Jesień 2024, nr 3

Zamów

Spojrzeć na dziecko przez pryzmat praw człowieka

Fot. Jordan Whitt / Unsplash

Nie nawołuję do eksperymentów. Dopominam się jedynie uznania dziecka za równoprawnego obywatela, posiadającego własną podmiotowość i prawa człowieka. Tylko tyle i aż tyle.

Odpowiedź na polemikę Piotra Ciompy „Przymus i przemoc w wychowaniu są złe, ale czasem uzasadnione”

Reagując na moje postulaty wyrażone w tekście „Czy «silniejszy» ma kształtować «słabszego» – prawa dziecka”, Piotr Ciompa ogłasza, że nie przekonałem go do porzucenia tradycyjnego modelu wychowawczego. Uznaje, że swoim głosem nawołuję do eksperymentów pedagogicznych, wyrażając naiwnie optymistyczne przekonania co do przyszłości.

Zostawię na boku wszelkie próby włączenia w tę dyskusję kwestii politycznych (także personalia w tekście Polemisty). Tematy praw dziecka, dzieci jako grupy społecznej, a także ich niewystarczająco poważnego traktowania i krzywdzenia, są bowiem – w moim przekonaniu – wspólnym dobrem i nie muszą mieć związku z przekonaniami politycznymi. Chciałbym się natomiast odnieść do kilku innych zarzutów postawionych w polemice.

Każdemu, kto uważa klaps za uprawnioną formę wymierzania sprawiedliwości, proponuję zastosować taką metodę wobec siebie (najlepiej w celu zrozumienia sytuacji dziecka otrzymać taki „klaps” od osoby dużo wyższej postury)

Konrad Ciesiołkiewicz

Udostępnij tekst

Przemoc z bezradności

Mój Polemista czasem spiera się nie ze mną, lecz z przeciwnikiem wyimaginowanym, przez samego siebie zdefiniowanym. Nigdy na przykład nie twierdziłem, „że jeżeli przestaniemy bić dzieci, to w następnym pokoleniu zredukujemy w społeczeństwie przemoc do niemal zera” (Piotr Ciompa tak streszcza mój pogląd w pierwszym zdaniu swego tekstu).

Wyrażałem jedynie przekonanie, że „eliminacja krzywdzenia dzieci i uznanie ich wartości powinno zaowocować radykalnym zmniejszeniem wszelkich form przemocy w wieku dorosłym, ogromu uzależnień, zaburzeń psychicznych, stresów pourazowych (PTSD) i depresji”. Przekonanie to wynika ze świadomości, że bity bije – trzeba zatem wreszcie przerwać ten łańcuch przemocy. Autor polemiki nazywa takie podejście nawoływaniem do „eksperymentów” – ja natomiast mówię o poszanowaniu praw dziecka jako praw człowieka. Czy jesteśmy więc w stanie się zrozumieć i porozumieć?

Piotr Ciompa przypisuje niską wiarygodność osobom krytykującym tzw. tradycyjne metody wychowawcze, w których dopuszcza się stosowanie przemocy wobec dziecka. Jego zdaniem osoby te uchylają się od zajęcia stanowiska wobec trudnych przypadków. I dla udowodnienia swojej tezy przytacza przykład ojca, który użył przemocy wobec 12-latka (uwiązał go przy domu) i wskutek tego znalazł się pod pręgierzem opinii społecznej. Tymczasem jego syn – mimo próśb i gróźb ojca – kolejny, trzeci już raz postanowił urządzić sobie „zabawę” i rzucać z wiaduktu kamieniami w jadące drogą ekspresową samochody. „Życie ilu osób bylibyście państwo gotowi zaryzykować, aż wasze metody pedagogiczne przyniosłyby rezultaty?” – pyta retorycznie Piotr Ciompa.

Nie znam szczegółów opisanego zdarzenia ani jego kontekstu. Oczywiście samo zachowanie chłopca oceniam bardzo negatywnie. Wydaje mi się jednak, że istnieje sporo możliwości, aby przekonać 12-latka, że jego „zabawa” może skończyć się dramatem, a nawet tragedią. Przede wszystkim zapytałbym więc ojca chłopca, w jaki sposób starał mu się to wytłumaczyć. Zapytałbym o ich codzienne relacje i dlaczego posłużył się tak skrajną metodą, żeby powstrzymać syna. Bo uwiązanie dziecka na zewnątrz domu to jednak sytuacja drastyczna, świadcząca o bezradności dorosłego wobec dziecka. Spytałbym również tego mężczyznę, co takiego dzieje się z nim samym, że zmuszony jest odwoływać się do przemocy jako środka wychowawczego.

