Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czy „silniejszy” ma kształtować „słabszego”– prawa dziecka 

Fot. Jordan Whitt / Unsplash

Jeśli jakość społeczeństwa i jego instytucji mierzy się stosunkiem do najsłabszych grup społecznych, to najbardziej obiektywną miarą tej jakości będzie podejście do dzieci.

Wszyscy na pewno chcielibyśmy lepszego świata dla naszych dzieci. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale czy już wszyscy zgodziliby się ze słynnymi słowami Janusza Korczaka: „Nie ma dziecka, jest człowiek”?

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Dzień Edukacji Narodowej to dobra okazja, by pomyśleć o prawach dziecka. To ważne i z perspektywy nauczycieli, i rodziców – a przede wszystkim: samych dzieci.  A właściwie: z perspektywy nas wszystkich.

W tym celu sięgam do dwóch książek: znanej od lat „Pedagogika dziecka. Studium pajdocentryzmu” prof. Bogusława Śliwerskiego oraz wydanej niedawno dr Anny Golus „Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci”. Mniejsza, czy zgadzam się ze wszystkimi wyrażonymi przez autorkę drugiej pozycji uwagami. Istotne, że w obydwu z nich znajduje się pewien uniwersalnie ważny sposób myślenia.

„Silniejszy” ma kształtować „słabszego”?

Krytyce poddany w nich zostaje model wychowania i dyskursu publicznego opartego na tzw. adulystycznej relacji dziecko–dorosły. Adultyzm jest formą dyskryminacji dzieci i młodzieży ze względu na ich wiek. Najmłodsi są postrzegani w tym modelu przede wszystkim przez pryzmat swoich niedoskonałości. Dziecko jest tu istotą niepełną, dopiero dążącą do stania się w pełni wartościowym uczestnikiem życia społecznego. Proces ten przebiega pod dyktando dorosłych jako pełnoprawnych i kompetentnych osób. Taki charakter relacji między dzieckiem a dorosłymi prowadzi jednak do pomieszania autorytetu z autorytarną władzą i wielu nadużyć wobec nieletnich.

Praktycznym przykładem powszechności podejścia adulystycznego są opłakane konsekwencje relatywnie nowego zjawiska o nazwie „sharenting”, czyli nadmiarowe udostępnianie w sieci danych osobowych, zdjęć i materiałów wideo dotyczących dzieci przez ich bliskich. Dorośli rozpowszechniają te materiały, bo uważają, że to oni rozporządzają danymi i wizerunkiem dziecka w jego imieniu.

Praktycy zajmujący się przeciwdziałaniem przemocy podkreślają, że sygnały płynące od dzieci są często lekceważone lub traktowane jako zmyślone

Konrad Ciesiołkiewicz

Udostępnij tekst

W mojej ocenie oznaką zakorzenienia w Polsce tego modelu jest m.in. deklaracja dołączona w kwietniu 1991 r. do ratyfikowanej wtedy Konwencji o prawach dziecka. Deklaracja zgłasza zastrzeżenie: „Rzeczpospolita Polska uważa, że wykonania przez dziecko jego praw określonych w konwencji, w szczególności praw określonych w artykułach od 12 do 16, dokonuje się z poszanowaniem władzy rodzicielskiej, zgodnie z polskimi zwyczajami i tradycjami dotyczącymi miejsca dziecka w rodzinie i poza rodziną”.

Innym przejawem tej wizji jest także myślenie o dziecku w kategoriach „projektu przyszłości” lub „inwestycji”. W książce „Dzieciństwo. Doświadczenie bez świata” Małgorzata Jacyno i Alina Szulżycka zwracają uwagę, że traktowanie w taki sposób dziecka jest niebezpieczne dla jego dobrostanu: „Dziecko może być w przyszłości wszystkim i Każdym, dlatego teraz jest Nikim. Tożsamość skonstruowana wokół «braku» przywraca życie, bo daje tożsamość, ale sama różnica pomyślana jako «brak» uśmierca”.

