo mi się podoba to podejście – tez uważam, że „syn marnotrawny” nie był złym dzieckiem, lecz po prostu miał inny pomysł,k który nie wypalił. To się zdarza i często nie ma w tym niczyjej winy.
Pozdrawiam.

Od tych wszystkich cudacznych wywodów, aż kreci się w głowie. Przypowieść o marnotrawnym synu opowiada o ojcowskiej miłości, przebaczeniu, ale tez o zawiści, zazdrości. Tak w skrócie wydaje mi się, chodzi o to, że zasługi i posłuszeństwo nie dają prawa do domagania się pierwszego miejsca w Domu Ojca. To On decyduje i niekoniecznie będzie kierował się naszym o sobie mniemaniu. Idąc trepem rozumowania autora, można przejść do porządku dziennego, obserwując sposób naśladowania swego nauczyciela przez kapłanów. Niewątpliwie mocno ów styl życia nauczania ewaluował Słuszna interpretacja to podstawa.

O miłości Boga do ludzi i próbie jej zrozumienia. O miłości bliźniego
Bohaterem jesteśmy my – ci „dobrzy synowie”. Drażni nas radość ojca i jego wybaczenie dla marnotrawnego. Niezrozumiałe jest miłosierdzie Boga dla nawróconego grzesznika. Jeśli nie cieszymy się razem z ojcem z powrotu brata, jeśli nie radujemy się, że grzesznik powrócił do Boga, to niewiele zrozumieliśmy z chrześcijaństwa…

Teza jest bezpodstawna, zważywszy, że to Judea była miejscem emigracji, a nie zasugerowany w przypowieści Dekapol. Judea pod panowaniem rzymskim była miejscem, gdzie można było odnieść sukces, bo potrzeba było wielu pracowników najemnych w związku z „inwestycjami”.

Sama przypowieść, jeśli chcemy ją odczytywać w dzisiejszym kluczu jest pochwałą patriarchatu i dowodem, że drugi syn (który nie dziedziczy i ma obowiązek zajmować się ojcem na starość) nie ma prawa szukać swojej własnej drogi, bo skończy się ona tylko upodleniem, a szczęście daje tylko realizacja potrzeb rodu, któremu trzeba się podporządkować i nie marudzić.