Zima 2024, nr 4

Zamów

„The Silent Twins”: kino autorskie, odważne i odrębne

Letitia Wright i Tamara Lawrance w filmie „Silent Twins”, Wielka Brytania, USA, Polska 2022. Fot. Materiały prasowe Gutek Film

Tym razem Agnieszka Smoczyńska łączy drapieżne spojrzenie z dojrzałością warsztatową. Dowodzi, że jest obecnie najlepszą polską reżyserką.

Historia sióstr June i Jennifer Gibbons została skrojona pod wrażliwość Agnieszki Smoczyńskiej, która już w przejmującej „Fudze” opowiadała o kobiecie zamkniętej w świecie własnych lęków, bólu i wiecznego niepokoju. Z kolei wspomniane „Córki dancingu” pokazywały, że twórczynię interesują outsiderzy i wyrzutkowie buntujący się w autodestrukcyjnej formie. A siostry Gibbons są w końcu emanacją takiego buntu.

Urodzone w 1963 r. bliźniaczki wychowywały się w rodzinie imigrantów z Barbadosu. Ich ojciec pracował w Royal Air Force, co powodowało, że rodzina (one, rodzice plus jeszcze dwie siostry) często zmieniała miejsce zamieszkania. W 1974 r. Gibbonsowie osiedlili się w Walii, która nie okazała się przyjazna dla bliźniaczek. Ich specyficzny barbadyjski dialekt angielskiego oraz kolor skóry narażał je na ciągłe zaczepki i ataki rówieśników (szczególnie, że Gibbonsowie byli jedną z niewielu czarnoskórych rodzin w Haverfordwest).

Efekt? Dziewczynki zaczęły się w sobie zamykać. Dosłownie. Powoli wycofywały się z życia szkolnego, społecznego i rodzinnego, odgradzając się ostatecznie od świata w swoim pokoju. Zamilkły. Komunikowały się tylko ze sobą, tworząc hermetyczny i magiczny świat, do którego dostępu nie mieli nawet ich rodzicie.

June i Jennifer wykreowały coś głębokiego i własnego. Nie pomagała pomoc psychologów i terapeutów. Dziewczyny odseparowały się od świata, tworząc odrębny mikrokosmos z własnym językiem, podejściem etycznym i własną sztuką. Bliźniaczki pisały wiersze, opowiadania i sztuki teatralne, wystawiając je z pomocą swoich lalek oraz zabawek. Mroczne, pełne przemocy opowiadania zaowocowały książką „Pepsi-Cola Addict” (siostry same opłaciły wydanie). Finalnie trafiły do zakładu psychiatrycznego, gdzie spędziły 12 lat. Tam poznały dziennikarkę Marjorie Wallace, której udało się przełamać ich śluby milczenia. W 1986 r. Wallace wydała książkę „The Silent Twins”.

Doskonale się stało, że scenarzystka Andrea Seigel obejrzała w Stanach „Córki dancingu” i zaproponowała ich reżyserce swoją adaptację książki Wallace. Wyobraźnia Smoczyńskiej i jej wyjątkowe, pełne empatii spojrzenie na los kobiet predestynowało ją do zaprezentowania tak specyficznej i hermetycznej historii. „The Silent Twins” to otulona mrokiem opowieść o siostrzanej miłości. Siostry stworzyły więź naznaczoną przemocą, okrucieństwem i toksycznością. Same okazały się pełne sprzeczności. Walczyły w nich różne demony, raz je oświetlając, a innym razem ciągnąć w otchłań. A Smoczyńska lubi tak ambiwalentne kobiety.

Widzi ona w bliźniaczkach ofiary skostniałego systemu, który najpierw je odrzucił i zmielił, a potem wtrącił do zakładu psychiatrycznego. Obie wpadły w sidła narkotyków i nagminnie łamały prawo. Obie miały destrukcyjne i pełne przemocy kontakty z amerykańskimi żołnierzami Navy Seals. Pozostawione same sobie, wykorzystywane przez mężczyzn – mogłyby być idealnymi bohaterkami loachowskiego społecznego kina. Smoczyńską interesuje coś innego. Ona wchodzi do umysłów bliźniaczek. Penetruje ich magiczny świat własną artystyczną percepcją. To jest właśnie największa siła „The Silent Twins”.

