Nie popadajmy w rytualne tony, sprawa się skomplikowała i warto popatrzeć na nią mniej powierzchownie.
W „Książkach. Magazynie do czytania” ukazał się „felieton zarostowy” Justyny Sucheckiej i Natalii Szostak o nagrodach literackich. Autorki kpią w nim, że bez brody lub przynajmniej tendencji do wąsów nie można dostać w Polsce nagrody, choć skupiają się tylko na Nagrodzie Literackiej „Nike”.
Napisałam kilka felietonów o nagrodach, a także jedną czy dwie naukowe analizy. O równości w kulturze piszę od 30 lat. Mam chyba referencje? Czy nie? Byłam i jestem jurorką, co oczywiście czyni mnie uprzywilejowaną kolaborantką. Gdy nie dostawałam nagrody, dostawali ją mężczyźni, a z perspektywy historycznoliterackiej dodam, że to nie były dobre decyzje. Mogę to tak sformułować, nie zależy mi na wyniosłym spokoju, bo odkąd pisuję regularnie felietony w „Dużym Formacie”, hejt zaczyna się od tego, że ja piszę tylko o sobie (co akurat jest dalekie od prawdy), a przede wszystkim nie umiem pisać. Wiem już zatem, że żadna postawa nie pomaga, czyli albo milczenie, albo zgiełk.
Oczywiście, pod spodem stylów czytania tkwi coś nieuświadamianego, co wiąże się z sympatią okazywaną autorom oraz z systemem wartości ustanowionym dla męskich tekstów. Czy w którymś mainstreamowym jury jeszcze ktoś tego nie wie? Ja nie spotkałam podobnego betonu. Dlatego o sprawie parytetu, reprezentacji, a nade wszystko wagi tematów i form gada się w jury przede wszystkim. W pewnym momencie na stole zostają książki i już nie ma możliwości powiedzenia – nie możemy nagrodzić faceta.
Dodam, że dwie ostatnie nagrody „Nike” stoją po stronie narracji/głosów wydanych przez mężczyzn, lecz, jakby to rzec, reprezentujących świat zrewolucjonizowany myśleniem o nieoczywistościach ról. Zwłaszcza poezja Jerzego Jarniewicza to ten poszukiwany pilnie głos „nowej męskości”. Nie wahającej się kochać, wstydzić, tęsknić, mówić po cichu, przymierzyć kostium Orlanda, zmienić zaimki, współbyć z osobami domagajacymi się zmian.
Doprawdy, jako stara feministka powiadam wam – nie zawsze chodzi o parytet. Nie zgadzam się też z porównaniem całej produkcji polskiej do Annie Ernaux, tegorocznej noblistki. Ona nie pisze po prostu o drobiazgach, o codzienności. Wykonuje całożyciową robotę – autoetnograficzną i autobiograficzną. W tym rycie pisze u nas np. Ewa Kuryluk, której nie można nazwać niedocenioną. Utyskujący na Nobla dla Ernaux to nie są jurorki i jurorzy nagród. Utyskuje i nie rozumie literatury wiele osób, które jednak nie są ekspertami proszonymi do kapituł.
Tak, powody nierównych rozkładów nagród tkwią też w tematach i formach – ale nie tak prosto rzecz się prezentuje. To prostu już nie uderzajmy w te rytualne tony, sprawa się skomplikowała i warto popatrzeć na nią mniej powierzchownie. Ręka uderza w niewłaściwy stół. Nie dziwota, że mnie trafia, gdy to czytam, bo wiem, jak jest od środka. Nadal mamy w Polsce całe hektary pola literackiego po horyzont dziaderskiego i tam trzeba orać, a nie iść na heheszkowatą łatwiznę.
Przeczytaj też: Kryzysu polskiej prozy nie powstrzyma nawet Nobel