Zima 2024, nr 4

Zamów

Kononowicz mimo woli

Krzysztof Kononowicz. Białystok, listopad 2006. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Oglądanie ludzkiego poniżenia i innych form przemocy obecnych w patostreamach cieszy się w Polsce popularnością niespotykaną w innych krajach. Obcowanie z tymi treściami prowadzi do upośledzenia empatii.

Jeszcze niedawno wydawało mi się, że niewielu dorosłych słyszało o zjawisku patostreamingu. Po obejrzeniu materiału o Krzysztofie Kononowiczu w „Sprawie dla reportera” zdałam sobie sprawę, że to błędne założenie. Amatorskie filmy w sieci przedstawiające różne formy przemocy czy ośmieszające innych są dziś popularne wśród internautów bez względu na wiek. 

A miało nie być niczego

Krzysztofa Kononowicza poznaliśmy podczas wyborów samorządowych w 2006 roku, gdy kandydował na prezydenta Białegostoku. Nagrał wówczas osobliwe wystąpienie w TV Jard, które trafiło także na YouTuba.

Odbiorców rozśmieszyło połączenie żarliwości, z jaką przemawiał, z ewidentnymi problemami z jasnym formułowaniem myśli. Popełniał błędy językowe, a jego fizjonomia odbiegała od standardowego wyglądu kandydata na prezydenta miasta. Był to prosty, niewprawny w wystąpieniach publicznych człowiek, którego ktoś przekonał, że może ubiegać się o ważne stanowisko.

Internauci oszaleli. Słowa „żeby nie było złodziejstwa, żeby nie było bandyctwa i żeby nie było niczego” zaczęły być powtarzane przez media i zwykłych ludzi. O Kononowiczu pisały nawet „Der Spiegel” i „The Sydney Morning Herald”. Kononowicz stał się człowiekiem-memem. Wyborów oczywiście nie wygrał, ale z czasem dorobił się własnej strony w Wikipedii, opracowanej z dbałością o detale tak bardzo, że jej autorzy umieścili tam nawet legitymację NSZZ „Solidarność”.

Sam Kononowicz jest bezrobotny od 1994 roku. Wcześniej skończył szkołę zawodową i pracował jako kierowca i sprzątacz. Jego życiorys jest typowy dla wielu osób, które nie poradziły sobie z transformacją i nie odnalazły się w kapitalizmie. Wpisując w YouTubie jego imię i nazwisko, można zapoznać się z nagraniami z jego domu i zobaczyć, w jakich warunkach żyje na co dzień. Kilkukrotnie była tam policja – z powodu przemocy, której doświadczał, oraz tej, której sam był sprawcą lub o którą był oskarżany (przemoc wobec matki, znęcanie się nad zwierzętami – obydwie sprawy umorzone).

Interesu w walce z patostreamingiem nie mają YouTube, TikTok ani żadna inna platforma wideo. Każdy twórca, którego treść przyciąga miliony widzów, traktowany jest jak VIP

Magdalena Bigaj

Udostępnij tekst

W 2018 roku trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Objawy mogły świadczyć o niepełnosprawności umysłowej, nigdzie jednak takiej informacji nie możemy potwierdzić. Nie ulega wątpliwości, że nie jest to człowiek, którego doświadczenie czy kompetencje czyniłyby z niego lidera lokalnej polityki.

Wydaje się więc oczywiste, że Krzysztof Kononowicz nie działa sam. Jakie były intencje osób nagrywających go po raz pierwszy szesnaście lat temu i czyniących z niego osobę publiczną? W Wikipedii czytamy, że dziennik „Rzeczpospolita” ujawnił, iż za medialnym wykreowaniem oraz namówieniem do startu w wyborach Krzysztofa Kononowicza stoją Adam Czeczetkowicz (który był jego rzecznikiem) oraz historyk dr Marek Czarniawski. Obaj byli członkami i działaczami Polskiej Partii Narodowej, start Kononowicza miał za zadanie wypromowanie stworzonego przez nich komitetu wyborczego.

