Jesień 2024, nr 3

Zamów

Zwykłe piękno nie przeminie. Na 75. urodziny Wacława Oszajcy

Ojciec Wacław Oszajca na Powązkach w Warszawie 3 lipca 2020. Fot. Jakub Halcewicz

W jego poezji zachwyt nad rzeczywistością okazuje się ważniejszy niż deklarowana wiara czy niewiara, niż takie lub inne „przekonania religijne”. Jak wielu znamy podobnie patrzących na świat poetów? A duchownych?

Dziś 75 lat kończy Wacław Oszajca – poeta, jezuita, teolog, duszpasterz. Przegadaliśmy kilkanaście godzin, wydaliśmy wspólną książkę, zjeździliśmy razem kilkaset kilometrów. Nie mogę powiedzieć, byśmy zostali przyjaciółmi, chyba obaj lubimy pozostawać na swój sposób „nieoswojeni” (od jego wyprowadzki nad morze rozmawialiśmy raptem kilka razy). Nie wymiar osobisty jest zresztą w tym niedługim tekście najważniejszy.

W pierwszym zdaniu wymieniłem role Wacka. On sam zacząłby od „człowiek”, ja zacząłem od „poeta”. Bo też i Wacław Oszajca jest dla mnie poetą, nieoczywistym, skrytym, ale i jednym z najlepszych w tym kraju (co jakiś czas udaje mi się wyciągnąć od niego nowe utwory, drukujemy je wtedy w kwartalniku „Więź”).

Siedzę dzisiaj i wracam do moich ulubionych wierszy Wacka, „wierszyków”, jak sam mówi. Widzę w nich grę z konwencjami, poetykę Czechowiczowską, niechęć do „liryki religijnej” (w ostatnich latach stała się w Polsce wręcz okropna!), w której jest „Bóg”, „metafizyka”, „tęsknota” i „poszukiwanie”, ale nie ma sensu. Widzę też co najmniej jeden wspólny mianownik Wackowej poezji: bliskość. Życiu, ludzkiemu doświadczeniu, także – samemu sobie.

Wersy te wyrastają – ich autor mówił o tym nie jeden raz w wywiadach – z poczucia niewystarczalności języka, którym operuje on jako ksiądz czy kaznodzieja, ja bym dodał: z niewiary w to, że współczesny język religijny może dotknąć czegoś prawdziwego. „ufają mi tylko słowa – czytamy w ujmująco szczerym „życiorysie”, słowa zwyczajne, niewymuszone, niekościelne – „ale im również sprawiam zawód”.

Z biegiem lat tego dystansu wobec wszelkich cudowności u Oszajcy będzie jeszcze więcej. Pomijam tytuł naszego tomu rozmów – „Innego cudu nie będzie” [bo w domyśle największym cudem jest już fakt, że żyjemy]. Sięgam raczej do jednego z najnowszych wierszy, przejmującego „Mario”. Zaczyna się od zwrotu do Matki Bożej: „ty ponoć miałaś anioła / a ja / ja / nic / tylko siebie”, od razu z zastrzeżeniem: „na tyle na ile / nastolatek może cokolwiek mieć / kiedy powiedziałem / idę”. I dalej: „dzisiaj / kiedy zaczynam siódmy krzyżyk jest podobnie / a nawet gorzej / bo już nie spodziewam się / żadnego anioła / nawet nie wiem czy w ogóle on istnieje // jednocześnie jest lepiej / po co mi aniołowie / zimowit wystarczy”.

Może w tym pytaniu rozgrywa się cała Wackowa metafizyka? Po co mu aniołowie, znaki, cudowności, skoro obok spokojnie rośnie sobie zimowit, skromny a piękny. Tak zresztą było już wcześniej: poetę zachwycał widok, kiedy matka, „kobieta cięższa jak ziemia / przemienia siebie dla synka / w strumyczek mleka / a owłosione łapy ojca / bezpieczniejsze są od snu”, zaś „starzy oboje / przedłużają dzień / powolnym spacerem”. „prędzej uwierzę w nieistnienie Boga / niż w przemijalność tego piękna” – notował. Podobne nuty wybrzmiewały, gdy zastanawiał się, czy Jezus, po dniu wśród uczniów i tłumów, wracał na noc do nieba, „tak jak my / ludzie”.

Najdobitniej owo umocowanie w życiu wyraża mój ukochany wiersz, „nadzieja”. Zacytuję całość: „wierzę że nie istniejesz / że będzie koniec / wszelkich początków / i umieram spokojnie // zachwyciła mnie ziemia // więc na swój sposób / żyłem już w twoim / jeśli jesteś świecie”. Znowu: zachwyt nad rzeczywistością – nie idealistyczną, a taką, jaka ona jest – okazuje się początkiem i końcem doznania znacznie ważniejszego niż deklarowana wiara czy niewiara, niż takie czy inne „przekonania religijne”. Jak wielu znamy podobnie patrzących na świat poetów? A duchownych?

Wesprzyj Więź

Od samego Wacka wiem, jak obruszył się na słowa kard. Sandriego, który w kwietniu 2005 roku na placu św. Piotra ogłosił, że „umiłowany Jan Paweł II wrócił do Domu Ojca”. – Bóg wciąż z nami jest, nigdzie nie zniknął, nie poszedł sobie. W Nim żyjemy. Czemu niby mamy wracać do Niego? – tłumaczył mi podczas nagrań, a i potem czasem wracaliśmy do tego tematu.

Gdy przekraczał siedemdziesiątkę, przyznawał: „Coraz bardziej uświadamiam sobie, że to, co najpiękniejsze, wciąż jeszcze przede mną. Towarzyszy mi wrażenie, że zaledwie dotknąłem życia, świata, ludzi, Boga”. A w zakończeniu naszych książkowych rozmów – polemizując z interesowną religijnością – stwierdzał: „Ostatecznie wierzę, że paradoksalnie chrześcijaninem można stać się dopiero w momencie, kiedy człowiek poczuje się na tym świecie dobrze bez Boga”. Wystarczy zachwycić się ziemią. Tego ciągłego zachwytu życzę urodzinowo Wackowi, i sobie, i Państwu!

Przeczytaj też: O. Wacław Oszajca: Czas prostych odpowiedzi się skończył

Podziel się

4
1
Wiadomość

Na fali krytyki ks. Chmielewskiego dorzucę zastrzeżeń kilka odnośnie wielbionego tu o.Oszajcy. Tych kilka słów z wywiadu w Waszym piśmie daje wiele do myślenia o wierze w Eucharystię i wiążącym się doń szacunkiem: „Może zamiast nieomal bezcielesnego opłatka idźmy w procesji z bochenkiem chleba, widzialnego, pachnącego, sycącego „owocu Bożego błogosławieństwa i pracy rąk ludzkich” To jednak wolę wyklętego przez oświeconych o. Pelanowskiego, który godziny spędza przed Najświętszym Sakramentem i wie Kogo spotyka.