Zima 2024, nr 4

Zamów

Chrześcijanie a Żydzi: od wrogości do braterstwa

Stanisław Krajewski. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Nawet za pięćset lat (jeśli nasza cywilizacja przetrwa) jako ważna część rewolucyjnych przemian drugiej połowy XX wieku – obok nowości technicznych oraz społecznych – będzie opisywana zmiana myślenia i oficjalnego nauczania chrześcijan na temat Żydów i judaizmu.

Przedmowa do książki Johna Connelly’ego „Od wrogości do braterstwa. Rewolucja w katolickim nauczaniu o Żydach w latach 1933–1965”, przeł. Elżbieta Tabakowska, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2022. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Mamy przed sobą książkę ciekawą i na wiele sposobów bulwersującą. Jest ciekawa, gdyż przedstawia szereg faktów składających się na tło procesu przemiany oficjalnego katolickiego (a zresztą również sporej części protestanckiego) nauczania o Żydach i żydowskiej religii, ostatecznie uchwalonego w 1965 r., w trakcie Soboru Watykańskiego II. A przecież postawa wobec Żydów to temat ważny dla wszystkich niemal Polaków. Kształtowało ją w dużej mierze nauczanie Kościoła.

Książka Johna Connelly’ego, opublikowana w oryginale dziesięć lat temu, ukazuje radykalizm rewizji kościelnego nauczania, główne osoby, które tego dokonały, oraz nawyki mentalne i ideowe, które musiały zostać przezwyciężone. Owe nawyki, czyli tradycyjne „nauczanie pogardy”, jak Jules Isaac określił trwającą przez stulecia chrześcijańską edukację na temat Żydów, są nadal obecne, oczywiście również w Polsce. Ta książka dogłębnie wyjaśnia dlaczego tak jest, choć traktuje przede wszystkim o świecie niemieckojęzycznym.

Dla chrześcijan i chyba tylko dla chrześcijan Bóg to nie tylko Bóg Jezusa ani nawet nie tylko Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, ale również – Bóg Izraela. Dzięki Kościołowi cały świat wie, że właściwe określenie Stwórcy to „Bóg Izraela”

Stanisław Krajewski

Udostępnij tekst

Polskie tłumaczenie powinno spotkać się u nas z zainteresowaniem. Czy przez wszystkich będzie przyjęte życzliwie – to inna sprawa. A powinno tym bardziej, że autor nie jest osobą nieznaną w Polsce. Jest profesorem historii Europy na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, specjalizuje się w historii naszego regionu, po polsku wyszła już jego książka o sowietyzacji uniwersytetów w Polsce, Czechosłowacji i NRD w okresie stalinowskim, publikował w „Znaku”, polemizując między innymi z tezami Pawła Lisickiego, który przeciwstawia się opisanej w niniejszej książce ewolucji nauczania kościelnego, czyli porzuceniu przekonania, że Żydzi zabili Jezusa i to ciąży na nich do dzisiaj.

Książka jest bulwersująca, bo pokazuje wagę czynników, które wydają się nam obecnie mało istotne, lub odwrotnie – nieobecność tych, które nam się wydają zasadnicze. Nam – czyli komentatorom znającym tylko Kościół posoborowy i, jak sądzę, także tym katolikom, którzy nie pamiętają atmosfery z lat pięćdziesiątych XX wieku i wcześniejszych.

Te zaskakujące czynniki to między innymi: zakorzenienie myślenia rasistowskiego, rola konwertytów na katolicyzm oraz nikły – wbrew pozorom – wpływ wojny i Zagłady Żydów na poglądy teologiczne katolików. Przyjrzyjmy się pobieżnie tym trzem sprawom, pamiętając, że dokładne i udokumentowane omówienie tych kwestii jest zawarte w niniejszej książce.

Rasizm naukowy i nowoczesny

Po pierwsze więc, sto lat temu pojęcie rasy było podstawowym narzędziem używanym do wyjaśniania zjawisk społecznych. Tak było często również wśród katolików, nawet tych, którzy przeciwstawiali się rasizmowi. Biskupi niemieccy – i nie tylko niemieccy – potępiali skrajne postaci rasizmu, ale nie rasizm jako taki. Arcybiskup Wrocławia kard. Adolf Bertram, przewodniczący episkopatu, uznawał gloryfikację rasy za aberrację, ale zarazem wskazywał, że obowiązkiem moralnym katolika jest miłość rasy, narodu, ojczyzny. Nic więc dziwnego, że nawet przez katolików Żydzi byli traktowani jako rasa.