Film ma przy tym sporo polskich elementów. Produkuje go zdobywczyni Oscara Ewa Puszczyńska, montuje Agnieszka Glińska, za muzykę odpowiada Marcin Macuk i Zuzanna Wrońska, a nastrojowe, podkreślające wyspiarski klimat lat 70. zdjęcia zrobił Jakub Kijowski. Dużą ich część kręcono zresztą w Polsce.

Smoczyńska znakomicie prowadzi dwie główne aktorki. Znana z „Czarnej Pantery” Letitia Wright jako June i Tamara Lawrence w roli Jennifer tworzą przejmujący obraz jednocześnie kochających się i nienawidzących bliźniaczek. Szczególnie Wright jest charyzmatyczna. Emanuje, w najlepszym rozumieniu tego słowa, gwiazdorskim światłem. Innym jednak niż w „Wakandzie”. 

W oczach sióstr widzimy zarówno ciągłą potrzebę akceptacji otoczenia, dziecięcą radość z zatopienia w swój własny humor i tkwienia w magicznej krainie. Z drugiej strony dostrzegamy ich gniew, nienawiść i pragnienie zemsty. Zemsty na sobie. Zemsty połączonej z poświęceniem i ofiarą. Co ciekawe, najbardziej przerażające spojrzenia bliźniaczek odbijają się w oczach grających je w pierwszej części dzieci – Leah Mondesir-Simmonds i Evy-Arianny Baxter. Wszystko to mogło zostać zagrane bezpieczną kartą hollywoodzkiego horroru o „demonicznych dzieciach”. Reżyserka woli jednak bardzo plastycznym, własnym dla siebie sznytem naznaczyć ich wewnętrzny, przerażający mikrokosmos.

To nic zaskakującego, autorski horror nie jest przecież jej obcy. Nie tylko „Córki dancingu” były przewrotną zabawą wampiryzmem i kinem o zombie. Również nowela „Atlas zła” została oparta na specyficznych ludowych opowiadaniach grozy. W „The Silent Twins” Smoczyńska eksploatuje kolejne filmowe drogi, opowiadając o świecie sióstr z pomocą poklatkowej i lalkowej animacji, która rozpoczyna film w jednym z najoryginalniejszych otwarć, jakie widziałem w światowym kinie! Już od pierwszych sekund wiemy, że zobaczymy kino autorskie, odważne i odrębne. Bardzo mnie to cieszy. Nie ukrywam, że jestem fanem Smoczyńskiej od jej debiutu. Dobrze widzieć, że międzynarodowa machina jej nie zmieliła.

Polskie kino staje się w ostatnich latach coraz bardziej kobiece. Najodważniejsze filmy na festiwalu w Gdyni są kręcone przez gniewne i bezkompromisowa kobiety. Raz robią to z lepszym, a raz gorszym skutkiem. Smoczyńska w „The Silent Twins” dowiodła, że jest obecnie najlepszą polską reżyserką, która łączy drapieżne spojrzenie z dojrzałością warsztatową. Jej anglojęzyczny debiut, z gwiazdą Hollywood na pokładzie, to jej najlepiej wyreżyserowany film w karierze.

Wesprzyj Więź

Ta opowieść zachwyciła mnie wizualnie i emocjonalnie poruszyła. Co więcej, z każdą kolejną minutą po seansie wgryzała mi się coraz mocniej w głowę.

Syrena wypłynęła na szerokie filmowe wody, precyzyjnie wbijając swoje artystyczne zęby.

Przeczytaj też: „IO”. Jak bardzo trzeba być osiołkiem

Podziel się

1
Wiadomość