Najnowszy film Jerzego Skolimowskiego pokazuje maestrię twórcy, który nic już w życiu nie musi, może za to jeszcze dotknąć swoją sztuką czegoś autentycznego. Teraz powalczy o Oscara.
Czy pamiętają Państwo wiersz Wisławy Szymborskiej o tarsjuszu, „zwierzątku małym, złożonym z dwóch źrenic i tylko bardzo już koniecznej reszty”? Zostaje on „cudownie ocalony od dalszej przeróbki”, bo smak z niego żaden, a „na kołnierz są więksi”. Jako zwierzę „niewarte śmierci” jest on „snem” człowieka, co uniewinnia go na „krótką chwilę”.
Utwór ten wrócił do mnie nieoczekiwanie. Przypomniałem go sobie podczas seansu „IO” – najnowszego dzieła Jerzego Skolimowskiego. Punkt wyjściowy jest banalnie prosty, identyczny jak w „Na los szczęścia, Baltazarze” Roberta Bressona (podobno jedynym filmie, na którym reżyser „Bariery” płakał): obserwujemy dzieje osiołka, przekazywanego z rąk do rąk. Czy można taką historią współczesnego widza poruszyć? Powiedzieć coś prawdziwego o naszym „tu i teraz”? Okazuje się, że można.
„IO” to opowieść bardzo w duchu Skolimowskiego, w jakiś przedziwny sposób zbliżona przede wszystkim do jego ostatnich dokonań. W „Czterech nocach z Anną”, jego wielkim powrocie, reżyser pokazał nam swoją empatyczną wrażliwość, uparcie trzymając się bohatera żyjącego na marginesie społeczeństwa. W przewrotnym „Essential killing” przyglądaliśmy się brutalnej walce o przetrwanie. Z kolei „11 minut” to w istocie traktat o przypadkowości życia.
Najnowszy film błyskotliwie zbiera w sobie wszystkie te intuicje, potrzebując do tego zaledwie 84 minut (zasłużona Nagroda Jury w Cannes!). Pokazuje przy tym maestrię twórcy, który nic już w życiu nie musi, może za to dotknąć jeszcze swoją sztuką czegoś autentycznego.
Historia osiołka staje się przede wszystkim trudną lekcją empatii. Skolimowski prezentuje ją z pewnym pomysłem. Wychodzi od klasyka sprzed 60 lat, ale jednocześnie nie zapomina, że sam był polskim odpowiednikiem francuskiej Nowej Fali. Kamera pozostaje blisko tytułowego bohatera (i detali!), konsekwentnie to on, choć przecież niepotrafiący mówić, znajduje się w centrum wydarzeń; ludzie ledwie pojawiają się i znikają. Oczywiście najczęściej musi być bierny, bezsilny wobec nich. Taka to, paskudna, kolej rzeczy. A może ostatecznie Io nie jest całkiem sam?
Znajdziemy w tym filmie pokaz reżyserskich umiejętności Skolimowskiego. Podziw może wzbudzać to, jak operuje on światłem, obrazem (wielkie uznanie dla autora zdjęć Michała Dymka, a także Pawła Edelmana i Michała Englerta!), sposób, w jaki miesza ze sobą różne poetyki, zderzając ze sobą naturalizm z realizmem magicznym. Najbardziej poruszające okazuje się jednak to, o czym już napomknąłem: konsekwentne towarzyszenie osiołkowi – uznanemu przez otoczenie za popychadło czy zbędny balast. Tyle że ten „balast” ma swoje wspomnienia, tęskni, zwyczajnie płacze.
Obserwuje również świat ludzi – od wysypiska śmieci po mszę w prywatnej kaplicy. Ludzi, którzy krzyczą, kłócą się, bywają bezwzględni wobec siebie i zwierząt, są okrutni dla samego okrucieństwa. Io patrzy na nich, dziwi się im, próbuje nawet na swój sposób reagować. Jego spojrzenie to wyrzut sumienia? Nieprzypadkowo w przywołanym na początku wierszu Szymborskiej to, co o sobie wiemy, „starczy na noc bezsenną, od gwiazdy do gwiazdy”. Także nieprzypadkowo w „przygodach” Io zmieniają się krajobrazy. Nie muszą być dokładnie określone. Całość rozgrywa się trochę jak filozoficzna przypowieść, jak mit – nigdzie i zawsze.
Skolimowski prostymi środkami uderza w czuły punkt odbiorców. Nie musi wygłaszać ekologicznych haseł, nawoływać do zmian, uprawiać publicystki. Wystarczy, że pokazuje świat do góry nogami, świat, który – mówiąc za poetką Ewą Lipską – „nam się spruł”. I trzyma stronę istoty słabszej, niewinnej, „niewartej śmierci”, która nikomu nie wyrządziła niczego złego, a mimo to jej los raz za razem napotyka na zło. Trzyma jej stronę, nawet jeśli, a może zwłaszcza wtedy, gdy rządzi tym wszystkim bezduszny przypadek. Takie spojrzenie byłoby aktualne dekady temu, jest takie i dzisiaj.
Tarsjusz z wiersza Noblistki wie, „jak bardzo trzeba być tarsjuszem”. Osiołek z najnowszego filmu Jerzego Skolimowskiego wie to samo: jak bardzo trzeba być osiołkiem. Trzeba też być człowiekiem, choć to z tych trzech najtrudniejsze…
Przeczytaj też: „Brigitte Bardot cudowna”. Doceńmy wreszcie wizjonera
Tekst tak samo czuły, jak film…
Uczucia prezentowane w roli “osiołka” występują w przeżyciach starszych osób…Zastanawiam się na ile były one bliskie p. Skolimowskiemu. Film godny polecenia i obejrzenia.