Ks. Manfred Deselaers usłyszał wołanie-prośbę: nie pozwól, aby pamięć o mnie zatarła się w ludzkich sercach i umysłach, aby wessała mnie „otchłań niepamięci”. Mówi, dyskretnie usuwając się w cień: „Moja odpowiedź nie musi być tak wielka, jak wielkie było zło Auschwitz. Ona może być według mojej miary”.
Niemiecki ksiądz u progu Auschwitz. Z ks. Mafredem Deselaersem rozmawia Piotr Żyłka, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, 336 s.
Istnieje zło radykalne (termin pochodzi od Immanuela Kanta), które wymyka się pojęciowemu oswojeniu, przekracza kompetencje językowe człowieka, mimo że język ciągle próbuje je opowiadać. W Dzienniku myśli Hannah Arendt czytamy, że zło radykalne to jest to, co nie powinno się nigdy wydarzyć, to, z czym nie można się w żaden sposób pojednać.
Istnieje tajemnica nieprawości (mysterium iniquitatis). Sięgam po Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i jego mowę doktorską wygłoszoną na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej z okazji przyznania mu doktoratu honoris causa: „Moje duchowe poczucie zagrożenia mógłbym określić krócej jednym słowem: Zło. Zło rosnące i panoszące się w wymiarach dotąd niespotykanych. I to nie Zło, o którym tradycja kościelna każe mówić jako o «nieobecności Dobra». Zło coraz częściej opatrzone słowem «tajemnica»”.
Istnieje jednak również mysterium bonitatis (tajemnica dobra). Bronię się przed tym, żeby to nie zabrzmiało manichejsko. Wielokrotnie Biblia podkreśla, że u Boga wszystko jest możliwe. Co to znaczy?
Możliwość jako nieskończona twórczość dobra… Bóg jest dobrem źródłowym, możliwość u Boga oznacza prymat dobra, przestrzeń, w której każdy ma prawo do istnienia i nic nie jest w stanie mu go odebrać. Z Boga wybłyska istnienie. Dobro jest pierwotne – znaczy to, że każdy jest jedyny i niepowtarzalny. Zło bywa radykalne, zatem kwestionuje u samych korzeni logikę dobra.
Dzięki wywiadowi rzece, który z niemieckim księdzem Manfredem Deselaersem przeprowadził Piotr Żyłka, czytelnik obcuje z tą pierwotną tajemnicą dobroci. Wraz z kolejnymi odsłonami tej rozmowy wchodzimy oczywiście w otchłań Zagłady. Nawet jednak w otchłannym mroku owego pandemonium rozbłyskają światła tajemnicy dobra, które ostatecznie kwestionują „zło radykalne”, stawiając mu granice.
Zmaganie się ciemności i światła
Manfred Deselaers opowiada o swoim zauroczeniu Maksymilianem Kolbem czy Edytą Stein. Możemy usłyszeć: „Kolbe w obozie sprawił, że słowo stało się ciałem. W najbardziej przejmujący i piękny sposób. Tam nie miał już nic. Jego medialne dzieło życia przestało istnieć, on pozostał jednak wierny Bogu i temu, w co wierzył. Mam wrażenie, że był do tego ostatniego aktu dobrze przygotowany. Na koniec wybrał miłość. Miłość i nic innego. To jest coś, co – wbrew wszelkim kontrowersjom – w moich oczach czyni Maksymiliana wielkim”.
Być może, idąc za myślą ks. Manfreda, Maksymilian został dotknięty źródłowym dobrem, które chroni każde istnienie, naznaczając je jedynością i wyjątkowością, nienaruszalną godnością.
Rozmówca Żyłki wiele opowiada o zmaganiu się ciemności i światła. „Trzeba tego dotknąć, usłyszeć głos tej ziemi, bo ona ma nam coś ważnego do powiedzenia. […] Dopiero wtedy, kiedy dotkniemy rany Auschwitz, możemy próbować zrozumieć, co to wszystko może znaczyć dla nas, co my dzisiaj mamy z tym miejscem wspólnego”.
