Co sprawia, że zwycięską formację Bracia Włosi (Fratelli d’Italia) nazywa się neofaszystowską? Z czego wynika strach europejskich przywódców o rządy prawa we Włoszech? Przyjrzyjmy się temu dokładniej.
Zacznijmy od demograficznego wymiaru ostatnich wyborów. Pod kątem frekwencji były to najgorsze wybory w powojennej historii politycznej Włoch: zaledwie 64 proc. obywateli oddało swój głos. To dramatyczny spadek o 9 punktów procentowych w porównaniu do wyborów z 2018 roku (73 proc.).
Włochy wyraźnie są we frekwencyjnej tendencji spadkowej: od lat tużpowojennych aż do 2008 roku notowano tam frekwencję na poziomie powyżej 80 proc. Przekładało się to zdecydowanie na demokratyczne wsparcie dla formujących się rządów. Oczywiście, spadki te nie są rozłożone równo geograficznie – choć każdy z włoskich regionów głosował mniej licznie, to Włosi z południa wyraźnie rzadziej wybrali się tym razem do urn. Nowy rząd Giorgii Meloni będzie miał więc najsłabszą demokratyczną legitymację w powojennej włoskiej historii.
Jeszcze w 2013 roku w swoim pierwszym programie politycznym Bracia Włosi opisywali integrację migrantów pod hasłem „Nowi Włosi”. Zwrot nacjonalistyczny w retoryce Braci nastąpił rok później
Geograficzne podziały przekładają się na wybory reprezentantów w niższej izbie parlamentu: to głównie północ Włoch wybrała Braci Włochów. Z wyłączeniem Bolonii, Florencji i Modeny, gdzie tradycyjnie dominowali socjaldemokracji (Partia Demokratyczna), to właśnie głównie północne regiony włoskie (choć z pomocą Lacjum) głosowały na partię Meloni. Południe było natomiast zdominowane przez Ruch Pięciu Gwiazd. Tu jest zauważalna różnica: o ile w 2013 roku głosy na tę partię rozkładały się w miarę równomiernie w całym kraju, o tyle teraz koncentrują się w kilku regionach (z wyłączeniem Calabrii, w której przeważyła Forza Italia Silvio Berlusconiego).
Nie obeszło się bez kontrowersyjnych decyzji wyborców. W Agrigento na Sycylii wybrano do niższej izby Calogero Pisano, który jest politykiem proputinowskim, a w fejsbukowym wpisie z 2014 roku otwarcie pochwalał Hitlera (jeszcze przed wyborami usunięto go z list Braci Włochów, by „uniknąć zażenowania”). Również na Sycylii z list Forza Italia wybrano obecną partnerkę Berlusconiego, która nigdy w życiu nie pojawiła się w swoim okręgu wyborczym.
I wreszcie, sam Berlusconi powrócił do włoskiej polityki (wcześniej zakładając konto na TikToku, gdzie wrzucał seksistowskie, satyryczne filmiki wyborcze). To powrót z brukselskiego wygnania – Berlusconi do tej pory był europosłem należącym do Europejskiej Partii Ludowej, mocno niezaangażowanym w pełnienie mandatu.
Zaskakujący jest jednak wzrost poparcia dla Braci Włochów: ledwie cztery lata temu uzyskali jedynie 4 proc. wszystkich głosów i byli wówczas główną partią opozycyjną dla rządów Draghiego. Teraz uzyskali 26 proc. i to Giorgia Meloni stanie na czele nowego koalicyjnego rządu, do którego wejdą jeszcze trzy inne partie: Lega Matteo Salviniego, Forza Italia Berlusconiego i pomniejsza Noi Moderati.
To triumf centroprawicy, która weszły do włoskiego mainstreamu politycznego stosunkowo niedawno, bo ledwie w latach 90. wraz z pierwszymi sukcesami Berlusconiego. Jednak, mimo wyraźnej przewagi w obu izbach, zwycięzcy nie uzyskali dwóch trzecich miejsc wymaganych do zmiany konstytucji, więc nie należy spodziewać się prawnego odcięcia od podstaw republiki.
