Jesień 2024, nr 3

Zamów

Powidoki nieoczywistej duchowości. Nad wierszami Urszuli Kozioł i Jarosława Mikołajewskiego

Jędrzej Soliński, Urszula Kozioł i Jarosław Mikołajewski. Fot. archiwum autora

O ile Urszula Kozioł stała się w ostatnich latach mistrzynią „mistyki pustki”, o tyle Jarosław Mikołajewski wyznacza w poezji swego rodzaju ramy dla „duchowości bez Boga”.   

W jesiennym numerze kwartalnika „Więź” profesor Krzysztof Biedrzycki trafnie rozpoznaje przemiany współczesnej duchowości w eseju „Literackie zmagania z duchowością”. Niemal jednocześnie z premierą tekstu ukazały się dwie książki poetyckie dwojga równie ważnych, choć zupełnie różnych pod każdym względem poetów, w których to książkach rozpoznania profesora Biedrzyckiego znajdują potwierdzenie. Zdaje się to o tyle istotne, że opisywane w eseju zjawiska „duchowości bez ducha” oraz „mniejszej ostentacji metafizycznej na rzecz większej jedności ze światem” w wydawanych w ostatnich latach książkach poetyckich nie tyle zajmują poczesne miejsce, ile wręcz eskalują, urastając do rangi zjawisk w tejże poezji pierwszoplanowych.

Łopotanie nicości

Doświadczenie pustki i braku Boga w „Pornografii” Gombrowicza Krzysztof Biedrzycki określa jako „tak żarliwe i głębokie, że właściwie zbliża się do granicy mistyki”. Z takim wielkim zmaganiem od lat mamy do czynienia w poezji Urszuli Kozioł, jednak porażające doświadczenie nicości eskaluje, jeśli można tak powiedzieć, w wydanym przed trzema laty „Znikopisie”[1]. To właśnie w tej książce poetka formułuje swoiste wyznanie wiary:

Wierzę że nieistniejące
przemieni mnie i oświeci
żeby mi się ciszej znikało
z tego świata
bez płoszenia motyla
zamyślonego nad kwieciem
(bo niebawem być może to on
stanie się mną)
[2]

Ta paradoksalna „wiara w nieistniejące” wyznawana jest przez autorkę „Klangoru” konsekwentnie, co więcej, zdaje się wypływać z jej – głosu, mówiącego w wierszach – doświadczenia. To doznawanie nicości na własnej skórze możemy odnaleźć we wstrząsającym poemacie „Skrajem zmierzchu”, w którym zagubiona we własnych snach poetka wyznaje:

Ten paralelny świat najwyraźniej
chce mnie oswoić ze sobą
pobudzić ciekawość
choć zarazem napełnia drżeniem
bo trudno mi się uładzić ze słowem
mocno stropionym stanem mojej duszy
która niepostrzeżenie już ze mnie uchodzi
w przepastne oddale
które nie mają ani strony prawej
ani lewej
ani góry ani dołu
ani środka ani brzegu
i są absolutnie
nieodwołalnie niepojmowalne
[3].

Porażające doświadczenie osunięcia się w pozbawione punktów odniesienia i niepoddające się rozpoznaniu przez ludzkie zmysły „przepastne oddale” zaskakująco – albo, jak kto woli, przerażająco – koresponduje z literacką wizją nieco zapomnianego Leonida Andrejewa. W wizji tej w oczach biblijnego Łazarza po powrocie z zaświatów pozostał cień „niepojętego Tam”. Jedno spojrzenie wskrzeszonego wystarczało, by to, co żywe i piękne, zamienić w przerażające… no, właśnie, w co?

