Raz śniło mi się, że Warszawa jest w Ameryce – powiedziała. – Wyszłam z Ogrodu Saskiego i znalazłam się w Nowym Jorku.
Fragment powieści „Ruda Kejla”, która w tłumaczeniu Krzysztofa Modelskiego ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Fame Art
– Myślę, że wszystko zostanie tak, jak jest.
– Obawiam się, że tak. Przeżyje to całą nowoczesną cywilizację, wszystko, co nazywamy kulturą. W niepamięć pójdzie Szekspir, Heine, Max Nordau, nikt już nie będzie o nich pamiętał, a gdzieś w jakimś besmedreszu będzie siedział jakiś chłopak i kuł „We-isz omrim szebemordechai” i roztrząsał, co u Mordechaja.
– Czyli tryumf Izraela, tak? – odparł pytająco Bunem. – Ale jeśli Ziemia zderzy się z kometą, o czym pisali wczoraj w gazecie, to i Mordechaj ze swoją kwestią zniknie.
– Ale może przetrwa gdzieś na Marsie – powiedział Abraham Klaczko.
– Może tak, a może nie.
– Wczoraj telefonowała do mnie do domu Salcia. Mówiła, że trochę się spóźni.
– A po co telefonowała? Przecież i tak zawsze się spóźnia – skwitował Bunem.
– Super dziewczyna. Na co ty czekasz, Bunem? Aż ktoś ci ją podbierze?
– A niech podbiera.
– Nie dorasta ci, co? Gdybym ja nie był żonaty i ona by mnie chciała, jeszcze dziś poszedłbym z nią pod chupę.
– Ona by nie chciała pod chupę ani z tobą, ani ze mną – odpowiedział Bunem. – Przy każdej okazji powtarza, że instytucja małżeństwa to przeżytek, który przeszedł do historii, że to fałsz i obłuda. Ma zresztą rację, bo to jedno wielkie oszustwo.
– Czyli co? Wolna miłość? A co zrobić z dziećmi? Kiedy wracam do domu, moje dziewczynki dopadają do mnie z taką radością, jakby nie mogły się mnie doczekać. Tatusiu, jesteś! Dzieci potrzebują ojca, a nie wymądrzania się Bakunina o komunach. Z instytucją małżeństwa będzie tak, jak z kwestią Mordechaja. Przetrwa wszystkie mody.
– Fakt, że kłamstwo jest długowieczne nie dowodzi, że jest ono prawdą.
– Właśnie, że dowodzi. W historii czas weryfikuje wszystko. Tak jest w nauce, w kulturze, a nawet w kwestiach społecznych.
Otworzyły się drzwi i weszła Salcia, krótko ostrzyżona szatynka w zielonym płaszczu i takimż berecie na głowie. Była niewysoka, lecz ciało miała pełne, wydatny biust, szerokie biodra, a przy tym młodą, niemal dziecięcą twarz i wielkie ciemne oczy pod zrośniętymi nad małym nosem brwiami. W jednej ręce miała torbę, a drugą trzymała kilka książek. Powyżej bucików, aż po kolana, mała getry. Sprawiała wrażenie gimnazjalistki, choć gimnazjum ukończyła już przed dwoma laty. Rysowała, pisała wiersze po polsku, studiowała biologię na Wszechnicy, uniwersytecie ludowym, gdzie można było zapisać się nie mając matury. Była też działaczką ruchu anarchistycznego, choć pachniało to więzieniem, a nawet szubienicą. Jak tylko weszła, zaczęła mówić, śmiać się, przez co tworzyły się jej dołeczki w policzkach.
– Oj, paskudnie zimno – powiedziała po polsku. – Termometr na aptece przy Żelaznej Bramie pokazuje szesnaście stopni mrozu. Jeżdżą już saniami. Cześć Abrahamie, cześć Bunemie. Ściska mróz, a słońce świeci. Wspaniały dzień. Wszystkie konie mają przywieszone dzwoneczki, aż dzwoni mi w uszach od tego. Czasem chciałabym, żeby zawsze była zima. Warszawa wygląda bardzo elegancko, gdy spadnie śnieg. Oczywiście z samego rana, zanim ludzie go rozdepczą.
