Zmarginalizowana grupa uczniów z „dysfunkcjami” może okazać się idealnym kozłem ofiarnym, winnym trudności w funkcjonowaniu polskich szkół.
Uczniowie ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi nieoczekiwanie okazali się awangardą światowego lewactwa, zagrożeniem dla szkół, a może i cywilizacji chrześcijańskiej. Wszystko za sprawą dyskusji, którą rozpętał wpis małopolskiej kurator oświaty, Barbary Nowak na Twitterze: „Równe traktowanie wszystkich to lewacka utopia. W szkole jej emanacją jest edukacja włączająca. Tylko część dzieci ze specjalnymi potrzebami radzi sobie w szkole masowej”.
Oprócz głosów oburzenia odezwał się także chór zwolenników brawurowej tezy pani kurator, szerzej rozwijających tezę o szkodliwości modelu, w którym dzieci z niepełnosprawnością korzystają z prawa do nauki w szkołach masowych. Konserwatywno-katolicki portal pch24.pl piórem Hanny Dobrowolskiej określił ideę inkluzji jako „groźną”, edukację włączającą nazywając wprost „metodą na dekonstrukcję oświaty”.
Rodzice dzieci, które wymagają wsparcia w edukacji, mogli się z tego ostatniego tekstu dowiedzieć, że ich pociechy to „mniejszość społeczna” realizująca ideologiczny „marsz przez instytucje” (sic!). Ten pochód młodych z autyzmem, niedostosowanych społecznie, mających trudności w uczeniu się – ma być kolejnym etapem „przewrotu kulturowego”, dążącego do rozkładu „tradycyjnych społeczności i narodów”.
Co ciekawe, środowiska, które zwykle strzegą radykalnie rozumianej wolności jednostki i głośno bronią praw rodziców do kształtowania światopoglądu swoich pociech, tym razem lamentują nad faktem, że jedynie rodzic będzie decydował o tym, do jakiej placówki szkolnej skieruje swoje dziecko. Prawa rodzica – jak widać – kończą się tam, gdzie wkracza „dysfunkcja” ucznia.
Okazuje się, że hasła o rodzinach, którzy „wiedzą najlepiej”, co jest dobre dla ich dzieci, nie dotyczą osób z niepełnosprawnością. W tym przypadku zewnętrzne komisje, za pomocą testów i krótkiej obserwacji, miałyby decydować, czy młody człowiek „rokuje”, czy też należy go odseparować od zdrowych rówieśników. W mediach społecznościowych obserwować można wręcz wysyp wyrazów tego dość przygnębiającego darwinistycznego elityzmu przebranego w konserwatywne szatki, który wolność rezerwuje dla zdrowych i sprawnych.
Paradoksalnie, takie podejście szkodzi szkołom specjalnym, ugruntowując ich społeczny obraz jako bez mała gett czy kolonii karnych. Tymczasem szkoła specjalna może funkcjonować w nowoczesnym modelu, zapewniając uczniom – obok specjalistycznego wsparcia – właśnie włączenie w lokalną społeczność.
Co więcej, uczeń powinien mieć możliwość swobodnego wyboru rodzaju placówki na różnych etapach rozwoju: są dzieci, które po intensywnym przygotowaniu w placówkach specjalnych dobrze radzą sobie w integracyjnych czy masowych szkołach ponadpodstawowych, a następnie podejmują studia, ale też i takie, dla których szkoła specjalna staje się dobrym wyborem w późniejszym czasie, podczas gdy radzą sobie w klasach początkowych.
Wbrew enuncjacjom niektórych ekspertów, rodzice w przytłaczającej większości chcą dobra swojego dziecka, m.in. dlatego słusznie obawiają się ich „nieodwracalnego zaszeregowania” do kategorii „nienadających się do życia społecznego”. Pozbawianie ich sprawstwa poprzez komisyjne decyzje o ścieżce edukacyjnej tylko te obawy pogłębi. Gdyby przywołani eksperci wczytali się w dokumenty Europejskiej Agencji ds. Specjalnych Potrzeb i Edukacji Włączającej przekonaliby się, że właśnie elastyczność kształtowania wyborów ścieżki edukacyjnej jest jej podstawowym celem.
Co więcej, Agencja w swoich opracowaniach wyraźnie wskazuje, że włączenie w edukację to nie decyzja administracyjna. Szkoły muszą być przygotowane na przyjęcie uczniów z różnymi potrzebami, a to oznacza potrzebę szkoleń i stabilnej kadry, która razem wypracowuje trwałe rozwiązania i współpracuje w zgranym zespole.
Być może tu kryje się drugie dno zaskakującego awansu uczniów ze specjalnymi potrzebami do roli awangardy rewolucji obyczajowej.
Polska oświata jest dramatycznie niedofinansowana, brakuje ludzi do pracy, a nauczyciele zapełniają zamknięte fora w mediach społecznościowych narzekając tam nie tylko na zarobki, ale i feudalną kulturę pracy. Zmarginalizowana grupa uczniów z „dysfunkcjami” może okazać się idealnym kozłem ofiarnym, winnym trudności w funkcjonowaniu polskich szkół.