Przeczytajmy: „I oto przyszedł Łazarz do dumnego mędrca, i mędrzec powiedział do niego: – Wiem już wszystko, co strasznego możesz powiedzieć, Łazarzu.  Czym jeszcze możesz mnie przestraszyć? Ale niewiele minęło czasu i mędrzec już poznał, że wiedza o tym, co straszne, nie jest jeszcze tym, co straszne, i że widzenie śmierci nie jest jeszcze samą śmiercią. I poczuł on, że mądrość i głupota są jednakie wobec Nieskończonego, bowiem nieznane są Nieskończonemu. I zniknęła granica między wiedzą a niewiedzą, między prawdą a kłamstwem, między górą a dołem, i w pustce zawisła jego pozbawiona formy myśl. Wtedy złapał się za swoją siwą głowę i zakrzyknął opętańczo: – Nie mogę myśleć! Nie mogę myśleć! I tak ginęło pod obojętnym spojrzeniem cudownie wskrzeszonego wszystko, co służy utwierdzeniu sensu i radości życia”[4].

Wiara w pustkę w poezji Urszuli Kozioł, trudna wiara przeszło dziewięćdziesięcioletniej dziś poetki, tak autentyczna przecież pod wieczór życia, otwiera najnowszy, wydany jesienią tego roku tom „Momenty”:

…że nie muszę się trwożyć
ni drżeć wobec czegoś
co będąc próżnią
przecież nie istnieje
zatem lęk i drżenie
są bezzasadne
biorąc rzecz na rozum

Jednak racjonalność spod znaku szkiełka i oka nie wystarcza, by pozbyć się lęku:

bo nikt nie uwierzy
że się zmagamy
z czystej potrzeby zmagania
z próżnią
która nas połyka
kęs za kęsem
i nawet nie zaciera śladów
że była tu w gościach
i teraz już kości
nasze rozrzuca
po bezludnym polu
tu gdzie nikt mnie nie szuka
i nikt mnie nie woła
[5].

I znów, paradoksalnie, z pustką / próżnią / nicością można się zmagać, skoro może ona (one?) przerażać, podgryzać, można się w nią (nie) osunąć. To zmaganie z paradoksem nicości, którego poetycką mistrzynią jest dziś bez wątpienia Urszula Kozioł, jest również twórczo rozpisywane przez innych poetów, zmagających się z podobnymi do autorki „Momentów” niepokojami. Taki twórczy dialog podjął niedawno Ryszard Grzywacz, który w wierszu „Czytając «Przelotnie» Urszuli Kozioł” rozwija postawione przez Kozioł pytanie „cóż to za Nic. Niby go nie ma a jest.”:

a więc oddaliśmy sobie skrzydła, i teraz kulejemy na jedno.
czy nic zdarzyło się przelotnie czy trwa […]
 

I dalej:

ale gdzieś
w krainie niców
panuje tłok
relacji
zamiarów
westchnień i chceń
i słychać łopotanie […]
[6].

Brakuje nam jednak właściwych zmysłów, by to „łopotanie nicości” usłyszeć. Pustka miałaby zatem jakiś potencjał istnienia. Pytanie, czy można ją wówczas nadal nazywać pustką, pozostaje otwarte.        

Odchylenie ku „podszewce świata”

Nie ulega wątpliwości, że w powyższych przykładach mamy do czynienia z duchowością bez Boga, mimo to ocierającą się o metafizykę, dlatego też może właściwe byłoby  poszukiwanie w poezji najnowszej śladów „wyobraźni metafizycznej” w odróżnieniu – choć niekoniecznie w przeciwieństwie – do „wyobraźni religijnej”, definiowanej niedawno przez Krzysztofa Zanussiego jako „rozpoznanie tajemnicy, czyli rzeczy zmysłowo, a nawet rozumowo niedostępnej, i śledzenie, jak dalece w ludzkim życiu, w świecie przejawia się obecność Absolutu, Pierwszej Przyczyny, Boga, jakkolwiek to nazwiemy.[…] W tych pojęciach zawiera się myśl, że światem coś albo ktoś rządzi, to znaczy w jakiś sposób wpływa na losy tego świata, i że ten świat stworzono z niebytu ku czemuś, istnieje po coś. To istota myśli, którą nazwałbym prawdziwie religijną”[7].