Bogusław Śliwerski – za szwajcarskim pedagogiem Hansem Sanerem omawia także model izonomii (pokoju i tolerancji), w którym dziecko traktowane jest jako osoba na równi z dorosłym. Teoretycznie zakłada on wspólnotę dzieci i dorosłych, bez dominacji tych drugich. Relacja ta ma charakter wymienny i symetryczny. Opiera się na miłości i szacunku.  Wymaga dużych zdolności komunikacyjnych i dialogicznych w celu prowadzenia wymiany doświadczeń jak „równy z równym”.

Zwolennicy większej emancypacji dzieci krytykują ten model. Widzą problem z tzw. ukrytym programem, jakim kierują się w swojej pracy instytucje wychowawcze tworzone przez dorosłych. Zarzucają temu podejściu hipokryzję i rozdźwięk między deklaratywnym uznaniem równości a rzeczywistością, w której wciąż wola „silniejszego” pozwala mu kształtować „słabszego” według własnej wizji.

Podstawowy język ludzkości

Odpowiedzią na słabości dwóch poprzednich modeli jest trzeci – nazywany autonomicznym modelem relacji dziecko–dorosły. Świat dorosłych nie jest w nim prezentowany jako wzorcowy i pełen doskonałości. Dziecko jest tu autorytetem we własnych sprawach. Nie jest tylko biernym odbiorcą poleceń i komunikatów płynących z instytucji, lecz jest postrzegane jako osoba kreatywna i kompetentna w zakresie spraw, które dotyczą życia rodzinnego, społecznego, nauki czy wychowania. Jest podmiotem i obywatelem, który posiadać powinien narzędzia do korzystania z własnej sprawczości.

W nurt ten wpisują się wybitne postaci. Jest on w pewnym sensie ucieleśnieniem cytowanych wyżej słów Janusza Korczaka: „Nie ma dzieci, są ludzie”. Słowa te wymagają jednak doprecyzowania. Dzieci bowiem to ludzie mający nieco inny zakres potrzeb, inne jest ich odczuwanie i sposoby komunikowania się. Słynny terapeuta Jasper Juul stwierdza z kolei, że: „Dzieci dają nam informację zwrotną, która umożliwia nam odzyskanie utraconych umiejętności i pomaga pozbyć się nieskutecznych, nieczułych i destrukcyjnych wzorców zachowania”.

Z racji znaczenia szczególnego okresu życia, jakim jest dzieciństwo, dzieci powinny być otoczone szczególną uważnością ze strony dorosłych i instytucji publicznych. Uważność ta, leży w najlepiej pojętym interesie dorosłych, gdyż dzieci i młodzież niosą ze sobą, zgodnie z opinią Jaspera Juula, nieograniczone zasoby emocji, zdolności i potencjałów. Przede wszystkim – korzystając z określeń słynnej polskiej pedagożki, Marii Łopatkowej oraz Marshalla Rosenberga, twórcy tzw. nurtu NVC („porozumienia bez przemocy”) – dzieci używają, zapomnianego przez wielu dorosłych, podstawowego języka ludzkości, jakim jest język serca. Kierowanie się tą inspiracją wymaga nieustającego nastawienia emancypacyjnego, a przede wszystkim umiejętności prowadzenia dialogu.

Podejście autonomiczne („dziecko kompetentne”) bliskie jest też myśleniu, które stoi u podstaw dobrze znanego mi podejścia skoncentrowanego na rozwiązaniach, w którym to klient jest ekspertem od swojego życia. Tylko on go doświadcza i tylko on naprawdę sobie w nim radzi. Zadaniem terapeuty lub pedagoga jest próba zrozumienia tego świata oraz wspieranie osoby w dostrzeganiu i rozwijaniu swoich mocnych stron. W ten sposób dziecko staje się w tej relacji przewodnikiem po swoim świecie.

Przemoc niezauważana

Choć na co dzień wypowiadamy wiele pięknych słów na temat potrzeby przeciwstawiania się przemocy, prawie 50 proc. z nas akceptuje kary cielesne. Z badań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że 72 proc. młodych ludzi w Polsce doświadczyło jakiejś formy krzywdzenia – 41 proc. ze strony bliskich dorosłych, a 57 proc. od rówieśników. Obciążające doświadczenie seksualne (np. próba nakłaniania  do czynności seksualnych) dotyczy aż 20 proc. nastolatków. Wykorzystania seksualnego doznało 7 proc. młodych ludzi. 16 proc. nastolatków okalecza się, a 7 proc. podjęło próbę samobójczą.

