Zima 2024, nr 4

Zamów

Tęsknota za utraconym królestwem

Elżbieta II, 1976. Fot. The U.S. National Archives

Żal za Jej Królewską Mością Elżbietą II nawet nad Wisłą i Odrą, gdzie przecież nie brakuje codziennych problemów, jest wyrazem pewnej naturalnej, konserwatywnej nuty w człowieku.

Elżbieta II odeszła w epoce, w której elitaryzm, a zwłaszcza ten arystokratyczny, jest źle widziany. Uwiera w życiu publicznym, Kościele, a nawet w popkulturze. Przypominanie o nim naraża na towarzyskie drwiny, krytykują go ludzie kultury i celebryci, sami tworzący dzisiaj swoistą nową arystokrację opinii. Z niechęcią odnoszą się doń dominujące w debacie populizmy prawicowe i lewicowe oraz cancel culture, uważające powojenny konserwatyzm instytucji, porządku prawnego i konsensusu społecznego, którego dzieckiem, chcąc nie chcąc, była również Królowa – za zakurzoną ramotę. Skąd mimo tego bierze się ten powszechny żal po Królowej Elżbiecie?

Wieki minęły od refleksji Pascala, zapisanej w „Myślach”: „Zwyczaj oglądania królów w otoczeniu straży, doboszów i wszystkich rzeczy, które skłaniają do szacunku i trwogi, sprawia, że ich oblicze kiedy jawi się niekiedy samo i bez tych wtórów, budzi w poddanych szacunek i grozę, ponieważ nie oddzielamy w myśli ich osoby od orszaku, który im zazwyczaj towarzyszy. I świat, który nie wie, iż skutek ten płynie z tego zwyczaju, mniema iż płynie z naturalnej siły, stąd słowa: «Boskość maluje się na jego twarzy» itd.”.

Paradoksy epoki pomonarchicznej

Mało kto będzie dzisiaj z przekonaniem twierdzić, że na twarzy jakichkolwiek osobistości maluje się boskość. Dobosze i straże stali się co najwyżej obiektami do zdjęć na Instagramie, dokumentujących pobyty w Londynie i Watykanie. Pascalowski szacunek wobec władców ustąpił plemiennej identyfikacji z przywódcą, ilustrowanej hasztagiem „#murem_za…”. Trwogę budzi co najwyżej perspektywa, że władze mogą cofnąć świadczenia pieniężne na rzecz obywateli.

Dzisiaj Wielka Brytania to już inne społeczeństwo niż w XX wieku. Niemniej, „druga epoka elżbietańska” będzie dla niego przez lata wciąż punktem odniesienia, nawet, jeżeli co jakiś czas będzie go pokrywał kurz zapomnienia

Łukasz Kobeszko

Udostępnij tekst

Wydawałoby się również, że wszelkie gesty symboliczne ilustrujące czyjś majestat, niegdyś wiążący się ze wspominaną przez Pascala grozą, jawią się jako wysoce niestosowne. Im mniej celebry, homagiów i artefaktów tym lepiej, myślimy w epoce, w której otaczają nas niezliczone, mniej lub bardziej potrzebne, do codziennej egzystencji gadżety, a cała komunikacja w świecie handlu, usług i polityki opiera się na reklamie i piarze.

Razi nas „pomponiarstwo” hierarchów kościelnych, choć, nomen omen, wydawałoby się bardzo liberalnym teologicznie Kościele Anglii, którego głową była Elżbieta II nosząca tytuł „Defender of the Faith”, dbanie o zewnętrzną formę liturgii, paramentów i szat liturgicznych (szczególnie w nurcie „High Church” i anglokatolicyzmu) – ma zazwyczaj charakter jak najbardziej tradycjonalistyczny.

