Gdyby Jacek Leociak pozostał obiektywnym analitykiem religijnego dyskursu, mógłby pomóc w krytycznym oczyszczeniu fenomenu nawrócenia z dewocyjnego naddatku. Co rusz jednak naukowe wodze nie powstrzymują emocji autora, które ujawniają się w języku balansującym momentami na granicy kpiny.
Czytając najnowszą książkę Jacka Leociaka, gdzieś z tyłu głowy miałem w pamięci dwa cytaty, które według mnie doskonale ilustrują napięcie, które – jak mniemam – towarzyszyło autorowi w jej pisaniu.
Pierwszy pochodzi z książki „Królestwo” Emmanuela Carrère’a (tłum. K. Arustowicz, Warszawa 2016), francuskiego pisarza, który – co ważne – z jednej strony nie ukrywa swej fascynacji chrześcijaństwem, zwłaszcza jego początkami, a z drugiej – uczciwie przyznaje, że się nawrócił, znalazł wiarę i szybko ją stracił. Carrère wyraźnie zafascynowany jest Chrystusem, który „nigdy nie ukrywał, że przyszedł na świat dla takich ludzi jak on, kolaboranckich celników, psychopatów, pedofilów, piratów drogowych uciekających z miejsca wypadku, typów gadających do siebie na ulicy, alkoholików, kloszardów, skinheadów zdolnych podpalić bezdomnego, ludzi katujących dzieci, udręczonych dzieci, które po dorośnięciu dręczą z kolei swoje dzieci…”.
„Wiem – pisał dalej Carrère – że to nieprzyzwoite wymieniać jednym tchem katów i ofiary, ale trzeba zrozumieć, że i oni, i one są Chrystusowymi owieczkami – a jeśli komuś to się nie podoba, przecież nikt go nie zmusza do słuchania Chrystusa. Jego klientami są nie tylko maluczcy – ze wszech miar godni szacunku, tak miło stawia się ich za wzór – lecz także ci, przede wszystkim ci, których się nienawidzi, którymi się gardzi, którzy nienawidzą siebie i sobą gardzą, i to nie bez powodu. Z Chrystusem u boku można zamordować całą swoją rodzinę, być najgorszą kanalią, ale nic nie jest bezpowrotnie stracone. Choćbyście upadli jak najniżej, przyjdzie po was, inaczej nie byłby Chrystusem”.
Piekło byłoby rozwiązaniem kwestii sprawiedliwości. Czy istnieje jakieś sprawiedliwe i miłosierne zarazem rozwiązanie w przypadku jego nieistnienia?
Gdzieś na duchowo-teologicznych antypodach sytuuje się cytat wzięty z encykliki „Spe salvi” Benedykta XVI. A pisze on tak: „Bóg jest sprawiedliwością i zapewnia sprawiedliwość. To jest nam pociechą i nadzieją. Jednak w Jego sprawiedliwości zawiera się również łaska. Dowiadujemy się o tym, kierując wzrok ku Chrystusowi ukrzyżowanemu i zmartwychwstałemu. Obydwie – sprawiedliwość i łaska – muszą być widziane w ich właściwym wewnętrznym związku. Łaska nie przekreśla sprawiedliwości. Nie zmienia niesprawiedliwości w prawo. Nie jest gąbką, która wymazuje wszystko, tak że w końcu to, co robiło się na ziemi, miałoby w efekcie zawsze tę samą wartość. Przeciw takiemu rodzajowi nieba i łaski słusznie protestował na przykład Dostojewski w powieści «Bracia Karamazow». Na uczcie wiekuistej złoczyńcy nie zasiądą ostatecznie przy stole obok ofiar, tak jakby nie było między nimi żadnej różnicy”.
Szczęśliwa wina?
Mając na względzie te dwie jakże odmienne perspektywy rozrachunku człowieka z Bogiem, oddajmy głos Leociakowi, który tak formułuje swoją deklarację wiary, swoje credo co do ostatecznego przeznaczenia człowieka: „A co na to autor tej książki? Autor wikła się w sprzeczności i nic na to nie może poradzić. Jest pełen respektu wobec tajemnicy Bożego miłosierdzia, ale nie pochyla przed nią głowy i nie milknie, tylko pyta. Nie uważa, że piekło jest puste, i nie przyjmuje idei powszechnego zbawienia wszystkich i wszystkiego […]. Bliżej jest autorowi do świętej Faustyny Kowalskiej, która w piekle była i widziała potworne męki grzeszników, co potem skrupulatnie opisała w swoim dzienniczku”.