UNICEF informuje, że co czwarte dziecko w Polsce doznaje w szkole przemocy słownej, najczęściej ze strony rówieśników. Tylko połowa nauczycieli przyznaje, że szkoła zauważa łamanie praw dziecka, a aż 1/3 twierdzi, że prawa te łamane są przez rodziców.

To zatrważające statystyki i niechlubny dowód na powszechną ignorancję i brak umiejętności słuchania i zauważania problemu przez dorosłych. Skala krzywdzenia osób małoletnich wciąż jest ogromna. Zbyt poważna, by móc powiedzieć, że o niej nie wiemy. W zdecydowanej większości zetknęliśmy się z nią, ale racjonalizujemy nasze doświadczenia, korzystamy z całej palety przekonań i stereotypów, odwołujemy się do własnych doświadczeń z przeszłości, uznając, że wyszliśmy przecież na ludzi.

Ponad 80 proc. osób bitych przez partnerów zmaga się ze stresem pourazowym. Takie osoby są 3,5 razy bardziej narażone na zaburzenia lękowe, ponad 2,5 razy częściej niż inni cierpią na depresję, 5-6 razy częściej uzależniają się od alkoholu lub narkotyków

Konrad Ciesiołkiewicz

Brak reakcji na przemoc wynika także z niewystarczających kompetencji. Zdolność słuchania, zauważania i podejmowania właściwych działań wymaga kierowania się całym katalogiem humanistycznych i personalistycznych wartości, posiadania wiedzy o świecie dziecka, a także praktycznych umiejętności radzenia sobie w sytuacjach, kiedy doświadczamy przekraczania granic godności i praw. Dzieci są naturalnymi rzecznikami kultury pokoju i przeciwdziałania przemocy. Ich emancypacja i upodmiotowienie mają moc ratowania zdrowia i życia.

W kwestii praw dziecka Polska ma szczególne zobowiązania historyczne i moralne. To bowiem nasz kraj w 1978 roku, na forum ONZ, złożył pierwszy projekt Konwencji o prawach dziecka przyjęty przez Zgromadzenie Ogólne w roku 1989. Konwencja definiuje szereg praw osobistych, publicznych, socjalnych i ekonomicznych. Traktuje dzieci jako równoprawnych uczestników życia społecznego, choć wymagających szczególnej ochrony i wsparcia. Główne zasady Konwencji zakładają kierowanie się najlepiej pojętym dobrem dziecka oraz zakaz dyskryminacji.

Próby precyzyjnego zdefiniowania „dobra dziecka” podjął się w swoim projekcie Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego z 2018 roku były Rzecznik Praw Dziecka dr Marek Michalak. Zaproponował on określenie, że dobro dziecka to „stan, w którym dziecko osiąga prawidłowy, całościowy i harmonijny rozwój psychiczny, fizyczny i społeczny, z poszanowaniem jego godności i wynikających z niej naturalnych praw”.

Bity bije

Kierowanie się wymogami płynącymi z Konwencji, jej uszczegółowień dokonywanych przez Komitet Praw Dziecka ONZ i innych kluczowych dokumentów – w tym art. 72 Konstytucji RP – leży w interesie całej wspólnoty. Jeśli jakość społeczeństwa i jego instytucji mierzy się stosunkiem do najsłabszych grup społecznych, to najbardziej obiektywną miarą tej jakości będzie właśnie podejście do dzieci.

Uwzględnianie w znacznie większym stopniu „dobra dziecka” w projektowaniu rozwiązań społecznych, politycznych i gospodarczych, może przyczynić się do wzmocnienia zaufania społecznego, tworzenia empatycznych organizacji, a przede wszystkim zmniejszenia wielu form przemocy oraz dużej skali zaniedbań wobec osób wymagających opieki. Można powiedzieć, że w rezultacie większą rolę zaczęłaby odgrywać inteligencja emocjonalna, która jest lepszym wskaźnikiem dobrego życia niż przereklamowane IQ.