Prawica na fali
Trudno się dziwić, że prawicowym partiom niełatwo było przebić się do głównego nurtu polityki włoskiej. Włoska tożsamość konstytucyjna mocno oparta jest na idei oporu antyfaszystowskiego, czerpiącego z doświadczeń lat wojennych. Poprzez uchwalenie nowej konstytucji w 1947 roku Włosi mieli zerwać z dziedzictwem faszystowskim i Mussolinim, zdecydowanie stając po stronie demokracji i wyzwolenia.
Oczywiście podnoszą się teraz głosy, że to zerwanie nie zostało prawnie czy symbolicznie utrwalone: konstytucja nie zawiera zakazu tworzenia partii antydemokratycznych; nie było też wyraźnego osądzenia faszystowskich polityków na wzór Norymbergi. W ostatnich latach ta tożsamość oparta na micie oporu była podważana. Salvini, będąc ministrem spraw wewnętrznych, nie stawił się na obchody Dnia Wyzwolenia, co odczytywano jako zagrożenie dla milcząco akceptowanych fundamentów wspólnoty politycznej. Trudno też mówić o wyraźnym zerwaniu z przeszłością przedwojenną, jeśli jedną z celebrytek włoskiej telewizji jest wnuczka Mussoliniego, Alessandra Mussolini, była polityczka wybierana z list Forza Italia.
Ostatnie lata to zwycięstwa antyestablishmentowych i populistycznych partii, które ze względu na konstytucyjnie słabą egzekutywę krótko cieszyły się poparciem – dość powiedzieć, że w poprzedniej kadencji parlamentu mieliśmy aż trzy włoskie rządy: dwa razy Contego i raz Draghiego. Rząd tego drugiego był jednym z najbardziej popularnych we włoskiej historii, a jego przedwczesne rozwiązanie związane było z powolnym rozpadem Ruchu Pięciu Gwiazd, który potrzebował nowych wyborów dla zwarcia swoich szeregów – mimo że formalnie Draghi przetrwał głosowanie nad wotum zaufania dla swego gabinetu, to jednak złożył swoją rezygnację. Swoją szansę zwietrzyły partie prawicowe, którym przyspieszone wybory były całkiem na rękę ze względu na panujące we Włoszech eurosceptyczne, antyinflacyjne i antyimigranckie nastroje polityczne.
Od 2018 roku włoska polityka przesunęła się więc na prawo i gospodarczo, i kulturowo. Wzrost poparcia dla Legi, a teraz dla Braci Włochów wiązany jest z niechęcią wobec środków oszczędnościowych oraz kryzysem migracyjnym, wobec którego Włosi czuli się pozbawieni unijnego wsparcia. Lega i Ruch Pięciu Gwiazd mocno wykorzystywały antyunijne nastroje i grały na sentymentach narodowych, co z jednej strony złagodziło wydźwięk niektórych postulatów Meloni, a z drugiej wymusiło na niej konieczność odróżnienia się od tych dwóch formacji poprzez jeszcze bardziej radykalną, antyimigrancką retorykę. Tę radykalizację widać zwłaszcza w kolejnych wersjach programu wyborczego Braci Włochów, o czym za chwilę.
Trochę o Braciach
Czy rzeczywiście jest więc się czego obawiać ze strony nowego rządu Meloni, pierwszej włoskiej kobiety premier? Wywodząca się z antyestablishmentowego ruchu partia Braci Włochów (nazwa zaczerpnięta od pierwszych słów włoskiego hymnu), założona w 2012 roku, jest radykalną prawicą kulturową, choć mniej radykalną gospodarczo od Forza Italia czy Legi. Powstała w geście sprzeciwu wobec złączenia się Alleanza Nazionale (spadkobierczyni Movimento Sociale Italiano, formacji gromadzącej neofaszystowskie ugrupowania, do której Meloni wstąpiła w 1992 roku) z Forza Italia. Meloni od początku była liderką Braci Włochów, chcąc kontynuować tradycje Movimento Sociale Italiano (co jest widoczne nawet w symbolach partyjnych).
