Od czasu późnych tomików Iwaszkiewicza, Miłosza i Różewicza nikt w polskiej poezji nie mierzył się z własnym przemijaniem w tak przejmujący sposób.
„Nie, nie możesz teraz odejść, / kiedy cała jestem głodem / twoich oczu, dłoni twych. / Mów – powiedz, że zostaniesz jeszcze, / nim odbierzesz mi powietrze, / zanim wejdę w wielkie Nic” – śpiewała kiedyś Hanna Banaszek w znakomitej „Sambie przed rozstaniem” Jonasza Kofty. A gdyby tak uznać, że adresatem tych wersów nie jest wcale kochanek, a życie, które ucieka nam przez palce, życie mające ograniczoną datę ważności (mimo że nie potrafimy i nie chcemy się na to zgodzić)?
Nucę sobie tę piosenkę we Wszystkich Świętych, trzymając w ręce „Momenty”, najnowszy tomik Urszuli Kozioł. Do głosu dochodzi we mnie zachwyt – bo od czasu późnych tomików Iwaszkiewicza, Miłosza i Różewicza nikt w polskiej poezji nie mierzył się z własnym przemijaniem w tak otwarty i przejmujący sposób. Jednocześnie czuję pewną melancholię za beztroską – bo czytam te utwory jako trzydziestolatek, ze świadomością, że zmagania, które podejmuje poetka, są nieodłączną częścią losu każdej i każdego z nas, mojego losu także.
O jakie zmagania chodzi? Choćby o walkę z pamięcią, która „nie przekaże nikomu tego / co przez całe życie / było z uwagą zapamiętywane”. Pamięcią „szarą burą / sztywną i gołą / jak jakiś nieboszczyk”. Pamięcią zmęczoną, w końcu „już nie może dłużej / nie chce niczego pamiętać”, wyczerpaną pamiętaniem. A przecież Kozioł, jak my wszyscy, chce pamiętać momenty piękne, momenty spełnienia i olśnienia. Chwile z ukochanym mężem, Feliksem Przybylakiem, pożegnanym kilka lat temu w lamentach „Klangora”. Teraz zostały jedynie dopowiedzenia: o tym, że na poetkę w majowy świt 2010 roku runęła samotność, że małżonkowie rozminęli się w drzwiach „między tym i tamtym światem”. Że pisarce została tylko śmierć – „rywalka”, która napawa się jej udręką.
W „Momentach” nie ma poetyckiej ekstazy, nie ma dążenia do harmonii z wszechświatem czy szukania pocieszenia. Tutaj wszystko „boli od pustki”. Kozioł – o czym mówiła kilka lat temu w rozmowie Anny Augustyniak – nie wierzy, by ból dało się ukoić, on „z biegiem czasu tężeje jak kamień”. A nie wierzy – na kartach najnowszego tomiku widać to dobitnie – gdyż wypróbowała narzędzie, które przyswoiła sobie przez lata: poezję. I przekonała się, że jest ona podobnie bezradna w starciu z pustką, z próżnią, która połyka nas „kęs za kęsem”. Poetka próbuje „schować się w wierszu / jak w schronie”. Czuje, jakby to nie ona pisała te utwory, jakby z „bezsłownej magmy”, „pod czyjeś dyktando”, spiesznie je przekładała na znaną sobie mowę. I wszystko to na nic, na nic…
Centralnym problemem późnej poezji Urszuli Kozioł jest odchodzenie – oczywiście ukochanego męża, ale i – a może przede wszystkim – swoje własne. Ogromnie trudno zgodzić się na to, że – jak zauważała inna poetka, Wisława Szymborska – „ktoś tutaj był i był / a potem nagle zniknął / i uporczywie go nie ma”. A jak zgodzić się na własny kres, własne nieistnienie, na to, że za chwilę i mnie nie będzie? Na stan podobny do tego: „Przestałam podobać się sobie / i słowom / uciekają ode mnie / chciałabym już / nie być // prawdę mówiąc / tutaj już nie ma mnie // rozłączyłam się ze sobą / odeszłam od siebie / ale nie wiem dokąd / […] nie mam gdzie zostać / podziewam się spadając / w NIC”.
Autorka „Momentów” wie, że zbliża się kres, że czyha on na nią tuż za rogiem. „Już nie wydobędę się / z pustki / i całe życie zatrzasnęło się za nami” – notuje. Na finiszu nie ma w niej odpowiedzi, raczej bolesne pytania, zbliżone do Hiobowych: „Kto mi uczynił / taką długą samotność / kto tak pieczołowicie / zaciera ślady mego pobytu / odkupionego od ruin / najpiękniejszymi latami mego życia / i spycha mnie w niebyłość”. To wołanie staje się najbardziej wstrząsającym elementem tomiku. Zwłaszcza że w jego poetyce nie ma prostej eschatologii. Niebo i ziemia zdają się milczeć, pozostaje pogrążanie się w miejscu „bez zasięgu”.
Poetka w przywołanym już wywiadzie mówiła coś jeszcze: „Kiedy brakuje łez, płacze się słowami”. Wracamy zatem do wiary i niewiary w moc poezji. Stary poeta Jarosław Iwaszkiewicz uznawał, że wiersz jest ozdobą, „będącą znakiem śmiertelnych zapasów / tego co jest odwieczne z tym co jest chwilowe / znikomej perły z odwiecznym atłasem”. 91-letnia Urszula Kozioł wciąż i wciąż sięga po pióro. Zdaje sobie jednak sprawę, że słowa to tylko słowa, że mogą one kogoś pocieszyć, ale nie będą pocieszeniem dla niej samej; że – wreszcie – „z pustką nie sposób walczyć”.
Zostaje gorzka, autentyczna w swej szczerości konstatacja: „…z niczym tu przyszłam / i odejdę z niczym / i wkrótce będzie jakby mnie nie było”. I może tak jest lepiej…
Przeczytaj też:
„Przestałam podobać się sobie / i słowom”. Wiersze Urszuli Kozioł
Monika Mellerowska: „Pragnę słowami wymówić milczenie”. Urszula Kozioł i pożytki z czytania poezji
Koniecznie proszę zajrzeć do tomiku wierszy Anny Kamieńskiej „Wiersze jednej nocy” – ! Nie sposób pominąć przy takiej okazji.