Jezuici aż do czasów drugiej wojny światowej nie przyjmowali do zakonu ludzi żydowskiego pochodzenia. Jezuita, który był kierownikiem misji nakierowanych na nawracanie Żydów, uważał, że żydowscy konwertyci przez całe pokolenia muszą się trudzić, ażeby przezwyciężyć grzech zabicia Chrystusa. Bo ten grzech jest – wedle tradycji chrześcijańskiej – cechą definiującą Żydów. Żydzi są przeklęci, a ich cierpienia są karą.

Taka wizja dominowała. Nikt w kręgach chrześcijańskich nie miał narzędzi pojęciowych i językowych, żeby się temu przeciwstawić. Rasizm był ponadto uważany za pogląd nowoczesny, bo naukowy, oparty na biologii. Hitlerowcy byli tylko skrajnymi wyrazicielami sposobu myślenia, który był powszechny. Dodam, że był też obecny wśród Żydów – zarówno z powodu interpretowania w tym duchu tradycji biblijnej, co jest możliwe, choć nie jest konieczne, jak i z powodu domniemanej naukowości rasizmu.

Po wojnie nastąpił stopniowy odwrót od takiego myślenia, również dlatego, że jasne się stały jego katastrofalne skutki. W okolicach roku 2000 mało kto w świecie zachodnim przyznawał się do rasizmu. Jednak czy ten odwrót jest czymś trwałym i przesądzonym?

Od wrogości do braterstwa
John Connelly, „Od wrogości do braterstwa. Rewolucja w katolickim nauczaniu o Żydach w latach 1933–1965”, przeł. Elżbieta Tabakowska, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2022

Obecnie w wielu krajach europejskich – nie tylko w Rosji (a oczywiście w krajach pozaeuropejskich nie jest lepiej) – widzimy wzrost rozpowszechnienia postaw faszyzujących jako reakcji na kryzysy, migracje, przemiany ról społecznych. Dość łatwo łączy się z tymi postawami zarówno tradycyjna religijność, jak i chęć atakowania ludzi postrzeganych jako burzyciele tradycyjnego ładu. Do postrzegania świata w kategoriach quasi-rasowych nie jest wtedy daleko. Obecnie wrogami odpowiedzialnymi za społeczne kryzysy, nie są w pierwszym rzędzie Żydzi, ale co będzie, gdy pojawi się potrzeba zabrania się za drugą czy trzecią kategorię wrogów?

Jaka rola konwertytów?

Po drugie Connelly uświadamia nam, że wśród katolików przeciwstawiali się antysemityzmowi głównie ludzie o żydowskich korzeniach. Co więcej, katoliccy teologowie, którzy stopniowo opracowywali nowe nauczanie o Żydach i judaizmie, byli w większości konwertytami – z rodzin żydowskich albo protestanckich. Zresztą nawet oni nie umieli przezwyciężyć tradycyjnego nauczania i dochodzili do nowego nastawienia powoli i z wielkim mozołem.

Jeden z bohaterów książki, Johann Österreicher, był w młodości syjonistą. Potem działał w Wiedniu w celu nawracania Żydów na katolicyzm i nie zmienił tego nastawienia w wyniku wojny, nawet gdy zamieszkał w Nowym Jorku. Zaprzestał tych działań dopiero potem, w czasach poprzedzających II Sobór Watykański. Przedtem zasadniczo wszyscy teologowie chrześcijańscy, nawet przeciwni antysemityzmowi, uważali, że Żydzi powinni się nawrócić. A właściwie sprzeciw wobec antysemityzmu i nawracanie Żydów były dla nich dwiema stronami tego samego przedsięwzięcia.

Dodam, że podobnie widzę nawet takiego przyjaciela Żydów, jak ks. Jan Zieja. Był to skądinąd wspaniały człowiek, którego przyjaźń była prawdziwa, ale nie była bezinteresowna, bo liczył na ich – to znaczy nasze – nawrócenie. Przed wojną wyjątkiem pośród kleru był ksiądz anglikański James Parkes, który w okresie powojennym odegrał znaczną rolę w tworzeniu Brytyjskiej i Międzynarodowej Rady Chrześcijan i Żydów.

