Skupiłbym się na problemach, których rozwiązanie jest w zasięgu naszych wysiłków – mówi w rozmowie z miesięcznikiem „Znak” pisarz Jacek Dukaj.
Karol Kleczka: Kiedyś myślenie o przyszłości było zdominowane przez religię, obrazy apokalipsy. A jak jest obecnie z naszą wyobraźnią futurologiczną?
Jacek Dukaj: Tak naprawdę o myśleniu o przyszłości w dzisiejszym sensie można mówić od popularyzacji idei Oświecenia. Przez długi czas przyszłość nie była sekularna. W ogóle nie postrzegano jej w kategoriach sprawstwa, wyborów, przyczyn i skutków. Po prostu wyobraźnia ludzka pracowała na engine, silniku mitu (zazwyczaj mitu kołowego) albo, później, teologicznej celowości (eschatonu).
Tym bardziej interesujące są przejawy jej wtórnej eschatologizacji u współczesnych technokratów, inżynierów, najambitniejszych ścisłowców. Głównym celem Elona Muska jest uczynienie z Homo sapiens „gatunku multiplanetarnego”. Obaj z Jeffem Bezosem (który planuje zbudowanie w kosmosie habitatów dla biliona osób) powołują się często na „matematykę dziejów” Isaaka Asimova z jego cyklu powieściowego „Fundacja”. Sergey Brin i Larry Page, właściciele Google’a, wierzą w Technologiczną Osobliwość i dążą ku niej. Ich „głównym futurystą” jest Ray Kurzweil, głoszący cyfrową nieśmiertelność człowieka. A prawie wszyscy tam są przekonani, że i tak żyjemy we wszechświecie-symulacji Nicka Bostroma.
Te wielkie projekty miliarderów gospodarki cyfrowej bywają trudne do odróżnienia od planów XIX-wiecznego myśliciela Nikołaja Fiodorowa z „Filozofii wspólnego czynu”, czyli naukowego programu wskrzeszenia całej ludzkości i kolonizacji kosmosu. Zresztą otwarcie mówią, skąd im się takie ambicje wzięły: bo od dzieciństwa żyli wizjami klasycznego science fiction.
Wizje przyszłości rozwijają się, propagują i giną wedle reguł darwinowskiej selekcji, tj. walki memów, a kryterium selekcyjnym nie jest ich racjonalność, lecz szeroko rozumiana atrakcyjność dla umysłów, które zarażają. „Szeroko”, bo nie chodzi tu o „ładność”, „przyjemność”. Atrakcyjne bywają także horrory, katastrofy, turpizmy etc. Jeśli więc pyta Pan, kto czy co dziś rządzi wyobraźnią współczesnego Zachodu, to odpowiedź jest prosta: popkultura.
Gdy pomyślimy o takich serialach jak „Czarne lustro” albo filmach jak „Nie patrz w górę”, to okaże się, że popkultura rozpościera przed nami ostatnio dość mroczną przyszłość.
– Są takie epoki kulturowe – jak nasza – gdy ludzie wprost uwielbiają przeżywać w wyobraźni dystopijne opresje i depresje. Wystarczy spojrzeć na rankingi boxoffice’ów, topki platform streamingowych czy settingi najpopularniejszych gier. Dlaczego w danej epoce dominują w kulturze takie, a nie inne motywy? – to temat dla socjologów i psychoanalityków. Jeśli czegoś w ogóle uczy tu historia, to braku prostej korelacji fikcji z realem. W epoce przedwojennej masowa wyobraźnia równie dobrze może żyć obrazami wojny, co wiecznej szczęśliwości; w epoce dobrobytu – zarówno wizjami kontynuacji postępu, jak i nieuchronnej zapaści.
Idąc za Pańską dystynkcją, przejdźmy do programów. Marcin Napiórkowski w książce „Naprawić przyszłość” twierdzi, że kluczowy spór przebiega między technooptymistami i technopesymistami. Jeśli miałby Pan zarysować mapę wiodących propozycji myślenia o przyszłości – nie wizji, ale programów właśnie – to na jakie szczególnie zwróciłby Pan uwagę?
– W sporze technooptymistów z technopesymistami moim zdaniem kluczowi są technofataliści. W istocie technofatalizm stanowi bazowy pogląd w ogromnej większości debat, nieświadomie przyjmowaną „normę”. Technooptymizm i technopesymizm zakładają ocenność i sprawczość, decyzyjność człowieka względem technologii. Technofatalizm ujmuje naukę i technologię jako zmienną niezależną. Możemy sobie mieć takie czy inne poglądy, ale kierunku odkryć naukowych one nie zmienią: zimna fuzja jądrowa albo jest możliwa, albo nie; strong general AI albo powstanie, albo nie; albo da się połączyć grawitację z fizyką kwantową, albo nie da się tego zrobić.
A osiowe pytanie brzmi tak: czy i do jakiego stopnia jesteśmy jedynie realizatorami, przedmiotami nauki i technologii o z góry zadanym kursie, a do jakiego jej sternikami, panami, projektantami?