Eliminacja krzywdzenia dzieci i uznanie ich wartości powinno zaowocować radykalnym zmniejszeniem wszelkich form przemocy w wieku dorosłym, ogromu uzależnień, zaburzeń psychicznych, stresów pourazowych (PTSD) i depresji. Uniwersytet Emory podaje, że ponad 80 proc. osób bitych przez partnerów zmaga się z PTSD. Takie osoby są 3,5 razy bardziej narażone na zaburzenia lękowe, ponad 2,5 razy częściej niż inni cierpią na depresję, 5-6 razy częściej uzależniają się od alkoholu lub narkotyków.

Źródeł przemocy należy zazwyczaj szukać w dzieciństwie sprawców i we wzorcach wynoszonych z domu rodzinnego. Powiedzenie „bity bije” nie jest przesadzone, pokazuje natomiast trudności w uznaniu własnej tożsamości w okresie jej kształtowania się oraz brak umiejętności radzenia sobie z trudnościami bez przemocy. Konsekwencje tego stanu rzeczy są tragiczne.

Ratowanie planety częścią tożsamości

Jednym z obszarów, w których uwzględnianie dobra dziecka leży w interesie nas wszystkich, jest polityka klimatyczna i ochrona środowiska naturalnego. Podjęcie działań naprawczych i kierowanie się kryteriami jakościowymi dopasowanymi do dzieci, znacząco podniosłoby jakość i długość życia wszystkich obywateli.

Według UNICEF w rankingu pokazującym wpływ środowiska na dobrostan dzieci na 39 badanych krajów Polska zajmuje 27. miejsce. W kategorii „świat dziecka” (bezpośrednie doświadczenia dzieci w zakresie zużycia powietrza, wody, pożywienia, ekspozycji na światło, ciepło, hałas, niebezpieczne substancje) zajmujemy 30. miejsce. W kategorii „świat wokół dziecka” (tereny zielone, mieszkanie, szkoła, ruch uliczny i zagrożenia środowiskowe) zdobyliśmy pozycję 31.

Zajmujemy też czwarte miejsce od końca pod względem wysokiego poziomu zanieczyszczenia powietrza, w którym oddychają dzieci, a przedostatnie w kategorii wysokiego zanieczyszczenia pestycydami. Słaba 32. pozycja przypadła nam także za niebezpieczne źródła wody.

Na uwagę zasługuje także to, że dla ogromnej większości ludzi młodych katastrofa klimatyczna jest tak dojmującym doświadczeniem, że ratowanie planety i życia ludzkiego na niej stało się częścią ich tożsamości. Nieprzypadkowo podczas dyskusji zorganizowanej przez UNICEF jedna z rozmówczyń stwierdziła, że jeśli chodzi o politykę klimatyczną, to w ostatnich latach mamy do czynienia z sytuacją, w której dzieci i młodzież zachowują się jak liderki i liderzy, a politycy odgrywają role zarezerwowane niegdyś dla dzieci.

Postulaty

Co można zatem zrobić, żeby przybliżyć tak rozumianą politykę emancypacji dzieci służącą wszystkim grupom społecznym? Skoncentruję się tylko na kilku najważniejszych rozwiązaniach instytucjonalnych.

1. Wprowadzenie obowiązku oceny projektów ustaw pod względem wpływu na prawa dzieci i ich dobrostan.

2. Wypracowanie metod słuchania głosu dzieci i młodzieży w pracach nad strategiami publicznymi, które bezpośrednio ich dotyczą, np. ustaw oświatowych Jest pewnym paradoksem, że głos prawie 20 proc. społeczeństwa, a więc dzieci i młodzieży, nie jest uwzględniany w ramach konsultacji społecznych. Prawo do wysłuchania wprowadzone przez Konwencję praw dziecka nie dotyczy jedynie postępowań sądowych. Odpowiedni zapis znajduje się także w Konstytucji RP (art. 72). Praktykę taką stosuje już Komitet Praw Dziecka ONZ monitorujący stan realizacji Konwencji w poszczególnych krajach. Wszystkie oficjalne dokumenty Komitetu konsultowane są według właściwej metodologii z wybranymi grupami dziećmi, a wnioski z tych konsultacji brane są pod uwagę w dalszym toku prac. Wyobrażam sobie możliwość przygotowania odpowiednich ram dla tego rodzaju grup fokusowych i warsztatowych w celu pozyskania informacji od osób, do których przygotowywane rozwiązania są kierowane.

