Moim kapłańskim, chrześcijańskim i ludzkim obowiązkiem jest stanąć obok tych, którzy się u nas, w Polsce, pojawiają – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej ks. Mieczysław Puzewicz.
Maria Czerska (KAI): Jest Ksiądz delegatem biskupa ds. osób wykluczonych – co to znaczy?
Ks. Mieczysław Puzewicz: Od lat pracuję z różnymi osobami, które zalicza się do tej kategorii. To są zarówno osoby bezdomne i próbujące wychodzić z kryzysu bezdomności, ale także więźniowie i ci, którzy opuszczają zakłady karne. To generalnie świat ludzi ubogich, dzieci ulicy, chorych.
Jednym z nurtów naszej działalności jest pomoc tym, którzy przybywają do nas jako migranci i uchodźcy. Zwłaszcza my, na Lubelszczyźnie, blisko granicy z Ukrainą i Białorusią, mamy tych przybyszów od lat bardzo wielu. W tej chwili fala migracji nieco zmalała. Patrzymy jednak z niepokojem w przyszłość, co się będzie działo w związku z nadchodzącą zimą.
Kogo ma Ksiądz na myśli, mówiąc „my”?
– Prowadzę dwie organizacje – Centrum Wolontariatu, które istnieje już ponad 20 lat, i Stowarzyszenie Solidarności Globalnej. Zwłaszcza przez to drugie stowarzyszenie już od wielu lat prowadzimy działania na rzecz potrzebujących poza Polską. Wspieramy uchodźców wewnętrznych w Gruzji czy uchodźców wewnętrznych w Ukrainie, m.in. wspomagamy odbudowę szpitala rehabilitacyjnego w Drohobyczu we współpracy z tamtejszą Caritas.
Ubolewam nad tym, że nie mamy przemyślanej polityki migracyjnej ze strony rządu. Apeluję o to
Mamy też program wspierania sierot po wojnie z Państwem Islamskim w irackim Kurdystanie. To przeważnie dzieci jazydów. Cieszymy się, że kilkaset osób miesięcznie wspiera ich utrzymanie i edukację.
Przez te wszystkie lata wytworzyło się już pewne środowisko, które rozpoznaje nasze działania i je wspiera. Dlatego gdy pojawiły się duże potrzeby w związku z napływem uchodźców z Ukrainy, my w zasadzie błyskawicznie, w odpowiedzi na ogłoszenie w internecie, zebraliśmy zgłoszenia od kilkuset rodzin chętnych przyjąć uchodźców. Zdarzało się, że ktoś, kto nie był w stanie przyjąć ich u siebie, kupował mieszkanie i udostępniał.
Współpracujemy też z wieloma parafiami. Tworzymy dość liczne grono darczyńców i ludzi dobrej woli.
Czy pomoc migrantom to priorytetowy wymiar waszej pracy?
– Tak, w Ewangelii jest dosyć jasny przekaz: byłem przybyszem a przyjęliście Mnie, byłem obcym a przyjęliście Mnie. Myślę, że moim kapłańskim, chrześcijańskim i ludzkim obowiązkiem jest stanąć obok tych ludzi, którzy się u nas pojawiają. Bardzo ważna jest obecność. To, że się nie zamykamy, że nie udajemy, że ich nie ma, że nie są nam obojętni. Trzeba wchodzić w dialog, budować strefę zaufania.
W zasadzie codziennie poznaję nowe osoby, które przybywają do Polski, szukając tu schronienia czy lepszego miejsca dla siebie, dla swoich rodzin. Kiedy już koło nich staniemy, zaczynamy ich słuchać i rozumieć, okazuje się, że znajdują się odpowiednie formy pomocy, ale też wprowadzania ich na ścieżkę integracji.
Jakie zatem konkretne działania pomocowe są podejmowane?
– Oprócz wsparcie informacyjnego i prawnego, które oferujemy od lat, rozszerzyliśmy ostatnio bardzo formułę integracji poprzez tzw. Domy Nadziei. To domy, w których przebywa jedna lub dwie rodziny, maksymalnie pięć. Nie są to tylko rodziny z Ukrainy, ale także z Białorusi, Erytrei, Etiopii, Iraku, Afganistanu czy Kurdystanu. Przyjmujemy wszystkich, którzy potrzebują, oferując im jednocześnie konkretny program.
Każdy dom ma swojego opiekuna z naszej strony. Mieszkańcom proponujemy intensywną naukę języka polskiego prowadzoną przez nauczycieli, przygotowanych do nauki języka obcokrajowców.
Wypracowanym przez nas „know – how” jest partnerstwo rodzin. Dla każdej rodziny uchodźczej szukamy rodziny polskiej. Rodziny te często się spotykają, nawiązują relacje. Rodzina polska, znając nasze realia, może łatwo i skutecznie pomagać przybyszom i wspierać ich integrację.
Mamy profesjonalnych terapeutów i psychologów. Bardzo wiele osób przybywających do Polski, zwłaszcza ostatnio z Ukrainy, potrzebuje tego rodzaju wsparcia.