Ta autodeklaracja jest nieustannie obecna w podjętych w książce rozważaniach. Leociak nie ukrywa niejakiego podziwu dla nawróconych, ale jednocześnie – zwłaszcza wobec niektórych – stawia pytania o szczerość i prawdziwość tego procesu oraz, co ważniejsze, o jego „sprawiedliwość”, swoistą „uczciwość” wobec ofiar, których okrutna i niczym niezasłużona śmierć stała się „okazją”, a de facto warunkiem zbawienia zbrodniarza. Wspominając Jacques’a Fescha, autor konstatuje, że ów nawrócony morderca „musiał najpierw zabić niewinnego człowieka. Dopiero to zabójstwo do Pana Jezusa go doprowadziło”.
W sposób oczywisty ten schemat – choć w różnych wariantach zbrodni i nawrócenia – powtarza się we wszystkich opisywanych przypadkach. A oto lista „zaproszonych do nieba” przez autora: Dobry Łotr, Henri Pranizni (morderca trzech kobiet, o którego nawrócenie modliła św. Teresa z Lisieux), Alessandro Serenelli (zabójca św. Marii Goretti) Jacques Fesch (najbardziej chyba znany nawrócony zbrodniarz, bohater bardzo poczytnej książki „Za pięć godzin zobaczę Jezusa”), Bruce Davis, Tex Watson i Susan Atkins (członkowie Rodziny Mansona związani z mordem Tate-LaBianca), Clayton Anthony Fountain (siedmiokrotny morderca, najniebezpieczniejszy więzień Stanów Zjednoczonych), Pietro Maso (morderca rodziców), Arthur Greiser (namiestnik Rzeszy w Kraju Warty), Hans Frank (generalny gubernator okupowanej Polski), Rudolf Höss (komendant obozu Auschwitz-Birkenau).
Interpretacja tych historii w teologicznym modelu felix culpa („szczęśliwa wina”: grzech Adama staje się przyczyną przyjścia Zbawiciela) wydaje się jednak daleko idącym uproszczeniem. Nikt o zdrowych (teologicznych) zmysłach nie chce chyba usprawiedliwiać zbrodni późniejszym nawróceniem: że trzeba było aż morderstwa, że konieczne było aż zabójstwo, aby Jezus mógł uratować grzesznika.
Bliższe już jest teologicznej prawdzie powtarzające się w książce powiedzenie, iż „Bóg potrafi pisać prosto po krzywych liniach”. W wersji nieco bardziej teologicznej tak tę zależność sformułował św. Tomasz z Akwinu: „Dopuścić zło i obrócić na dobre: to przecież świadczy o nieskończonej dobroci Boga”. Nie znaczy to jednak, że zło jest tylko po to, by mogło się objawić dobro.
Wybaczyć w imieniu ofiar?
Z własnego doświadczenia wiemy, że i człowiek to potrafi: że zło – choć nie bezpośrednio – może stać się przyczyną dobra, że wojna generuje wzmożoną miłość ofiarną, co nie znaczy, że ta miłość tę wojnę usprawiedliwia i czyni ją dobrą. Mówiąc inaczej: byłoby nieskończenie lepiej, gdyby nie doszło do tych wszystkich strasznych zbrodni. Żadne nawrócenie nie jest ich warte. Tak, ma rację Leociak, gdy pisze, że Fesch mógłby spotkać Jezusa w zupełnie innych okolicznościach, choć – być może – „byłoby to trudniejsze, a na pewno mniej spektakularne”.
Jest jeszcze jeden istotny błąd w myśleniu autora. A jest nim przekonanie, że nawrócenie zbrodniarza zwalnia go od kary za popełniony grzech. Nie, w doktrynie katolickiej nie jest tak, jak sugeruje Leociak, że nawrócenie, chrzest, spowiedź, przyjęta Komunia święta gwarantują natychmiastowe wejście do nieba. Chrzest czy rozgrzeszenie gładzą winę, ale – jak uczy Kościół – nie zwalniają od kary. Ta jest wciąż do odbycia, choć jej miejsce i czas są dla nas do końca nierozpoznane. To jest to, co kryje się pod klasycznie rozumianą teologią czyśćca.
