
W „Zimowych przepisach naszej wspólnoty” zwątpienie w moc języka narzuca minimalizm, a obroną przed lękiem może być surrealna wyobraźnia. Połączenie jednego z drugim sprawia, że ta pozornie skromna książka niepokoi.
„Zimowe przepisy naszej wspólnoty” to książka minimalistyczna. Trzeba uważać, żeby jej nie zagadać. Składa się na nią piętnaście wierszy, a chociaż sześć z nich, w tym tytułowy, to rozbudowane, kilkuczęściowe narracje, nadal ma się wrażenie, że jest tu więcej ciszy niż w dotychczasowych tomach Louise Glück. Równie ważna jak słowa okazuje się przestrzeń pustej kartki, której odpowiada surowy, zimowy krajobraz przywoływany w tych tekstach.
Już w pierwszym wierszu pojawia się skuta lodem góra: para bohaterów na próżno usiłuje się na nią wspiąć. Ośnieżony szczyt powraca w „Zaprzeczaniu śmierci”, tym razem na pocztówce, którą przysłał bohaterce X – dawny towarzysz podróży, ktoś, kto ją opuścił. Śnieg pada na głowy starych kobiet sprzedających kanapki na targu. Jest wszędobylski: spiętrzony w zaspy, zbrylony, przypomina o stratach, o „rzeczach, które umarły po drodze”. Ale służy też do odczyniania złego uroku, gdy z braku soli rzuca się przez ramię właśnie szczyptę śniegu.
![]()
Język, jak sugeruje Glück, wcale nie pomaga odnaleźć się w sytuacjach granicznych. Być może na progu śmierci tylko przeszkadza
W wywiadzie dla „New York Timesa” udzielonym 8 października 2020 roku, kilka godzin po otrzymaniu literackiej Nagrody Nobla, Louise Glück mówiła o swoim nowym, wtedy jeszcze niewydanym tomie. Ukazał się następnej jesieni jako „Winter Recipes from the Collective”. „Mniej więcej cztery lata pracowałam w udręce nad tą książką. Po czym, pod koniec lipca i w sierpniu, napisałam niespodziewanie kilka nowych wierszy i nagle zrozumiałam, jaką formę nadać maszynopisowi i jak go domknąć. To był cud. Zwykłe w takich razach uczucia euforii i ulgi osłabiła pandemia, bo musiałam stale zmagać się ze swoim przerażeniem i niezbędnymi ograniczeniami w codziennym życiu”. Spytana, o czym są „Zimowe przepisy”, odpowiedziała: „O rozpadzie. Jest w tej książce dużo żałoby. Jest też dużo komizmu, a wiersze są bardzo surrealistyczne”[1].
Surrealistyczna wyobraźnia po raz pierwszy u Glück nadaje ton całemu tomowi. Śnieg, lód, mroźne pustkowie i ciemność grudniowych poranków to dość konwencjonalne metafory w książce poświęconej starości, śmierci najbliższych, słabnącemu ciału i kapryśnej, zawodnej pamięci. Przełamaniem konwencji jest tajemnicza wspólnota starych ludzi, której poetka każe zamieszkać w tym wrogim otoczeniu. Jej członkowie tworzą swoistą komunę, czy, gdyby tłumaczyć Glück literalnie, kolektyw (to słowo ma jednak w polszczyźnie zbyt jednoznaczny wydźwięk, żeby użyć go w przekładzie). Chwilami wydaje się, że czytamy o domu opieki: w „Podróży zimowej” wspomina się o pielęgniarkach i „ciężkich przypadkach” oglądających telewizję w świetlicy, a tytułowe „Zimowe przepisy” sugerują obecność personelu, czuwającego nad bezpieczeństwem pensjonariuszy: „z oczywistych przyczyn / zachęcano nas, żebyśmy nigdy nie przebywali sami”. Przeważnie jednak to taki dom opieki, w którym podopieczni muszą być jednocześnie własnymi opiekunami.