Czy się udało? W programie Elżbiety Jaworowicz Adam Czeczetkowicz rozkłada ręce i mówi: „Odnieśliśmy sukces, bo jesteśmy dzisiaj tutaj”. Jeśli sukces mierzyć popularnością i wszystkim, co ze sobą może ona nieść, Krzysztof Kononowicz ostatnie 16 lat odcinał od tego sukcesu kupony. Krótko po przegranych wyborach samorządowych gościł w wielu mediach, a nawet wystąpił w reklamie Netii (2007) oraz filmie „Ciacho” (2010), w epizodycznej roli prokuratora.

Marketerzy Netii wykorzystali pewną niedomogę bohatera związaną z posługiwaniem się poprawną polszczyzną tworząc kolejny materiał ośmieszający Kononowicza, dzięki czemu reklama rozprzestrzeniała się jak wirus. Oni również mogli powiedzieć: „Odnieśliśmy z Krzysztofem sukces!”.

Zapewne podobna wizja sukcesu skusiła Piotra Najsztuba i Jacka Żakowskiego, którzy w 2006 roku zaprosili Krzysztofa Kononowicza do swojego programu „Tok2Szok”. Mogliśmy w nim obserwować zupełnie zagubionego człowieka, który nie rozumie, że nikt w programie nie traktuje go poważnie, a widzowie mają ubaw po pachy, gdy Najsztub protekcjonalnie mówi „Gdzie nam do popularności pana Krzysztofa, Jacek!”. Albo gdy Żakowski z udawaną troską zapytuje „Jak sobie radzić z taką sławą, gdy jest się taką gwiazdą?”.

Wirus patostreamingu 

Po upowszechnieniu się w Polsce serwisów społecznościowych Kononowicz stał się bohaterem i twarzą wielu kont na YouTubie. Ubogi i przez lata zaniedbany dom, w którym żyje, sposób, w jaki się wypowiada, pewna dziecięca naiwność, z jaką występuje przed kamerą i mówi na każdy temat – stały się rozrywką gawiedzi. A kiedy polski internet zachorował na wirusową chorobę zwaną patostreamingiem, Krzysztof Kononowicz stał się jego gwiazdą.

Mianem patostreamingu określa się umieszczane w internecie amatorskie materiały, najczęściej w formie wideo, przedstawiające wulgarny, pełen przemocy przekaz. Materiały te często nagrywane są na żywo i towarzyszą im libacje alkoholowe. Patostreaming narodził się kilka lat temu w środowisku graczy internetowych, którzy zauważyli, że gdy publikują na żywo relację z tego, jak wulgarnie zachowują się podczas gry, zyskują coraz większą popularność. Młodzi zaczęli więc eksperymentować i utwierdzali się w przekonaniu, że im bardziej kontrowersyjne jest ich zachowanie, tym większą zyskują publiczność. A wraz z nią – pieniądze. 

Masowo zaczęły powstawać amatorskie nagrania, których autorzy poniżali inne osoby, pili do nieprzytomności, zażywali środki odurzające. Jeden z patostreamerów relacjonował na żywo, jak kopie i przewraca swoją sparaliżowaną po wylewie babcię. Inni – jak siłą rozbierają klasową kujonkę. Patostreamerzy wyspecjalizowali się w swoich dziedzinach. Jedni nagrywali teledyski, inni prowadzili kanały tematyczne, jak rodzeństwo 9- i 12-latków, nagrywające „dissy”, czyli pełne wulgaryzmów, często rapowane wystąpienia poniżające kogoś.

Materiały rozchodziły się między młodzieżą jak wirus i osiągały miliony odtworzeń. A każde obejrzenie filmu uzupełniało skarbonkę twórcy, choć skarbonka to nie jest adekwatne słowo, gdy mówimy o skali zarobkowania na pokazywaniu przemocy w sieci. Nawet średnio popularni patostreamerzy zarabiają kwoty rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. YouTube docenia takie kury znoszące złote jaja i niektórym z nich wręcza nawet z tego tytułu nagrody w kategorii najbardziej popularnych twórców.

