Zima 2024, nr 4

Zamów

Historia a teraźniejszość

Wojciech Roszkowski, 2019. Fot. Biały Kruk

Wierzę, że prof. Wojciech Roszkowski sam może nie zdawać sobie sprawy z przynajmniej części szkodliwych schematów, które powiela.

Jak znaczna część polskiego społeczeństwa, uległem pokusie lektury najbardziej poczytnego podręcznika do historii w dziejach III RP. Publikacja ta niewątpliwie wykazała – jak mało które dzieło ostatniej dekady – że literatura wciąż potrafi szokować i uruchamiać społeczną debatę. Zgodnie z niezbyt popularną zasadą, że jednak warto zapoznać się z czymś, by móc o tym pisać, przewertowałem tekst dość dokładnie – co zresztą uczyniło już wielu komentatorów, koncentrując się na rozmaitych aspektach publikacji i związanych z nią kontrowersji. Zanim jednak przejdę do samej książki, niech będzie mi wolno zgłosić kilka uwag wprowadzających.

Historycy dawno już zarzucili Tacytowskie marzenie o pisaniu całkowicie sine ira et studio. Ani zaangażowany podmiot, ani sam język nie dają nam nadziei na zobiektywizowany wgląd w istotę rzeczywistości. Choć obiektywne są fakty, to wybór tych, które zdecydujemy się opisać oraz sposobu narracji – już nie. Tak samo jak reprezentowana aksjologia. Warto to odnotować: nie sposób od historyka wymagać zobiektywizowanej narracji na temat dziejów, tak jak nie można łudzić się, że czytelnik zdoła w pełni bezstronnie ocenić przeczytany podręcznik.

Roszkowski konsekwentnie zrównuje wszelką lewicowość z totalitarnym komunizmem, dla którego jedynym słusznym przeciwstawieniem jest katolickie państwo narodowe

Beniamin M. Bukowski

Udostępnij tekst

Mój znajomy literat i tłumacz, Kacper Szpyrka, pracujący na co dzień jako księgarz, dokonał całkiem zabawnej i trafnej klasyfikacji ludzi kupujących w ostatnim czasie podręcznik profesora Roszkowskiego. W jednym ze swoich facebookowych postów zwrócił uwagę na plemienno-performatywny aspekt bibliofilskich eskapad kupujących, którzy czuli się w obowiązku głośno wyrażać swój stosunek do publikacji, tak by nikt nie posądził ich błędnie o przynależność ideologiczną. I tak wchodząc do księgarni (lub ewentualnie z niej wychodząc) należy głośno wykrzykiwać, czy wchodzi się w posiadanie białego kruka odkłamującego narrację na temat Polski i świata, czy z obrzydzeniem bierze do dłoni wynurzenia stetryczałego idioty.

Przyznam, że w pewnym stopniu samemu uległem temu niemądremu odruchowi, wprawdzie nie krzycząc, ani nie sięgając po inwektywy lub peany, odnosząc się raczej do komentowania własnych stanów mentalnych związanych z zakupem (wprowadzając dostojną kadencję i inwersję: „Chociaż nie bez wstydu, chciałbym kupić podręcznik…”). 

A jednak, mimo wszystkich dotychczasowych zastrzeżeń, uznałem, że z tekstem warto się zmierzyć, odrzucając uprzedzenia na tyle, na ile to możliwe. Wszak przypadłością mediów masowych i społecznościowych, niezależnie od politycznych afiliacji, jest przeinaczanie, podkoloryzowanie, wyciąganie z kontekstu i wzbudzanie kontrowersji dla „klikalności” – i tak za ich przyczyną wypowiedzi głupie i kompromitujące często stają się jeszcze głupszymi i jeszcze bardziej kompromitującymi, niż są w istocie, a te całkiem sensowne często zostają przekłamane. Intelektualnym kłopotem kultury opartej o virtue signalling jest skłonność do wyolbrzymiania wszystkich negatywnych cech naszych oponentów, tak by nie ulegało wątpliwości, że my sami znajdujemy się po słusznej stronie toczonych przez nas poglądowych sporów.