„Pozostaje kłopotliwe pytanie o ofiary: zaszlachtowane dwie kobiety i nastoletnia dziewczynka (Pranzini), zastrzelony policjant (Fesch), siedem osób zamordowanych przez członków Rodziny Mansona, nie mniej niż milion sto tysięcy w Auschwitz-Birkenau, w tym około miliona zgładzonych Żydów (Höss – sprawstwo kierownicze)” – pisze Jacek Leociak. To „kłopotliwe pytanie o ofiary” zadał już papież Benedykt XVI. To do nich należy prawo do przebaczenia.
Ale czy przebaczenie może być obowiązkiem? Papież zdaje się odpowiadać na to pytanie negatywnie. A jeśliby nawet, to sytuacja ofiar i ich katów nie może być w wieczności taka sama. Czy to nie o nich upominała się św. Faustyna i – w gruncie rzeczy – upomina się Leociak? Czy Bóg może wybaczyć w imieniu ofiar? I – co wydaje się jeszcze trudniejszym pytaniem – czy ma prawo wybaczać wbrew ofiarom?
Ale czy ofiary będą mogły cieszyć się niebem, widząc cierpiących wiecznie swoich katów? Czy nie będzie to świadectwem zwycięstwa odwetu, zwanego dla niepoznaki „sprawiedliwością retrybutywną”? Trzeba by zapytać ofiar, czy wizja Carrère’a jest do zaakceptowania. Przytoczona przez Leociaka historia mordercy św. Marii Goretti, który został później adoptowany przez jej matkę, pokazuje, że taka wizja nie jest niemożliwa, choć dla niektórych jest to perspektywa urągająca ludzkiemu poczuciu sprawiedliwości.
Niezwykle sugestywnie ten zbawczy mechanizm wyraża Fabrice Hadjadj: „A co z tą maleńką dziewczynką znalezioną w kawałkach w trzech reklamówkach na wysypisku śmieci? Teraz trzyma w swoich rękach przyszłość swojego oprawcy i planuje wydarzenia, które doprowadzają go na skraj otchłani skruchy” („Raj za drzwiami. Esej o kłopotliwej radości”, tłum. J. Nowakowska, Warszawa 2021).
Jeśli dobrze rozumiem Leociaka, jest on przekonany, że ofiary zabierają ze sobą na drugą stronę życia nienawiść do katów albo przynajmniej pragnienie sprawiedliwej kary. Ale czy naprawdę nie ma innej możliwości? Wiara pozwala nam mieć nadzieję, że ofiary zdolne są także do innej relacji wobec swoich oprawców, że mogą „planować niezbędne zbiegi okoliczności, podsuwać oczyszczające myśli i dręczące obawy, przyczyniać się do nadarzania się okazji i odpowiednich momentów, które mają doprowadzić nas do decydującej próby”, to znaczy do nawrócenia. Czy nie tak mogło być w życiu choćby zabójcy Marii Goretti?
Jest jeszcze jedno pytanie o ofiary, które stawia Leociak: „Wiemy, że według katolików nawróceni zbrodniarze są w niebie, ale gdzie są ich ofiary?”. Po pierwsze, nie wiemy, czy są w niebie. Możemy jedynie w to wierzyć bądź wyrażać nadzieję na to. Nasza wiedza musiałaby być boską. Po wtóre – Leociak pyta o Żydów niewierzących przecież w Jezusa. Wierzymy, że sakramenty nie ograniczają wolnego boskiego działania. Są konieczne w porządku zwyczajnym, ale Bóg ma swoje porządki zbawienia, aby nie wykluczyć z niego nikogo, a już tym bardziej Żydów, ludu pierwszego przymierza z Bogiem, przymierza, które nigdy nie zostało odwołane.
Pytanie o sprawiedliwość
Autor książki stawia też bardzo ważne pytanie, jaka jest relacja między karą, miłosierdziem, przebaczeniem a losem – by nie powiedzieć: interesem – ofiar. Bardzo niepokojąco brzmią te wypowiedzi nawróconych zbrodniarzy, którzy faktycznie instrumentalizują swoje ofiary, a samych siebie czynią ofiarami systemu, w pewnym sensie nawet martyrologizują, myśląc o sobie bez mała w kategorii jakiegoś szczególnego wybraństwa. Tutaj rodzą się wątpliwości, które stawia psychologia nawrócenia; pytania o zdolność krytycznego i prawdziwego osądu własnych czynów, które – analizowane z perspektywy nawrócenia – stają się przedmiotem swoistej idealizacji, a nawet wyparcia.