Z drugiej strony, nie rażą nas ekstrawaganckie stroje na pokazach współczesnej mody i paradach ulicznych, które przecież jak najbardziej mają znaczenie symboliczne. Coraz częściej spotykamy się z opiniami, że masowe objawy publicznego, a niekiedy wręcz globalnego żalu za rozpoznawalnymi postaciami, mają w sobie coś z nakręcanej przez media zbiorowej histerii, stanowiąc wręcz formę presji, nakazującej każdemu, a przynajmniej korzystającemu z mediów społecznościowych, rozpaczać po śmierci papieży i koronowanych głów.

Wyznacznikiem rzekomej niepokorności myślenia i nie ulegania naiwnym trendom staje się wówczas kolejny hasztag „#nie płakałem po…”. Jednocześnie, mało kogo razi dzisiaj częste uleganie powszechnie obowiązującym i niekwestionowanym wzorcom popkulturowym oraz wyrazy masowego żalu za odchodzącymi z tego świata ludźmi kultury i sportu. Drażnią nas politycy oderwani od rzeczywistości w stopniu level hard, a jednocześnie z zainteresowaniem śledzimy odizolowanych od codzienności i żyjących w świecie piarowej kreacji celebrytów.

Takie są paradoksy czasów, w której przyszło też żyć i odejść królowej Elżbiecie II. Instytucja monarchii może wydawać się zbędna i ekstrawagancka. Z pewnością świat istniałby dalej, gdyby współczesnych, w większości tylko symbolicznych królestw Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, Belgii, Danii, Hiszpanii, Holandii, Monako, Liechtensteinu, Norwegii i Szwecji (a w obliczu obecnego kryzysu Kościoła, niektórzy twierdzą, że również monarchii w Watykanie) zabrakło.

Czy na pewno świat byłby lepszy?

Pytanie jednak, czy na pewno byłby to świat lepszy, piękniejszy i o bogatszym kolorycie? Ośmielam się powiedzieć, że nie. Żal za Jej Królewską Mością Elżbietą II nawet nad Wisłą i Odrą, gdzie przecież nie brakuje codziennych problemów, jest wyrazem pewnej naturalnej, konserwatywnej nuty w człowieku. Pokazuje ona, że leży w niej bardzo głębokie dążenie do mniej lub bardziej artykułowanej identyfikacji z autorytetem symbolicznym. Wraz z całym zestawem towarzyszących jej rytuałów, gestów i symboli.

Te wszystkie „ryty”, pomimo że w dzisiejszej rzeczywistości często odrywają się od pierwotnych, tradycyjnych znaczeń, wciąż stanowią punkt stałego odniesienia w ludzkiej kulturze. Bez tej stałości i ciągłości, aczkolwiek ciągle się reformującej i zmieniającej niektóre formy – jak też zmieniała się Elżbieta II i cała brytyjska monarchia – trudno sobie w istocie wyobrazić ludzkie życie. Człowiekowi, obok różnie dawkowanej dynamiki i zmienności oraz postawy, którą nazywa się anglosaskim terminem resilience, potrzebne są również elementy niezmienne i stałe, które najprościej nazwać jest tradycją.

Stąd, pomimo narzekań różnych obserwatorów, ludzie wciąż będą bardziej płakać po brytyjskiej królowej i papieżach niż po innych postaciach życia publicznego. Przeciętny Kowalski udostępniający na swoim profilu społecznościowym żałobne zdjęcie Elżbiety II nie jest zmanipulowanym przez medialny instynkt stadny nieświadomym naiwniakiem, ale zwyczajnie i w sposób nawet najbardziej podświadomy, szuka na tym świecie stałego i niezmiennego autorytetu. Nawet wówczas, gdy postać Elżbiety II zna już tylko z serialu „The Crown” lub z artykułów na popularnych portalach rozrywkowych.

Królowa mądrego konserwatyzmu

Elżbieta II i jej naturalny konserwatyzm, raczej daleki od wszelkich współczesnych konotacji politycznych tego pojęcia, był niewątpliwie dzieckiem epoki, w której dorastała – doświadczeń II wojny światowej i tego, co w wolnym świecie Zachodu nastąpiło tuż po niej: symbolicznego początku nowej belle epoque.