Świetnie działa też coaching pracy. Korzystamy z pomocy m.in. Ukraińców, którzy znają już język polski i są w stanie pomagać nowym uchodźcom w poznawaniu realiów naszego rynku oraz w konkretnych poszukiwaniach zatrudnienia.
Tworzymy wspólną przestrzeń modlitwy, spotkania przy Słowie Bożym, dzielenia się. Organizujemy rekolekcje. Wszystko to ma wymiar ekumeniczny.
To, co chcę podkreślić, to radość z faktu, że w tę integrację zaangażowanych jest ze strony polskiej kilkaset osób. Nie integrują programy czy domy. Integrują ludzie.
Ilu migrantów jest w tym momencie objętych waszą opieką?
– W sensie ścisłym jest to ok. 400 osób. To m.in. osoby, które są w Domach Nadziei. Proponujemy taką ścisłą opiekę początkowo na 3 miesiące, potem ten czas przedłużamy, na tak długo, ile potrzeba. Dążymy jednak do tego, by nasi „podopieczni” usamodzielniali się jak najszybciej, co zresztą się dzieje. Korzystają dalej z naszego delikatnego wsparcia i nie chcą zrywać kontaktów, przychodzą na spotkania itp., ale mają już pracę, mogą sobie opłacić mieszkanie. Taką szersza opieką obejmujemy ponad 2 tys. osób.
Czy są jakieś specjalne programy dla uchodźców wojennych z Ukrainy, którzy przybyli w ostatnim czasie?
– Wszystkim uchodźcom oferujemy podobne formy wsparcia, natomiast łatwiej się je realizuje w przypadku przybyszy z Ukrainy, ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. Oczywiście nie możemy też zapominać o różnicach. Podejście np. do praw kobiet, praw dziecka jest w Polsce inne niż na Ukrainie i w ten kontekst musimy uchodźców wprowadzać. Widać natomiast, jak pięknie przebiega integracja dzieci podczas wspólnych wyjazdów rodzin polskich i ukraińskich; one się bardzo dobrze komunikują.
Co, zdaniem Księdza, należałoby zmienić, by ten proces integracji przebiegał jeszcze lepiej i sprawniej?
– Ubolewam nad tym, że nie mamy przemyślanej polityki migracyjnej jeśli chodzi o czynniki państwowe i rządowe. Apeluję też o to. Owszem, my mamy swoje doświadczenie, ale – mimo naszego granicznego położenia – realizujemy to w skali mikro. Warto jednak skorzystać z naszych doświadczeń i doświadczeń innych organizacji na szerszą skalę. Powinien działać pewien system przyjmowania uchodźców i migrantów, tak, by wiedzieli oni np. z czym się mogą spotkać, by mieli zagwarantowany dostęp do nauki języka polskiego, jakąś ofertę pracy, możliwość opieki nad dziećmi.
Z perspektywy kościelnej – takim środowiskiem gościnnym w większym stopniu też mogłyby być parafie, tak, by np. w parafiach mogłyby się odbywać spotkania rodzin polskich i ukraińskich, spotkania dzieci. Bardzo ważne jest, by nie dopuścić do powstawania takich odizolowanych społeczności ukraińskich, tak jak to się przydarzyło np. ze społecznościami muzułmańskimi na zachodzie Europy. Najważniejsi są ludzie i relacje między nimi. Na tym polu jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia.
Przeżyliśmy przepiękny „festiwal solidarności” w postaci fali pomocy ukraińskim uchodźcom. Dla mojego pokolenia to już trzecie takie doświadczenie – po tym w roku 1980 i tym w 2005 r., po odejściu św. Jana Pawła II.
Bardzo istotne jest, by teraz tego doświadczenia nie zaniedbać, ale przekuć je w budowanie trwałej wspólnoty z tymi, którzy do nas przybywają. Zwłaszcza, że to, co się wydarzyło, nie jest epizodem. Widać już wyraźnie, że uchodźcy będą do nas nadal przybywać – szukając w Polsce schronienia i lepszego miejsca dla siebie i swoich rodzin. Uczmy się otwartości.
Rozmowa ukazała się w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Integracja uchodźców to nie programy i domy. Integracja to ludzie”. Obecny tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Podstawowa sprawa to teraz przyjąć Ukraińców w Polsce
W mojej parafii o uchodźcach nie słyszałem ani razu. Co ciekawe, z moich obserwacji i doświadczenia wynika, że najbardziej w pomoc uchodźcom zaangażowani są … „miłośnicy psów i kotów”, czyli ludzie po prostu wrażliwi. Oczywiście to spore uproszczenie. Niestety nie widzę wśród tego grona wielu bardzo zaangażowanych katolików. I troszkę mi z tego powodu smutno. Obawiam się, że ludzie Kościoła kolejny raz tracą okazję, żeby wejść na drogę nawrócenia i przestać zajmować się sami sobą.
Pierwszy festiwal Solidarności okazał się złudzeniem…
Może za drugim razem wyjdzie lepiej?
O ile nacjonaliści spod znaku Polaka-katolika nie okażą się mocniejsi.