Zima 2024, nr 4

Zamów

Nieistnienie, które nie istnieje

Bogdan Białek. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Nauka, dopóki może, powinna unikać przywoływania Boga do szukania odpowiedzi na pytanie: skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy? Sęk w tym, że naukowcom przeczącym Jego istnieniu nie przeszkadza, gdy na naukę powołują się inni naukowcy o podobnym do nich stosunku do Boga.

W „Gazecie Wyborczej” pojawiły się polemiki z artykułem fizyka prof. Marka Abramowicza opublikowanym na jej łamach pod koniec minionego roku. Polemiści, prof. Ludwik Turko i Andrzej Dragan, jak niepodległości bronią neutralności nauki wobec wiary. I słusznie. Jestem przekonany, że to jedynie możliwa obecnie opcja, chociaż prof. Abramowicz wyraża nadzieję (nie pewność), że to się kiedyś zmieni.

Już na pierwszym roku studiów psychologicznych w Krakowie (było to równo pół wieku temu) musiałem wgłębić się w tekst Donalda O. Hebba – kanadyjskiego psychologa behawiorysty – który udowadniał, że dopóki możemy ludzkie zachowania tłumaczyć bez odwoływania się do duszy, powinniśmy to robić.

Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach

Moim zdaniem nauka, dopóki może, powinna unikać przywoływania Boga dla wyjaśnienia, rozumienia istoty świata, szukania odpowiedzi na pytania: skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy? Powinna to robić tak długo, jak się da. Sęk w tym, że naukowcom przeczącym istnieniu Boga nie przeszkadza, gdy na naukę powołują się inni naukowcy o podobnym do nich stosunku do Boga. Stephen Hawking, jeden z najznakomitszych współczesnych fizyków, robił to z lubością.

W książce „Jeszcze krótsza historia czasu” stwierdza on, że odkrycie w 1992 roku planet pozasłonecznych pomogło w dekonstrukcji poglądów ojca współczesnej fizyki Isaaca Newtona, że wszechświat nie mógł powstać z chaosu i został stworzony przez Boga. „To czyni przypadkowość naszych ziemskich warunków planetarnych, jednego Słońca, szczęśliwej kombinacji odległości pomiędzy Ziemią a Słońcem i ich mas, znacznie mniej wyjątkową, a dowód, że Ziemia została dokładnie zaprojektowana tylko po to, by zadowolić istoty ludzkie, znacznie mniej przekonującym” – pisze naukowiec.

Problem również w tym, że adwersarze prof. Abramowicza atakują uczonego nie tyle wykorzystując argumenty, ile jego przekonania, próbują mu wyperswadować wiarę w Boga, nie definiując przy tym: czym miałby Bóg być, czy chyba raczej nie być. Nie wiemy też, czym (kim) miałby być Bóg dla prof. Abramowicza.

Ks. prof. Michał Heller opowiadał kiedyś o swojej dyskusji w BBC z ojcem nowego ateizmu, Richardem Dawkinsem. Zauważył, że ilekroć użył słowa „Bóg”, Dawkins wpadał w pasję. Gdy zaś używał słowa „Racjonalność”, Dawkins przyjmował to spokojnie. Po latach ks. Heller stwierdził, że sam ma problem z pojęciem Boga osobowego, że nie wiadomo, kim jest „osoba” w przypadku Boga. A z Dawkinsem różni go to, że autor „Boga urojonego” pisze słowo „Racjonalność” małą literą, on zaś – wielką.

Teologia apofatyczna ma bardzo długą tradycję i historię. Teologia, która twierdzi, że nie mamy zielonego pojęcia, kim jest Bóg, że każda nasza myśl, każda idea na Jego temat jest jedynie produktem naszego ułomnego umysłu, jest antropomorfizmem. Jeszajahu Leibowic – słynny teolog izraelski, a przy tym wybitny biolog – napisał piękny traktat teologiczny „Pięć ksiąg wiary”, w którym w ogóle nie zajmuje się Bogiem. O ile pamiętam, ani razu nie pada tam słowo „Bóg”.