Podręcznik Roszkowskiego najbardziej problematyczny okazuje się jednak dokładnie z tego powodu: oparcia konstrukcji narracyjnej na radykalnych dychotomiach, stanowiących nie tylko uproszczenie rzeczywistości, ale i będących w swojej naturze głęboko szkodliwymi. Autorowi nie można odmówić szerokiej wiedzy i pod tym względem ciężko zanegować warsztat profesora Roszkowskiego; książka też, czego łatwo spodziewać się po doświadczonym w końcu historyku, ma solidną konstrukcję klasycznej syntezy. Problemem staje się to, co w samej syntezie się znajduje. Podział aksjologiczny i wizja historiograficzna autora są jasne: za całe zło świata odpowiedzialne są siły lewicowe, wszechwładnie oplatające gospodarkę, media, kulturę, uniwersytety i politykę, za dobro – Kościół katolicki. Krajem uświęconym cierpieniem i stojącym na straży tradycyjnych wartości jest Polska, a historycznie i współcześnie skompromitowanymi – oprócz Rosji i Chin – są kraje zdeprawowanej Europy Zachodniej. 

Oczywiście do takiego smutnego, spłaszczającego manicheizmu miałby profesor Roszkowski prawo, gdyby pisał po prostu historiozoficzną rozprawę, jak swoje „Roztrzaskane lustro”. Papier przyjmie wszystko, a historyków piszących pod jedyną słuszną tezę nie brakuje po żadnej stronie ideologicznej barykady, czasami nawet ich wynurzenia czyta się ciekawie. 

Problemem jest to, że książka ta stała się oficjalnym podręcznikiem, oficjalną narracją kolportowaną w szkołach. Nie należy przeceniać wpływu podręczników na młodzież – szkoła dawno przestała być dominującym miejscem intelektualnego formowania obywateli, a podręcznik i tak dostał już łatkę „obciachowego”. Jednak wiele treści, które się w książce znalazły jest uwłaczających i reprodukuje najgorsze możliwe klisze myślowe. I to w sposób zapośredniczony, który będzie młodym czytelnikom utrwalać się w głowie mimowolnie. 

Nie chodzi nawet o sławne już passusy o rewolucji kulturowej i muzyce współczesnej, wywołujące słuszne salwy śmiechu, ale wątki przemycające nienawiść rasową, igranie z antysemityzmem czy przypisywanie intelektualnym adwersarzom wszystkich odczłowieczających cech. 

Roszkowski robi to w sposób często na tyle wpisany w głębsze struktury języka, że staje się to półprzeźroczyste – i części z tych zabiegów nie wyłapała większość krytyków podręcznika (a przynajmniej ci, z których artykułami się zapoznałem). Wierzę, że sam Roszkowski może nie zdawać sobie sprawy z przynajmniej części szkodliwych schematów, które powiela. Ponieważ o kwestii „dzieci z laboratorium” czy zgubnego wpływu muzyki popularnej na młodzież w wizji wyjętej z podręcznika napisano już dziesiątki artykułów, chciałbym przyjrzeć się temu, co wydaje się intelektualnie bardziej niebezpieczne. 

O Niemcach

Na tle narodowościowym najłatwiej uchwytny jest wrogi stosunek Roszkowskiego do Niemców. I tak na początku podręcznik wpisuje się w dyskusję na temat pamięci historycznej, przypisując ogółowi niemieckich historyków negacjonizm: „Skala grabieży i mordów w Polsce […] nie byłą znana na Zachodzie […]. Mogliby w tej sprawie wiele dobrego uczynić Niemcy, gdyby chcieli przedstawić prawdę o sobie z tamtych lat, ale wybrali inną politykę: skrywanie i pomniejszanie swoich win. Polacy nie chcą pomsty, ale mają prawo żądać zadośćuczynienia oraz zaprezentowania prawdy historycznej zamiast historycznego matactwa” (s. 17).

Jednak znacznie bardziej skandaliczny jest podpis pod fotografią przedstawiającą nazistowskie obchody Bożego Narodzenia w Warszawie w 1945 roku, głoszący „Chrześcijaństwo w wydaniu niemieckim” (s. 15). W tej pozaczasowej narracji dokonuje się utożsamienie Niemca z nazistą; niemieckie chrześcijaństwo będzie wielokrotnie atakowane przez Roszkowskiego: to współczesne jako zbyt progresywne, „zarażone” marksizmem, to dawne – narodowym socjalizmem. Większość z najbardziej kontrowersyjnych tez podręcznika znajduje się zresztą właśnie w podpisach pod zdjęciami i wyróżnionych glosach na marginesach stron.