Wszystko to czyni te nadzwyczajne konwersje momentami bardzo mało wiarygodnymi, a przede wszystkim takimi, które nie oddają sprawiedliwości ofiarom.
Pisząc o nawróconych zbrodniarzach, Jacek Leociak nie ukrywa aporii, jaka w nim jest. Nie odmawiając im prawa do nawrócenia, upomina się jednak o sprawiedliwość. Czy to znaczy, że nie możemy sobie wyobrazić rzeczywistości, która wykracza poza model wina-sprawiedliwość-kara?
Z jakiej perspektywy autor stawia swoje pytania? Sam przyznaje, „że piekła w rozumieniu religii chrześcijańskiej, ani jakiejkolwiek innej, w ogóle nie ma”. Tak, piekło byłoby jakimś rozwiązaniem kwestii sprawiedliwości. Czy istnieje jakieś sprawiedliwe i miłosierne zarazem rozwiązanie w przypadku jego nieistnienia?
Podczas konferencji naukowej poświęconej prawu karnemu, która odbyła się 18 listopada na Uniwersytecie Gdańskim, po moim wykładzie zatytułowanym „O naturze kary boskiej” prof. Monika Płatek zapytała, czy mówienie o karze boskiej nie jest dowodem bezradności. To pytanie dotyczy bardzo ciekawego zagadnienia relacji między przestępstwem w kategoriach karnych a grzechem w kategoriach teologicznych. Te dwa porządki domagają się różnych kar: ziemskiej i nadprzyrodzonej, ludzkiej i boskiej.
Piekło byłoby wyrazem naszej bezradności wobec zła, ale czym byłoby miłosierdzie aż po puste piekło? Czy nie można by go odczytać jako zrzeczenie się wszelkiej odpowiedzialności za zło?
Jacek Leociak oczywiście nie stawia tych pytań wprost. Od początku do końca nie ukrywa jednak aporii, jaka w nim jest: nie odmawiając nikomu prawa do nawrócenia, upomina się jednak o sprawiedliwość. Czy to znaczy, że nie możemy sobie wyobrazić rzeczywistości, która wykracza poza model wina-sprawiedliwość-kara?
Benedykt XVI pisze w „Spe salvi”: „Gdyby [sąd ostateczny] był tylko łaską, tak że wszystko, co ziemskie, byłoby bez znaczenia, Bóg byłby nam winien odpowiedź na pytanie o sprawiedliwość – decydujące dla nas pytanie wobec historii i samego Boga”. Jacek Leociak zdaje się być tego samego zdania.
Wartością tej książki jest to, że skądinąd najbardziej katolickie dylematy dotyczące naszego statecznego przeznaczenia formułuje ktoś, kto sam deklaruje swoją niewiarę. Spojrzenie z zewnątrz pozwala ujrzeć to, co wewnątrz doświadczenia wiary wydaje się aż nazbyt oczywiste.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby autor pozostał – jak sam wielokrotnie deklaruje – obiektywnym badaczem, literaturoznawcą, analitykiem religijnego dyskursu, który do doświadczenia nawrócenia ma dostęp jedynie za pośrednictwem tekstu. Takie bowiem krytyczne ujęcie fenomenu nawrócenia pozwala oczyścić je z dewocyjnego naddatku. Co rusz jednak naukowe wodze nie powstrzymują emocji Jacka Leociaka, które ujawniają się w języku balansującym momentami na granicy kpiny.
Jest to o tyle zaskakujące, że przecież – jeśli prawdziwa jest autorska deklaracja bycia „spoza Kościoła” – ani grzech, ani nawrócenie, ani sąd, ani piekło, ani także miłosierdzie nie znajdują się w polu jego doświadczenia.
Szkoda, że Leociak przekroczył ten naukowy Rubikon. Kiedy w ostatnim akapicie książki z wyraźnym przekąsem zachęca, „do pobożnego życia zgodnego z nakazami Ewangelii, do przestrzegania dziesięciorga przykazań Bożych oraz pięciorga przykazań kościelnych, do uczestnictwa w sakramentach świętych i do spełniania dobrych uczynków. A przede wszystkim do nieustannego nawracania się”, zaiste trudno uwierzyć w szlachetność jego intencji.