Kim jest człowiek, czym jest Wszechświat, czym świadomość? – oto pytania, na które warto szukać odpowiedzi. Skoro ciągle nie wiemy, czym jest świadomość, to jaką trzeba mieć czelność, żeby wypowiadać się zdecydowanie i definitywnie na temat Boga, a zwłaszcza jego nieistnienia?

Spytałem kiedyś pewnego znakomitego psychiatrę pracującego w zespole fizyków (!) badających świadomość, jak zdefiniowałby przedmiot swoich dociekań? Odpowiedział: „Jeszcze nie wiemy, czym ona jest. Gdy zbadamy, będziemy wiedzieć”.

Wesprzyj Więź

Stanisław Barańczak pisał: „nieistnienie wszak nie istnieje”. Dlaczego jest raczej coś niż nic? – na to twierdzenie ciągle trzeba szukać odpowiedzi. Pewien neuropsycholog na prośbę, by określił procentowo, ile dzisiaj nauka wie o funkcjonowaniu ludzkiego mózgu – zakładając, że „wszystko” oznacza 100 procent – odpowiedział: „Gdybym dostał to pytanie dziesięć lat temu, powiedziałbym, że 15 procent. Jednak po tak dynamicznym rozwoju neuronauki w ostaniej dekadzie powiem, że najwyżej 3 procent”.

Wierzymy, że świat realny jest poznawalny. Wierzymy, ale nie wiemy jeszcze z całkowitą pewnością, czy tak jest. Bo im więcej poznajemy, tym mniej rozumiemy (wiemy).

Przeczytaj też: Żyjemy nad otchłanią egzystencjalną

Podziel się

Wiadomość

Ale dla katolika wiedza o wszechświecie nie jest do zbawienia potrzebna, a wiara w osobowego Boga zrodzonego z Dziewicy, w trójcy jedynego i zmartwychwstałego konieczna. Więc po co mieliby szukać w nauce potwierdzeń? To nie wiedzą zbawia ale wiara, tak? Jak ja. Heller może funkcjonować jako ksiądz katolicki równocześnie nie akceptując w pełni ze wszystkimi tego logicznymi konsekwencjami istnienia Boga osobowego?

„Wierzymy, że świat realny jest poznawalny. Wierzymy, ale nie wiemy jeszcze z całkowitą pewnością, czy tak jest. Bo im więcej poznajemy, tym mniej rozumiemy (wiemy).”

Wiemy, że świat realny jest poznawalny, bo mamy na to weryfikowalne dowody. Na przykład, dzięki poznaniu praw fizyki atmosfery, krótkoterminowe prognozy pogody mają statystyczną sprawdzalność (zgodność ze światem realnym) na poziomie 85-90%. Im więcej poznajemy, tym więcej więc rozumiemy. To, że czegoś (np. ludzkiej świadomości) nie rozumiemy, oznacza tylko, że tego czegoś jeszcze w pełni nie poznaliśmy.

Jeśli zaś argumentem dla uzasadnienia odmiennego stanowiska Autora może być wypowiedź „pewnego neuropsychologa”, to mam mocniejszy argument… Pewien alchemik w XVI w. na prośbę, by określił procentowo, ile ówczesna nauka wiedziała o transmutacji ołowiu w złoto – zakładając, że „wszystko” oznacza 100 procent – odpowiedział: „Gdybym dostał to pytanie dziesięć lat temu, powiedziałbym, że 15 procent. Jednak po tak dynamicznym rozwoju alchemii w ostatniej dekadzie powiem, że najwyżej 3 procent”.

Poza tym Kościół wypowiadający się o nauce to zawsze ryzyko. Najpierw słyszysz o przyczynowości stałych fizycznych, a potem dostajesz w pakiecie “dziury w prezerwatywach przez które przenikajá wirusy”, “opętania” i “ideologię gender”. No nie wiem czy warto.