3. Informacje zamieszczane przez instytucje, a mające związek z dziećmi i ich dotyczące powinny być tworzone także w uproszczonej formie, zrozumiałej dla dzieci oraz laików, zgodnie z zaleceniami i praktyką Komitetu Praw Dziecka ONZ oraz UNICEF. Dokładnie w takiej formie funkcjonuje skrócona wersja Konwencji oraz komentarze ogólne precyzujące poszczególne postulaty Konwencji – zob. tutaj.  

4. Wprowadzenie edukacji o prawach dziecka do podstawy programowej oraz do systemu kształcenia wyższego i zawodowego dorosłych.

5. Wprowadzenie obowiązku posiadania polityki ochrony dzieci we wszystkich organizacjach i instytucjach mających kontakt z dzieckiem. Taka polityka nie powinna być dokumentem teoretycznym, lecz dopasowanym do specyfiki działania poszczególnych organizacji. Jego celem jest nie tylko postępowanie w sytuacji zgłoszenia, ale przede wszystkim posiadanie przez daną organizację i jej pracowników, w tym urzędników, właściwej wrażliwości i wyczulenia na sygnały płynące od samych dzieci. Praktycy, np. ze Stowarzyszenia Niebieska Linia, zajmujący się przeciwdziałaniem przemocy w każdej formie (seksualna, fizyczna, psychiczna, ekonomiczna, zaniedbanie) podkreślają, że sygnały te są zbyt często lekceważone lub traktowane jako zmyślone.

6. Ratyfikowanie przez Polskę III Protokołu fakultatywnego do Konwencji o prawach dziecka podpisanego przez nas w 2013 roku. Protokół daje obywatelom Polski – dzieciom – możliwość składania skarg bezpośrednio do Komitetu Praw Dziecka ONZ. Niestety, minister rodziny oraz Rzecznik Praw Dziecka w obecnej kadencji jednoznacznie odrzucają taką możliwość, argumentując to wystarczającą ochroną prawną dziecka w Polsce, ryzykiem nadmiernego ingerowania w sprawy krajowe przez ONZ oraz zagrożeniem dla tradycyjnych wartości.

7. Wycofanie się z cytowanej wyżej deklaracji złożonej przy ratyfikacji Konwencji o prawach dziecka. Najwyższy czas na wycofanie się z tego zastrzeżenia, które w swojej istocie zaprzecza prawom definiowanym w Konwencji. Dodam, że jedną z oficjalnych barier w przeciwdziałaniu przemocy wobec dzieci w świecie ONZ uznaje się właśnie tradycyjnie rozumiany status dziecka w wielu krajach. Nie jest to żaden zamach na „polskie wartości” (w powszechnym rozumieniu „tradycyjne” miejsce dziecka w społeczeństwie i w rodzinie oznacza pełne podporządkowanie woli dorosłych). Rzecz w tym, że zmiana podejścia do praw i godności dziecka ewoluuje i nabiera tempa dopiero od czasu przyjęcia Konwencji w 1989 roku. Jeszcze kilka lat temu ponad 70 proc. Polek i Polaków akceptowało kary cielesne. Według ostatnich badań Biura RPD z 2018 r. akceptacja ta wynosiła około 50 proc. Pora wyrazić to także w prawie.

Wesprzyj Więź

8. Wprowadzenie w życie przygotowanego w trakcie kadencji poprzedniego Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, który jest dokumentem dającym znacznie większą ochronę prawną dziecku, definiującym wspomniane już „dobro dziecka” oraz zamieniającym znany od dziesięcioleci termin „władzy rodzicielskiej” na pojęcie „odpowiedzialności rodzicielskiej”. Taki zapis podkreśla podmiotowość dziecka, wyjmuje je spod władztwa i koncentruje uwagę na właściwej postawie i relacjach rodziców z dziećmi oraz odpowiedzialności rodziców za zaspokojenie potrzeb dzieci niezbędnych do harmonijnego rozwoju. Wprowadzenie tego kodeksu dawałoby szansę skończenia z traktowaniem dziecka jako „własności rodziców”.