Przeczytaj też: (Nie) wierzę w Kościół
Jest poziom meta i ten osobistej relacji.
Meta zagłuszy tę osobistą, ale to o nią Bogu/Absolutowi/Prawdzie/i jak to dalej sobie nazwiemy – chodzi.
:)https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4818098/mlyny-boze-zapiski-o-kosciele-i-zagladzie
Tak. Czytałam. Ale mnie oburzyło. Pogrążyło.
A i też taką:
https://www.rtck.pl/sklep/ksiazki/nie-jestes-skazany/
I co teraz?
Leociak. Hm…
No to się podziało… Kpina.
Kpinomir jest po każdej stronie. Kłócimy się.
Ale Bóg po tej właściwej. Za każdego trzyma kciuki.
Bardzo chciałabym wiedzieć – jak to robić?
https://www.youtube.com/watch?v=w4I1HQ9Y4-8
Tak się buduje nadzieję – krok po kroku.
Niecierpliwi zwątpią.
Pierwotna teologia chrześcijańska zakładała, że święci w niebie radują się wizją wiecznej męki grzeszników. To, że dziś uważamy inaczej, nie znaczy, że taka wizja jest obca chrześcijaństwu.
Pozostaję w przekonaniu, że słowa o odpuszczeniu grzechu były skierowane do wszystkich Chrześcijan, a sakrament spowiedzi z namaszczeniem księży jest jedynie alternatywną interpretacją do której nie mam przekonania. Mówiąc prosto skrzywdzony może przebaczyć, ale nie musi. Nie ma nic niemoralnego czy złego w nieprzebaczeniu, takie prawo właśnie ten fragment daje. Ale nieprzebaczający temu który go skrzywdził sam musi być bardzo etyczny, bo zgodnie z przypowieścią o słudze, będzie rozliczony własną miarą z grzechów wobec Boga. I tak takie moralne ofiary są i przebaczać nie muszą. Słowem zbrodniarz jest „na łasce” skrzywdzonego i to u niego powinien zabiegać o litość. Także jeśli skrzywdzony nie żyje. Dla mnie ksiądz w tym wszystkim wyręcza krzywdzącego z konfrontacji ze skrzywdzonym i odbiera skrzywdzonemu władzę zatrzymania grzechu, którą w mojej opinii ma on, nie ksiądz i KKK. Jeśli zaś człowiek jest w stanie okazać łaskę to o ile potężniejsza jest łaska Boga?
Obecnie być może. Natomiast przez wieki chrześcijanie zgodnie z wizją z przypowieści o bogaczu i Łazarzu twierdzili, że widok cierpienia grzeszników będzie miodem na ich serca. Chodziło o wizję sprawiedliwości.
Ale co obecnie? Rozwiń myśl o tym obecnie. Przepraszam napisałam pod Twoją wypowiedzią, ale jednego z drugim nie łączę. W kontekście tekstu należałoby właśnie przyjrzeć się grzechom lekkim. Wydaje mi się, że obecnie jest pewna przesada w patrzeniu na grzechy lekkie, a to rzutuje na przekonanie o sprawiedliwości (czyli mniejsze przeświadczenie o istnieniu bezgrzesznych). Święty Szczepan, a także wielu męczenników modliło się (wedle przekazu) za oprawców, więc nie jest to tak jednoznaczne.
Mówiąc „obecnie” miałem na myśli XX wieczną rewizję myśli katolickiej, która zamieniła Boga z karzącego Ojca, którego trzeba powstrzymywać przed gniewem, co zniszczy wszystkich ludzi, na „kochającego tatusia”, który zbawi wszystkich, z Szatanem włącznie.
Co do Szczepana, to już kiedyś raz o tym pisałem. Jego postawa była wynikiem myśli stoickiej.
No bo dobro i zło jest mniej istotne niż ostateczne oddanie czci ” zazdrosnemu” Bogu.
@karol
To konkretny przypadek.
Młody chłopak trafia do więzienia za napady i rozboje, pobicia i kradzieże.
W więzieniu sam doświadcza ogromnej przemocy od „kolegów” z celi.
Kiedy się nawraca zdaje sobie sprawę z ogromu krzywd jakich się dopuścił.
Rozumie trudności jakie ma ofiara przy wybaczaniu oprawcy.
Niczym się nie usprawiedliwia – ale wie, że nie da rady odnaleźć tych przypadkowych osób,
które napadał na ulicy…niektórych…
Nie ma tutaj prostych odpowiedzi.