“Wiemy, że świat realny jest poznawalny, bo mamy na to weryfikowalne dowody. Na przykład, dzięki poznaniu praw fizyki atmosfery, krótkoterminowe prognozy pogody mają statystyczną sprawdzalność (zgodność ze światem realnym) na poziomie 85-90%. Im więcej poznajemy, tym więcej więc rozumiemy. To, że czegoś (np. ludzkiej świadomości) nie rozumiemy, oznacza tylko, że tego czegoś jeszcze w pełni nie poznaliśmy.”

Akurat przy okazji innego artykułu wklejałem dziś cytat z noblisty P.J.E.Peebles’a:

“Eugene Paul Wigner [19] wrote about the “two miracles of the existence of laws of nature and of the human mind’s capacity to divine them”. Natural scientists are conditioned to accept these two miracles, or phenomena, as self-evident; they are essential for the discoveries of well-tested science that makes possible the vast range of technology we all experience. But we should pause on occasion to consider that Wigner’s two miracles are assumptions. Experience supports them, but of course never offers a proof.”

Sprawdzalność i poznawalność (w sensie w jakim rozumiem użycie tego terminu przez p. Białka) to trochę co innego, choć oczywiście istnieje między nimi związek. Przykładowo, jednym z problemów współczesnego Machine learning jest właśnie kwestia interpretacji wyników.

Natomiast chętnie poznam jeden nietrywialny przykład z nauk przyrodniczych, o którym możemy powiedzieć, że poznaliśmy go “w pełni”, a nie w (czasami rzeczywiście bardzo dobrym i skutecznym dla predykcji) przybliżeniu. W przypadku świadomości, zawsze moim zdaniem będzie pojawiać się pytanie czy przyjęta przez nas definicja rzeczywiście oddaje jej istotę . Bo albo będzie ona sformułowana bez matematyki i wtedy będzie bardzo nieostra i wątpliwa, albo będzie sformułowana jako pewna własność matematyczna i wtedy kwestią indywidualnego wyboru, ew. społecznego konsensusu pozostanie czy rzeczywiście uznamy, że to właściwa definicja (choć z czasem, jeśli definicja odniesie sukces “operacyjny” tych wątpliwości jest coraz mniej, aż do momentu, gdy nowe odkrycia empiryczne wytrącają adeptów z błogiego komfortu). Przykładami tego typu sytuacji mogą być teoria prawdopodobieństwa Kołmogorowa lub teoria informacji Shannona. Obie odniosły wielki sukces, ale filozofowie miewają zastrzeżenia, a fizycy (i za nimi wtórnie matematycy) modyfikują je, a kwestie ich interpretacji to nie są rejony, w które praktycy chętnie się wybierają. Pytania filozoficzne o związki modelu matematycznego z rzeczywistością już pominę.

W moim innym wpisie system wyciął podział na akapity, mam nadzieję, że tu do tego nie dojdzie…

Gdybym był osobą wierzącą, to zamiast szukać potwierdzenia miłosiernego boga osobowego dającego życie wieczne, szukałbym raczej sposobów na mówienie o grzechu, duszy i wolnej woli w sposób nie urągającym nauce o mózgu. Co Wam z potwierdzenia przyczynowości kosmosu, skoro może się okazać, że podstawowa wykładnia wolnej woli, na której opiera się Wasza relacja z potencjalnym bogiem, nie jest aktualna z powodu wyników konkretnych badań. Uczmy się wszyscy i ciągle, kochani moi.

Ostatecznie i tak raczej jesteśmy zgubieni, bóg osobowy, jeśli nawet istnieje, od kilku stuleci coraz oszczędniej interweniuje w historię, patrzy się biernie na Auschwitz, Buczę i oddziały onkologiczne, temperatura rośnie, żaden zmarły nie wrócił jak Łazarz, żeby pokazać siłę życia dawanego od osobowego boga. Podziwiam Waszą wiarę, jestem w stanie uznać, że jej źródłem jest strach i lęk (ja też się boję), ale gdzieś tam z tyłu głowy zastanawiam się, czy nie jest naiwnością stawianie na tak oszczędnie prawdopodobne rozwiązanie jakim jest zbawienie całego swojego życia, które przynajmniej jest tu i teraz. Pozdrawiam serdecznie.