Niemieckie chrześcijaństwo będzie wielokrotnie atakowane przez Roszkowskiego: to współczesne jako zbyt progresywne, „zarażone” marksizmem, to dawne – narodowym socjalizmem

Beniamin M. Bukowski

Udostępnij tekst

W tym kontekście nie sposób przywołać jeszcze jednego podpisu pod fotografią. Na ironię zakrawa fakt, że komunistyczna propaganda, konsekwentnie krytykowana i obnażana przez profesora Roszkowskiego, jest przez niego chętnie powielana w aspektach wpisujących się w dziejową wizje konfliktu polsko-niemieckiego. Pod fotografią przedstawiającą Wrocław tuż po II wojnie światowej znajduje się następująca deskrypcja: „Zniszczone śląskie piastowskie miasto przeszło w ręce polskie” (s. 142). Wprawdzie pisanie o przywróceniu Wrocławia do polskiej macierzy byłoby już zbyt dużym intelektualnym nadużyciem, ale w kontekście niemieckiego przez setki lat Breslau Roszkowski chętnie sięga po retorykę piastowską.

O Żydach

Dużo bardziej niebezpieczne, a jednocześnie dużo bardziej zawoalowane, jest igranie z antysemityzmem. I tak, o ile większość polityków w podręczniku jest po prostu wymieniana z imienia i nazwiska łącznie ze sprawowaną funkcją, o tyle przy politykach „marksistowskich”, posądzanych o całe zło tego świata, Roszkowski podkreśla ich żydowskie pochodzenie (zostaje ono podkreślone „mimochodem” choćby w przypadku opisywanego jako jeden z marksistowskich szwarccharakterów Daniela Cohn-Bendita, s. 348). Zabieg ten utrwala schemat myślenia, w którym figura Żyda staje się tożsama z figurą złowrogiego i zdeprawowanego polityka. 

W swojej narracji Roszkowski idzie dalej. Przytoczmy następujący fragment: „Zupełnie szczególna stała się pamięć o wojnie wśród Żydów uratowanych z Holokaustu, Ci, którzy przetrwali w Europie Wschodniej, starali się jak najszybciej zapomnieć o horrorze i upokorzeniu, Ci którzy przeżyli wojnę na terenie ZSRS, byli często wykorzystywani przez Stalina do instalowania w Europie Środkowo-Wschodniej rządów komunistycznych, co przyczyniło się tam do tworzenia antysemickich stereotypów. Żydzi ze Stanów Zjednoczonych z kolei tłumili poczucie winy za brak skutecznej pomocy dla swych współziomków w Europie” (s. 14; błędne użycie wielkiej litery w słowie „Ci” za oryginałem).

Choć to ustęp długi, należało zacytować go w całości. Oto bowiem społeczność żydowska zostaje podzielona w oparciu o kryteria geograficzne na grupy, z których żadna nie zdaje egzaminu z człowieczeństwa: ocaleli z Holokaustu Żydzi Europejscy byli „często wykorzystywani” jako komunistyczni aparatczycy, Żydzi Amerykańscy gremialnie odwrócili wzrok od śmierci swoich sióstr i braci. Nawet, jeśli faktycznie w komunistycznych strukturach politycznych w tym czasie odsetek Żydów był dość znaczny, zjawisko to było wypadkową wielu złożonych procesów społecznych, wymagającą dodatkowego omówienia – jednak w optyce zaprezentowanej przez Roszkowskiego łatwo o postawienie znaku równości pomiędzy Żydem a komunistą. 

To jednak, co w całym paragrafie najbardziej niepokojące, to sylogizm, zgodnie z którym to przynależność części ludności żydowskiej do rządów komunistycznych stała się źródłem tworzenia antysemickich stereotypów w Europie Środkowo-Wschodniej. Narracja taka zupełnie wypacza obraz środkowoeuropejskiego antysemityzmu, którego korzenie sięgają czasów co najmniej średniowiecznych. Związane są one z wiekami reprodukowania szkodliwych wyobrażeń na temat Żydów i są jednym z głównych źródeł pogromów czy czynnego współudziału części społeczeństw okupowanych przez III Rzeszę państw w Zagładzie. 