Sam jest ofiarą w więzieniu i też uczy się przebaczenia swoim katom.
I to nie tak, że każdy nawrócony zbrodniarz robi z siebie świętego.
A mroczna przeszłość może go dopaść jeszcze nieraz. Jak zwątpi w Boga i przebaczenie.
Ludzie dzięki wierze, którą tak krytykujesz i dzięki Bogu nawracają się z najgorszych bagien.
@karol i to nie po to, aby oddawać cześć zazdrosnemu bogu.
Nie trywializuj poważnych historii ludzi.
Naprawdę…weź i poczytaj:
Grzegorz Czerwicki „ Nie jesteś skazany” Nie jest to ckliwa bajeczka hagiograficzna.
Joanna, tyle, że w omawianej książce nie chodziło o młodego chłopaka, co nawraca się w więzieniu, bo rozumie, że czynił źle, tylko np. o Rudolfie Hößie, który dzięki nawróceniu przed straceniem może dostąpić zbawienia, a jego ofiary (zgodnie w ówczesną doktryną) nie mogły.
Doktryna. Raz się jej trzymasz a raz latasz jak przy trans. He he.
Mam na myśli Teresy modlitwy za Pranzinim.
I innych robotników ostatniej godziny.
Ale dalej rozmawiamy o łotrze na krzyżu – tej wzruszającej powiastce dla odkładających na ostatnią chwilę…
A o skrzywdzonych to akurat nieustannie piszę. Prawda?
Jak je pomijano w tym nawracaniu grzesznika.
Chrystus wybacza 77 – nawet to tłumaczyłam księżom.
Że tu pułapka…
Ilu zrozumie… ?
I nie ma felix culpa. To moje zdanie. Inaczej tyko z rozkoszą babramy się w grzechach.
Nie po to Zmartwychwstanie. Raczej 😉
Doktrynę to ja nieustannie krytykuję, jeśli jest krzywdząca. I także nieustannie zestawiam zmianę doktryny wobec Żydów z nadzieją zmiany doktryny wobec lgbt.
Nawracają się niedobrze.
Łotr na krzyżu to fajna opowieść, ale nie daj Boże jak się naprawdę wydarzy.
@karol – gwoli przypomnienia – tam pisałeś o łotrze i zbawieniu.
https://wiez.pl/2022/04/19/abp-galbas-o-niesieniu-krzyza-przez-ukrainke-i-rosjanke-w-koloseum-to-nie-byl-symetryzm-a-chrzescijanstwo/
Dlatego ja wolę tę pierwotną wersję Ewangelii, gdzie po lewej i prawej zawiśli apostołowie Jakub i Jan, synowie Zebedeusza. Miało to wypełnić proroctwo, o tym, że „kielich mój pić będziecie”. A także to, że miał być zaliczony w poczet złoczyńców, bo Jakub i Jan to były niezłe gagatki.
„Pierwotną wersję Ewangelii”, no to chyba jesteś jedynym, który czytał pierwotną wersję Ewangelii dzisiaj.
Nie jedynym. Grzebanie we wczesnych tradycjach, redakcjach, dociekanie kto od kogo spisywał i badanie znaczeń nazw własnych to chleb powszedni w biblistyce.
W tym kontekście – z zachowaniem należnych proporcji – warto rozważać postać profesora Chazana i jego karierę w mediach katolickich.
Pytanie kto jest Antygoną w tej sytuacji. Hm…
I tak… z takich rozważań to zaraz się grecka tragedia zrobi…
Ksiądz Twardowski
Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo
w niepokoju gorących warg
potem niebo ich goni spadających gwiazd smugą,
jak pożary Joannę d’Arc
Ale wielcy grzesznicy na błysk mały przyklękną
i wypłaczą się jednym tchem
potem noc mają cichą i jak dobry łotr świętą
byłem z nimi, klękałem, wiem
Powiem ze swojego doświadczenia: jak humaniści, filozofowie, socjologowie biorą się za tematy teologiczne, to najczęściej wychodzi z tego, koniec końców: niemiecka droga synodalna, czyli napompowana herezja.
A mógłbyś wskazać jakieś przykłady z doświadczenia? Bo moje doświadczenie jest kompletnie inne. To właśnie filozofowie, humaniści i socjologowie są w stanie pchnąć teologię naprzód, bo bez tego nadal byśmy trwali w późnym średniowieczu, uważając Tomasza z Akwinu za szczyt teologii.