Przemocowe zachowania dorosłego wobec dziecka zawsze świadczą o tym, że nie jest on w stanie sprostać wyzwaniom wychowawczym, że potrzebuje wsparcia w tej trudnej przecież materii, pewnie też konkretnej wiedzy. Ale odpowiedzialność za akt przemocy leży zawsze po stronie osoby ją stosującej, bez względu na sytuację.

Reguła czy wyjątek?

Istota problemu stawianego przez Ciompę na tym przykładzie dotyczy jednak czegoś innego: czy użycie w podobnych okolicznościach środków przymusu może być uzasadnione i dopuszczalne? Rzecz jasna, stan wyższej konieczności dopuszcza taką ewentualność, w tym na przykład jako próbę powstrzymania kogoś przed popełnieniem przestępstwa (o to wydaje się chodzić w przywołanym przykładzie).

Sęk jednak w tym, czy dopuszczalność rozwiązań przemocowych uznajemy za regułę, także moralną (tak wydaje się czynić mój Polemista), czy też za dopuszczalny prawem wyjątek od reguły (to moje stanowisko). I o tym właśnie powinniśmy rozmawiać.

Tę różnicę widać także w ujęciu tematu tzw. klapsów jako środka wychowawczego. Wydawało mi się zresztą, że kwestia ta została w publicznej debacie już dawno wyjaśniona (zob. np. „Klaps oburza ponad podziałami”). Skoro jednak tak nie jest, to postuluję nieużywanie sformułowania „klaps”, bo jest to czysty eufemizm. Klaps to po prostu uderzenie, które upokarza i zawsze pozostawia ślad w psychice bitego (jak również bijącego).

Każdemu, kto uważa go za uprawnioną formę wymierzania sprawiedliwości, proponuję zastosować taką metodę wobec siebie (najlepiej w celu zrozumienia sytuacji dziecka otrzymać taki „klaps” od osoby dużo wyższej postury). Owszem, Ciompa zasadniczo pisze o podejmowaniu działań „w celu powstrzymania niebezpieczeństwa, jeśli nie ma już możliwości innego rozwiązania”, ale w swojej argumentacji łączy tę sytuację wyższej konieczności z jakoby niewinnym „klapsem”, przez co cały wywód służy mu raczej do uzasadniania potrzeby stosowania takich form przemocy, niż do podkreślania ich wyjątkowości.

Absolutnie nie mogę też zgodzić się z zarzutem, że orędownicy nieinwazyjnych metod pedagogicznych unikają mierzenia się z trudnymi przypadkami. To nie są naiwni ideologowie! Przecież wielu z nich na co dzień, pracując z dziećmi i młodzieżą, ma do czynienia z bardzo trudnymi zachowaniami swoich podopiecznych. I starają się je rozwiązywać – wyjąwszy oczywiście niekompetentnych pedagogów – bez używania przemocy. Im jej zresztą stosować nie wolno. A gdyby się przemocowych zachowań dopuścili, rodzic czy opiekun dziecka mogą ich za to oskarżyć. I słusznie!

Przerwać spiralę przemocy

W swojej polemice Piotr Ciompa stawia krytykom tradycyjnych metod wychowawczych generalizujący zarzut poczucia etycznej wyższości. To zabieg oparty na bardzo subiektywnych przesłankach. Nie mam też pojęcia, których osób miałby on dotyczyć. Odradzam takie uogólnienia, są ono bowiem bardzo krzywdzące wobec tysięcy ludzi zaangażowanych w działania na rzecz dobra dzieci.

Wykorzystywanie seksualne dziecka czy nastolatka najczęściej ma miejsce niestety w rodzinie – sprawcą bywa ojciec, wujek, dziadek, brat, drugi mąż czy partner matki. Tu z pewnością dobro dziecka i rodziny są diametralnie inne

Konrad Ciesiołkiewicz

Udostępnij tekst

Jeśli zaś chodzi o oczekiwanie zmiany tradycyjnych metod wychowawczych „na komendę”, to jest akurat odwrotnie niż twierdzi mój Polemista. Właśnie zwolennicy personalistycznego podejścia do dziecka są świadomi, ile trzeba czasu do zmiany świadomości. Słyszę to od nich stale podczas spotkań, w trakcie szkoleń czy warsztatów oraz czytam to w ich publikacjach. Dowodem jest choćby stopniowe podejście do realizacji celów Konwencji o prawach dziecka i wprowadzanie krok po kroku nowych instytucji.

Ludzie i instytucje, którzy pracują z dziećmi i młodzieżą, podkreślają natomiast potrzebę natychmiastowego przerwania spirali przemocy małoletnich w każdej jej formie. Przypomnę, że wszelka przemoc jest przestępstwem ściganym z urzędu (art. 207 kodeksu karnego) i podlega karze pozbawienia wolności. O dramatycznych skutkach psychicznych i społecznych generowanych przez stosowanie przemocy pisałem w swoim artykule. A większość osób nazywanych przez Piotra Ciompę „obrońcami dziecka” wychowywana była w tradycyjnym modelu. Mało tego, wielu z nich doznawało przemocy, będąc dzieckiem.