Szybko doszło do profesjonalizacji „branży” patostreamingu. Dziś za wieloma produkcjami stoją grupy osób, które na trzeźwo i z premedytacją produkują tego typu materiały. Niektórzy prowadzą nawet własne serwisy internetowe, w których można kupić gadżety związane z danym twórcą. Patostreaming to cały biznes – zarówno dla tych, którzy prowadzą swoje kanały wideo, jak i dla platform wideo, głównie YouTuba, w którym podobnych materiałów jest najwięcej.

Kurę znoszącą złote jaja dostrzegł ktoś w Krzysztofie Kononowiczu i nie pomylił się. Kanał na YouTubie, na którym od kilku lat prezentowane są nagrania codziennego życia Kononowicza, subskrybuje ponad sto tysięcy osób, a wrzucane czasem nawet kilka razy w tygodniu filmiki mają w sumie milionowe odtworzenia. W materiałach widzimy biedę, w jakiej żyje Kononowicz, libacje, które się u niego odbywają, a także rozmaite sytuacje inspirowane przez autorów filmików. Kononowicz w samej bieliźnie ćwiczący przed chatą, Kononowicz płaczący za dziadkiem na widok kolażu, na którym jest wnukiem Piłsudskiego czy wreszcie – pijący mocz z butelki po soku jabłkowym, którą ktoś podsunął mu nie mówiąc, co jest w środku.

Na jednym z materiałów Kononowicz prosi widzów, aby mu pomogli, bo w domu jest libacja i on się boi. Na innym, poruszony do granic oburza się na pijaństwo i patologię.

Kononowicz pojawia się także na pomniejszych kanałach na YouTubie. Widać, że czasem odwiedzają go obce osoby, by „kręcić bekę”. Na jednym z nagrań nastoletnia dziewczyna w krótkiej spódniczce przytula się do niego, ku uciesze nagrywających to kolegów.

Nagrania te mają cechy patostreamingu: są poniżające dla bohatera, prezentują libacje alkoholowe, wulgarny język, momentami przemoc psychiczną i fizyczną. Oglądają je miliony ludzi, również dorosłych. Pod jednym z filmów ktoś napisał: „Dopiero co całą rodziną kręciliśmy bekę z Konona, a tu proszę, minęło już kilkanaście lat”. Ludzie nazywają go „Knurem Polski”. 

Nowy utylitaryzm

„Ludzie go pokochali” – mówi Elżbieta Jaworowicz rozpoczynając 13 października program „Sprawa dla reportera”. I zapowiada: „Zauważyli to ludzie, którzy żyją z pokazywania takich oryginalnych osób w internecie. Stworzyli serial o codziennym życiu człowieka samotnego i bezradnego”.

W studiu widzimy twórców owego serialu, ich adwokatów, samego bohatera, a także sygnalistów, którzy wzburzeni procederem zaalarmowali Elżbietę Jaworowicz. Po stronie tych ostatnich znaleźli się również lekarz prof. Krzysztof Bielecki, nauczyciel etyki i filozofii dr Łukasz Malinowski oraz mec. Piotr Ikonowicz i Jan Śpiewak. W dyskusji, która potem nastąpiła między dwoma obozami, odbił się współczesny spór o wartości.

Kiedy filozof mówił o tym, że godność ludzka zawsze kroczy przed wolnością, po drugiej stronie były tylko pobłażliwe uśmiechy. Mecenasi odpierali argumenty o moralności czy społecznej szkodliwości takich materiałów faktem, że Krzysztof Kononowicz wyraził zgodę na współpracę, jest z niej zadowolony, czerpie z niej korzyści finansowe, a świat urządzony jest tak, że w internecie zarabia się na na publikowanych treściach i już. 