Wykorzystane publikacje:
Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, „Ogólnopolska diagnoza skali i uwarunkowań krzywdzenia dzieci w Polsce”, Warszawa 2018.
A. Golus, „Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022.
M. Jacyno, A. Szulżycka, „Dzieciństwo. Doświadczenie bez świata”, Oficyna Naukowa, Warszawa 1999.
J. Juul, „Twoje kompetentne dziecko”, Wydawnictwo MiND, Podkowa Leśna 2011.
M. Szczepska-Pustkowska, „Od filozofii dzieciństwa do dziecięcej filozofii władzy. Casus władzy (i demokracji)”, Impuls, Kraków 2011.
B. Śliwerski, „Pedagogika dziecka”, Studium Pajdocentryzmu, GWP, Gdańsk 2007.
Raport UNICEF, „Miejsca i przestrzenie. Wpływ środowiska na dobrostan dzieci”, Florencja 2022.
UNICEF, „Prawa dziecka z perspektywy dzieci rodziców i nauczycieli”, Warszawa 2019.
O. Zakolska, „Rzecznik Praw Dziecka przygotował projekt nowego Kodeksu rodzinnego”, GazetaPrawna.pl, 12.08.2018.

Przeczytaj też: Bezbronni. Rozmowa z Lucyną Kicińską

Podziel się

6
2
Wiadomość

Szanowny Panie Doktorze, jak zawsze o bardzo ważnych rzeczach. I jak zawsze przejdzie niezauważone. Sprawy, o których Pan pisze, zajmują vPana i …? To nie przytyk, to ubolewanie i wyraz wielkiego szacunku, że wciąż Pan próbuje.

Artykuł warty uważnego wczytania się. Temat ważny i wiele do zrobienia. W kwestii niekontrolowanej przemocy szerzącej się w szkołach zwłaszcza, gdzie nawet wydział prewencji policji staje bezradny, bo przepisy…, bo niewiele da się zrobić.., bo tak zwanych „rozmów interwencyjnych” już nie ma, bo takie działania są poza prawem. Jednym słowem szeroka ochrona danych i praw oprawców i agresorów, a bezradność służb i szkoły w kwestii ochrony szykanowanych i napastowanych dzieci. Często nauczyciele przyjmują asekuracyjną postawę „ja nic nie widziałem” i tym samym mają współudział w krzywdzeniu.

@Anna2
Język żyrafy i szakala. Porozumienie bez przemocy. Agnieszka Stein.
Bardzo mi bliskie rozumienie, czym jest przemoc i także inne uwodzenie.
By tylko ktoś mnie posłuchał.
Nie stosuję przemocy. To krótkie ma nogi.

Podziwiam osoby, które gdy dziecko wpada w szał, amok potrafią spokojnie mu wytłumaczyć, że się niewłaściwie zachowuje, że zrobi sobie krzywdę jak tak bez sensu będzie walił główką w beton… . Moja małżonka na ten przykład, w ramach nie stosowania przemocy straszyła, że powie tacie. Przepraszam za kłopotliwe pytanie, a Pani jak sobie radziła?

Tylko spokój może nas uratować. Nie mówiłam jako mama, że powiem tacie. Bo tata wtedy byłby tym okrutnym tatą, którego trzeba się bać.
I ja się póżniej dziwię, że na tym forum faceci to mają problem z relacją… do Boga i nie tylko. Dzięki willac.
Wtedy widzimy więcej.

Nie trzeba być okrutnym by budzić respekt, wystarczy konsekwencja. Nieraz obserwowałem reakcje rodziców na histerie dziecka, często jak to Pani określiła „Tylko spokój może nas uratować”. Jako kawaler myślałem sobie, ja bym gówniarzowi wyprostował ścieżki. Jako już ojciec cieszyłem się, że moje dzieciaki, choć próbowały, nigdy nie stawiały pod ścianą. Jako dziadek chętnie bym się oświecił w tym temacie. Znowu jednak otrzymałem wymijającą odpowiedź.

Jedyne, w czym zgodę się z Autorem, to że obecny, tradycyjny model wychowania dzieci ma mankamenty i wymaga korekt. Właśnie korekt, ale nie eksperymentów. Więc uważam się za osobę otwartą na przekonywanie i poniżej napiszę, dlaczego powyższy artykuł w tej materii jest wobec mnie mało skuteczny.