Z miejscem tym wiąże ks. Manfred szczególne oczekiwania, zdawałoby się zupełnie nieprzystające do jego mroczności i grozy. „Wierzę, że wbrew całemu złu, które niestety wciąż się na różne sposoby wydarza, światło, które rodzi się w tym miejscu, może oddziaływać na całą Europę i świat. Ten horror, do którego doszło w obozach, nie musi być ostatnim rozdziałem dotyczącym tej ziemi. Właśnie dlatego często powtarzam zdanie, że Hitler nie miał ostatniego słowa w Auschwitz. Pamięć o zbrodniach tu dokonanych może nas prowokować do bycia lepszymi ludźmi. Lepszym człowiekiem nie można być samemu, to jest możliwe tylko z innymi”.
Bakcyl ideologii
Ks. Deselaers przybył z ojczyzny sprawców tej zbrodni, która się tutaj (i nie tylko tutaj) dokonała. Przybył jako gość, z nadzieją na gościnność tego miejsca. Posłużę się na użytek tej recenzji kilkoma cennymi sugestiami, jakie znalazłem w eseju Cezarego Wodzińskiego Zagadka gościnności. Myśliciel błyskotliwie podpowiada, że wystarczy dywiz wstawiony w słowo gość-inność, aby wyświetliła się zagadka gościa jako innego. Słyszymy tę inność w greckim słowie ksenos (które oznacza gościa).
Zatem przybywa ks. Manfred jako obcokrajowiec, cudzoziemiec, przybysz, nietutejszy w najbardziej radykalnym znaczeniu tych słów. Przybywa jakby naznaczony dobrem źródłowym, które jest transcendencją – przekraczaniem zamykającego świat aż do uduszenia w komorach gazowych zła radykalnego, jako czystej immanencji, odcięcia świata od wszelkiego „spoza świata”.
Zapytany przez rozmówcę, czy słyszał od kogokolwiek, że nie powinien tutaj być, odpowiada: „To, że moja obecność w Auschwitz jest niestosowna, słyszałem raz od niemieckiej dziennikarki. Skrytykowała, że ksiądz Niemiec przyjeżdża tu, pracuje na żydowskim cmentarzu i jeszcze pisze «kontrowersyjną» pracę na temat komendanta. Od ludzi, z którymi mam bezpośredni kontakt, prawie zawsze doświadczałem wsparcia. Oni rozumieją, dlaczego tu jestem. Byli więźniowie mają do mnie zaufanie i to jest chyba najważniejsze. […] Podobnej wdzięczności doznaję też ze strony żydowskiej”.
Ks. Manfred chce rozumieć to, co nie do pojęcia, co stawia skuteczny opór rozumieniu. Dlatego pisze znakomitą pracę doktorską Bóg a zło w świetle biografii i wypowiedzi Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz, wglądając, na ile się da, w duszę komendanta obozu. Sięga otchłani immanencji. Tropi bakcyla ideologii, która zainfekowała młodego Rudolfa, znieczulając go na rzeczywistość.
Mówi o tym tak: „ideologia jest gotowym systemem, gotową prawdą, do której bezdyskusyjnie dostosowujemy swoje myślenie. Nie ma tu miejsca na jakieś subtelności czy poszukiwania. Otrzymujesz pełnię prawdy, która tłumaczy ci świat, i tyle. Ideologia nie pozwala pozostawać otwartym na żadne zaskakujące nowe odkrycia. Wszystko, co nie mieści się w ramach ideologii, jest zagrożeniem. Trzeba się tego bać i to zwalczać”.
Zakleszczenie w immanencji osiąga punkt kulminacyjny. Tutaj nie przenika żadna treść ze świata rzeczywistego, spoza zatrutego ideologią mózgu. Ideologia jest rozpięta pomiędzy rasą i ziemią (Blut und Boden). Obowiązują prawa bezwzględnej walki o byt, przetrwania najlepiej przystosowanych, selekcji radykalnej.
Miejsce niemożliwe
Sięgnijmy w głąb relacji gospodarz–gość. Kto jest w tym niezwyczajnym miejscu gospodarzem? Byli więźniowie, setki tysięcy ofiar zagazowanych, zamordowanych, spalonych? Ból całego świata? Może śmierć? Dziwny gospodarz, dziwny gość.
Przywołuję znowu Wodzińskiego: „doświadczenie gościnności wywołuje wstrząs – teraz możemy to doprecyzować – ontologiczny. Wytrąca mnie z bytu jako trwałego i oczywistego gruntu pod nogami. Powoduje nieważkość mojego utrwalonego sposobu bycia”. Co pozostaje w miejscu, które zdaje się kwestionować sposób bycia i „gospodarza”, i „gościa”?