– Kiedyś mówiłaś, że chciałabyś, żeby zawsze była wiosna – zauważył Abraham Klaczko.
– Mówiłam tak? Możliwe. A dlaczego nie miałaby być i zima, i wiosna? Jeśli Bóg jest rzeczywiście wszechmocny, a tak twierdzą zarówno rabini jak i księża, mógłby zrobić tak, żeby równocześnie była Chanuka i Pesach. Ludzie też mogliby być mężczyznami i kobietami równocześnie. Warszawa byłaby Londynem lub Paryżem. Raz śniło mi się, że Warszawa jest w Ameryce. Wyszłam z Ogrodu Saskiego i znalazłam się w Nowym Jorku. Wieżowce sięgające prawie do nieba. Wszyscy mówili po angielsku.
– A skąd wiedziałaś, że to po angielsku? – spytał Bunem. – Może to było po turecku?
– Wystarczająco znam angielski, żeby odróżnić. We śnie wie się wszystko. A ty, Bunem, wyzłośliwiasz się jak zawsze. Jeśli chcesz rzeczywiście malować mój portret, to dziś zrobiłam sobie wolne od wszystkiego. Cały dzień jest dla ciebie.
– A czy nie może być też dla mnie? – spytał Abraham Klaczko. – Bunem będzie cię rysował lub malował, a ja rzeźbił twoją głowę?
– Dobrze. Oddaję wam moją głowę, podzielcie się nią. Tyle, że jest tu za zimno, żebym pozowała tak, jak chcecie. Dlaczego nie jest napalone w piecu?
– Jest napalone, ale zimno leci od dachu.
– Gdybym była szklarzem i byłaby tu drabina, wlazłabym na górę i okitowała wszystkie szyby. Chociaż jestem taka ciężka, że dach może by się zawalił. We wczorajszym „Kurierze Warszawskim” pisali, że w Paryżu wszystkie kobiety chcą być szczupłe. A u nas, w Warszawie, wszystkie chcą być tłuste. Mamusia wciąż mi suszy głowę, że powinnam przybrać na wadze. Na szczęście ani nie tyję, ani nie chudnę. Mam ciało jak z kamienia. Wciąż takie samo, obojętnie czy jem, czy poszczę.
– Rzadki przypadek – powiedział Bunem. – Gdybym ja miał takie ciało, opisałbym to i wysłał na fakultet medyczny. Zbadaliby, jak można żyć bez jedzenia. Pomogłoby to rozwiązać problem głodu mas, a wtedy rewolucja socjalna byłaby niepotrzebna.
– On chyba wstał dziś lewą nogą – krzyknęła Salcia. – Masom nie jest potrzebne takie lekarstwo. Jest dość jedzenia dla wszystkich. W Brazylii właściciele plantacji wyrzucają tysiące worków kawy do morza, żeby tylko nie spadła na nią cena. Było o tym w „Kurierze Warszawskim”.
– Wszystko jest w „Kurierze Warszawskim”. A jak twoi kolesie anarchiści zbiorą się, to plują na ten sam „Kurier Warszawski” i do tego dziennikarzy nazywają bandytami od pióra.
– Bo są bandytami od pióra. Ale czasami zapominają się i napiszą coś, co ich demaskuje. Karol Marks, ten zdrajca, nazwał to sprzecznościami kapitalizmu. Właściwie to u niego jest więcej sprzeczności, niż w kapitalizmie. Ale, chłopaki, przyniosłam wam coś do przegryzienia. Mamuśka dała mi pół babki. Sama ją upiekła w domu. Mam w torbie. Zrobię herbatę.
Salcia wszystko robiła szybko. Zrzuciła z siebie płaszcz, beret i pobiegła do drugiego pomieszczenia, gdzie we wnęce był kran i kuchenka gazowa.
