Jeśli rząd nie waloryzuje 500+, to zgadza się, że świadczenie będzie mniej chronić przed ubóstwem – mówi prof. Ryszard Szarfenberg.
Dominika Tworek: Wyobraźmy sobie bogatego warszawskiego biznesmena, który nie ma w sobie zbyt dużo empatii, współczucia, wrażliwości na krzywdę innych. Jakimi innymi argumentami niż względy humanitarne próbowałby go pan przekonać, żeby pochylił się nad problemem ubóstwa?
Ryszard Szarfenberg: To się nazywa oświecony interes własny. Tradycyjny argument za tym, żeby w społeczeństwie nie było ubóstwa jest taki, że ludzie w desperacji, oczekując że rząd dla nich coś zrobi, mogą poprzeć populistycznych polityków. A w związku z tym ci politycy mogliby coś temu przedsiębiorcy i jego rodzinie zabrać, na przykład, zwiększyć mu podatki, utrudnić prowadzenie biznesu. W interesie własnym jest również bezpieczeństwo osobiste i rodziny. Wśród ludzi zdesperowanych z powodu biedy jest ono zagrożone.
Oprócz tego biznesmen mógłby pomyśleć o tym, że ubodzy mają problemy z edukacją i są mniej wydajnymi pracownikami, co też godzi w jego interes.
W końcu i jemu może się noga powinąć. Wówczas może pożałować, że jednak było mu obojętne, jak został skonstruowany system, na który w takiej sytuacji liczy.
Czy według pana paradoksem jest, że Bank Światowy zalicza nas do najbogatszych gospodarek na świecie, a według GUS w 2021 roku 12 procent Polaków cierpiało biedę? Mowa o tzw. ubóstwie relatywnym, czyli egzystencji poniżej 50 procent średnich miesięcznych wydatków gospodarstw domowych.
– Ubóstwo relatywne występuje w znacznie bogatszych krajach niż Polska, w najbogatszych również. Zwykle wynosi ono kilkanaście procent. Dlaczego? Granicą ubóstwa relatywnego jest 50 procent średniej dochodów lub wydatków. Jeśli więc średnia zwiększa się lub zmniejsza, to wraz z nią zmienia się też odpowiednio granica ubóstwa. W państwach bogatych średnia ta jest bardzo wysoka. W związku z czym wielu Polaków z niższej klasy średniej, według kryteriów – na przykład – niemieckich czy szwajcarskich zostałoby uznanych za relatywnie ubogich.
Jeśli mówimy o paradoksach, to w 2020 roku przewidywaliśmy, że ubóstwo relatywne wzrośnie ze względu na politykę przeciwepidemiczną i związane z nią zamykanie części gospodarki. A ono spadło! Jak to się stało? Spadły średnie wydatki Polaków, od których liczy się 50 procent jako granicę ubóstwa relatywnego, co przesunęło ją mocno w dół.
Statystyki GUS pokazały też, że w ubiegłym roku ponad 40 procent z nas mierzyło się z niedostatkiem. Chodzi o „minimum socjalne”, które obejmuje nie tylko dobra i usługi służące zaspokojeniu potrzeb egzystencjalnych, ale także te niezbędne do wykonywania pracy, kształcenia, kontaktów towarzyskich oraz skromnego uczestnictwa w kulturze i rekreacji.
– To jest rzeczywiście zastanawiające, że w Polsce po 30 latach transformacji ten wskaźnik jest wyższy niż w PRL. Nawet w okresie najtrudniejszym w tamtym czasie, czyli w początkowych latach 80., poniżej minimum socjalnego żyło maksymalnie 30 procent Polaków. Ale wniosek, że jesteśmy biedniejsi niż wtedy, jest zupełnie nieuprawniony. Polska, jako społeczeństwo, jest dziś przecież o wiele zamożniejsza, uważana jest za sukces we wzroście dochodu narodowego na mieszkańca.
O co więc chodzi? Problemem jest metodologia. Sfera niedostatku ma dość wysoką granicę, która w 2021 roku wynosiła 1,3 tysiąca złotych dla jednoosobowego gospodarstwa domowego. Więc jeżeli ta granica jest bliska średnim wydatkom (w 2021 r. było to też 1,3 tys. zł), to jasnym jest, że spowoduje to również wysoki odsetek osób żyjących w sferze niedostatku.