Po pierwsze, pytanie o wiarygodność. „Obrońcy praw dzieci” (biorę to w cudzysłów, bo określenie to piętnuje pozostałe osoby jako wrogów dzieci) żeby zwiększyć swój realny wpływ na takich jak ja najpierw niech odważnie zmierzą się z trudnymi pytaniami. Kiedyś tu przywołałem przykład rodziny, która znalazła się pod pręgierzem opinii medialnej i na celowniku urzędów, bo ojciec użył przemocy wobec 12-latka, który mimo próśb i gróźb po raz trzeci poszedł się bawić w rzucanie z wiaduktu kamieniami w samochody jadące drogą ekspresową. Życie ilu osób bylibyście państwo gotowi zaryzykować, aż wasze metody pedagogiczne przyniosłyby rezultaty? Wiele razy „obrońcom dzieci” zadawałem ten przypadek i nigdy, nigdy nie odnosili się rzeczowo do sedna problemu. Kto nie jest gotowy mierzyć się z takimi przypadkami nie ma prawa wydawać etycznych ocen wobec rodziców z niewiedzy odwołujących się do tradycyjnych metod.

Owszem, tradycyjne metody często są pójściem na łatwiznę gdy przypadek (dobro osoby) wymaga zindywidualizowania, ale skąd się to bierze? Od ok.300 lat gdy śmiertelność dzieci spadła i normą stała się rodzina wielodzietna, tradycyjne metody zakorzeniły się głęboko, bo były skuteczne/efektywne. Rodzice nie mieli czasu by indywidualizować podejście do pięciorga lub więcej dzieci, co proponują ich „obrońcy”. Gdy jedno dziecko zachowywało się niepoprawnie według współczesnych norm, spotykały go sankcje dla przykładu by inne dzieci znały nieprzekraczalne granice. Punktem odniesienia tego modelu wychowawczego było dobro wszystkich dzieci razem, a nie ich dobro indywidualne. Kara dla dziecka, które naruszyło normy miała także szkodliwy wymiar, może nawet dominujący, ale dla grupy miała więcej plusów niż minusów. Dziś, gdy rodzin wielodzietnych jest niewiele, kultura społeczna rzeczywiście powinna szukać nowych, zindywidualizowanych metod, ale nie jest to powód do poczucia etycznej wyższości, jaka w moim odczuciu bije z wypowiedzi „obrońców dzieci” nad tymi, którzy wychowani w starej kulturze są nie dość nowocześni by zasady, które były im wpajane przez całe ich nie-dorosłe życie zmienić na komendę.

[Notabene, dlaczego mając mniej dzieci współcześni rodzice mają dla swojego dziecka mniej czasu niż poprzednie pokolenia? Czy przyczyna poświęcania niedostatecznego czasu swojemu dziecku nie leży bardziej we współczesnej kulturze gonitwy za samorealizacją niż w niedomaganiach piętnowanego tradycyjnego modelu wychowawczego? Moi bliscy mają z powodów zawodowych dużo do czynienia z wychowaniem przedszkolnym i wczesnoszkolnym i stąd wiem, że taki banalny spór o leżakowanie dzieci w ciągu dnia jest częściowo właśnie tu zakorzeniony – wielu rodziców chce mieć wieczorem więcej czasu dla siebie i szybkiego położenia dziecka spać, a leżakowanie pozwala odzyskać dziecku energię na drugą połowę dnia. Nie czynię z tego zarzutu, bo dobrostan rodziców jest ważny dla dobrostanu dziecka – ale przedszkolanek, które wtedy mogą odpocząć od ciężkiej i niewdzięcznej pracy na drugą część dnia, także. Mamy więc spór o hierarchię celów. Reasumując, to współczesność wymaga większej krytyki za aktualne problemy wychowawcze niż tradycja, ale piętnuje się tradycję, a ze współczesnością każe się nam pogodzić pod groźbą wykluczenia z „cywilizacji”].