Z kolei Karl Thieme, inny bohater niniejszej opowieści, był niemieckim protestantem, który zraził się do Kościołów protestanckich, gdy te poparły Hitlera i wprowadziły „paragraf aryjski”; przeszedł wówczas do Kościoła katolickiego, a wraz z nim katolikami zostało kilkudziesięciu pastorów. Po wojnie to on organizował – zresztą na życzenie władz amerykańskich – stowarzyszenia współpracy chrześcijańsko­‑żydowskiej w Niemczech. Napisał wówczas książkę, w której stwierdził, że Bóg ukarał Niemców i Żydów – aby poprowadzić ich do Chrystusa. Żydów traktował jako wrogów chrześcijaństwa.

Dopiero po kilku latach Karl Thieme przeszedł swoiste „nawrócenie”: uznał, że Bóg kocha Żydów jako Żydów, nie potrzebują oni nawrócenia, należy porzucić misje dla Żydów – natomiast to chrześcijanie wymagają nawrócenia, bo są bardziej winni niż Żydzi czasów Jezusa. Thieme nazwał Żydów „starszymi braćmi”, tymi, którzy już są z Ojcem. Jest to sformułowanie Franza Rosenzweiga, który sto lat temu rozwijał żydowskie myślenie, upatrujące w chrześcijaństwie szczególną wartość – i to właśnie z żydowskiej perspektywy.

Sam mogę tę myśl wyrazić dość prosto: dla chrześcijan i chyba tylko dla chrześcijan Bóg to nie tylko Bóg Jezusa ani nawet nie tylko Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, ale również – Bóg Izraela. Dzięki Kościołowi cały świat wie, że właściwe określenie Stwórcy to „Bóg Izraela”. Co więcej, Kościół coraz bardziej jest gotów uznawać, że Izrael to nie tylko lud biblijny, ale i Żydzi współcześni, tacy, jacy są i jak się sami pojmują.

Poważnie potraktowane nowe nauczanie kościelne prowadzi według mnie do wniosku, że Żyda, który chciałby się ochrzcić – a w polskiej, i nie tylko naszej, rzeczywistości chodzi z reguły o osobę całkowicie pozbawioną formacji religijnej – przedstawiciele Kościoła powinni najpierw odesłać do synagogi

Stanisław Krajewski

Udostępnij tekst

Należy dodać, iż gdy mówimy o tym, że Żydzi są w pewnym sensie bliżej Boga, nie chodzi o poszczególnych Żydów. Gdybyśmy tak uważali, popadalibyśmy w rasizm. Jako jednostki Żydzi oczywiście nie wyróżniają się niczym szczególnym z perspektywy religijnej. Natomiast Żydzi jako ogół, na którym ciążą szczególne zobowiązania, a mianowicie przykazania Tory, są wyróżnieni. Wybranie jest grupowe i nieodłączne od wierności Objawieniu.

Trzeba jeszcze wspomnieć dość osobliwego francuskiego autora Léona Bloya, który był mentorem wielu teologów, w tym Jacques’a Maritaina, a pośrednio również Thieme’a. Bloy był również konwertytą z protestantyzmu. Już w końcu XIX wieku, w książce „Le salut par les Juifs” głosił, że stosunek do Żydów musi być oparty na Liście do Rzymian, w którym jest powiedziane, iż Bóg nie odrzucił Izraela, a Jego obietnice są nieodwołalne.

Soborową deklarację Nostra aetate z 1965 r., która kodyfikuje nowe nauczanie – czyli, najkrócej mówiąc: uznanie, że Żydzi nie są przeklęci, a judaizm zasługuje na szacunek – napisała komisja, w której na początku dominowali teologowie z żydowskimi korzeniami. Ważne też były spotkania papieży i kierującego projektem kard. Augustina Bei z żydowskimi myślicielami; byli to Jules Isaac oraz Abraham Joshua Heschel.

Te spotkania nie są problematyczne, ale trudno nie zapytać, czy rola katolików z żydowskimi korzeniami ma znaczenie. Z jednej strony – nie, bo tekst deklaracji był przegłosowany przytłaczającą większością przez całe olbrzymie gremium uczestników soboru. Z drugiej strony – tak, bo pokazuje, jak trudno było Kościołowi wyjść z kolein tradycyjnego nauczania bez pomocy osób w pewnym sensie z zewnątrz, a w każdym razie z pogranicza.