I tak lepiej niż to, kiedy katolicy biorą się za szkoły, bo wychodzi z tego… Zresztą pewnie sam wiesz.
Ja chciałbym ks. prof. Dragule za ten tekst szczerze podziękować. Cała dyskusja, która mam nadzieję zaczyna sie dopiero toczyć wokół książki Jacka Leociaka, pokazuje, że przestrzeń dyskusji wokół kluczowych spraw wiary, toczy się dzis poza wydziałami teologicznymi naszych uniwersytetów. Dla wiekszości zatrudnionych tam, tekst Leociaka będzie niczym więcej niz kolejnym przejawem ataku na Kosciół, spisku przemoznych sił zła, z którymi nie wolno dyskutować, można z nimi jedynie walczyć. Draguła traktuje Leociaka poważnie, ocenia jego metodologię a nie traktuje jako wroga. Dla mnie to ważne, ponieważ ów Autor krytykuje nie tylko koscielna praktyke, on uderza w podstawowe prawdy chrześcijaństwa, poddaje krytycznej refleksji słowa Chrystusa zapisane w Ewangeliach. Człowiek słabej i powierzchownej wiary, a takimi w wiekszości jesteśmy, może takim ironiczno – zdroworozsądkowym argumentom łatwo ulec i w swym zwątpieniu jeszcze głębiej sie pogrążyć. Ks. Andrzej spokojnie, wnikliwie, bez śladu inkwizytorskiego tonu podejmuje polemikę i konstatuje rzecz zasadniczą: „wszystko byłoby dobrze, gdyby autor pozostał – jak sam wielokrotnie deklaruje – obiektywnym badaczem, literaturoznawcą, analitykiem religijnego dyskursu, który do doświadczenia nawrócenia ma dostęp jedynie za pośrednictwem tekstu. Takie bowiem krytyczne ujęcie fenomenu nawrócenia pozwala oczyścić je z dewocyjnego naddatku. Co rusz jednak naukowe wodze nie powstrzymują emocji Jacka Leociaka, które ujawniają się w języku balansującym momentami na granicy kpiny.” Książka Jacka Leociaka, to raczej esej, pamflet, który jest dzisiaj bardzo intensywnie reklamowany i nagłaśniany, wpisuje się bowiem w obecny ton mówienia o chrzescijaństwie, jakze widoczny w środowiskach laickich. Kształt polemiki z nimi, którą podejmuje Andrzej Draguła jest o tyle wartościowy, że nie zarzuca adwersarzowi, iż jest wyznawcą archaicznych dogmatów, niegodnym miana człowieka myślacego. Mam wrażenie, że o takiej właśnie formie krytyki chrześcijaństwa pisał onegdaj Jerzy Sosnowski: https://jerzysosnowski.pl/2018/12/28/przyjaciolom-ateistom-ostatnio-dosc-irytujacym/
Bardzo dziękuję.
> wpisuje się bowiem w obecny ton mówienia o chrzescijaństwie, jakze >widoczny w środowiskach laickich.
Chodzi Panu o wypowiedzi polityków prawicy o nihilizmie niewierzących czy księży dyskutujących o sprawach bieżących w porannych programach publicystycznych telewizji publicznej? Nie wiem gdzie ta niechęć do chrześcijaństwa w środowiskach laickich. Wy chyba naprawdę tęsknicie za prawdziwymi prześladowaniami, skoro wspinacie się ciągle na takie pluszowe krzyże.
W środowiskach laickich mówi się z przekąsem o chrześcijaństwie instytucjonalnym, które nijak się ma do nauczania Jezusa w Ewangelii, chodzi tu tylko o religię politycznego wzmożenia w interesie jednej partii. Niczym to się nie różni od tradycji Konstantyna. Reszta to fochy urażonej godności, udającej,żenie rozlumie o co chodzi: my tacy czyści i szlachetni….
,,nie mniej niż milion sto tysięcy w Auschwitz-Birkenau, w tym około miliona zgładzonych Żydów”. Jakie w tym kontekście znaczenie ma narodowość ofiar? To brzmi jakby sugerowało, że śmierć Żyda jest większym złem niż Polaka… Jeśli można, to sugerowałbym przemyślenie tego sformułowania Autorowi tekstu bardzo szanuję i za tę recenzję dziękuję.