Sama partia też przeszła pewną ewolucję: jeszcze w 2013 roku w swoim pierwszym programie politycznym Bracia Włosi opisywali integrację migrantów pod hasłem „Nowi Włosi”. Zwrot nacjonalistyczny w retoryce Braci nastąpił rok później, kiedy to Meloni uznała za podstawową wartość jej programu naród włoski. Migranci zostali napiętnowani jako zagrożenie dla bezpieczeństwa Włochów; imigranci mieli też zostać wyłączeni z systemu opieki społecznej.
Retoryka Meloni stawała się z biegiem czasu coraz radykalniejsza. Nowa premier głosi teraz teorię spiskową, wedle której Unia ma plan „wielkiego zastąpienia” i uzupełnienia niżu demograficznego migrantami, co przyczynić się do porzucenia przez Europę jej chrześcijańskich wartości. Meloni powiela też teorię o spisku globalistów takich jak Soros. Doszły do tego postulaty porzucenia „włoskiej anomalii”, tj. „przyznawania wszystkim opieki humanitarnej”, a także „ochrony tożsamości przed islamizacją” oraz żądanie postawienia blokady morskiej oddzielającej Włochy od północnej Afryki. Na tendencje autorytarne wskazują też wezwania Meloni, by zrewidować prawo zakazujące tortur, które ma rzekomo wiązać ręce policji. Na celowniku są sądy, które potrzebują reformy odnośnie długości toczących się postępowań (Włosi są istotnie unijną czarną owcą w tej sferze).
Jeśli chodzi o sprawy unijne, to włoska centroprawica jest umiarkowanie proeuropejska. Forza Italia Berlusconiego nie podbijała bębenka eurosceptycyzmu. Nawet Alleanza Nazionale w 2009 roku wprost stwierdzała w programie, że „włoska polityka zagraniczna musi zawsze trzymać się europejskiej ścieżki”. To Bracia Włosi wprowadzają jawnie antyunijną narrację (choć w Europarlamencie zasiadają w EKR – konserwatywnej, ale zasadniczo popierającej integrację frakcji).
Meloni mówi o „upokarzającej” relacji Włoch z innymi państwami członkowskimi, które kradną zasoby Włochów. Uważa za konieczne zrewidowanie traktatów w odniesieniu do wspólnej waluty euro. Jak zresztą mówiła Meloni w swoim pierwszym powyborczym wystąpieniu w Mediolanie, „nie oznacza to negatywnego podejścia do Europy, ale o pozytywne nastawienie do samych siebie” (chodzi o ochronę włoskich interesów). Jej wizja Europy jest więc pełna paradoksów i niejasności, choć wydaje się, że nie zmieni zasadniczo kursu polityki międzynarodowej (kosztem pozbawienia Salviniego widoków na stołek ministerialny). Nawet bardzo ogólnikowy program wyborczy Braci Włochów wprost potwierdza przywiązanie do obowiązków wynikających z członkostwa NATO i kontynuowanie pomocy Ukrainie.
Sama Meloni od zawsze funkcjonowała na skrajnej prawicy. Pochodzi z robotniczej dzielnicy Rzymu, była wychowana tylko przez matkę (ojciec od nich odszedł w jej wczesnym dzieciństwie) i uczona w szkołach, które uważała za lewackie. W swojej autobiograficznej książce („Io sono Giorgia”) wspomina, że nauczyciele traktowali egzaminy w jej przypadku jak proces polityczny i nie odpuścili, póki nie zagroziła im sądem. Twierdzi też, że impulsem do wstąpienia do Movimento Sociale Italiano było morderstwo Borselliniego (antymafijnego prokuratora), żarliwy patriotyzm oraz chęć buntu. Wtedy zresztą MSI miało swój moment chwały, który Meloni błyskawicznie wykorzystała dla swojej kariery – została radną w Rzymie, potem deputowaną w parlamencie, zostając najmłodszą w historii wicemarszałkinią (29 lat). Była też ministrą ds. młodzieży w rządzie Berlusconiego, by potem odciąć się od Forza Italia i zająć się mozolnym tworzeniem od podstaw własnej partii.