Jest to „miejsce niemożliwe” – termin pochodzący od Gregora M. Hoffa, znawcy problematyki Szoah. „Skoro podważony zostaje byt i sposób bycia «gospodarza» i «gościa», to właściwą sceną gość-inności jest to, co dzieje się między nimi: Inter”. Wodziński proponuje, aby owo inter nazwać ethosem.
Jest to bardzo pojemne greckie słowo. Może oznaczać charakter, usposobienie, sposób zachowania się, sposób bycia, wreszcie obyczaj, zwyczaj. Jednak najbliższe greckiemu znaczeniu jest rozumienie tego słowa jako: miejsce pobytu, pastwisko, siedlisko, siedziba.
Chcemy wejrzeć w owo pomiędzy, w ów ethos, jaki wydarza się pomiędzy Manfredem Deselaersem a „miejscem niemożliwym”, które oswoić się nie da. Sięgam po tajemniczą, ciemną sekwencję Heraklita: ethos antropo Daimon, co potocznie tłumaczono: charakter człowieka jest jego dajmonem. Splot tych trzech słów jest nader zagadkowy: miejscem pobytu (właściwą siedzibą) człowieka jest jego dajmon. Dajmon to „coś boskiego” w znaczeniu nadzwyczajnego, niezwykłego, nieswojskiego i nieoswojonego.
Miejscem pobytu Manfreda Deselaersa jest niepozwalająca się oswoić groza, ale także nadzwyczajna przestrzeń, która winna trwać i mówić językiem szczególnym. Przestrzeni tej jest zatem przypisany „nieunikniony język” (to także wyrażenie Gregora M. Hoffa). Jest nim język modlitwy jako protestu, niezgody na radykalne zło, język wołania, że piekła ziemskie nie mają ostatniego słowa w sprawie człowieka.
„To jest moje powołanie i moja droga – mówi bohater książki. – Jestem niemieckim księdzem mieszkającym w Oświęcimiu. Nie robię wiele więcej niż modlitwa i spotkania z ludźmi. I tak tu trwam od trzydziestu lat. Czasem mam wątpliwości, czy to wszystko ma sens, ale kiedy wraca światło i pokój, wiem, że to moje miejsce i moje zadanie. To mój sposób na bycie świadkiem Jego dyskretnej obecności i miłości wśród nas. Miłości, która nas nie opuszcza nawet w najtrudniejszych momentach i w najbardziej mrocznych miejscach”.
Zwierzę o potężnym intelekcie, a karłowatym sumieniu
Celnie zaznacza Wodziński, że żyjemy w świecie, który dopuścił się bezprzykładnego pohańbienia prawa gościnności. Europa od setek lat nie jest w stanie unieść prawa Innego do pobytu w swoim świecie. Co najwyżej przypisuje sobie absurdalne i nieznajdujące żadnego uzasadnienia dźwiganie „brzemienia białego człowieka” (wyrażenie Rudyarda Kiplinga).
Nasz europejski świat okazał się eksterminacyjnie „niegościnny”. U jego podstaw leży doświadczenie zagłady innego. Mord na milionach ludzi (nie tylko w czasie ostatniej wojny światowej, najbardziej technologicznie zaawansowanej) skłania do pytania o kondycję człowieka. Czy człowiek jest bestią, pozbawioną moralnych hamulców, zwyrodnialcem wyłonionym ze ślepych procesów rwącej jak dzika rzeka ewolucji?
Karl Jaspers w eseju pisanym tuż po II wojnie światowej Zróżnicowanie niemieckiej winy stwierdzał, że można na to wszystko, co się wydarzyło, patrzeć uniwersalistycznie: „To natura ludzka, jej uniwersalna ułomność prowadzi do wojen, a płytkość sumienia pozwala zrzucać winę z siebie na innych”. Czy wszakże taka konstatacja wystarcza, by wyjaśnić pandemonium ludzkich dziejów?
Cała historia ludzkości znaczona jest ludobójstwem, które goni następne ludobójstwo. Mordują się ludzie oświeceni i nieoświeceni, mądrzy i tępi, jedni brutalnie, prostacko, inni z okrutnym wyrafinowaniem. Czyż kolonialna ekspansja białego człowieka – zwierzęcia o potężnym intelekcie, a karłowatym sumieniu – nie jest dowodem na to, że kultura, na niebotycznych choćby wyżynach uprawiana i rozwijana, może służyć jako uzasadnienie eksterminacji całych narodów?