Chcę tu także zaznaczyć, że mój tekst nie miał na celu ataku na tradycję samą w sobie. Krytyka tzw. tradycyjnego modelu wychowania i traktowania dzieci w duchu tego modelu oznacza tylko i wyłącznie potrzebę odczytania i uznania godności oraz podmiotowości dzieci – spojrzenia na dziecko przez pryzmat praw człowieka.

Przypomnijmy, że uznanie faktycznej podmiotowości dziecka nastąpiło dopiero w 1989 r. wraz z przyjęciem przez Zgromadzenie Ogólne ONZ Konwencji o prawach dziecka. Od tego czasu stopniowo wprowadzane są zmiany instytucjonalne do krajowych porządków prawnych. Następuje też zmiana świadomości społecznej w sposobie postrzegania dziecka i jego godności.

Przemoc jako strategia radzenia sobie

Mój Polemista słusznie zwraca uwagę na to, że współczesne wyzwania stwarzają mnóstwo problemów wychowawczych. Znając wiele z poglądów Piotra Ciompy, zgadzam się w pełni z twierdzeniem, że warunki społeczno-ekonomiczne, w tym nierówności społeczne, w ogromny i nie dość zauważany sposób wpływają na relacje w rodzinie i na jej kondycję. Wiele z tych wyzwań było wcześniej nieznanych i wymaga nowych sposobów radzenia sobie z nimi.

Nie jestem jednak przekonany, że współczesność ponosi większą odpowiedzialność za problemy wychowawcze niż przeszłość. Przecież stan naszej wiedzy i świadomości dotyczących choćby rozwoju psychofizycznego i społecznego dziecka oraz metod wychowawczych są obecnie znacznie głębsze i coraz powszechniejsze.

Absolutnie nie mogę też zgodzić się z sugestią, jakoby organizacje pozarządowe – troszczące się o dzieci i młodzież oraz świadczące im różnoraką pomoc – miałyby być w kwestiach promowania personalistycznego modelu wychowania stronnicze ze względu na swój sposób finansowania. Nie, organizacje te promują taki model wychowania, bo on przynosi dobre rezultaty i pozwala uszanować godność dziecka czy nastolatka!

Oczywistością jest, że każda profesjonalna działalność wymaga środków finansowych. Sugerowanie, że praca ekspertki lub eksperta w jakiejś organizacji pomocowej świadczy o stronniczości, jest więc i niezrozumiałe, i groźne. A logika takiego myślenia skłania do podejrzeń, że właściwie żadnej pozarządowej organizacji nie można ufać.

Sam nigdy nie spotkałem się ze stronniczością i intencjonalnie negatywnym przedstawianiem sytuacji dotyczącej sfer, w których dane organizacje działają. Wręcz przeciwnie, znając od lat prace podejmowane przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę czy Stowarzyszenie Niebieska Linia, stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że pracujące tam osoby są ostatnimi, które chciałyby rozdmuchiwać problemy, z jakimi mają do czynienia. One nie posługują się jednoznacznymi i uproszczonymi ocenami wobec innych. Za dużo widziały i za dużo wiedzą, by ulegać takiemu moralizatorskiemu czy wyższościowemu podejściu.

Pracują ze sprawcami przemocy

Dowodem na moje słowa niech będzie historia Stowarzyszenia Niebieska Linia, które bazuje na metodzie podejścia skoncentrowanego na rozwiązaniach (tzw. PSR) oraz porozumienia bez przemocy (NVC). Powstanie tego stowarzyszenia wiązało się z uznaniem, że nie da się zmniejszyć skali przemocy domowej, jeśli działaniami pomocowymi i wsparciem objęte zostaną wyłącznie osoby jej doznające.

Stowarzyszenie pracuje więc również z tymi, którzy stosują przemoc. Specjaliści dobrze bowiem wiedzą, że ludzie dopuszczający się przemocy byli w przeszłości (lub wciąż są) także osobami doświadczającymi przemocy. Ci ludzie kierują się strategiami radzenia sobie, które stosowano wobec nich samych. Próba wspierania oznacza więc również uczenie ich brania odpowiedzialności za wyrządzaną przemoc, także w wymiarze karnym.