Myślę, że dzisiaj można mówić o czterech programach realizacji określonej przyszłości na tyle spopularyzowanych, że odbijających się w masowej wyobraźni. Pierwszy to oczywiście program przeciwdziałania zmianom klimatycznym. Drugi to program kolonizacji kosmosu: orbit Ziemi, powierzchni Księżyca, Marsa. Trzeci to program automatyzacji i optymalizacji życia ludzkiego, od poziomu społecznego do osobistego. Czwarty to program zapewnienia ludziom wiecznego życia, głównie dzięki cyfryzacji.
Można się spierać o szanse ich realizacji – i taki spór jest możliwy, ponieważ, w odróżnieniu od po prostu „wizji przyszłości” tutaj przedstawia się konkretne działania, podaje modele ilościowe, proponuje technologie i budżety.
[…]
Longtermiści […], analizując „egzystencjalne zagrożenia” dla ludzkości (globalne pandemie, superinteligencja, uderzenie asteroidy), kierują się dalekim dystansem czasowym. Gdyby był Pan miliarderem z Doliny Krzemowej, które z tych zagrożeń uznałby Pan za na tyle istotne, by przekazywać na zapobieganie mu własne naddatkowe zyski?
– Chociaż nie jestem fanem Billa Gatesa, uważam, że podejście Fundacji Gatesów po 2010 r. było najsensowniejsze: skupienie się na problemach, których rozwiązanie jest w zasięgu naszych wysiłków, tylko że wymaga znacząco większych nakładów finansowych, i poprawi jakość życia jak największej liczby osób w sposób już dzisiaj mierzalny. Jest to też najbliższe klasycznemu efektywnemu altruizmowi. Projekty o niemierzalnych rezultatach nie mieszczą się w jego definicji.
Najpewniej więc rozdzieliłbym fundusze tak: 90 proc. na powyższe cele i 10 proc. na badania związane z odleglejszymi zagrożeniami. Ale właśnie – badania. Cały wysiłek powinien tam pójść najpierw na wypracowanie jak najlepszej i jak najbardziej obiektywnej metodologii szacowania tych zagrożeń i modelowania działań zapobiegających.
Longtermizm jest przez niektórych postrzegany jako moralnie ekscentryczna propozycja – kolonizacja kosmosu może się okazać ważniejsza np. od pomocy ludziom żyjącym tu i teraz – ponieważ taka kolonizacja jest kartą ubezpieczeniową dla ludzkości w przypadku, gdyby Ziemia przestała być miejscem do życia. Przewrotnie taki scenariusz pokazuje zakończenie filmu „Nie patrz w górę”, gdzie złowrogi miliarder – noszący cechy Elona Muska – ratuje się wraz z innymi przedstawicielami elit ze zniszczonej Ziemi.
– Powiedzmy, że już dzisiaj wprowadzamy do takich etycznych kalkulacji władzy zagrożenie uderzeniem w Ziemię wielkiej asteroidy. Ponieważ jest to zagrożenie absolutne, tzn. unieważniające wszystkie inne zagrożenia – nie ma przecież sensu przejmować się głodem w Afryce czy stanem raf koralowych, skoro całe życie na Ziemi ulegnie zagładzie – jedynym czynnikiem ważącym w owych kalkulacjach staje się prawdopodobieństwo takiej katastrofy ostatecznej. W czyje ręce przechodzi wtedy władza absolutna? Tych, którzy „sterują” szacunkiem zagrożenia, czyli technokratów. A ściślej: członków establishmentu polityczno-naukowo-medialnego.
Na trochę mniejszą skalę obserwowaliśmy te procesy podczas pandemii. Niezmiernie trudno oprzeć się takiej pokusie. I subiektywnie to wcale nie musi być cyniczna uzurpacja – raczej poczucie misji, odpowiedzialności za los świata. Nie powinniśmy tworzyć mechanizmów władzy wymagających od ludzi anielskiej natury.
Jacek Dukaj – prozaik, eseista, krytyk. Autor m.in. „Innych pieśni”, „Perfekcyjnej niedoskonałości”, „Lodu”, „Wrońca” oraz licznych opowiadań, a także esejów zgromadzonych m.in. w tomie „Po piśmie”. Tłumacz-reinterpretator „Serca ciemności” Conrada, założyciel studia Nolensum.
Fragmenty wywiadu, jaki ukazał się pt. „Na pokładzie statku «Przyszłość»” w styczniowym numerze miesięcznika „Znak”
Przeczytaj też: Literatura polska przez dekadę żyła pod panowaniem „Lodu”
Sam fakt posiadania połowy aktywów ludzkości przez niespełna 100 osób jest chory i świadczy o ułomności naszego gatunku. Wniosek z tego płynie oczywisty, niczego nie jesteśmy w stanie naprawić, polepszyć, usprawnić. Jesteśmy cząstką otaczającej nas natury i to ona przypieczętuje nasz los.