Drogi Karolu. Dla mnie, przy podobnych do Twoich dylematach, dużo zmieniła refleksja nad dwoma pytaniami: (1) Czy życie ma sens pomimo że kończy się śmiercią ? (2) Czy każdy opis NDE to zmyślony falsyfikat ?

1) skoro już jest to nadajmy mu sens; chociaż życie w ciągłym cierpieniu, osób chorych, nieszczęśliwych – nie ma sensu, co nie znaczy, że nie jest wartością samą w sobie; jestem jak najdalszy od jakiejś eugeniki czy myślenia o ludziach kategoriami użyteczności; po prostu jak cierpisz całe życie to to nie ma żadnego sensu, nawet jeśli o tym sensie opowiada Ci Karol Wojtyła 2) nie rozumiem

Teologia od lat zajmuje się wolną wolą i kwestiami, które poruszasz w pierwszym poście. Właśnie wyszła kolejna praca omawiająca zagadnienie wolnej woli, duszy i grzechu pierworodnego w kontekście rozwoju neurokognitywistyki i ewolucji (Teologia ewolucyjna – Wojciech P. Grygiel, Damian Wąsek). W 2015 wydano Mózg – umysł – dusza, pracę zbiorową na podobne tematy.

Jeśli chodzi o istnienie zła w kontekście Boga to niestety spłycasz temat. Łatwo pisać o Buczy i raku sugerując, że jest się wrażliwszym etycznie niż Bóg, ale to w gruncie rzeczy niepoważne. Warto zajrzeć do jakiejkolwiek pracy teologicznej lub filozoficznej poruszającej zagadnienie zła, a jest ich sporo w j. polskim, zanim lekką ręką będzie się posądzać wierzących o naiwność, Boga o bycie zbrodniarzem lub co najmniej obojętnym, a wiarę utożsami się z deficytami psychicznymi i kompleksami. Tak się nie rozmawia o tych sprawach.

Taaak, gadanie o wolnej woli w kontekście zła wyrządzanego realnie przez ludzi, te wszystkie “konsekwencje” wolności, a kończy się zawsze tak samo. Jeśli operacja się powiedzie, to “dzięki Bogu”, ale jeśli ktoś zabije kogoś na pasach, to Bóg już nie ma z tym nic wspólnego. A tsunami, susza, rak – to już “tajemnica”, tak?

“Warto zajrzeć do jakiejkolwiek pracy teologicznej lub filozoficznej poruszającej zagadnienie zła” – spoko, czyli żeby zrozumieć podstawy katolicyzmu, muszę czytać teksty teologiczne z KUL? Niezła ewolucja jak na nauczanie wędrownego rabbi.

Zresztą, hahah, to raczej Wy macie mnie przekonywać, to na Was ciąży obowiązek ewangelizacji. A więc proszę wstawać wcześniej, dźwigać większy ciężar apologetyki, tłumaczyć jak głupiemu. Jest nowy rok, nowi Wy, do roboty, a nie tylko pochody i celebracje 🙂 Jest dusza do uratowania 😉

Polecam książkę Davida Eaglemana “Mózg. Opowieść o nas”. Pewne koncepcje tego, czym jest świadomość już powstają. Ludzki mózg jest najbardziej skomplikowaną ze znanych nam struktur we Wszechświecie i nieustannie dochodzą w nim do głosu dynamizmy wzajemnie sprzeczne. Świadomość jest “nakładką” na te dynamizmy, umożliwiającą nadawanie priorytetów. Nie jest ona zresztą wyłącznie cechą ludzką, mają ja także zwierzęta wyższe, ale nie wiadomo jeszcze z całą pewnością na którym poziomie owej “wyższości” się pojawia. Świadomość pozwala na przykład zrezygnować z natychmiastowej gratyfikacji (oszukany pokarm), aby za chwilę otrzymać wartościową nagrodę (prawdziwy pokarm). Nie potrafi tego dżdżownica, ale tygodniowe pisklę kury – tak. Jest zdolne do decyzji “zaczekam”, rozumie więc upływ czasu i na swój niewyrażalny sposób wyczuwa, że istnieje w czasie.