Intencja nawracania Żydów była obecna niezmiernie mocno przez wiele stuleci. Odejście od niej jest rewolucją. Nic dziwnego, że krok ten nie jest wykonywany w sposób całkowicie konsekwentny, że coraz to zdarzają się próby powrotu do „miękkiego” zachęcania, a co najmniej wyrażania nadziei na konwersję. Tymczasem poważnie potraktowane nowe nauczanie prowadzi według mnie do wniosku, że Żyda, który chciałby się ochrzcić – a w polskiej, i nie tylko naszej, rzeczywistości chodzi z reguły o osobę całkowicie pozbawioną formacji religijnej – przedstawiciele Kościoła powinni najpierw odesłać do synagogi. Napisałem o tym już dość dawno, a z niniejszej książki dowiedziałem się, że to samo twierdził przed wojną rabin Kaminka w Wiedniu – zresztą w związku z krytyką Österreichera, który rozwijał akcję misyjną skierowaną do Żydów. Jednak chyba nikt nie jest aż tak konsekwentny, żeby sugerować udanie się do rabina. To pokazuje, jak subtelny jest problem, jak nieproste jest dla chrześcijan rzeczywiste uznanie prawomocności żydowskiej drogi religijnej.

Muszę jednak dodać, iż zmiana oficjalnego nauczania dokonała się na tyle poważnie, że – jak stwierdzam co roku – jest raczej oczywistością dla moich studentów. Chodzi oczywiście o studentów poważnie zainteresowanych religią. Sekularyzacja, skandale, kryzys instytucji religijnych w Polsce i na świecie powodują, że coraz więcej ludzi obojętnieje na sprawy, które omawia ta książka. Można się spodziewać, że w reakcji na to pojawiać się będzie coraz więcej radykalnych konserwatystów religijnych. W celu ochrony tradycji i instytucji kościelnych będą chcieli odwrócić trend. Ewentualna „kontrrewolucja” może zagrozić nowemu nauczaniu.

Powolny wpływ Zagłady na teologię

Po trzecie, jest uderzające, że Zagłada na początku nie wpłynęła zauważalnie na teologię. Wydawałoby się, że musiała ona zainspirować teologów. Obecnie jesteśmy przyzwyczajeni do podkreślania doświadczenia Zagłady jako podstawowego punktu odniesienia dla całej humanistyki, do wizerunku obozowych „muzułmanów”, którzy są martwi za życia, jako nowego punktu odniesienia dla antropologii filozoficznej; do poszukiwania głębszych przyczyn tworzenia obozów śmierci, czyli fabryk produkujących masową śmierć Żydów, i znajdowania ich pośród motywów istotnych dla tradycji niemieckiej, europejskiej i chrześcijańskiej.

Jednak dostatecznym impulsem, aby dokonał się zwrot nastawienia, nie był sam fakt Zagłady, wiedza o niej, nawet szczegółowa. Przez co najmniej kilkanaście lat po 1945 r. myślenie o Żydach było takie, jak przed wojną. Jak wspomniałem, nawet tak nietuzinkowy teolog jak Thieme przez pierwsze lata powojenne nie zmienił nastawienia wobec Żydów. Maria Dąbrowska, której nie zaliczamy przecież do polskiej tradycji antysemickiej, w latach tuż powojennych pisała o „zagrożeniu żydowskim” w stylu całkowicie przedwojennym. W Polsce w czasie dwóch powojennych dekad powstało sporo dzieł artystycznych na temat Zagłady, ale humanistyka, a tym bardziej teologia, tego nie odczuła.

Na Zachodzie wydarzenia takie, jak chrześcijańsko-żydowska konferencja w Seelisbergu w 1947 r., pozostawały na marginesie i spotykały się z podejrzliwością kierownictw Kościołów i oficjalnych autorytetów teologicznych. Dopiero proces Eichmanna w 1961 r. i obrazy mordowania Żydów zawarte w utworach kultury masowej zapoczątkowały zmianę. Powoli docierała ona i do Polski.