Jeszcze jedna rada, jak skuteczniej mnie przekonywać. Jak słyszę, że jakaś fundacja „obrońców dzieci” coś w tej sprawie uważa, to słucham ze szczególną rezerwą. Przecież organizacje pozarządowe biorą za to pieniądze i mają interes w tym, by sytuacje przedstawiać negatywnie, gdyż uzasadniają w ten sposób swoje istnienie. Już tu kiedyś podawałem przypadek moich bliskich przyjaciół, małżeństwa nauczycieli. Najstarszy syn miał udokumentowanego i od dawna „leczonego” aspergera czy jakiś inny zespół przypadłości – pewnego wieczoru ojciec mył mu głowę, a ten ryczał w niebogłosy w stylu „tato, co ty mi robisz”. Głos roznosił się po bloku, ktoś zawiadomił (słusznie) policję, a ta wpadła razem z towarzyszącymi działaczkami renomowanej fundacji „obrońców dzieci”. Rozumiem, że to co przeszła ta rodzina to koszt nowego, wspaniałego świata, więc „rozmów” dzieci z psychologami oraz zawieszenia oboje rodziców w prawach wykonywania zawodu nie liczymy, a także tego, że policjant chodził po bloku i wypytywał sąsiadów co wiedzą o złu, które moi przyjaciele czynili. Puenta jest dopiero teraz. Jakiś czas po wyjaśnieniu sprawy jadę samochodem i słyszę w radiu rozmowę z działaczką tej fundacji. Została poproszona o podanie przykładu z życia fundacji interwencji w obronie dzieci. Oniemiały słyszę, że opowiada powyższą historię, oczywiście bez dodania, że podejrzenia się nie potwierdziły. To znaczy, że fundacja nie miała autentycznego przypadku uzasadnionej interwencji i powstaje więc pytanie czy sama jest potrzebna.

Dlatego nie uważam za wiarygodny udział w dyskusji o metodach wychowawczych osób, które się z tego utrzymują. Notabene, gdy w Gdańsku prezydent Paweł Adamowicz przeprowadzał konsultacje w zakresie polityki niedyskryminacji wobec mniejszości, z listy organizacji pozarządowych już zaproszonych do konsultacji wykreślił fundacji Mamy i Taty tylko dlatego, że hołdowała tradycyjnemu modelowi wychowawczemu. Tak wyglądają debaty w Polsce (uwaga – ta decyzja zapadła przed 2015 rokiem, więc późniejsza eskalacja konfliktów politycznych i światopoglądowych nie miała na to wpływu).

To nie jest tak, że nie doceniam starań o nowe metody wychowawcze. Taki głos jak Autora rozumiem w ten sposób, że zamiast kubła zimnej wody lepiej nasycać wartościami jak ziemia się nawilża długim dżdżem. Ale są gdzieś granice pięknoduchostwa. Konsultowanie ustaw przez dzieci i młodzież??! Czyli wydawać ich w ręce polityków, bo nie ma takiej opcji, by ci nie zainteresowali się organizowaniem poparcia dla swoich rozwiązań. Spójrzmy na młodzieżówki partyjne, jak są instrumentalnie traktowane. Kto miałby czuwać nad wydobyciem obiektywnego głosu nieletnich w sprawach politycznych? Działaczki z fundacji „obrońców dzieci”? Przepraszam osoby dla których te wartości nie stały się sposobem na życie, ale jak każda instytucjonalizacja, niestety często konieczna, produkuje aparat, dla którego prawda przestaje być ważna.

Z tego potoku uczonych konkluzji młodzi ludzie w wieku rozpłodowym, że tak dosadnie określę, zamiast zrobić sobie dziecko, wziąć ślub, pobudować dom i posadzić drzewo, kupują psa, ewentualnie kota, jak kto lubi. Na wakacje zwierzaka nie zabierają, bo tylko z nim kłopot, ale już wymyślono hotele dla zwierzaków i jest ok. Jak te sprawy wyglądają u innych ssaków, możemy zaobserwować w licznych para naukowych filmach przyrodniczych. Życie jest tam mniej bezstresowe, a przetrwanie wymaga zdrowia fizycznego i psychicznego. Pokolenie moich wnuków jest testowane pod względem bezstresowego wychowywania, opartego na naukowych osiągnięciach nowoczesnej pedagogiki. Zupełnie nie rozumiem skąd wszystkie te alarmujące statystyki o wzroście problemów ze zdrowiem psychicznym i fizycznym młodzieży, z falą samobójstw itp., itd. A może zaufać prymitywnym instynktom i pozwolić młodym po swojemu zając się własnymi dziećmi. Wszak ludzi dobrej woli jest więcej, ja w to wierzę.