W 2021 roku ponad 4 procent Polaków żyło w skrajnym ubóstwie, czyli poniżej minimum egzystencji, które wyznacza 692 złote miesięcznie dla osoby samotnej i 467 złotych na głowę w czteroosobowych domostwach z dwójką dzieci. Te 4 procent to dużo czy mało?
– Są to bardzo niewielkie kwoty i trudno jest za nie wyżyć, a egzystencja poniżej tych wydatków jest szkodliwa dla zdrowia i skraca życie. Granica skrajnego ubóstwa powinna być więc uznana za alarmową i 4 procent to oczywiście za dużo, szczególnie jak spojrzymy na liczby bezwzględne – to około 1,6 miliona osób. Natomiast gdyby to był 1 procent, skrajna bieda dotykałaby 380 tysięcy osób. Widzimy więc, że redukcja o trzy punkty procentowe pozwoliłaby wyjść z tej sytuacji powyżej miliona osobom. Z drugiej strony, nadal w tym alarmowym ubóstwie pozostałoby o kilkaset tysięcy osób za dużo.
Jak wszystkie te liczby w ujęciu statystycznym mają się do rzeczywistości Polaków? Według Szlachetnej Paczki bieda to głód, to zimno w domu, to ogromna samotność. Jakimi obrazami, pańskim zdaniem, jest ubóstwo w Polsce?
– Zacznijmy od głodu, który niekoniecznie musi oznaczać zagrożenie dla życia z niedożywienia. Chodzi raczej o nieodpowiednie odżywianie się ze względu na ograniczone dochody. To jest więc raczej dyskusja o różnych stopniach bezpieczeństwa żywieniowego niż skojarzenie z przymieraniem z głodu.
W tym obrazie brakuje mi też osób w kryzysie bezdomności. Te 30 tysięcy osób, których nie wlicza w swoich badaniach GUS, w statystyce ubóstwa może nie robi dużej różnicy, ale pomyślmy tylko nad ich poziomem życia. To „zimne mieszkanie” nie uwzględnia więc osób bezdomnych, którzy – jeśli przebywają na ulicach czy innych miejscach niemieszkalnych – nie mają żadnej ochrony przed zimnem, poza swoim ubraniem.
Szlachetna Paczka podkreśla też aspekt samotności. Głównie dlatego, że pomagają oni osobom starszym. Ale duża część biednych gospodarstw to rodziny wieloosobowe, w których samotność nie jest tak dojmująca. Ja bardziej wskazałbym na pewnego rodzaju izolację całych rodzin. Bo kiedy jesteśmy ubodzy, nasze warunki mieszkaniowe są złe, nie możemy zaprosić kogoś do domu. To raczej pewien obraz bycia na marginesie czy wykluczenia społecznego z powodu złych warunków mieszkaniowych. A to jest również bardzo dolegliwe psychicznie, zwłaszcza dla dzieci i młodzieży.
Z jakimi emocjami mierzą się osoby ubogie?
– Ubóstwu mogą towarzyszyć uczucia bezradności czy rezygnacji, ale ja przestrzegałbym przed takim jednostronnym postrzeganiem ubóstwa, jako sytuacji beznadziejnej. A osób ubogich, jako zrezygnowanych, niezdolnych do zrobienia czegokolwiek, żeby wyjść z tej sytuacji. To odbiera ludziom podmiotowość.
Osoby ubogie mogą czuć także gniew, buntować się przeciwko sytuacji, w jakiej się znalazły. Mogą – samemu lub z czyjąś pomocą – dokonywać różnych działań, aby sobie poradzić. Bo żeby przeżyć, nawet na tym bardzo niskim poziomie, trzeba być aktywnym w załatwianiu codziennych spraw. To też powinien być obraz, który widzimy, myśląc o ubóstwie – ludzie zmagający się z trudnościami, czasem wygrywający z przeciwnościami, a czasem przegrywający.
Czyją twarz na dziś skrajna bieda: dziecka, osoby starszej, niepełnosprawnej?