Jednak w zaproponowanej przez Roszkowskiego optyce to sami Żydzi stają się współodpowiedzialni za antysemityzm, który w dodatku pojawia się w Europie Wschodniej niejako w magiczny sposób po okresie wojennym – wszystko to, by w ramach debaty nad współudziałem części społeczeństwa okupowanej Polski za Zagładę zyskać kolejny argument na rzecz wyparcia. Roszkowski konsekwentnie podąża zresztą tym tropem, powielając obecną linię państwowej polityki historycznej, w której Polacy pozostają „najsprawiedliwszym” z narodów Europy, mimo najbardziej restrykcyjnych prześladowań postaw prożydowskich spośród wszystkich społeczeństw znajdujących się pod niemiecką okupacją. 

Osoby ciemnoskóre 

W podręczniku znajduje się i rozdział poświęcony walce Afroamerykanów o swoje prawa w Stanach Zjednoczonych, w którym mimo deklaratywnego poparcia dla równości rasowej Roszkowski nie powstrzymuje się od powielania klisz prawicowej narracji. 

Pierwsza niepokojąca uwaga w tym fragmencie to uskarżanie się na fakt, że wolność słowa jest ograniczona, bo nie można używać słowa „murzyn”, tak samo zresztą jak słów „ojciec” i „matka” (zadziwiające miejsce na taką dygresję, powielającą raz po raz powracającą w prawicowych mediach panikę, zgodnie z którą marksistowska Unia Europejska miałaby dążyć do zamykania w więzieniach rodziców niedostosowanych do „lewicowej nowomowy” i mówiących o „ojcu i matce” zamiast „osobie rodzicielskiej X i Y”); słowo to nie niesie zaś ze sobą etymologicznie żadnych negatywnych kontekstów. Autor wyraźnie ignoruje fakt, że od etymologii ważniejszy jest uzus językowy.

Roszkowski podkreśla istotę ruchu abolicjonistycznego i działalności Martina Luthera Kinga, by w chwilę później przejść do współczesności. Przytoczmy znów dłuższy fragment: „Szacunku dla drugiego człowieka nie można wymusić jedynie przez chorobliwą ostrożność. Wahadło walki z dyskryminacją wychyliło się ostatnio tak daleko w drugą stronę, że dziś często dyskryminacji podlegają biali. Czysto formalne traktowanie godności człowieka prowadzi do zakwestionowania treści słów, a to z kolei do rozmycia pojęcia godności. Ruch Black Lives Matter z ostatnich lat dotyka bardzo ważnej kwestii szacunku dla ludzi o odmiennym kolorze skóry lub odmiennej rasie, lecz zapomina się w nim, że na szacunek zasługuje każdy człowiek, nie tylko o czarnym kolorze skóry” (ss. 342-343).

Przekaz ten zostaje tradycyjnie wzmocniony pod jedną z fotografii, pod którą czytamy:

Ruch BLM „cechuje się dziś dużą niechęcią, o nie nienawiścią, do białych” (s. 345).

W narracji Roszkowskiego, znów powielającej obecny obraz świata właściwy radykalnej prawicy, to „biali” stali się ofiarami zmasowanych prześladowań ze strony „czarnych”. Przemoc czy nadużycia, które dokonują się w obrębie działalności ruchu BLM, przeniesione zostają na całą jego działalność. 

Roszkowski ignoruje zresztą szereg czynników, które doprowadziły do agresji w obrębie ruchu: aspekt wykluczenia klasowego, kryzys ekonomiczny, niewydolność struktur państwowych w Stanach Zjednoczonych. Dla autora „odmienny kolor skóry lub rasa” to w domyśle kolor skóry odmienny niż” biały i rasa kaukaska – co utwierdza myślenie o „białości” jako „normie” i innym kolorze skóry jako „odmienności”. O ile ten tok myślenia może nie zaskakiwać w sformułowaniu użytym przez kogoś, kto dorastał w homogenicznym pod tym względem społeczeństwie PRL-owskiej Polski, o tyle jest wysoce problematyczny aksjologicznie, ustanawiając nieuświadomioną z pewnością opozycję między „takim jak ja – normalnym” a „innym”. 