Co robią, żeby przetrwać „zimę, kiedy życie jest trudne”? Z pomysłowością, którą wymusza bieda, zdobywają pożywienie dla ciała i duszy. Mężczyźni zbierają w lesie mech, kobiety poddają go fermentacji i faszerują nim kanapki, przyrządzane na wzór nicejskiego pan bagnat. Trzeba niemałej inwencji, żeby francuski przysmak skojarzyć, jak robi to Glück, z biblijnymi przaśnikami, „chlebem utrapienia”, jedzonym przez Hebrajczyków na pustyni. A przecież pan bagnat, jak tyle innych genialnych kulinarnych wynalazków, był pierwotnie strawą ludzi ubogich, rybaków i pasterzy, którzy mogli w ten sposób zagospodarować resztki czerstwego chleba. Zimowy przepis na kanapkę z mchem – może nie tak smaczną, niemniej krzepiącą – to podobne, niemal alchemiczne tworzenie czegoś z (prawie) niczego.
Różne gatunki mchów zbieranych w lesie mają u Glück zastosowanie nie tylko kulinarne. Służą też bezinteresownemu pięknu: dekoruje się nimi drzewka bonsai. Przycinanie drzewek, dbanie o nie to ważna część życia wspólnoty; dzięki nim w surowej egzystencji skupionej na zaspokajaniu podstawowych potrzeb pojawia się nadwyżka sztuki. A z nią – duch chińskiej estetyki i filozofii.
Poetka nawiązuje do nich także w „Zaprzeczaniu śmierci”, powołując się na księgę „Daodejing”, w „Zachodzącym słońcu”, dialogu młodej adeptki malarstwa z nauczycielem, czy w „Nieskończonej historii”, gdzie chora, być może umierająca kobieta mówi: „Chińczycy mieli rację, że czcili starych ludzi”. Nieprzypadkowo na okładkę swojej książki Glück wybrała obraz siedemnastowiecznego chińskiego artysty, Bady Shanrena.
Jak wyjaśnia Kent Su w recenzji „Zimowych przepisów” na łamach „World Literature Today”: „Po upadku dynastii Ming Bada Shanren wybrał samotnicze życie w taoistycznym klasztorze. Zagadkowy tekst jego autorstwa na okładce nowego tomu Glück, napisany, kiedy Shanren był już w podeszłym wieku, napomyka o pustce politycznej retoryki. Podsumowująca go pieczęć sygnalizuje, że duchową nieśmiertelność i oświecenie można osiągnąć jedynie poprzez wyrzeczenie się dóbr doczesnych. Te filozoficzne konotacje znajdują odpowiednik w jakby ludzkim, podejrzliwym spojrzeniu pisklęcia bażanta, namalowanego tuszem, monochromatycznie”[2].
I znowu: fascynacja kulturą Dalekiego Wschodu była w zachodniej literaturze tak często eksploatowana, że trudno, wydawałoby się, wyjść tu poza martwą konwencję, zestaw klisz. A jednak Glück się udaje – może dlatego, że odrzuca wszelką idealizację, fałszywe pocieszenie. W drzewkach bonsai bardziej interesuje ją ich koślawość i kruchość, niż kunsztowna forma, harmonia proporcji, ujarzmianie natury przez sztukę. Utopia „duchowej nieśmiertelności” i życia w oderwaniu od ziemskich spraw, od walki i namiętności, zderza się z bezwzględną biologią i ludzką potrzebą więzi, uczuć, troski:

Drzewka jednak były wszystkim.
I jaki smutek nas ogarniał, gdy któreś umarło,
a umierają, chociaż wyjęto je ze świata
natury: wszystko w końcu umiera.
(…)
… jak już wspomniałam, były miniaturowe,
ale nie ma czegoś takiego jak śmierć w miniaturze.
Śmierć w „Zimowych przepisach” jest wszędobylska jak śnieg. Lecz najbardziej dla mnie przejmujący wiersz tego tomu, „Popołudnia i wczesne wieczory”, nieoczekiwanie przenosi nas z lodowatego pustkowia do miasta w środku lata. To elegia, w której mówiąca zwraca się do bliskiej osoby: „The beautiful golden days when you were soon to be dying / but could still enter into random conversations with strangers”. Angielskie „you” nie ma płci. Przekładając ten wiersz na polski i nie mogąc uniknąć czasu przeszłego, musiałam zdecydować, czy poetka kieruje swoje słowa do adresata, czy adresatki.