To rozpoznawanie tajemnicy – czy też Tajemnicy, jak kto woli – niewątpliwie łączy się z niepokojem, wyrażanym przez wielu, choćby przez Miłosza: „a jeżeli nie ma podszewki świata?”[8]. I zdaje się, że Miłoszowski niepokój o „drozda na gałęzi” wcale nie musi prowadzić do myśli, że „światem coś albo ktoś rządzi”, jak postulował reżyser „Iluminacji”. Z tego właśnie niespokojnego (nomen omen) ducha wyrasta, jak sądzę, zdecydowanie pokatolicka, areligijna duchowość Jarosława Mikołajewskiego, który niedługo po sprezentowaniu nam nowego przekładu Dantego opublikował książkę poetycką „Życie na xanaksie”.  

I z Mikołajewskim w poruszanym tu temacie jest problem o tyle, o ile jego ostentacyjną niekiedy areligijność potraktujemy jako rezygnację może nie z wiary, ale przynajmniej intuicji, która mimo wyrażanych explicite deklaracji prowadzi co najmniej do lekkiego odchylenia ku „podszewce świata”. A jestem przekonany, że takie, za przeproszeniem, odchylenie w wierszach autora „Basso continuo” znajdziemy. Co więcej, o ile Urszula Kozioł stała się w ostatnich latach mistrzynią „mistyki pustki”, o tyle Mikołajewski wyznacza w poezji, w co wierzę, swego rodzaju ramy dla „duchowości bez Boga”. I czyni to tyleż przewrotnie, co konsekwentnie.

W zasadzie i przewrotne, i konsekwentne zarazem jest wykorzystywanie języka już nawet nie tylko religijnego, ile stricte ewangelicznego, przy czym te trawestacje pozbawione są jakiejkolwiek jadowitej złośliwości. Mikołajewski konsekwentnie buduje swoją poetycką, bezbożną (cóż za straszne w polszczyźnie słowo!) duchowość, wykorzystując biblijne imaginarium.

W „Pierwszym śniegu”[9] – który z pewną dozą cynizmu można by nieżyczliwie określić jako pseudoewangeliczny Bildungsroman w pigułce, pod czym jednak sam nigdy bym się nie podpisał – śniący się sobie w postaci dziecka poeta doświadcza tytułowego pierwszego śniegu jako „roju świętych płatków”, które to doświadczenie określa mianem „cudu manny na dziecięcej / pustyni i cudu komunii na wietrze ze wschodu”. Już zmysłowy obraz „tysiąca łaknień/ które zostały we mnie nasycone”, jest niemal mistyczny, i to raczej pomimo biblijnego języka, niźli dzięki niemu. Niemniej z tego właśnie doświadczenia wypływa humanistyczny rachunek sumienia. Mimo, że jeszcze raz przypomniane zostało, iż „manna to nakarmić / komunia to dzielić”,  to swoistego „(samo)sądu ostatecznego” poeta dokonuje, stojąc mocno na ziemi:

spojrzałem na dłonie
ale były puste
jak słońce które jeśli się zaludnia
to tylko znaczeniem
echem mglistych przeczuć
muzyką upału
znów nie nakarmiłem ludzi na granicy
i nie ocaliłem nikogo w kijowie
nikomu z łódki nie rzuciłem koła
nie zaczarowałem starej babci w dziewczynkę
nie wyprowadziłem dziecka z sierocińca
śniegu mój śniegu
czemuś mnie opuścił

Wieńczący utwór lament niech będzie mi wolno odczytać jako sugestię wyparcia pustki po Bogu, nawet za cenę porażki, do której przecież poeta przyznaje się otwarcie. Mimo „pustych dłoni” i niekrótkiej litanii zaniedbań, rozczarowany sobą głos nie woła ani o przebaczenie, ani o miłosierdzie, nie odwołuje się do żadnej wyższej rzeczywistości, a przywołuje otwierające wiersz senno-dziecięce doświadczenie. Z drugiej jednak strony było to doświadczenie niemal mistyczne, więc zostawia nas Mikołajewski w takiej niedookreślonej, trochę człowieczej, ziemskiej, a trochę trącającej metafizyką rzeczywistości.