– Jeżeli chodzi o wiek, wciąż statystycznie najbardziej cierpią dzieci. W 2021 roku to 4,8 procent. W przypadku osób starszych to było 3,4 procenta. Z drugiej strony, udział osób starszych w korzystaniu z pomocy żywnościowej finansowanego ze środków europejskich, urósł w ciągu kilku lat z 5 do 13 procent. Społeczeństwo się starzeje i według prognoz w pewnym momencie twarzą ubóstwa będzie twarz osoby starszej, a nie dziecka. Pamiętajmy jednak, że dzieci żyją w rodzinach, więc ich ubóstwo jest ubóstwem rodzin.
Natomiast jeśli chodzi o osoby niepełnosprawne, to wiemy tylko tyle, że gospodarstwa domowe z osobami niepełnosprawnymi cierpią biedę bardziej (to jest 6,7 procent) niż te, gdzie takich osób nie ma (3,8 procent). Duży wpływ na los wszystkich tych grup ma zabezpieczenie społeczne finansowane i organizowane przez państwo.
Pomoc osobom ubogim to tylko i wyłącznie zadanie rządu?
– Nie mówiłbym tylko o pomocy ubogim, ale też o przeciwdziałaniu biedzie, czyli zapobieganiu jej. W mojej opinii odpowiada za to całe społeczeństwo – rząd, samorządy, organizacje pozarządowe, a także prywatne osoby oraz rodziny ubogich. Wszystkie te podmioty powinny ze sobą współpracować na rzecz społeczeństwa wolnego od ubóstwa.
Wraz z drożyzną i inflacją rosną koszty życia, a to najbardziej uderza w biednych. Będzie tylko gorzej?
– Optymistycznie nastraja niskie bezrobocie. Obecnie jest ono najniższe w historii III Rzeczpospolitej i nadal nie przewiduje się jakiegoś dużego skoku. Nie będzie więc ubóstwa wygenerowanego przez utratę dochodów z pracy. Natomiast kwestie inflacji budzą mój pesymizm. Rząd cały czas podwyższa płacę minimalną. I dobrze. Ale należy pamiętać, że są też ludzie, którzy utrzymują się głównie ze świadczeń nieubezpieczeniowych. Mowa o świadczeniu wychowawczym, nazywanym 500+, zasiłkach rodzinnych dla uboższych rodzin, części świadczeń opiekuńczych. Rząd ich nie waloryzuje, co oznacza, że zgadza się na to że będą one mniej chronić przed ubóstwem.
Jeśli chodzi o kryteria dochodowe z pomocy społecznej, to – co prawda – na początku 2022 roku zostały one podniesione, ale tę podwyżkę zaplanowano pół roku wcześniej, kiedy nikt nie przewidywał tak wysokiej inflacji. Jest więc ona zdecydowanie za mała.
Chce pan przez to powiedzieć, że PiS nie przejmuje się najbiedniejszymi?
– Postawa rządu PiS nie wydaje mi się szczególnie wrażliwa na kwestię ubóstwa. Przykładowo 500+ było reklamowane głównie jako instrument pronatalistyczny. Gdy podkreślałem jego znaczenie dla ograniczania ubóstwa dzieci w 2016 roku, to wzbudzało protesty po stronie niektórych polityków w rządzie. Mówili, że to głównie sprawa godności rodzin. Z tego wynika, że rząd nie musi być wrażliwy na ubóstwo, aby podejmować decyzje, które jednak ubóstwo skutecznie ograniczą.
Powiedział pan, że problem biedy to odpowiedzialność nas wszystkich. Tymczasem ponad jedna trzecia Polaków deklaruje, że nie zna nikogo, kto żyje w biedzie – nie ma takich osób wśród rodziny, przyjaciół ani sąsiadów. Jak to możliwe?
– Bieda nie jest czymś, czym się ludzie chwalą oraz przez co się postrzegają. Osoby żyjące w trudnych warunkach materialnych nie przyznają się do tego, ale mogą też nie identyfikować siebie jako biednych, mając wyobrażenie, że bieda musi być skrajna – że przecież nie przymierają głodem, nie są bezdomni.
Dlaczego spychamy biedę do poziomu indywidualnych błędów? Myślimy: „każdy jest kowalem własnego losu”, zamiast postrzegać ją przez pryzmat źle działającego systemu, dostrzegać problem nierówności społecznych?