Przejrzałam skan maszynopisu, gdzie Louise Glück dopisała ręcznie datę pod wierszem: 15 lipca 2019[3]. Młodsza siostra poetki, Tereze, umarła pół roku wcześniej, 16 grudnia 2018. A że postać siostry jest chyba najważniejszą bohaterką „Zimowych przepisów” (poza, oczywiście, bohaterem zbiorowym, czyli tytułową wspólnotą zbieraczy mchu), uznałam, że to elegia dla niej. Trzeba tu podkreślić, że komizm zawarty w książce zawdzięczamy przede wszystkim siostrze, która chętnie popija z narratorką dżin bez lodu na ich ulubionej ławce i rzuca trzeźwe, a zarazem poetyckie uwagi, jak w wierszu „Jesień”: „Życie […] / jest jak pochodnia, którą ciało / przekazuje teraz umysłowi. / Niestety […] umysł nie / kwapi się, by ją przejąć”.
„Dokąd się potem wybrałaś, po tych dniach, / gdzie, choć nie mogłaś mówić, nie zgubiłaś się?” – pyta poetka w ostatnich wersach „Popołudni i wczesnych wieczorów”. Język, sugeruje się tutaj, wcale nie pomaga odnaleźć się w sytuacjach granicznych. Być może na progu śmierci tylko przeszkadza. Tę intuicję umacnia inny wiersz, „Nocne myśli”, dotyczący z kolei niemowlęctwa i czasu sprzed narodzin, błogiego „zawieszenia w matce”. „Jaka szkoda, że poznałam / słowa, bez kontaktu / z tamtym wspomnieniem” – pisze Glück („What a shame I became / verbal, with no connection / to that memory”). Dwa wiersze, jeden o śmierci, drugi o narodzinach, są wyrazem zwątpienia w moc języka. Gdzie indziej jednak siostra narratorki pyta: „jeśli nie jesteś w stanie czytać, to czy możesz być szczęśliwa”?
Niewykluczone, że z tych paradoksów – zwątpienia w język i jednocześnie lęku przed utratą dostępu do rzeczywistości tworzonej w języku[4] – wynika oryginalność „Zimowych przepisów naszej wspólnoty”. Zwątpienie narzuca minimalizm, obroną przed lękiem może być surrealna wyobraźnia. Połączenie jednego z drugim sprawia, że ta pozornie skromna książka niepokoi, nie otwiera się łatwo, a zarazem przyciąga. Kiedy do niej wracamy, rośnie przy każdej kolejnej lekturze.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Posłowie tłumaczki do książki „Zimowe przepisy naszej wspólnoty”, Wydawnictwo a5, Kraków 2022. Ukazało się pt. „Zbieracze mchu”. Obecny tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: „Żyłam w świecie szarego deszczu”. Fragmenty wierszy laureatki Literackiej Nagrody Nobla 2020
[1] „«I Was Unprepared»: Louise Glück on Poetry, Ageing and the Surprise Nobel Prize”. Wywiad przeprowadzony przez Alexandrę Alter, „The New York Times”, 8 października 2020.
[2] Kent Su, „«Winter Recipes From the Collective» by Louise Glück”. „World Literature Today”, maj 2022.
[3] Louise Glück pisze na maszynie. „Winter Recipes from the Collective” czytałam po raz pierwszy przed amerykańskim wydaniem książki, w postaci pliku pdf, składającego się ze zeskanowanych kartek maszynopisu. Prawie pod każdym wierszem widniała data, naniesiona ręcznie przez poetkę. I ciekawostka: książka zawierała pierwotnie szesnaście wierszy. Jednego z nich, pod tytułem „The Empty Room” („Pusty pokój”), Glück nie włączyła do ostatecznej wersji tomu.
[4] Pisze o tym lęku Anahid Nersessian w swojej recenzji „Winter Recipes from the Collective” (Anahid Nersessian, „Knife Skills”, „New York Review of Books”, 24 marca 2022).