Jakie to proste. Zysk jako nowy utylitaryzm. Coś przynosi pieniądze, więc ma prawo istnieć. Twarze lekarza, filozofa, działaczy społecznych i sygnalistów wyrażały zderzenie tradycyjnych wartości z pierwotnymi instynktami. Dorobek ludzkości polegający na okiełznaniu prymitywnych żądz egoistycznego zaspokajania wyłącznie własnych potrzeb, tysiące lat żmudnej drogi od pierwotnych wspólnot do społeczeństw obywatelskich – to wszystko nagle zostało zanegowane argumentem o zysku i popularności.

W retoryce przyjętej przez patostreamerów i ich adwokatów ani razu nie pojawił się wątek wpływu ich twórczości na odbiorców, postrzeganych jako audytorium, które ma być zmonetyzowane. Trudno stwierdzić czy w ogóle „drużyna Kononowicza” jest w stanie zrozumieć moralne konsekwencje swoich działań, ponieważ rozpaczliwe wołanie Piotra Ikonowicza, że kto ogląda ludzkie poniżenie, doświadcza uszczerbku moralnego, zostaje zupełnie bez odpowiedzi.

Absurdu sytuacji dodają obłe zdania Krzysztofa Zanussiego siedzącego po stronie patostreamerów, który wspomina o spaleniu biblioteki aleksandryjskiej przez Cezara (notabene to mit, historycy dowiedli, że biblioteka upadła z powodu cięć budżetowych); nie wiadomo nawet, czy słowa te mają popierać przemoc jako sposób na osiągnięcie wieczności, czy ją potępiać.

Oglądanie ludzkiego poniżenia i innych form przemocy obecnych w patostreamach cieszy się w Polsce popularnością niespotykaną w innych krajach. Obcowanie z tymi treściami prowadzi do upośledzenia empatii – odbiorcy oswajają przemoc, uodparniają się na ludzką krzywdę, mogą mieć problemy z panowaniem nad agresją i większą skłonność do zachowań ryzykownych. Nabywają również negatywne wzorce, jak przedmiotowe traktowanie kobiet i seksualizacja przekazu. Przede wszystkim zaś – przyswajają osobliwą filozofię, że pokazywanie takich treści przysparza popularności.

W badaniu zrealizowanym przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę, Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich i Fundacje Orange nastolatki oglądające patostreaming mówiły: „Najłatwiej tak się wybić i wypromować, robi się głupie rzeczy, musi być kontrowersyjnie i musi wzbudzać ciekawość”, „Proszę pani, żadne pieniądze nie śmierdzą”.

Czy policja przyjeżdża na YouTube?

A jak walczyć z tym zjawiskiem? Taka walka jest trudna i nierówna. Przede wszystkim dlatego, że lata temu jako społeczeństwa przyjęliśmy rozwój nowych technologii a priori jako coś pozytywnego. Prawo do dzisiaj ciągle goni króliczka. Brakuje jasnych przepisów, które pozwalałyby skutecznie ścigać patologie w sieci, a istniejące paragrafy pozwalają takim ludziom jak streamerzy Kononowicza z powodzeniem wybronić się argumentami o zysku i obopólnej zgodzie.

Społeczna szkodliwość czynu jest bardzo trudna do udowodnienia. Swego czasu przez trzy lata toczyła się sprawa, w której jedna z fundacji oskarżała patostreamera o demoralizowanie dzieci i młodzieży teledyskiem, w którym dziewczynka w wieku około 12 lat śpiewała o seksie analnym. Po trzech latach batalii, podczas których utwór cały czas był dostępny na YouTubie, sąd orzekł, że mieści się on w granicach dozwolonej ekspresji artystycznej.