Brzemię białego człowieka
Herbert Spencer, myśliciel nietuzinkowy, uzasadniał konieczność eksterminacji (wyniszczenia bezwzględnego) życia, które może stać na drodze do pojawienia się ras wyższych, życia pełniejszego, bogatszego. Możemy tutaj mówić o mentalności imperialnej człowieka, która postulowała nieustannie konieczność tępienia „ras niższych”.
Georges Cuvier podzielił ludzi na trzy rasy, zaś o czarnych mieszkańcach Afryki mniemał, że rozwojowo zbliżeni są do małp. Torowało sobie coraz szerszą drogę przeświadczenie, iż ewolucja polega na eliminacji słabych ras, które przeznaczone są na wyginięcie, aby zrobić miejsce dla silnych. Darwin był pewny, że motorem ewolucji jest walka pomiędzy silniejszymi a słabszymi.
Stąd już blisko do przeświadczenia, obsesyjnego wręcz, że misja biologiczna człowieka cywilizowanego polega na wytępieniu ras dzikich jako niegodnych przeżycia. Kiedy kolonizowane ludy Ameryki wymierały masowo w kontakcie z nieznanymi ich organizmom zarazkami, rasa białych ludzi, która (jak mniemała) niosła brzemię misji cywilizacyjnej, uznała ginięcie ras niższych za znak interwencji samej Opatrzności.
Czyż nie jest znamienne, że psychopatyczny Hitler wzrastał w atmosferze przekonania, iż rasy niższe muszą ustąpić miejsca rasom wyższym, ponieważ sama natura skazała je na zagładę, zaś wspomożenie jej w tym ewolucyjnym procesie okazuje się czynem na wskroś humanitarnym? W ten sposób krok po kroku poczęto postrzegać ludobójstwo jako uboczny skutek postępu cywilizacyjnego.
W książce Architektura zła. Wyjątkowość Holokaustu jako problem filozoficzny Mirosław Miniszewski pisze: „Być może trzeba przyjąć interpretację, że Zagłada dokonana przez Niemców była wyjątkowa tylko w takim znaczeniu, że jako pierwsi chcieli dokonać eksterminacji w sposób ostateczny, konsekwentny i maniakalny, nie wycofując się z rozpoczętych procedur nawet wtedy, gdy przez obozowe zasieki widać już było dystynkcje alianckich wyzwolicieli. Naziści jako jedyni chcieli do samego końca nieść owo «brzemię białego człowieka», wyprodukowane przez «antropologiczną maszynę»”.
Niech Auschwitz nie zarośnie trawą
Primo Levi – ofiara, która wydobyła się z otchłani zapomnienia – relacjonuje słowa, które skierował do niego pewien esesman: „Niezależnie od tego, jak ta wojna się skończy, my już naszą wojnę z wami i tak wygraliśmy; żaden z was nie ocaleje i nie będzie mógł dać świadectwa, a nawet jeśli któryś przeżyje i będzie o tym opowiadał, to świat mu nie uwierzy. Zrodzą się podejrzenia, dojdzie do dyskusji, historycy rozpoczną badania, ale nie uzyskają pewności, bo zniszczymy nie tylko was, ale też wszystkie dowody. A gdyby nawet jakieś dowody miały przetrwać, o których opowiadacie, są zanadto monstrualne, aby w nie uwierzyć. Powiedzą, że to tylko natrętna propaganda sprzymierzonych i uwierzą nam, to znaczy wszystkim naszym zaprzeczeniom. Historię obozów podyktujemy światu my”. Znowu immanencja piekła osiąga tutaj swój punkt kulminacyjny.
Thomas Mann wygłosił w 1945 r. odczyt Niemcy i naród niemiecki. Mówił: „Gdy ktoś urodził się Niemcem, ma do czynienia z niemieckim losem i niemiecką winą”. A dalej jeszcze: „Niemiecka idea wolności jest plebejska i antyeuropejska, zawsze bardzo bliska barbarzyństwu, o ile nie wystąpi, jak w naszych czasach, właśnie jako otwarte i zdeklarowane barbarzyństwo”. Jeśli poważnie potraktować te słowa, to Manfred Deselaers wyrwał się z losu niemieckiego za sprawą wolności bycia chrześcijaninem i księdzem katolickim.