Artykuł pochodzi z portalu organizacji pozarządowych ngo.pl
Przeczytaj także: „Johnny”, czyli prawda jest jeszcze ciekawsza
Skoro najgłośniejsi antykomuniści wcielają w życie hasła antydemokratyczne i komunistyczno-nacjonalistyczne to czemu wielcy obrońcy katolicyzmu nie mogą by darwinistami społecznymi?
W Polsce wszystko jest możliwe. Polska Gęba jest doskonale wymienna i niezależna od jakiejkolwiek logiki rodem ze zdegenerowanego Zachodu.
@Marek2
Przyznaję, że nie zrozumiałem, kogo masz na myśli, pisząc o „antykomunistach wcielajacych w życie hasła antydemokratyczne”. Czy chodzi o środowiska wokółpisowskie?
Nazywanie portalu PCH24 „katolickim” to obelga dla katolicyzmu.
Spokojnie. Żaden biskup tego nie powie.
Zazwyczaj ostro się nie zgadzam z panią kurator, ale tu wydaje mi się, że częściowo odnosi się do pewnego problemu w szkołach. Ale zupełnie źle to sformułowała. Nie chodzi o dzieci z niepełnosprawnością (ani fizyczną, ani intelektualną). Natomiast, bazując na dowodach anegdotycznych, wielokrotnie słyszałam o problemie z dzieckiem agresywnym w klasie. Często nie jest to wina dziecka, zachowanie jest spowodowane zaburzeniami rozwojowymi i niedostosowaniem szkoły masowej do jego potrzeb. Ale jednak dziecko jest agresywne, nauczyciel mający niemal 30 dzieci pod sobą nie jest w stanie zapanować nad klasą (też trudno się dziwić), a pozostałe dzieci panicznie się boją agresywnego kolegi, skarżą się rodzicom, a ci… składają wnioski o nauczanie indywidualne lub przeniesienie do innej klasy. Wydawałoby się, że najlogiczniej byłoby zapewnić indywidualne nauczanie temu jednemu agresywnemu dziecku. A jednak z jakiegoś niepojętego powodu rodzice się nie zgadzają (może uważają, że powinno mieć kontakt z rówieśnikami? Że to będzie stygmatyzować dziecko? A może w domu tak źle się nie zachowuje i uważają, że inne dzieci wyolbrzymiają?), i sytuacja staje się trudna. Myślę, że dobrze byłoby, gdyby wypracowano jakieś systemowe rozwiązania takich sytuacji. I chyba to o to chodziło pani kurator. (Nie wyobrażam sobie, że mógłby istnieć jakikolwiek inny powód dyskryminacji dzieci z niepełnosprawnością, i tak już dotkliwie doświadczonych przez los. To na pewno nie byłaby chrześcijańska perspektywa.)
Systemowe rozwiązania istnieją i są wprowadzane, ale kuratorce nie chodzi o to, by wprowadzać, tylko wrócić do „starych dobrych czasów”, gdy dzieciom z problemami po prostu ograniczało się edukację, by nie przeszkadzały tym „normalnym”. Kuratorka Nowak nie przepada za żadną odmiennością.
Nie można utożsamiac dzieci z problemami zdrowotnymi z dziećmi agresywnymi! Moja żona pracuje w katolickiej szkole podstawowej. Tam trafiają też dzieci z rozmaitymi problemami. Tam, a nie do szkoły specjalnej do której można by je zepchnąć. Na lekcje wchodzi drugi nauczyciel, który się takim dzieckiem opiekuje.
Pani kurator chciałaby załatwić problem najprościej. A często wystarczyłby nauczyciel wspomagający. Ale to są koszty a pieniądze lepiej się Polsce przydadzą na odbudowę Pałacu Saskiego.
Oczywista oczywistość dla każdego patrioty….
Oczywiście, pod tym względem klasy integracyjne z nauczycielem wspomagającym są świetnie zorganizowane i to jest bardzo dobrze rozwiązane, zgoda. Ale w masowych szkołach różnie to wygląda, i później przekłada się na stereotypy i postrzeganie szkoły, a także na stereotypowe postrzeganie dzieci z różnymi niepełnosprawnościami. Myślę, że ogromnym ułatwieniem byliby: a) nauczyciele wspomagający, b) mniejsza liczba dzieci w klasie, by można było bardziej indywidualnie podejść.
Tylko wszystko rozbija się oczywiście o brak pieniądzy na oświatę.
I oczywiście nie utożsamiam dzieci z problemami zdrowotnymi z dziećmi agresywnymi. Mówiłam o innym przypadku: o dziecku z orzeczeniem, które zachowuje się agresywnie. Ogólnie nie znam szczegółów sprawy, wiem jedynie, że inne dzieci w środku roku szkolnego zmieniały szkołę, klasę lub przechodziły na nauczanie indywidualne. Dyrekcja jakoby twierdziła, że ma związane ręce, bo dziecko ma orzeczenie, ale być może jakieś procedury były możliwe, tylko zostało to zaniedbane.
Owszem. Poza tym na całe szczęście nie mieliśmykiedyś, okazji popróbowac jak smakuje Polska rządzona przez KPN a dzisiaj przez narodowców. Może w przyszłości poznamy prawdziwy smak Najdoskonalszej Polskosci?
Na oświatę nie ma, ale są na pałac saski i inne dzieła z dykty.