Niestety, podejście takie wcale nie jest powszechnie stosowane przez polskie sądy ani popierane przez społeczeństwo. Z raportu Fundacji Court Watch Polska dowiadujemy się, że tylko znikoma część osób skazywanych z art. 207 kodeksu karnego kierowana jest na terapię uzależnień, a tylko 6 proc. obejmowanych jest działaniami korekcyjno-edukacyjnymi. Potwierdzają to także pracownicy socjalni, z którymi wielokrotnie o tym rozmawiałem.

Ponadto większość Polek i Polaków opowiada się za zaostrzaniem kar i nie wierzy w możliwość przemiany sprawcy przemocy domowej. Dodajmy, że przeświadczenie to nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości: nie istnieje bowiem żaden dowód na to, że zaostrzanie kar i większy rygor zmniejsza zachowania przemocowe. Wyraźnie podkreśla to m.in. znany pedagog resocjalizacyjny prof. Marek Konopczyński. Warto też dodać, że rzadko przyznajemy się do zauważania przemocy psychicznej oraz lekceważymy przemoc ekonomiczną.

Można inaczej

Mój tekst wcale nie nawołuje do eksperymentów. Metody prowadzenia konsultacji społecznych uwzględniających perspektywę dzieci nie oznaczają pięknoduchostwa. Tu chodzi o kwestię rosnącej świadomości potrzeby uznania tej grupy społecznej oraz poszanowana godności każdego dziecka. To głos za uznaniem dziecka za równoprawnego obywatela, posiadającego własną podmiotowość i prawa człowieka. Tylko tyle i aż tyle.

Mój Polemista przyznaje, „że wiele kwestii i rozwiązań prawnych czy społecznych dotyczących dzieci jest specyficznych i trzeba się nimi zajmować odrębnie”. Ale zaraz dodaje: „Jednak wprowadzenie stałej zasady oceniania projektów legislacyjnych pod kątem dobra dziecka, a nie pod kątem dobra rodziny, to przesada, bo oba te dobra co do zasady wzajemnie się dopełniają, nie są sprzeczne”.

Mam nadzieję, że w przeważającej większości przypadków tak właśnie jest. I chciałbym, żeby tak było. Jednak praktyka pokazuje, że i ta zasada, jak każda inna, bywa łamana. Dane mówią, że wykorzystywanie seksualne dziecka czy nastolatka najczęściej ma miejsce niestety w rodzinie – sprawcą bywa ojciec, wujek, dziadek, brat, drugi mąż czy partner matki. Tu z pewnością dobro dziecka i rodziny są diametralnie inne.

Podobnie w sytuacji znęcania się nad dzieckiem – niedawno media obiegła wiadomość o interwencji policji w Otwocku. Pijana matka przetrzymywała kilkuletniego syna w ciasnej komórce pod podłogą. Sąsiedzi zeznali, że często słyszeli płacz chłopca oraz ordynarne wyzwiska kierowane pod jego adresem. Tego rodzaju przykłady – budzące głęboki smutek i niezgodę – można mnożyć. Przypomnę, że ponad 40 proc. młodych ludzi doświadczyło krzywdzenia ze strony bliskich dorosłych.

Wesprzyj Więź

Przytoczone przeze mnie w tekście statystyki odnoszące się do skali krzywd doświadczanych przez dzieci i młodzież są najsilniejszym motywatorem dążenia do społecznych zmian, także eksperymentalnych, jeśli tak chce je nazywać mój Polemista. Tym bardziej, że – jak wiele na to wskazuje – stan faktyczny jest znacznie gorszy niż jakiekolwiek raporty. W zakresie praw dziecka i problemu przemocy mamy bowiem do czynienia ze zjawiskiem niedoszacowania (underreporting). Nieletni doświadczają przemocy 2–3 razy częściej niż dorośli – twierdzi dr Monika Sajkowska, szefowa FDDS.

Zakończę słowami Astrid Lindgren, które wypowiedziała w 1978 r. podczas uroczystości przyznania jej Pokojowej Nagrody Księgarzy Niemieckich. Mówiła wówczas: „Na chwilę obecną – nawet bez wojny – mamy wokół siebie tak niewiarygodnie dużo okrucieństwa, przemocy i ucisku! I dzieci naprawdę są tego świadome. […] Czy przynajmniej w naszych domach nie powinniśmy własnym przykładem pokazywać, że można inaczej? […] Mógłby to być nasz mały wkład w pokój na świecie”.

Przeczytaj także: Zbigniew Nosowski, Wychowanie przez bicie

Podziel się

2
1
Wiadomość

No właśnie Panie Wojtku. Choć raz sie wzajemnie zgadzamy. Ale miła odmiana naszych waśni. Nigdy nie uderzylbym dzieci. Zawsze powtarzam dzieciom moich kuzynow i kuzynek iz jesli mają problem z dzieckiem to nalezy je wysłuchać bo to moze byc stan ostrzegawczy jakie dziecko wysyła swym zachowaniem.