Interesu w walce z patostreamingiem nie mają YouTube, TikTok ani żadna inna platforma wideo. Każdy twórca, którego treść przyciąga miliony widzów, traktowany jest jak VIP. Usuwane są tylko te treści, które ewidentnie łamią prawo. Czy libacja w melinie łamie prawo? Czy to demoralizuje odbiorcę? W jaki sposób tego skutecznie dowieść? Bardzo trudno jest przekonać internetowych wydawców, że powinni zablokować jakiś kanał.

Sprawy zaszły więc zdecydowanie za daleko. Prawo próbujące dogonić króliczka ma problem, bo króliczek stał się tak potężny, że już w sumie nie wiadomo, czy warto się do niego zbliżyć. Firmy big tech wydają krocie na działania lobbystyczne. W efekcie otrzymujemy nowe przepisy, które niby coś regulują, ale jednak bardzo ogólnie, pozostawiając znowu pole do nadużyć. 

Pokaż mi twoje „lubię to”, a powiem ci, kim jesteś

Rozwój zawsze stawiał przed człowiekiem konieczność ustosunkowania się do nowych zjawisk. Kiedy amerykański dentysta Horace Wells, któremu zawdzięczamy przełom w anestezjologii, testował na sobie kolejne środki znieczulające, nie miał pojęcia, czym jest uzależnienie od substancji odurzających. Skończył tragicznie – odebrał sobie życie w więzieniu, do którego trafił po tym, jak w stanie odurzenia chloroformem oblał kwasem solnym dwie kobiety. Dzisiaj inaczej spojrzelibyśmy na to zajście, dostrzegając w sprawcy osobę uzależnioną, wymagającą udzielenia pomocy i leczenia.

Wesprzyj Więź

Nowe technologie sprowadziły na nas rewolucję o prędkości, jakiej nie miała żadna przed nią. Stawiają nas przed coraz to nowymi wyzwaniami, również moralnymi. Gdy pojawia się jakieś nowe zjawisko – a w świecie nowych technologii niemal zawsze jest to coś atrakcyjnego, pobudzającego nasze najbardziej pierwotne instynkty – wiele osób rzuca się bezrefleksyjnie do konsumpcji.

Na tym pierwszym etapie można jeszcze zrozumieć to zachowanie, wyjaśnić odruchem, ciekawością i brakiem wiedzy. Jeśli jednak chcemy o sobie nadal myśleć jak o gatunku, który od zwierząt różni się między innymi umiejętnością moralnej oceny sytuacji, musimy zadawać sobie pytania: Kim jestem, że to robię?; Jakie są konsekwencje mojego działania?; Czy mój „lajk”, komentarz, udostępnienie nie przyczynia się do czyjejś krzywdy? Czy nie popularyzuję w ten sposób treści, które mogą komuś zaszkodzić? W nowych czasach obowiązują nas wciąż stare wartości. 

