Utwory ukazały się w kwartalniku „Więź” jesień 2022.
***
***
Mój pierwszy wiersz napisałam w okopie,
na ścianie, co od bomb się kruszyła,
kiedy gubiło gwiazdy w horoskopie
moje dzieciństwo, które wojna zabiła.
Spływała z nieba wulkaniczna lawa.
Noc była dniem. Dom płonął jak pochodnia.
Pamiętam, jak dławiła się przeprawa –
przez Dniepr – od buchających wód i ognia.
Był wszędzie huk. Synek sąsiadów płakał.
Starucha się żegnała, chleb się kończył.
I drżał nasz wąski okop, gdy szedł atak.
Lęk nas do siebie tulił i jednoczył.
Ten pierwszy ból tych niedziecinnych wrażeń,
jaki on ślad zostawić w sercu musiał!
Czy kiedykolwiek wierszem go przekażę,
czy też w niemowę zmieni moją duszę!?
To nie jest bajka o wilkach czy zajączku,
to krwawa ziemia i zwęglone świty! –
A ja pisałam łuską lub gałązką
litery dużo większe niż w zeszytach, –
ten wierszyk, do krawędzi przyciśnięty,
by wojna w ciemną noc mi poświeciła,
jaki on był – już tego nie pamiętam.
Spadł pocisk, tamta ściana się skruszyła.
1977 r.
Van Gogh
Nowy dzień. Witaj znów samotności!
Chłodzie chłodów i ciszo nad cisze.
Cyklopową jednookością
niebo dziwi się cudom Paryża.
Wodzisz mnie po granicy istnienia!
Wczoraj byłem królem biesiady,
no a dzisiaj popiół spalenia
na żar moich kolorów opada.
Barwy – martwe.
O, ręce-celnicy!
Świat do sztalug jest przygwożdżony!
Ja – to pomnik na cmentarzysku.
Aż do nieba cyprysy tu płoną.
Niebo burzą jest głucho nabrzmiałe.
Wyginają się pędzle-psy gończe.
Grzbiety gór wzdłuż i wszerz połamało,
kiedy grzmot paleozoik roztoczył.
Widzę, jak się firmament strumieni.
Pasę drzewa – nie owce – po świecie.
W załatanych bólem
kieszeniach
swoje pięści doniosę do śmierci.
Samowity – niesamowity –
nie Cézanne – nie Gauguin – nie Manet –
co mam począć z tym faktem niezbitym,
z tym, że we mnie najwięcej jest mnie?!
„Z Bożej woli dotknięty szaleństwem” –
Mówią o mnie. To zdanie większości.
„Z Bożej woli…”
A więc – wolny jestem…
Dobrej nocy, moja Wolności!
1963
***
Porzucę wszystko. Wierzę w kilometry –
zdyszane, wściekłe i szarpane wiatrem.
Ich bezmiar w swojej władzy ma Demetra,
bogini naszej ziemi i pramatka.
Rozmotaj dla mnie szlaki, o bogini!
Na własnych oczach biec od siebie muszę.
Uratuj mnie, uraduj mnie, bo ginie
dziś moja dusza zapatrzona w inną duszę.
Z czułością i łagodnie, i z oddaniem,
bez trzeźwych kalkulacji, nierozsądnie.
Uratuj mnie rozłąką i dystansem, –
a nie zabiorę z sobą żadnych wspomnień.
Tam, gdzie rozkwita w słońcu gorzki cedrat,
gdzie grom uwięził deszcz w rękawie,
gdzie tylko wiorsty, te drewniane zebry,
pasą się same w zakurzonej trawie –
niechaj się stanie step i góry oraz bory,
niechaj wybuchnie twoja prazłość sroga,
gdy tylko, złe na oko, semafory
spróbują smutkiem zalać moją drogę.
Przełożyła Józefina Inesa Piątkowska