Wypatrywanie szczelin

Ten wiersz, choć tak piękny, jest dopiero zwiastunem realizowanego konsekwentnie postulatu powszechnego braterstwa w człowieczeństwie, które Mikołajewski otwarcie niemal sakralizuje w „Humanizmie”:

nie umiem odtworzyć jak weszła we mnie
i przetrwała do dzisiaj pewność że jesteśmy
wszyscy jednym człowiekiem rozłupanym
na miliardy wcieleń o tym samym rdzeniu

To właśnie w tym wierszu pada jasna deklaracja: „nie potrzeba Chrystusa żeby być mu [człowiekowi – J.S.] bratem”, i dalej:

i jak Jezus zmartwychwstał beze mnie
i pod nieobecność moją wskrzeszał innych
tak ja wskrzeszam w sobie bez jego udziału
wszystko co się garnie do wspólnego kręgu
wspólnej kości lizanej przez zimowe słońce
w bandaże starej szarfy z pożegnaniem ostatnim

Bardzo pochopnie można by poprzestać na choćby buńczucznym odrzuceniu przez poetę religii, jednak jeśli poszukujemy „areligijnej duchowości”, opartej na „wyobraźni metafizycznej”, to przecież właśnie to pyszne stwierdzenie „ja wskrzeszam” wykracza poza człowieczy porządek powszechnego braterstwa, jako że nie wierzę, by tak wytrawny poeta używał tak mocnego języka bez świadomości posiadanej przez niego mocy. Jednak ku czemu dokonuje się to przekroczenie, pozostaje, mam nadzieję, sprawą otwartą.

„Życie na xanaksie” pełne jest zresztą takich półotwartych drzwi, stref ontologicznego półcienia, nieokreślonych nisz, a najbardziej frapującą z nich jest „Nisza pana moderowa”. Pojawiająca się podczas lektury wzmianka o nieznanym w zasadzie profesorze Moderowie, którego istnienie zostało w czytanej opowieści ledwie zasugerowane, uruchamia ten szczególny rodzaj poetyckiej wyobraźni, który ośmieliłem się nazwać powyżej „wyobraźnią metafizyczną”, jako że

umarł mój ojciec umarł carlo i Krzysztof
umarł Leśmian i brzechwa i umarł
Mickiewicz
nie umarł tylko profesor moderow
w świetle małej lampki w kuchni
z żelaznym łóżkiem
umarł dante
wisława umarła i Miłosz
o śmierci pana moderowa
nic nie wiem
został tylko ktoś o kim nie wiem
że umarł
maleńki pan moderow w szczelinie gdzie teraz
przeczekuje powszechny obowiązek śmierci
[10].

Co najistotniejsze, poeta zaczyna świadomie wypatrywać takich szczelin, pęknięć, w których chciałby się zaszyć. I znów to pragnienie sytuuje się gdzieś w sferze liminalnej, już nie zupełnie aduchowej, ale też jeszcze nie zdecydowanie metafizycznej.

Oczywiście „nisza pana moderowa” jest szalenie wdzięcznym tekstem dla wszelakich, pewnie często sprzecznych ze sobą, interpretacji. Wystarczy choćby wspomnieć tytuł książki, by refleksja o dziwnych stanach – powiem tradycyjnie – ducha – popłynęła z zupełnie innym nurtem. Niemniej sam fakt, że u tak pozornie areligijnego poety można doszukiwać się „wyobraźni metafizycznej”, przywodzi na myśl w jakimś (niewielkim, ale jednak) stopniu podobną dyskusję o podskórności magii i myślenia magicznego u uważanego powszechnie za racjonalnego Homera.