Abraham Klaczko nie robił żadnej tajemnicy z tego, że się w niej zakochał. Dwaj inni malarze, którzy też korzystali z pracowni płacąc wspólnie trzecią część czynszu, również mówili, półżartem, że się w niej podkochują. Salcia całowała wszystkich, jak przystało na kogoś, kto odrzucił burżuazyjne przesądy i postuluje wolną miłość, choć sama zachowała cnotę. W kółko powtarzała Bunemowi, że odda się tylko takiemu mężczyźnie, który zdecyduje się z nią zamieszkać i przyrzeknie, że w razie, gdyby zaszła w ciążę, będzie ojcem dla jej dziecka. Wolna miłość owszem, ale bez przesady, przyjemności bez zobowiązań nie ma. Salcia cytowała „Katechizm rewolucjonisty” Bakunina* i jego ideę wolnego związku. Dopóki społeczeństwo nie przejmie utrzymywania dzieci, dopóty muszą to robić rodzice.
Pozostali dwaj malarze, Henoch Adler i Morys Karbiński, nie pojawili się tego dnia w atelier. Abraham Klaczko rzeźbił, Bunem rysował i jak zawsze dyskutowali – o syjonizmie, socjalizmie, anarchizmie, o celu sztuki, o sytuacji Żydów w Rosji, ale i roli kobiet w nowoczesnym społeczeństwie.
Abraham Klaczko w czasie, kiedy bronił instytucji małżeństwa, zdążył wyrzeźbić kształt przypominający głowę Salci, Bunem natomiast robił jeden szkic po drugim, ale na żadnym twarz nie była podobna do Salci. Darł kolejne arkusze papieru i zaczynał od nowa. Już dawno miał zamiar zrezygnować z malarstwa. Żaden obraz, nawet najgenialniejszy, nie jest w stanie odzwierciedlić tego, co dzieje się w ludzkim umyśle ani złożoności ludzkiego życia. Jak można przez malarstwo oddać to, co działo się z nim w ostatnich tygodniach? Nawet język, ze swoimi wszystkimi możliwościami, jest na to zbyt ubogi. Bunem nie chciał jednak przestać przychodzić do pracowni. Tego nie mógł zrobić po pierwsze ze względu na Abrahama Klaczkę, którego nie chciał zawieść, a po drugie dlatego, że tu spotykał się z Salcią. Jeszcze raz sprowadził tu nawet Kejlę.
Teraz rozmowa zeszła na sprawę mono- i poligamii, o czym Bunem dyskutował z Salcią.
– Wciąż opowiadasz o przezwyciężeniu wszystkich uprzedzeń – powiedział. – A co z tak poważnym uprzedzeniem, największym oszustwem i kłamstwem, jakim jest monogamia? Cała idea, że mężczyzna może kochać tylko jedną kobietę została narzucona ludzkości przez chrześcijan. Jak to możliwe, że ani Bakunin, ani Kropotkin nie mieli dość odwagi wystąpić przeciwko tej bzdurze?
– Oho, wskoczył już na swój stary temat – odezwał się Abraham Klaczko i dołożył na rzeźbę głowy Salci kolejną porcję gliny.
Salcia wyjęła papierosa z ust.
– Zanim nazwiesz coś bzdurą, upewnij się, że masz rację. Monogamia istniała już tysiące lat przed chrześcijaństwem. Występuje też wśród wielu zwierząt. Gołębie i inne ptaki są monogamistami. Dajmy na to, że wszyscy mężczyźni są poligamistami. Skąd wziąć tyle kobiet dla nich wszystkich? Prawda jest taka, że poligamia jest najgorszą formą wyzysku. Jeśli jakiś szejk czy kalif ma dziesięć żon, to dziewięciu beduinów nie ma żadnej.
– A dlaczego właściwie nie zrobić końca z samą instytucją małżeństwa? Dlaczego mężczyźni i kobiety nie mogą żyć ze sobą bez tej kontroli ze strony rządu?
– Ale właśnie tego się domagamy! – wykrzyczała Salcia.