Meloni wskazuje na Giorgia Almirantego, założyciela i lidera MSI, który wprost popierał rasistowskie idee, jako jednego z jej politycznych ojców. Nie odcina się jednoznacznie od faszyzmu. W jednym ze swoich niedawnych przemówień, którego celem miało być zdjęcie z niej faszystowskiego odium, potępiła prawa z 1938 r., wprowadzające segregację i umożliwiające udział rządu Włoch w Holokauście, ale nie wspomniała już wcale o politycznym dziedzictwie Mussoliniego. Oczywiście, podobnie jak inne europejskie partie prawicowe, Meloni stawia na ochronę rodziny, a w mniejszościach seksualnych dostrzega zagrożenie. Nie ma jednak jednoznacznie antyaborcyjnego nastawienia. Jej program jest zatem pełen ogólników i paradoksów, które będą musiały ścierać się z poglądami koalicjantów.
Konsekwencje i wyzwania
Czy więc oznacza to radykalny zwrot członka-założyciela Unii Europejskiej w kierunku nieliberalizmu a’la Vicotr Orbán? Wydaje się, że nawet jeśli Meloni ma takie ambicje, to włoski system konstytucyjny ma kilka mocnych instytucjonalnych bezpieczników, które mogą zapobiec nadużyciom ze strony nowego rządu. Po pierwsze, włoski sąd konstytucyjny jest sądem niezależnym, jednym z silniejszych w Europie, jednoznacznie proeuropejskim, więc wszelkie ewentualne plany niekonstytucyjnych, wprowadzanych tylnymi drzwiami zmian będą odrzucane.
Po drugie, prezydent ma silną rolę w kształtowaniu nowego rządu i mianuje ministrów na wniosek premiera. Może wetować jego propozycje, co działo się zresztą niedawno – w 2018 roku, kiedy to prezydent Sergio Mattarella (zresztą, były sędzia konstytucyjny) odmówił wręczenia teki ministra gospodarki i finansów profesorowi Paolo Savonie ze względu na jego kontrowersyjne propozycje opuszczenia strefy euro. Z kolei w 1994 roku prezydent Scalfaro odmówił premierowi Berlusconiemu nominowania na ministra sprawiedliwości jego osobistego prawnika, a w 2004 roku prezydent Napolitano zawetował propozycję powołania przez Berlusconiego na ten sam ministerialny fotel urzędującego sędziego.
Wszystko to jest o tyle istotne, że obecny prezydent Mattarella wcale nie musi zaakceptować na stanowisku ministra spraw wewnętrznych koalicjanta Meloni – Matteo Salviniego. Przeszkodą do wręczenia mu nominacji są nie tylko względy subiektywne – czyli prorosyjskie poglądy Salviniego, od których Meloni się wprost dystansuje, ale również jego toczący się od 2021 roku proces o nadużycie władzy (gdy był ministrem spraw wewnętrznych, odmówił łodzi ratującej imigrantów wejścia do włoskiego portu). Teraz grozi mu 15 lat pozbawienia wolności – i ta groźba jest znaczącą obiektywną przeszkodą dla jego powrotu do rządu. Jego obecność w rządzie Meloni znacznie zmniejszyłaby poparcie dla sankcji: uważa, że osłabiają one przede wszystkim Włochy, a nie Rosję (Włosi w większości popierają jego opinię). Dodatkowo, Berlusconi zasłynął ostatnio stwierdzeniami, że Putin został popchnięty do wojny (zresztą, odwiedził Krym po jego aneksji). W koalicyjnym rządzie wydaje się, że to Meloni będzie więc najmocniejszym proukraińskim politykiem.
Po trzecie wreszcie, Meloni musi też mierzyć się z dziedzictwem rządu Draghiego, który wynegocjował z Unią kształt włoskiego Planu Odbudowy. Włosi mają czas do grudnia, by zastosować 55 „kamieni milowych” potrzebnych do uruchomienia kolejnej transzy finansowej w wysokości 750 miliardów euro, ale Meloni już zapowiedziała renegocjacje tej umowy. Natychmiast zareagował Berlusconi, który nazwał wprost tę propozycję „nielogiczną i niebezpieczną”. Na samym początku rządów ujawniły się, jak widać, wewnątrzkoalicyjne napięcia, które nie wróżą dobrze stabilności gabinetu nowej włoskiej premier.
Przeczytaj także: Pokojowy Nobel nie dzieli według paszportów