– To, jak ludzie postrzegają przyczyny pozostawania w ubóstwie, zmienia się na przestrzeni lat. Z badań wynika, że patologizujemy biedę bardziej wtedy, gdy jest dobra sytuacja gospodarczą, niskie bezrobocie. Wówczas rośnie odsetek tych, którzy uważają, że pozostawanie w ubóstwie powodowane jest lenistwem i alkoholizmem. Natomiast gdy czasy są trudne, mamy kryzys gospodarczy, wysoką inflację, to odsetek ten spada – wtedy ludzie jako przyczynę częściej podają bezrobocie czy choroby.
To co jest bardziej winne: system czy ludzka nieporadność?
– Za tym, jak postrzegamy ubogich, stoi prosty mechanizm psychologiczny. Ktoś, komu się dobrze powodzi, mówi: „Dokonałem tego dzięki swoim własnym wysiłkom”. A z tego wynika, że jak inni gorzej sobie radzą, to są mniej pracowici niż ja. To jest psychologia przypisywania jednostkom odpowiedzialności za swój los.
Z drugiej strony, jak powiemy, że za wszystko odpowiada system, a sukces czy porażka w życiu to loteria, wówczas możemy wylać dziecko z kąpielą. Wtedy nie ma miejsca na podmiotowość ludzi. Bo jeżeli wszystko zależy od systemu, to może powinniśmy siedzieć i czekać, aż ten system zadziała, bo nic od nas nie zależy. Taki sposób myślenia prowadzi w ślepą uliczkę.
Zawsze trzeba widzieć w ludziach kogoś, kto jest w stanie przezwyciężyć trudności. Dlatego należy te dwa podejścia wypośrodkować. I dostosować system przeciwdziałania ubóstwu do tego założenia; zawsze to będzie współpraca – tym bardziej wymagająca, im mniejsze zasoby i możliwości mają osoby chronione przed ubóstwem lub wspomagane w wychodzeniu z niego.
Dlaczego tak silnie stygmatyzujemy biednych? To widać w języku. Mówimy: „patologia”, „nieroby”, „lenie”.
– W Polsce jeszcze silniej stygmatyzujemy bogatych. Z badań na temat dehumanizacji różnych grup w społeczeństwie, wynika że mamy do bogatych nawet bardziej negatywny stosunek niż do biednych. Zamożność również może być kojarzona ze zjawiskami patologicznymi, jak oszustwa gospodarcze, korupcja czy wyzysk. Oczywiście, osoby biedniejsze mają dużo gorzej ze względu na mniejsze możliwości obrony przed tymi uprzedzeniami i dyskryminacją z ich powodu.
Ryszard Szarfenberg – profesor Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w polityce społecznej, problematyce państwa opiekuńczego, wykluczenia społecznego, ubóstwa, nierówności społecznych, problemach prekariatu, bezdomności i pomocy społecznej. Jest przewodniczącym Rady Wykonawczej Polskiego Komitetu Europejskiej Sieci Przeciw Ubóstwu (European Anti Poverty Network EAPN Polska) i członkiem zarządu stowarzyszenia ATD Czwarty Świat.
Przeczytaj także: Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który od ośmiu lat czeka na wykonanie
Nasza władza ma prosty skuteczny sposób na zrobienie z ciebie biedaka. Kiedyś pewna pani z rządzących powiedziała “sorry ale taki mamy klimat”, czym mocno podpadła gawiedzi. Tak czy siak, opał na zimę trzeba kupić. Spory wydatek to w budżecie domowym i trzeba go dobrze zaplanować. Zbierasz, ciułasz, chomikujesz, bierzesz fuchy, a tu włada kreatywną księgowością, pokrętną polityką podnosi ceny, daje zasiłek, chroni rodziny jest cacy. Już nie masz ciepła w domu, bo cię na nie stać, bo jesteś zapobiegliwy, zaradny, ambitny, pracowity. Bierzesz jałmużnę jak dziad, nie weźmiesz, toś dziad tyle, że głupi. Za rok myślisz sobie, po co mi ten cały cyrk z tą zapobiegliwością, władza da. Fakt, może nie dać, albo dać za mało, jakoś to będzie, na flaszkę starczy. Pan profesor się cieszy, bezrobocie małe na szczęście. 400 tysięcy rodzin ponoć z kupowania masła zrezygnowało, Jego ceny raczej nie spadną, margaryna podrożeje. Krowy się zarżnie, rolników przebranżowi, albo da zasiłki, fabryki zamknie, pracowników na bezrobocie wyśle. Da się?