W podręczniku znajdziemy zresztą i głos wyraźnie wymierzony w dyskurs postkolonialny: „Praktyki niewolnictwa były swego czasu niestety powszechną normą, także w sensie prawnym. Czy jest jednak sens dzisiaj, w XXI w., obciążać winą tych, którzy z wyzyskiem niewolników nie mają nic wspólnego. Jedyną ich winą staje się to, że są biali” (s. 345). 

To znów zachwiana perspektywa i mętny, niesprecyzowany argument skierowany przeciwko bliżej nieokreślonym siłom, „obwiniającym o wszystko białego człowieka”. Taki rodzaj walki z chochołami przeinacza sens namysłu postkolonialnego, wskazującego, że dawne niewolnictwo i (dawny i obecny) rasizm są źródłami elementarnych nierówności społecznych, z którymi mierzymy się obecnie: między globalną Północą i globalnym Południem, między wykluczonymi społecznie mieszkańcami czarnych gett i uprzywilejowanymi potomkami białych; że dopóki lata systemowego rasizmu nie zostaną przepracowane przez społeczeństwa obciążone kolonialną przeszłością, te nierówności i wynikające z nich napięcia nie zostaną wyeliminowane. 

Manicheizm

W końcu trzeba powiedzieć o „manicheizmie” przyjmowanej przez Roszkowskiego perspektywy. Jak wspomniałem na początku artykułu, dwie zasadnicze osi podziału aksjologicznego w XX i XXI wieku przebiegają zdaniem historyka pomiędzy Polską i światem oraz chrześcijaństwem i wszechobecnym marksizmem. Ponieważ o „polskości” i „zagraniczności” to i owo napisałem we wcześniejszych paragrafach, teraz chciałbym zająć się przez chwilę drugim podziałem.

Losy świata po II wojnie światowej, nie bez racji, ogniskuje Roszkowski wokół sporu bloku państw Zachodu oraz totalitarnych państw komunistycznych; w skali polskiej – wokół walki władz PRL-owskich z opozycją. Przy okazji jednak konsekwentnie zrównuje wszelką lewicowość z totalitarnym komunizmem, dla którego jedynym słusznym przeciwstawieniem jest katolickie państwo narodowe. 

I tak na przykład Roszkowski, wywlekając jednego z lewicowych intelektualistów i polityków, zarzuca mu, skądinąd słusznie, pedofilię i zaślepienie maoizmem, ale konstruując swoją argumentację w taki sposób, by pars pro toto zasugerować skłonności ludobójczo-pedofilskie wszystkim liberałom i lewicowcom (w innym miejscu pisząc, że przez takie zrównania ogółu księży z pedofilią prowadzi się prześladowanie Kościoła w Polsce).

Ponieważ wizja ta przeprowadzana jest przez cały tok narracji, jej szczegółowa analiza wykracza poza ramy artykułu, warto jednak przytoczyć kilka szczególnie znamiennych fragmentów. Największym zagrożeniem jest zdaniem profesora laicyzacja – tożsama z wrogością wobec Kościoła: „Neutralność światopoglądowa jest […] fikcją, jest postulatem aksjologicznej próżni, czyli sytuacji, w której neguje się wartości, a nawet zasadę prawdy. […] Wedle zasady »poza dobrem i złem« żyją tylko przestępcy” (s. 268). 

I choć fragment skonstruowany jest w sposób, który po raz kolejny pozwala autorowi łatwo bronić się przed oskarżeniami o podobne wnioski, tok myśli jest dość jasny: niewiara to aksjologiczny niebyt, który z konieczności prowadzi do zła. To nadużycie tym większe, że idea „neutralności światopoglądowej” państwa zakłada wypracowanie wspólnego, elementarnego kodu moralnego pozwalającego współegzystować w obrębie państwa różnym grupom religijnym i światopoglądowym, zapewniając im elementarne bezpieczeństwo i regulując zasady ich wzajemnego współżycia. 