Opis tej ewolucji postaw nie jest łatwy i nie jest moim tu zadaniem. Zwracam tylko uwagę na to, że Connelly nie dokumentuje w sposób dostateczny roli wojennej zagłady Żydów w ewolucji nauczania kościelnego. Jedynym źródłem przytoczonym w niniejszej książce na temat wpływu Zagłady na poglądy uczestników soboru jest opinia ks. Stanisława Musiała. Jego odczucia są ważne, lecz on sam jest postacią tyleż znakomitą, co mało reprezentatywną. Zresztą to właśnie on wspominał, że kilka lat powojennych spędził w mieście, z którego zniknęli Żydzi, czyli duża część mieszkańców, ale choć było to oczywiste, nikt o tym nie mówił, nie było to w ogóle tematem – ani w kościołach, ani wśród ludzi. Tak było chyba niemal wszędzie. Na przykład wiadomo, że w propozycjach tematów, którymi miał zająć się sobór, nadsyłanych przez biskupów z całego świata, temat stosunku do Żydów w ogóle się nie pojawiał! Co oni naprawdę myśleli, w jaki sposób przyjęli propozycję ogłoszenia dokumentu o innych religiach, w której – jak wiadomo – to właśnie rozdział o Żydach był kluczowy? Jak to wiązali, jeśli w ogóle, z Zagładą?

Być może powodem przemian była nie tylko Zagłada i szok, jaki po pewnym czasie wywołała. Już przed wojną miało miejsce szersze poparcie wśród katolików dla opozycji przeciw antysemityzmowi. Jak pisze Connelly, Oscar de Férenzy we Francji wydawał przed wojną dwumiesięcznik „La Juste Parole” (wspierany zarówno przez biskupów, jak i przez francuskich Żydów), w którym nie tylko zwalczał antysemityzm, ale pisał o judaizmie jako żywej tradycji, uważał nawracanie Żydów za niepotrzebne i ostro krytykował tych, którzy uciekali się do podstępów, by przywieść Żydów do chrztu. Książkę o podobnych treściach, wydaną w 1935 r., poparło aż sześćdziesięciu biskupów. Skoro tak, to to znaczy, że poparcie dla tradycyjnych tez o Żydach i judaizmie nie było wcale takie powszechne. A zaczątki nowego myślenia były znacznie szerzej obecne niż to sugeruje Connelly na innych kartach swojej książki.

Szkoda, że autor nie rozwija tego wątku. Może w tym przypadku chodziło nie o poważną reorientację, a raczej o to, że we Francji miała miejsce reakcja antyhitlerowska. W każdym razie sprawa wymaga analiz i wyjaśnień, których tu brakuje. Nadal nie mam jasności, w jakim stopniu Zagłada, a w jakim inne czynniki wpłynęły na tak radykalną zmianę postaw w Kościele w latach 1933–1965.

Czy nie nastąpi odejście od nowego nauczania?

Zagłada jest niewątpliwie nadal ważna w Europie i w Ameryce. Jednak w Azji i Afryce jest inaczej. A te kontynenty są coraz ważniejsze dla Kościoła katolickiego. Coraz więcej księży wywodzi się z właśnie z nich. Inne wojny i masakry mogą przesłonić tragedię żydowską. Jak to wpłynie na postawy wobec Żydów?

Antyizraelskie postawy w świecie islamu, odmawianie Izraelowi prawa do istnienia, nieraz obsesyjne oskarżanie go o wszelkie zło, mają pewien – czy rosnący? – wpływ na społeczeństwa zachodnie. To wszystko tworzy konfigurację, w której tradycyjne antyżydowskie nastawienie, czyli antyjudaizm pomieszany z antysemityzmem, może się odrodzić. Dlatego ewolucja opisana w tej książce jest tak ważna.

Connelly jest entuzjastą nowego nauczania. To mnie oczywiście cieszy, ale uważam, że w jednej kwestii idzie zbyt daleko. Mianowicie wyraża bezwarunkowe zastrzeżenia wobec formuły – zaaprobowanej przez Benedykta XVI – w której jest mowa o oświeceniu serc Żydów, by rozpoznali Chrystusa jako Odkupiciela wszystkich. Otóż uważam, że możliwe są tu dwie interpretacje: albo 1) że chodzi o przekonywanie Żydów, by przyjęli narrację chrześcijańską, i to oczywiście budzi sprzeciw mój i olbrzymiej większości Żydów, albo 2) że chodzi o nadzieję eschatologiczną. To jest możliwa interpretacja, która nie budzi moich zastrzeżeń. Albowiem to, co się okaże w czasach ostatecznych, jest przed nami zakryte i nie jest postawą zagrażającą komukolwiek wyrażanie nadziei, że moja aktualna wizja teologiczna uzyska wtedy potwierdzenie.

Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie niepokoi, a jest skutkiem ubocznym tej wielkiej i pozytywnej przemiany, jaką jest ewolucja ważnych katolickich myślicieli w kierunku prożydowskim. Otóż niektórzy z nich są gotowi uznać, że żydowskie pochodzenie czyni człowieka lepszym chrześcijaninem. Takie stanowisko może być rasizmem à rebours, ale może też wyrażać uznanie dla żydowskiej tradycji, która przekazuje kolejnym pokoleniom wartości biblijne, być może nawet wtedy, gdy zanika standardowa religijność. W rezultacie Żydzi są widziani jako bliżsi prawdziwej wiary. Dla niektórych nawróconych Żydów chodzić może nie tyle o lepszość, co po prostu o zachowanie związków ze światem żydowskim.

Kard. Jean-Marie Lustiger twierdził, że nie przestaje być Żydem, a jego droga to inny sposób bycia Żydem. Tego nie uznają ani Żydzi przywiązani do tradycji, którzy upatrują w tym zdradę, ani Żydzi antyreligijni, którzy widzą w tym konformizm lub głupotę. Oczywiście Lustiger i jemu podobni mają prawo do swoich odczuć i tożsamości. Tyle tylko, że nie da się uniknąć pytania o to, czy ta jego droga ma być wzorcem, czy jest jedynie sprawą indywidualną. Innymi słowy: czy wskazuje na koncepcję dopełnienia, jakim ma być rzekomo chrześcijaństwo dla Żydów, czy też jest tylko biograficznym szczegółem bez szerszego wydźwięku? Jeśli to pierwsze, to jesteśmy blisko tradycyjnej teologii zastępstwa, wedle której Żydom brakuje czegoś, co mogą uzyskać tylko w Kościele; jeśli drugie, to w zasadzie nie ma problemu, bo chodzi tylko o osobiste poczucie.

Tak czy inaczej, powstaje pytanie o to, czy nawróceni Żydzi mają mieć w Kościele specjalne miejsce. Lustiger uważał, że chrześcijaństwo jest zagrożone staczaniem się w pogaństwo i to właśnie Żydzi-chrześcijanie mogą stanowić ochronę przed dewiacją. Jednak skoro i żydowskie pochodzenie chrześcijanina jest wartością, to jakiś „żydowski kącik” w Kościele staje się dość naturalny. Zetknąłem się z ludźmi, którzy w gruncie rzeczy chcieliby mieć taki żydowski klub w katolickim Kościele. Wprost może tego nie powiedzą, ale tak to wygląda.

A to grozi w moim przekonaniu „herezją Lustigerowską”. Wskazuje bowiem, że w Kościele „jest Żyd i Grek”. Cokolwiek to ma oznaczać dla teologii chrześcijańskiej, dla mnie oznacza zagrożenie: jeśli bowiem taka odrębność żydowska będzie w Kościele widoczna, to w moim przekonaniu może to przynieść nowy bodziec dla antysemityzmu pod hasłem „Ci Żydzi panoszą się nawet w moim Kościele”. A gdy zacznie się zwalczanie owej herezji, ucierpią nie tylko członkowie Kościoła o żydowskich korzeniach, ale wszyscy Żydzi…

Choć wyraziłem obawy, czy nie nastąpi odejście od nowego nauczania, chciałbym podkreślić epokową ważność opisanej w niniejszej książce ewolucji „od wrogości do braterstwa”. Ona się już dokonała w Kościele i stworzyła nową sytuację. Nawet jeśli nastąpi cofnięcie, punkt wyjścia będzie zupełnie inny niż kiedyś.

Wesprzyj Więź

Myślę, że nawet za pięćset lat (jeśli nasza cywilizacja przetrwa) jako ważna część rewolucyjnych przemian drugiej połowy XX wieku – obok nowości technicznych (energia atomowa, masowe podróże, komputery, internet) oraz społecznych (kultura popularna, feminizm, migracje, świadomość ekologiczna) – będzie opisywana właśnie ta tak fascynująco przedstawiana przez Connelly’ego zmiana myślenia i oficjalnego nauczania chrześcijan na temat Żydów i judaizmu. Książka, którą mamy przed sobą, pozostanie ważnym źródłem zrozumienia tej przemiany.