W tej wielce fascynującej dyskusji badacze przywołują scenę, w której Odyseusz chowa do skrzyni otrzymane od Feaków skarby i „zwinnie związał węzeł zawiły, jak nauczyła go czcigodna Kirke”, jak tłumaczy nam Jan Parandowski. Cóż miałoby być w tym magicznego? Otóż może tu chodzić, jak przypomina Karol Zieliński, o opatrzenie węzła strzegącym go zaklęciem. Powidoki magiczności tej czynności zdradza semantyka użytego tu przymiotnika poikilos, powiązanego właśnie z myśleniem magicznym[11].

I podobnie jest z tą dzisiejszą „duchowością bez Boga” w poezji Urszuli Kozioł i Jarosława Mikołajewskiego. Jest to duchowość nieoczywista, niekiedy implicytna, innym razem migocą nam już tylko pozostałe po niej niknące powidoki.

Wesprzyj Więź

Drozd sfrunął z gałęzi i zaszył się w niszy pana Moderowa.

Przeczytaj też: Spychanie w niebyłość. „Momenty” Urszuli Kozioł czytam z zachwytem i melancholią


[1] U. Kozioł, „Znikopis”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
[2] „Na odjezdnym” (fragment), tamże, s. 6.
[3] „Skrajem zmierzchu” (fragment), tamże, s. 15-16.
[4] L. Andrejew, „Łazarz”, http://andreev.org.ru/biblio/Rasskazi/Elezar1.html , [dostęp 30.10.2022] przekład mój – J.S.
[5] U. Kozioł, „Melomonolog” (fragment), [w:] Tejże, „Momenty”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 12-13.
[6] R. Grzywacz, „Czytając «Przelotnie» Urszuli Kozioł” (fragment), [w:] Tegoż, „małą literą”, Rideró, Kraków 2021, s. 13.
[7] „Jusqu’à un certain point. Z Krzysztofem Zanussim o wyobraźni religijnej rozmawia Jędrzej Soliński”, „Nowy Napis” 14 2022, s. 65.
[8] Cz. Miłosz, „Sens”, cyt. za: „Wiersze wszystkie”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 1052.
[9] J. Mikołajewski, „Życie na xanaksie”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 20-23.
[10] Tegoż, „Nisza pana moderowa” (fragment), [w:] „Życie na xanaksie…”, s. 91.
[11] K. Zieliński, „Iliada i jej tradycja oralna. Studium z zakresu greckiej tradycji oralnej”, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2014, s. 234.

Podziel się

4
Wiadomość

Zjawiska „duchowości bez ducha” oraz „mniejszej ostentacji metafizycznej na rzecz większej jedności ze światem” są jak piękny, rzymski akwedukt doprowadzający życiodajną poezję – podtrutą, bo od wewnątrz wyłożony ołowiem (Rzymianie wierzyli, że miedź z której były wyrabiane instalacje jest trująca, przed którą zabezpieczali wodę wykładając ją od wewnątrz „zdrowym” ołowiem). Większa jedność ze światem – tak! Ale bez marginalizowania metafizyki, która jest antidotum na przemianę jedności ze światem w konformizm i zniewolenie („Tradycja broni przed tyranią nowoczesności” – Chesterton). Kiedyś tu red.Z.Nosowski pisał o katolickiej zasadzie „i to, i to” zamiast zasady „albo to, albo to”. Ale to trudne i ambitne. Ten artykuł pochwala tą drugą zasadę, która może nie prostą drogą prowadzi do porzucenia tradycji nawet takiej, która nie przeszkadza w poznawaniu nowych wartości, jak to możemy wyczytać z ostatniego artykułu J.Mikołajewskiego w Wyborczej. Jednym słowem, to kapitulacja, owszem szczera i autentyczna, ale kapitulacja. Właśnie w Wyborczej byłoby właściwsze miejsce na powyższą recenzję niż w katolickiej Więzi.