W betlejemskiej stajence możemy zobaczyć zapowiedź ukrzyżowania, w samotności Józefa, Maryi i Jezusa – opuszczenie na Golgocie, w radości narodzenia – gorycz umierania. Tak jakby nie dało się od cierpienia uciec. Tylko czy jesteśmy gotowi tę prawdę przyjąć?
1.
W ostatnim tomiku Józefa Czechowicza, „nucie człowieczej”, znajdziemy przepiękny wiersz „wigilia”. Ta grudniowa noc jest dla lubelskiego poety pełna niepokojących obrazów i brzmień – zachwyt miesza się z przerażeniem, mrok tylko na moment rozświetlany jest boską muzyką, „widziadło śnieżycy” pojawia się obok „królów i świętych w kamiennych portalach”, a „dłoń trędowata” – przy „łunie wigilii”.
Ta ciemność to nie tylko zwyczajny – i przemijający przecież – brak światła, ale przede wszystkim dojmująca metafora rozpadającego się świata, który przecież już za chwilę (jest 1939 rok) zamieni się w miejsce nieustającego cierpienia i śmierci. Czechowicz – katastroficzny poeta-prorok – musiał to przeczuwać.
2.
Ale poza tym szerokim, historiozoficznym można powiedzieć, planem, jest w tym wierszu i perspektywa pojedynczego człowieka, sportretowanie doświadczeń, w którym każdy z nas może odnaleźć część swojej własnej historii:
ach ślepi ach głodni nakryci gazetą
po bramach śpią ludzie centurie chór
im sianem stajenki jest asfalt i beton
z ciał można ułożyć piękny wzór
lulajże człowieku lulajże lulaj
ulubione pieścidełko samotności
Czechowicz dostrzega narodzonego Jezusa w śpiących na ziemi bezdomnych, zimne, miejskie bramy są dla niego niczym betlejemska stajenka. A w cudzie boskiego przyjścia odnajduje nie nadzieję, lecz chłód nocy, samotność i opuszczenie. Cóż to za wstrząsający obraz, tak różny przecież od konwencjonalnych czy utrwalonych w tradycji radosnych, pełnych jasności wyobrażeń o narodzeniu! Ale jest w nim przecież – w tym Czechowiczowskim przedstawieniu – głęboka, teologiczna mądrość: w końcu tak jak Chrystus był opuszczony na krzyżu, tak samo człowiek będzie musiał przeżyć swoje własne opuszczenie, wejść w mrok, od którego nie ma ucieczki.
Poeta widzi zapowiedź tego losu już w bożym dziecięciu: z pewnością jakoś doświadczało wtedy strachu, przeczuwało niepokój nadchodzącej śmierci, na pewno to przerażenie było udziałem Świętej Rodziny – realnie opuszczonej, pozbawionej ludzkiej pomocy, zostawionej własnemu, niewiadomemu losowi. Ich bezdomność i rozpacz ma dla Czechowicza twarz błąkających się po lubelskich ulicach. szukających skrawka ziemi, by móc przetrwać mroźną noc.
3.
Podobne objawienie opisuje w jednym ze swoich późnych wierszy pt. „Widziałem Go” Tadeusz Różewicz:
spał na ławce
z głowa złożoną
na plastykowej torbie
płaszcz na nim był purpurowy
podobny do starej wycieraczki
(…)
odchodziłem pomieszany
oddalałem się
uciekałem
w domu umyłem ręce
Autor „Niepokoju”w śpiącym na ławce bezdomnym widzi już nie małego Jezusa w żłobku, ale umęczonego Chrystusa w purpurowym płaszczu – jeszcze nie zmartwychwstałego, pogrążonego w przerażającym bólu, całkowicie osamotnionego i odrzuconego, gdzieś w ciemności największego opuszczenia. To już nie tylko zewnętrzna obserwacja, ale prawdziwe spotkanie – takie, które wymaga odpowiedzi i poświęcenia. Gdy zobaczymy twarz cierpiącego, jak uczy Levinas, największym grzechem jest odwrócenie się od niego. A gdy tak uczynimy, pozostaje nam tylko umycie rąk – i wydanie na śmierć Boga.
4.