Przeczytaj także: Ela Sałata. O dorosłych, którzy zepsuli dzieciom internet

Podziel się

13
6
Wiadomość

“Jakie to proste. Zysk jako nowy utylitaryzm” jakież to romantyczne i odkrywcze, doprawdy. A może Internet to tylko nowe medium, w którym się poruszamy i przenosimy do niego stare zgrane i sprawdzone wynalazki? Czyż baba z brodą, karzeł, clown nie byli atrakcjami sciągającymi publikę do cyrku. Pokazy zwierząt robiących sztuczki to jedno ale clown, bez niego i dziś nie sposób się obejść. Ilu ich zasiada w parlamentach, telewizji, polityce. Nawet świat nauki nie jest im obcy. Istnieje teoria, że odkąd posiedliśmy jako gatunek, zdolność posługiwania się ogniem, przestaliśmy się rozwijać, doskonalić. Wszystko za sprawą dostosowywania przez nas środowiska do naszych potrzeb, a nie odwrotnie. “Oglądanie ludzkiego poniżenia i innych form przemocy obecnych w patostreamach cieszy się w Polsce popularnością niespotykaną w innych krajach” Czyżby, są na to jakieś dowody, badania. Oczywiście tylko faceci po oglądaniu tych treści dziczeją i traktują kobiety przedmiotowo… . Przeglądam czasami tik toka, od tak dla rozrywki, z nudów. Syn kiedyś mnie na tym przyłapał. Co odmóżdżasz się ojciec. Poszerzam horyzonty , odpowiadam. Tak na moje , kobiety w tym cyrku bardziej się odnajdują, sadząc po ilości i jakości owych treści. Podobnie chętniej biorą udział w życiu religijnym. Na spotkaniu rodzinnym, 12 letnia córka bratanka, żali się, że tylko ona w klasie nie ma telefonu. Wszyscy na komunie już dostali. Tak po trochu liczy, że ciocia zmiękczy rodziców w tym względzie. Nie wchodzę w takie dyskusje, przypomniałem tylko wierszyk zapamiętany z dzieciństwa ” Wszyscy chodzą w kapeluszach, a ja chodzę w czapce…” O wiele prościej zakazać, powiedzieć nie wolno, niż nauczyć dziecko poruszać się po tym świecie bezpiecznie, korzystając z jego dobrodziejstw i strachów.

Takie treści powinny być piętnowane, szczególnie, że osoby, które zarabiają (w tym wypadku na człowieku, który nie rozumie rzeczywistości, która go otacza), powinny być piętnowane. Po obejrzeniu odcinka SDR znalazłem informacje o panu Sławomirze N. z województwa śląskiego, z małej wioski, który tym wszystkim steruje. Co ciekawe, z drugiego końca polski. Nie wierzę, że tego typu streamy uchodzą bezkarnie, przy wspomnianych w artykule dochodach (kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie? Jak do tego podchodzi urząd skarbowy? Istnieje specjalna kategoria w urzędzie, pod którą można podpisywać publikowanie patologicznych treści w internecie? Czy odprowadzane od tego są podatki? Jeżeli tak, to jak to nazwać?), a osoby, które za to odpowiadają, prowadzą normalne życie, nie widząc problemu w tym, że płacąc np. rachunek za ogrzewanie wiedzą, że opłacili go przy pomocy wykorzystywanej osoby.

Choć na ludzką moralność i empatię, wiadomo, nie ma co liczyć, kiedy pojawiają się na horyzoncie duże pieniądze. Jeżeli osoba, która bierze udział w filmach jest niepoczytalna (a to widać na materiałach – jeżeli ktoś sądzi inaczej na temat osoby, która zakłada na głowę koronę cierniową nazywając się Chrystusem Polski i prosi o spalenie na chruście), i czepane są z tego korzyści finansowe, chyba jedynie prześwietlenie pod kątem legalności otrzymywania z tego tytułu dochodów może powstrzymać ten proceder. W materiale telewizyjnym padła informacja, że pan Kononowicz otrzymuje za nagrywanie wynagrodzenie – kilkaset złotych. Czy jest w takim wypadku zatrudnionym w firmie aktorem, który za występy w “filmach” dostaje gażę, od której odprowadza składki zdrowotne i emerytalne? Chyba nie, ponieważ w starych artykułach można znaleźć informacje o jego zadłużeniu. Pieniądze są przekazywane pod stołem? To gdzie jest skarbówka, gdzie słynne panie od mandatu za wymianę żarówki w samochodzie? Gdyby państwo się zainteresowało sprawą, proceder zapewne szybko został by ukrócony.

Nie rozumiem dlaczego ludzie w ten sposób reagują na ludzi, którzy potrzebują pomocy i akceptują to, nie reagując.Uważam że, więcej czasu moglibyśmy poświęcić na czerpanie wiedzy w internecie, ciekawe rozpowszechnianie wartościowych informacji byłoby korzystniejszym zjawiskiem na świecie.Warto byłoby żebyśmy jako ludzie zadbali o to aby, pogłębiać wiedzę po to żeby jeszcze lepszym dla siebię i wszystkich wokół.