– A co z dziećmi? – spytał Abraham Klaczko. – Bakunin, Nitsche i wszyscy inni, mogą sobie mówić co chcą, ale dzieci potrzebują ojca. Kiedy wracam do domu, obie córeczki czekają już przy drzwiach i wybiegają mi naprzeciw. Tata! Przyszedł tata! Gdyby moja Mirele żyła z dwudziestoma mężczyznami, skąd miałbym wiedzieć, czyje to są dzieci?
– Nie bierz go na poważnie – powiedziała Salcia – nie bierz go na poważnie… Jednego dnia jest surowym reakcjonistą, gada językiem Pobiedonoscewa, Stołypina i innych nieludzkich drani, a następnego jest najbardziej rewolucyjnym rewolucjonistą. Bakunin jasno powiedział w „Katechizmie rewolucjonisty”, że dorośli mężczyźni i kobiety mają prawo łączyć się w pary i rozstawać, kiedy tylko chcą. Związek kobiety z mężczyzną musi być wolny. W małżeństwie kobieta i mężczyzna muszą cieszyć się pełną wolnością i…
– Skoro wolność, to po co małżeństwo? – spytał Bunem.
– Bo większość mężczyzn i kobiet, i ja wśród nich, chce dawać światu kolejne pokolenia, a nie przyczyniać się do kresu ludzkości, który głoszą kapitalistyczni dekadenci i degeneraci wszystkich krajów. W rzeczywistości ci wszyscy pesymiści chcą przywilejów dla siebie. Matki i ojcowie chcą mieć córki, wychowują je, troszczą się o ubiór i jedzenie, o wszystko, co jest potrzebne, żeby później przyszli jacyś donżuanowie i je wykorzystali. Ale gdy dziewczyna zajdzie w ciążę, taki lowelas daje drapaka i na tym polega jego rewolucyjność. Prawda to, czy nie?
– Ależ to ty jesteś zwolenniczką wolnej miłości, a nie ja.
– Moje rozumienie wolnej miłości jest takie, że jest to związek dwojga ludzi, którzy się kochają, są razem bez jakiegoś błogosławieństwa danego przez rabina albo księdza, ale gdy miłość wygaśnie, nie trzyma jeden drugiego na siłę, rozstają się bez angażowania w to instytucji religijnych czy państwowych. Jeśli jest dziecko, oboje biorą na siebie obowiązek utrzymania go na tyle, na ile mogą. Tak to rozumiał Bakunin.
– Kłopot w tym, że natura nie czytała Bakunina i ma swoje własne prawa i kaprysy.
– Jakie kaprysy? Że jedna strona ma ponosić ciężary, a druga mieć same przyjemności?
– A co ma zrobić mężczyzna, który prawdziwie kocha dwie, trzy albo i pięć kobiet? W powieściach, które czytam, miłość wybucha zawsze między jednym mężczyzną i jedną kobietą. Ale czy to nie jest jedno z tych kłamstw, które chciałabyś zwalczyć? Czy nie może czasem zdarzyć się, że jakiś mężczyzna jest śmiertelnie zakochany w więcej niż jednej kobiecie? Co Bakunin kazałby zrobić z kimś takim? Wysłać go na Sybir? – zapytał Bunem.
– A to ci z niego dzieciuch, zupełny dzieciuch – odezwał się Klaczko. – Utalentowany chłopak, ale dzieciuch. Wychodzi z założenia, że człowiek ma mieć wszystko, czego serce zapragnie. Cała cywilizacja bazuje na tym, że człowiek musi ograniczać swoje pragnienia. Jeśli tego nie potrafi, zrobi to za niego społeczeństwo i go powstrzyma. Na tym zbudowanych jest dziesięcioro przykazań i wszystkie systemy prawne. (…)
* „Katechizm rewolucjonisty” przypisywany często Michałowi Bakuninowi w rzeczywistości jest autorstwa Sergiusza Nieczajewa.
Przeczytaj także: Reporterzy zapytali, czy uważa, że zasłużył na Nobla. Odpowiedział: „Szczerze mówiąc, nie”