W poniedziałek 14 listopada 2022 r. o godz. 19.00 w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie (ul. Marii Konopnickiej 26) odbędzie się spotkanie wokół książki Johna Connelly’ego „Od wrogości do braterstwa. Rewolucja w katolickim nauczaniu o Żydach w latach 1933-1965” z udziałem Adama Michnika, Stanisława Krajewskiego i Tomasza Dostatniego OP; prowadzenie: Magdalena Czyż

Przeczytaj też: Krótka historia Żydów w Polsce

Podziel się

8
3
Wiadomość

Niestety, równie dobrze zmiana oficjalnej wykładni Kościoła z lat 60 XX wieku za przysłowiowe „500 lat” może być incydentem bez znaczenia. Czymś takim, jak stanowisko średniowiecznego mistycyzmu wobec homoseksualizmu, czyli czymś, co było, błysnęło i zgasło, nie mając później wpływu na całość doktryny. I o czym za „500 lat” pamiętać będą co najwyżej historycy.

W jednej z dyskusji tu na forum poruszona została kwestia „mniej licznego Kościoła” pochodząca od Benedykta XVI. Że Kościół utraci swoje wpływy, stanie się mniejszy, ale jednocześnie „prawdziwszy”. Takie coś już się dzieje w wielu krajach. Głównie w zsekularyzowanej Europie Zachodniej, gdzie katolicy są w zdecydowanej mniejszości, ale są o wiele bardziej zaangażowani. Niestety, wspólnym mianownikiem tych „silniejszych” grup katolickich jest tradycyjny antysemityzm katolicki. Szczególnie
widać to wśród katolików w USA. Tamtejszy „wpływowy” katolicyzm charakteryzują w sumie trzy rzeczy, antysemityzm, nienawiść do LGBT i zakaz aborcji. Istnieje ryzyko, że to właśnie takie grupy będą nadawać ton post-katolicyzmowi. Oczywiście można powiedzieć, że to specyfika Stanów, ale zjawisko można obserwować także w Polsce, kraju bezpośrednio dotkniętym Zagładą. Jest takie trafne spostrzeżenie na temat osób, które zostały wyrzucone z seminariów duchownych. Zauważono wśród nich bardzo mocną radykalizację postaw i skrajny wręcz antysemityzm. Jakby próbowali sami siebie przekonywać, że mimo usunięcia z seminarium są „bardziej katoliccy”, niż księża, klerycy i biskupi. Tyle, że to „bardziej” oznacza najczęściej nienawiść do Żydów.

„Zauważono wśród nich bardzo mocną radykalizację postaw i skrajny wręcz antysemityzm. ”
Antysemityzm i lekceważenie tego problemu w kościele KK ma się zupełnie dobrze. Moje doświadczenie?
Kraków, kościół tuż przed Rynkiem Starego Miasta, podczas spowiedzi, zakonnik rzucił antysemicką wiązanką uzasadniając daleki od tematu spowiedzi problem. Wtedy jeszcze wierzyłam, że spowiedź jest pewnym misterium spotkania, pojednania – nic z tego – szybko wstałam z kolan.
Drugie zdarzenie, gdy zobaczyłam, że nagrodę za dialog, współpracę z judaizmem, odbiera przypadkowa osoba [ a może nie?] zakonnica, która nic na jego rzecz nie zrobiła. Dosłownie nic.Pierwsza moja myśl, czy ona nie zna wstydu? Czy jej środowisko nie zna wstydu? A drugie pytanie, to jak niewiele te sprawy były warte dla kk? Osobiście odebrałam przyznanie tej nagrody przypadkowej osobie, jak kpinę i definicję rzeczywistego obraz stosunków chrześcijan i żydów. Pomyślałam także, czy ktoś, kto rozumie, co się zdarzyło podczas Zagłady, w perspektywie bolesnej historii, przyjąłby taką nagrodę nie mając zasług? Moim zdanie nie.. Nagrodzono lekceważenie.

Nie jestem religijnym czlowiekiem, mysle jednak, ze trzeba dziekowac Zydom za Jedynego Boga, za cotygodniowy wypoczynek od pracy, za zniesienie niewolnictwa i chyba najwazniejsze – za nakazywanie milosci, szacunku do blizniego.

Niestety, równie dobrze zmiana oficjalnej wykładni Kościoła z lat 60 XX wieku za przysłowiowe “500 lat” może być incydentem bez znaczenia. Czymś takim, jak stanowisko średniowiecznego mistycyzmu wobec homoseksualizmu, czyli czymś, co było, błysnęło i zgasło, nie mając później wpływu na całość doktryny. I o czym za “500 lat” pamiętać będą co najwyżej historycy..