Różewicz z pewnością znał wiersz Czechowicza: w końcu lubelski poeta, jeden z największych przedwojennych reformatorów poetyckiej polszczyzny, miał wielki wpływ na język debiutanckich tomów Tadeusza (który przygotował również wstęp do PIW-owskiego wyboru jego utworów). A tutaj widać nie tylko powinowactwo wierszowej frazy, ale i wspólnotę głębokiej, chrześcijańskiej myśli. Różewicz rozwija metaforę Czechowicza – dla niego każda taka konfrontacja, czy to z „bezdomnym” dzieciątkiem czy ukrzyżowanym, naznaczona jest dramatycznym wyborem, w którym przecież ostatecznie wybieramy pomiędzy życiem i śmiercią, miłością i opuszczeniem, moją jednostkowością i tym drugim, Innym.
Można pójść jeszcze dalej – i krocząc za intuicją poetów – zobaczyć w stajence betlejemskiej zapowiedź ukrzyżowania, w samotności Józefa, Maryi i Jezusa – samotność na Golgocie, w radości narodzenia – gorycz umierania. Tak, jakby nie dało się od tego cierpienia uciec. Zdaje się: ta ciemność zawsze pozostawiała swój ślad.
5.
Ale czy jesteśmy gotowi taką prawdę przyjąć? Radość Bożego Narodzenia – podpowiada nam to kultura, tradycja czy społeczne zwyczaje – bywa niekiedy przeżywana wręcz ekstatycznie, jakby ten coroczny czas zatrzymania winien być przepełnione tylko jasnością, rodzinnym spokojem, umiłowaniem przyjaznego spotkania.
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
Po cóż niszczyć taką przyjemną atmosferę, wprowadzać niepokojącą refleksję? Czy nie warto raczej, podczas gdy codzienność bywa koszmarem i trudem, przynajmniej przez chwilę poudawać, że jednak nie jest tak źle, dać sobie, jak powiedziałaby modna psychologia, chwilę koniecznego self-care?
6.
Lecz można przecież, w tym zatrzymaniu, zrezygnować na moment z siebie samego, aby tak naprawdę spotkać się z tym drugim: ukochanym i zapomnianym, znanym i niewidzianym, przyjaznym i obcym.
Dopiero wtedy możemy dostrzec ciężar naszych wyborów i odpowiedzialności: ile znaczy towarzyszyć drugiemu w jego cierpieniu, jaka jest tego cena, ile znaczą deklaracje wobec wyzwań rzeczywistości. Nie sposób przecież uczynić tego wszystkiego bez poświęcenia, czasami wręcz zatracenia siebie samego. Choć czy podobnego wyzwania nie możemy dostrzec w losie Świętej Rodziny, Maryi i Józefa, którzy przecież przyjęli ucieleśnionego Boga, ale w absolutnie bezbronnej postaci małego dziecka. W tę decyzję wpisane było przecież cierpienie i poświęcenie właśnie – bowiem odrzucenie spotkanego Boga zakończyłoby się katastrofa.
7.
Jak sądzę, dokładnie taką dramatyczność ma w sobie świadomy wybór chrześcijaństwa, przyjęcie narodzonego Bożego syna. Bo przecież – z jednej strony – jest w nim świetlista nadzieja na pokonanie śmierci i grzechu, ale też w końcu – skoro Bóg przyjmuje postać człowieka, jego przymioty i ciało, to będzie widoczny w każdym z ludzi. I odwrócenie się od drugiego – to prosta konsekwencja boskiego wcielenia – staje się odwróceniem od Chrystusa.
W takiej perspektywie Boże Narodzenie jest nie tylko chwilą spokoju, medytacji nad betlejemskim cudem, ale i przypomnieniem zadania, które stawia przed nami nasza wiara. Stajenka – owa przystań samotnych, zbolałych, opuszczonych – ma teraz inną postać: Czechowiczowskich zimnych bram, Różewiczowskich parkowych ławek, ale i często naszych, pełnych bólu i cierpienia, domów.
Warto, aby stała się ona zapowiedzią nie tylko krzyża i śmierci, ale przede wszystkim – miłości i Zmartwychwstania.
Przeczytaj też: Tak przychodzi Bóg