Dla Roszkowskiego jednak to, co przeciwstawia się państwu religijnemu, stanowi potencjalne zagrożenie i przejaw wrogości wobec Kościoła: „Czasami kwestionowana jest obecność symboli religijnych w miejscach publicznych, ale nie można zapominać, że brak tych symboli też coś oznacza, też jest czegoś symbolem, a mianowicie – ateizowania danego miejsca publicznego. Protesty wobec symboli religijnych np. w szpitalu czy w szkole, gdzie krzyże na ścianach wisiały przez całe wieki, bazują najczęściej na nielicznych, choć krzykliwych głosach, a więc nie mają w ogóle charakteru demokratycznego” (s. 267).

I, dalej, co jest już tezą wyraźnie przekłamującą historyczną przeszłość i obecne napięcia związane z nadużywaniem przez reprezentantów instytucjonalnego Kościoła swojej pozycji politycznej do ingerowania w życie polityczne państwa: „Widok krzyża w miejscu publicznym może razić tylko tych, którzy nie rozumieją, czego symbolem jest krzyż dla chrześcijan: symbolem odkupienia ludzi przez mękę Syna Bożego. Nawet jeśli ktoś w to nie wierzy, nie powinien przypisywać krzyżowi roli narzędzia agresji. Chrystianizacja przy użyciu przemocy została przez Kościół dawno odrzucona, a w historii była częściej dziełem świeckich niż duchownych” (s. 267). 

Problemem z perspektywą przyjętą przez Roszkowskiego jest to, że wszelka forma krytyki zblatowania pomiędzy władzą świecką i religijną odczytywana jest jako atak na Kościół i katolicyzm jako taki; wewnątrzreligijny porządek aksjologiczny zostaje zaś pomieszany z porządkiem państwowym. Ludzki i polityczny aspekt Kościoła jako jednego z podmiotów społecznych zostają pominięte, a oskarżenia, jakie w oparciu o to są wysuwane względem instytucji, uchylone lub traktowane jako przejawy „obsesyjnej nienawiści”: „Większość konfliktów w relacjach państwo-Kościół wynika z agresywnego ateizmu niektórych ugrupowań politycznych” (s. 267). 

Dla Roszkowskiego istnieje zatem możliwość życia wartościowego, chrześcijańskiego lub życia zmarnowanego, marksistowskiego: „Dla chrześcijan życie jest zadaniem, a dla komunistów było tylko jednorazowym przedmiotem od użytku” (s. 277).

Szczególnie dojmujące w tym kontekście wydają się dwa cytaty, znów wyjęte z podpisów pod fotografiami. Pierwszy z nich dotyczy zdjęcia z zeszłorocznych protestów przeciwko tuszowaniu pedofilii w Kościele w Polsce. Podręcznik komentuje je w następujący sposób: „Również dziś pojawią się głosy domagające się usunięcia Boga z przestrzeni publicznej, podobnie jak to miało miejsce w systemach totalitarnych (s. 269).

I po tym nie wymagającym komentarza podpisie chciałbym przytoczyć jeszcze jeden, na tyle niespektakularny, że umknął jakimkolwiek chyba komentującym aferę podręcznikową. Zdjęcie przedstawiające jeden z co najmniej zresztą ambiwalentnych Marszy dla Życia i Rodziny, podpisane jest: „Mimo postępującej laicyzacji społeczeństwa przywiązanie do wartości tradycyjnych i rodziny w Polsce wciąż utrzymują się na wysokim poziomie” (s. 179). Mimowolnie, między słowami profesor Roszkowski przekreśla możliwość by ten, kto nie odnajduje swojej drogi w wierze religijnej, mógł wyznawać wartości takie jak przywiązanie do rodziny czy posiadać inne przekonania wywiedzione z „tradycyjnej” aksjologii. 

Norma naprawdę skandaliczna

Stojąca za podręcznikiem myśl silnie łączy go z nazwą nowego przedmiotu: tak oto teraźniejszość staje się miejscem ciągłego performowania historii, w której antyrządowa czy antykościelna krytyka wywodzi się w prostej linii z komunistycznego totalitaryzmu; przeszłość zaś staje się narzędziem do rozgrywania teraźniejszości. 