Nie zaciągnął zaś żadnej winy wobec ofiar, chyba że winę moralną, o której Jaspers mówił, że istnieje u tych, którzy mają sumienie i poczuwają się do skruchy. U Manfreda wina moralna przekształciła się w najgłębszą odpowiedzialność. Zaś odpowiedzialność w przykazanie, aby wyrwać z niepamięci ofiary potwornej Zagłady.
Z ofiar spopielonych i zmieszanych z ziemią obozu Auschwitz-Birkenau niemiecki ksiądz usłyszał wołanie-prośbę: nie pozwól, aby pamięć o mnie zatarła się w ludzkich sercach i umysłach, nie pozwól, by mnie wessała „otchłań niepamięci”. Modli się więc na terenie obozu, wyrywając ich w ten sposób z niepamięci. Mówi dyskretnie, usuwając się w cień: „Moja odpowiedź nie musi być tak wielka, jak wielkie było zło Auschwitz. Ona może być według mojej miary. Zrobić to, co potrafię, tyle, ile jestem w stanie”.
Czyniąc zadość temu przykazaniu, nie pracuje tutaj jako historyk, badacz, archiwista. Mówi o sobie, wspominając pierwsze gościny w obozie: „Z tego pierwszego pobytu pamiętam obóz macierzysty i oczywiście Arbeit macht frei nad bramą wjazdową. Birkenau wyraźniej wyryło się w mojej pamięci dopiero podczas drugiej wizyty, kilka lat później. Z tej pierwszej zapamiętałem przede wszystkim trawę. Wtedy, w latach siedemdziesiątych, w Birkenau rosło dużo trawy między ruinami. Kosiliśmy ją i mieliśmy w głowach myśl: Über Auschwitz darf kein Gras wachsen, «Niech Auschwitz nie zarośnie trawą» […]. My kosiliśmy tę trawę i wiedzieliśmy, że nie możemy zapomnieć, nie możemy puścić w niepamięć tego wielkiego zła”.
W Auschwitz autentycznie można być tylko na sposób świadka. Świadek to ktoś, kto sięga modlitwą w głąb Boga, gdzie najpełniej istnieje człowiek. Manfred wydobywa modlitwą z pamięci Boga każdą w swojej niepowtarzalności ofiarę, która miała zniknąć, jakby jej nigdy nie było.
Kolejne ludobójstwo
Na pewne wydarzenie wspomniane w tej książce chciałbym zwrócić uwagę. Ks. Deselaers został zaproszony do Moskwy w lutym 2022 r. na promocję swojej pracy doktorskiej Bóg a zło, przetłumaczonej na język rosyjski. Gdy był już w Moskwie, Rosjanie zaatakowali Ukrainę. Rozpoczęło się kolejne w dziejach świata ludobójstwo. Rosjanie mordują wszystkich, jak swojego czasu Niemcy.
Kant jest autorem tezy: „Na wojnie nie wolno dopuszczać się takich działań, które by uczyniły wprost niemożliwym późniejsze pojednanie”. Tymczasem rosyjscy bandyci mordują, jakby po ofiarach miał nie pozostać ślad, jakby nie było mowy o poniesieniu jakiejkolwiek kary. Czyżby na oczach Zachodu dokonywało się kolejne barbarzyństwo z przyzwoleniem na „humanitarne” pozbycie się życia uznanego za niegodne?
„Kiedy idę dziś przez obóz – mówi ks. Manfred – i medytuję drogę krzyżową, nie potrafię nie myśleć o tym, co się dzieje w sąsiednim kraju. Szczególnie poruszyło mnie, kiedy usłyszałem o ruchomych krematoriach wykorzystywanych przez rosyjską armię w Mariupolu. A ja się modlę przy krematorium w Birkenau… Nie jestem w stanie być dziś u progu Auschwitz, nie myśląc o cierpiących Ukraińcach”. Dobrze się stało, że z krajobrazu otchłannej śmierci, zniszczenia i rozkładu, jaki zostawił po sobie świat przeszłości, wyłania się ascetyczna postać niemieckiego księdza Manfreda Deselaersa o wrażliwości zwyciężającej mroczną immanencję zła radykalnego.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2022
Przeczytaj też: Trzeba się modlić o nawrócenie Rosji. Rozmowa z ks. Manfredem Deselaersem