Był to początek „powojennego konsensusu” społeczno-gospodarczego owocującego budową welfare-state’u, bezprecedensowego rozwoju instytucji demokratycznych, rozkwitu technicznego i kulturalnego oraz pierwszych fundamentów jedności transatlantyckiej i europejskiej. Były to czasy znaczących, choć różniących się od siebie polityków: Winstona Churchilla, Clementa Attlee’go, Konrada Adenauera, Willego Brandta, Roberta Schumana, Alcide de Gasperiego. Amintore Fanfaniego, Aldo Moro, Charlesa de Gaulle`a, Paula Henri-Spaaka, Louisa Beela, Willema Dreesa i Jensa Otto Kraga.

Socjalne reformy dwóch labourzystowskich gabinetów premiera Clementa Attlee (1945–51) oraz kontynuowana przez Partię Konserwatywną do momentu objęcia władzy przez Margaret Thatcher w 1979 r. keynesowska strategia wywoływania popytu wewnętrznego poprzez wzrost płac – doprowadziły do budowy państwa dobrobytu społecznego, ale również do utworzenia w ciągu zaledwie dwóch dekad zrębów relatywnie egalitarnego społeczeństwa w mocno klasowej strukturze społecznej Wielkiej Brytanii. Dzięki niej nastąpiła nacjonalizacja głównych gałęzi przemysłu i niektórych usług oraz rozbudowa narodowego systemu służby zdrowia, którego projekt w czasie wojny opracował torysowski minister zdrowia sir Henry Willink.

Przez większą część życia panowania Elżbiety II Zjednoczone Królestwo wciąż było miejscem: five o’clocków, sklepów z tytoniem i tabaką na Fleet Street, evensongów w Katedrze św. Pawła, bon motów Winstona Churchilla, futbolu klubowego, warty przed Pałacem Buckingham, sympatycznego hełmu „bobb”, autobusów double-decker, ruchu lewostronnego, tostów z okazji Ember Days. A także brytyjskiej inwazji: Beatlesów, Rolling Stonesów, The Kinks (którzy zresztą z typowym brytyjskim humorem śpiewali hymn na cześć królowej Wiktorii i starej, dobrej Anglii jej epoki) i The Who oraz rewolucji punk rocka, która ustami jej głównych aktorów lżyła JKM Elżbietę. Ale czy lży się kogoś, kto jest nam zupełnie obojętny i nie ma dla nas znaczenia?

Wesprzyj Więź

Dzisiaj Wielka Brytania to już inne społeczeństwo niż w XX w., po Brexicie i pandemii, z najmniejszą w dziejach liczbą mieszkańców identyfikujących się z Kościołem Anglii. Niemniej, „druga epoka elżbietańska” będzie dla niego przez lata wciąż punktem odniesienia, nawet, jeżeli co jakiś czas będzie go pokrywał kurz zapomnienia.

Wielu z nas w głębi tęskni za utraconym królestwem, za pascalowskimi doboszami i strażami, za berłem oraz peleryną z gronostajów. Doceńmy więc monarchów i niezmienne autorytety, póki jeszcze przy nas są.

Przeczytaj też: Ukraina daje teraz Europie to, czego tak brakuje współczesnemu pokoleniu Europejczyków

Podziel się

1
Wiadomość

„Wielu z nas w głębi tęskni za utraconym królestwem, za pascalowskimi doboszami i strażami, za berłem oraz peleryną z gronostajów. Doceńmy więc monarchów i niezmienne autorytety, póki jeszcze przy nas są.” Ja w głębi tęsknię za dobrą publiczną służbą zdrowia, godnym wsparciem dla osób niesamodzielnych, zablokowaniem smogu i dobrze opłaconymi nauczycielami.