Wesprzyj Więź

Idealnym podsumowaniem treści podręcznika jest cytat z zaskakująco dobrze opracowanego i nie tak bardzo zideologizowanego rozdziału o kulturze doby PRL-u (nawet Czesław Miłosz ani Andrzej Wajda nie zostają tam wyklęci, lecz wymienieni jako ważni twórcy). Pisząc o awangardzie teatralnej, Roszkowski stwierdza (poniekąd trafnie), że mogła się ona w Polsce rozwinąć, ponieważ przez swoją niezrozumiałość nie szkodziła komunistom i stawała się atrakcyjnym towarem eksportowym. Ubolewa też, że zdominowała ona polski teatr współczesny (ach ten neokantoryzm i postgrotowszczyzm zalewające rodzime sceny!), stając się „normą nierzadko naprawdę skandaliczną” (s. 504). 

I to napięcie między skandalicznością i normą wydaje się w ocenie całego podręcznika najistotniejsze: bo to, co staje się dla nas przeźroczyste, przestaje niepokoić i oburzać, staje się częścią naszego oglądu rzeczywistości. Dla profesora Roszkowskiego normą stał się ogląd świata przepełniony resentymentem, lękiem i wrogością do wszystkiego tego, co odmienne. 

Przeczytaj także: Dwanaście błędów ks. Dominika Chmielewskiego według polskich teologów

Podziel się

21
3
Wiadomość

Juz od wczesnego dzieciństwa, bez czytania podręcznika Profesora Roszkowskiego, wiedziałem, że Niemiec i Nazista to jedno i to samo. Kiedy słyszałem w przestrzeni publicznej określenie “faszystą”, to także kojarzyłem tylko i wyłącznie z Niemcami. Stoję na stanowisko, że to słuszny pogląd. Tego byłem uczony od dziecka i kiedyś to było normalne.

~Karolina: Dokładnie! Skąd tyle nienawiści w katolikach? Bliźniego utopiliby w łyżce wody, ale do kościółka biegają i Bozię mają nieustannie na ustach. Ale to chyba nasz, lokalny folklor, taki polski katolicyzm. Obrzydził mi Kościół całkowicie.

Nie chodzi o to, czy wszyscy Niemcy byli nazistami, ale czy wszyscy naziści byli Niemcami. Śp. J. M. Rymkiewicz podkreślał, że w czasie II WŚ nigdy nie słyszał o żadnych nazistach, hitlerowcy zaś pojawili się dopiero w PRL.

Ale nie wszyscy naziści byli Niemcami, i o ile można zrozumieć taką zbitkę u np. warszawiaków A.D. 1942, o tyle dziś nawet ignorant ma pełen dostęp do wiedzy, że istnieli Skorzenny, Erich Kempka i Halim Malkoć, Pierre Drieu La Rochelle i tak dalej, i tak dalej.

Bardzo wygodna postawa, by wybielić tych wszystkich Austriaków, Węgrów, Słowaków, Ukraińców, czy Polaków, którzy w czasie wojny z przekonania wsparli pomysły Hitlera.

A z podręcznika Roszkowskiego nie dowiesz się, kto sprawił, że naród niemiecki ostatecznie rozprawił się ze swoją przeszłością i przyjął wstyd za wojnę za fundament dzisiejszych Niemiec. Bo zrobiła to lewicująca młodzież w czasie buntów lat 60. Ale Roszkowski woli kłamać, że tamtejszej młodzieży chodziło tylko o seks, narkotyki i rock and roll.

Książkę profesora Roszkowskiego czytało mi się niewiarygodnie lekko i przyjemnie. Treści w niej podane są w bardzo przystępnej formie – ciekawej lektury z narracją. Fantastyczny ruch profesora!

Obecnie czytam “konkurencyjny podręcznik Wydawnictwa Pedagogicznego i już po pierwszych rozdziałach dostrzegam najważniejszą różnicę – książka będąca kompromisem czworga autorów jest znacznie mniej ciekawa w odbiorze. Sprawia wrażenie siermiężnej, a wręcz po prostu nudnej. Nie potrafi ona w żadnym momencie po prostu porwać czytelnika, jak miało to miejsce przy lekturze “podręcznika Czarnka”.

