Dobrze, że Norweski Komitet Noblowski znów zauważa Europę Wschodnią.
Przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla naraz dwóm organizacjom i jednej osobie z Białorusi, Ukrainy i Rosji – czyli Alesiowi Bialackiemu, Centrum Wolności Obywatelskich i stowarzyszeniu Memoriał – może nie podobać się chyba tylko tym, którzy patrzą na świat na sposób nacjonalistyczny – którzy dzielą ludzi według paszportów i języka, zamiast oceniać każdego czy każdą za to, co ta indywidualna osoba realnie sobą reprezentuje.
To nie jest nagroda dla kraju, a zatem nie dostał jej „kraj ofiara”, „kraj agresor” ani „kraj kolaborant”. Dostały ją konkretne organizacje i konkretni ludzie – za obronę uniwersalnych wartości i praw każdej osoby ludzkiej.
Jest to także przypomnienie, że losy tych trzech krajów są ze sobą powiązane – czy nam się to podoba, czy nie. Można było latami przymykać oko na łamanie praw człowieka w Rosji, ale to w końcu spowodowało, że zuchwałość rosyjskich władz urosła do takich rozmiarów, że poczuły się totalnie bezkarne.
Memoriał został w Rosji sądownie zlikwidowany na początku tego roku. Pomyślałam wtedy, że to znak, że Putinowi puściły ostatnie hamulce, bo chodzi przecież o organizację sławną na całym świecie. Potem niestety okazało się, że moje odczucia były trafne. Fakt, że likwidacja Memoriału i inwazja na Ukrainę nastąpiły w krótkim odstępie, nie wydaje mi się przypadkowy.
Zeszłoroczny Nobel dla Dmitrij Muratowa i „Nowej Gaziety” był pierwszym od 1990 roku (Michaił Gorbaczow), jaki trafił do Europy Wschodniej. Dobrze, że Norweski Komitet Noblowski znów zauważa ten region.
Przeczytaj także: Pomnik trwalszy niż ze spiżu. O kulisach likwidacji stowarzyszenia Memoriał