Z ostateczną oceną jednak wstrzymam się, aż przeczytam oba podręczniki, wtedy też “popełnię” recenzję.

P.S. “Obawiać” się treści opisanych z punktu widzenia środowisk patriotycznych, niepodległościowych, katolickich, a przede wszystkim konserwatywnych – mogą jedynie środowiska lewicowe, które często zwyczajnie stanowią antykulturę, względem tożsamości, która towarzyszy historii naszego Narodu, a także ludzie, których dziadkowie, bądź rodzice przed rokiem ’89 nie zdali egzaminu z właściwych postaw względem aparatu komunistycznego.

Polecam podręcznik profesora Roszkowskiego, to wspaniała, ciekawa i spójna opowieść o najnowszej, powojennej historii Polski, podana oczami człowieka, dla którego tradycyjne wartości pełnią istotną rolę w życiu społecznym. Osobiście książkę odbieram jako zaproszenie autora do dyskusji, oceny postaw w odniesieniu do rzeczywistości. Lektura ma za zadanie, skłonić nas do myślenia.

Panie Marcinie, ja kupiłem dwa egzemplarze, któż nie chciałby zapoznać się z tym, co polski katolicyzm ma najlepszego do powiedzenia o świecie i kulturze. Do tego chciałbym przed rokiem ’23 zdać egzamin z właściwych postaw względem aparatu patriotycznego.

~Marcin Franciszek Kowalczyk W-w: “Obawiać” się treści opisanych z punktu widzenia środowisk patriotycznych, niepodległościowych, katolickich, a przede wszystkim konserwatywnych – mogą jedynie środowiska lewicowe”
Nieprawda. Daleko mi do środowisk lewicowych, ale bliżej niż do polsko-katolicko-patriotycznego nadęcia. Szczerze mówiąc, mam serdecznie dość pisowskiego patriotyzmu, który nijak się ma do przyzwoitości, uczciwości czy prawdy historycznej, gdzie na uroczystościach przeciwnicy polityczni są opluwani i wyzywani od “nie Polaków” . A wszystko podlane zawiesistym, patriotycznym sosem.

To jak jest mi przykro z powodu tego podręcznika, nie da się wyrazić. Moim zdaniem ośmiesza on prawicowe poglądy i ośmiesza wiarę katolicką. Jeśli te osławione “chrześcijańskie wartości” to manipulowanie prawdą, kłamstwa i nieuprawnione uproszczenia, to ja nie chcę mieć nic wspólnego z takimi “wartościami”. A jeśli to nie są “wartości chrześcijańskie”, to dlaczego ci, którzy o ciągle o tych wartościach mówią, tak manipulują prawdą?

Podręcznik właśnie powinien być nudny i niekontrowersyjny, bo to właśnie podręczny zbiór wiadomości, coś, co czyta się na początek. Dopiero gdy ma się już podręcznikową wiedzę, można sięgać po dodatkowe opracowania i opinie, tak, aby wypracować swój własny pogląd. To wie każdy, kto kiedykolwiek zajmował się poważną nauką.
Prawda nie jest subiektywna, prawicowa lub lewicowa, jest jedna i jest… złożona, skomplikowana. Mimo wszystko, mimo wszechobecnej manipulacji i propagandy, i nic nieznaczących “wielkich słów”, wierzę, że warto jest prawdy szukać .

Zastanawia mnie, czy młodzież jest już stracona. Czy postawi kreskę na wierze (tak wpychanej do gardła), a może ulegnie partyjnej propagandzie i będzie wierzyło w zmanipulowaną prawdę, a może zignoruje to wszystko i popadnie w apatię, a może rozpocznie poszukiwania prawdy i Boga (tego prawdziwego, a nie zmanipulowanego i wtłoczonego w ramki bożka)?

Takie mam przemyślenia. Mam nadzieję, że nie napisałam niczego niewłaściwego i że mój komentarz nadaje się do publikacji.

U wielu licealistów ten podręcznik mógłby postawić kropkę nad “i” ostatecznie łącząc katolicyzm z lękiem i nienawiścią. Na całe szczęście lewaccy ponoć nauczyciele go nie wybrali. Po raz kolejny potwierdza się, że w Polsce Pan Bóg może liczyć tylko na lewakow……