Nikt we współczesnej polskiej muzyce nie potrafi tak jak on oswoić smutku, zatańczyć go.
Z jego pierwszego albumu pamiętam wersy: „Więc może kiedyś staniesz tu / I to będzie jak ze snu / Znów zasypie śniegiem wiatr / Plaże nie zapomną nas”. Słuchałem tych słów po raz pierwszy, zapętlając utwór w kółko, jakieś pięć-sześć lat temu. Pomyślałem wtedy: ile trzeba mieć w sobie wrażliwości, by ułożyć podobną strofę, i by tak pięknie ją zaśpiewać! Człowiek, który tego dokonał, musi chyba przybywać z innej galaktyki, albo prosto z chmur!
To oczywiście hiperbole, Ralph Kaminski – właściwie Rafał Stanisław Kamiński – nie zjawił się znikąd. Pochodzi z podkarpackiego Jasła. Rocznik 1990. Absolwent Akademii Muzycznej w Gdańsku. Ale reszta się zgadza, jest zjawiskiem absolutnie osobnym i niepowtarzalnym, także w tym znaczeniu, że dystansuje obecnie pozostałych polskich wykonawców. A rynek mamy przecież zaskakująco silny. Dawid Podsiadło (jego zdeklarowany fan i kolega), Artur Rojek, Krzysztof Zalewski, Kortez, Kaśka Sochacka (moja numer 2!), Fisz, Emade, Taco Hemingway, Bartosz Król, Jakub Józef Orliński, Miuosh, Brodka, Kwiat Jabłoni, Hania Rani, Sanah, Michał Szpak (kuzyn Ralpha!). Wymieniam ich chaotycznie, celowo mieszając różne poetyki. Jednak nad wszystkimi góruje dziś Ralph Kaminski, król Rafał z Jasła. Góruje swoją wrażliwością, samoświadomością, głosem, profesjonalizmem, kontaktem z koncertową publicznością. I zdolnością do ciągłych przeobrażeń.
Tak, wiem, tekst ten powoli staje się peanem na cześć jednego artysty, nic na to nie poradzę. Kaminski od kilku lat „kupuje” mnie swoim talentem i autentyzmem. Trudno chować się za hermeneutyką.
Pamiętam ubiegłą jesień, gdy większość znajomych słusznie zachwycała się „Korą” – jego przepięknym albumem z interpretacjami utworów liderki Maanamu. Dla mnie jednak arcydziełem kompletnym pozostaje wcześniejsza „Młodość” – album (co najmniej) dekady, płyta perła, rozciągnięta od operowej wokalizy poprzez bogate aranżacje, aż po intymne ballady o godzeniu się samemu ze sobą, z czasem, z miłością, która odchodzi.
Bo też nie dajcie się zwieść bogactwu brzmieniowemu tego materiału – Kaminski to dziś najwybitniejszy w polskiej muzyce piewca niespełnienia, smutku i nostalgii. Potrafi porywać tłumy „Kosmicznymi energiami”, śpiewając w nich między innymi: „Marznąć razem nigdy nam nie było / To w marzeniach tylko z Tobą latam / W nieśmiałości, samotności tęskno / Odpływają najpiękniejsze lata”. W innych utworach ukochana osoba wraca, „lecz w snach”, las wokoło jest „gęsty” i „ciemny”, „coraz ostrzej widać mrok”, a uczucie okazuje się nieodwzajemnione, do tego ono zabiera muzykowi tytułową młodość, albo inaczej: on sam ją oddaje. Mimo wszystko – jak deklarował już dawniej – zawsze będzie kochał tę osobę, życzy jej wszystkiego najlepszego (trochę jak kiedyś Dylan na „Blood on the tracks”).
Prawda jest taka, że zdobywca Fryderyków jako „artysta roku” i – wcześniej – Paszportu „Polityki” do perfekcji opanował połączenie nastrojowego liryzmu, sięgania po osobiste przeżycia z pewnego rodzaju przystępnością, uniwersalnością. Jego kompozycje mogą porywać słuchaczy swoim urokiem. Nie trzeba muzycznego wykształcenia, by przyznać: „Jakie to piękne!”, po prostu. Tak było przy wspomnianych już debiutanckim „Morzu” i później „Młodości”. Tak jest również na premierowym „Balu u Rafała”.
To album inny niż wybitne poprzedniczki. Zamiast pianina, smyczków i chórków mamy flirt z muzyką elektroniczną, zabawę z konwencją, nawiązania do lat 80., do Andrzeja Korzyńskiego czy wprost – poprzez gościnny występ Piotra Fronczewskiego – do „Akademii Pana Kleksa”. Całość powstała w domowym zaciszu, Kaminski napisał wszystkie utwory i zaaranżował je na komputerze. I choć wolę pianino oraz rozbudowane, smutne ballady, doceniam zarówno pomysł, jak i wykonanie „Balu”, oraz kompozycyjną odwagę jego twórcy.
Inna sprawa, że zmienia się on i jednocześnie nie zmienia. Oczywiście jest więcej rytmu, więcej tańca, oddechu, klimatu beztroski i zabawy. A jednak nieodłączna siostra nostalgia nie znika. Jest przy Rafale, gdy wspomina o „klubach duchach, których nie ma już”, o chłopcach, co już nie potańczą. Wbrew pozorom naprawdę sporo w tym zadumy i tęsknoty za czasami, kiedy kochało się „na zabój”. Ba, kompozycjom towarzyszy znowu wyraźny smutek, który można wręcz „pokroić jak chleb”. Są najbliższe osoby, jak babcia Krystyna, stanowiąca „port”. Ale jest i próba odzyskania przywoływanej, utraconej młodości (miłości też). Są i bolesne wspomnienia: „podstawówka pachnie traumami”, odtrąceniem przez rówieśników, samotnością. „Nie jest łatwo, nie jest łatwo / tańczyć tu i wracać w tamte miejsca” – słyszymy. Ostatecznie „wiatr oceanu tęsknot nie skróci”. Pozostaje czekanie…
W wywiadach Kaminski podkreśla, że najnowszą płytą chciał celebrować wolność i spontaniczność, bo je – jak przyznaje – stracił w ostatnich latach, dopadły go powaga i dorosłość. „Bal” ma być domknięciem pewnego etapu w jego życiu, pożegnaniem, ale bez rozpaczy. I faktycznie, pod koniec albumu pojawiają się deklaracje, że „warto czekać” i „jestem gotów na nową drogę”, by w finale wybrzmiało: „Teraz w końcu się odważę / I pozwolę sobie żyć”.
Gdyby jednak kończyło się prostym optymistycznym wnioskiem, nad całością zawisłby banał, a tak nie jest. Autor „Balu” nie tyle oswaja ciemność i wszystko, co bolesne, ile próbuje je zatańczyć. Wie, że jeszcze tkwi tam, w niełatwej przeszłości, i jest tu, wychylony ku nadchodzącemu. Jest pełen smutku (on albo wykreowana przez niego postać), bo adresatka/adresat jego uczuć „widzi go, nie widząc”, jedno wybrane serce pozostaje dla niego „nieuchwytne”. I co z tym robi? Obraca wszystko w porywającą, chyba najbardziej przebojową na płycie, melodię.
Tylko smutek jest piękny. W muzyce wiedzieli o tym Joni Mitchell i Nick Cave, Leonard Cohen i Elton John, Tom Waits i Carole King, a ostatnio – wspomniani już – Kaśka Sochacka i Kortez. Wie o tym doskonale także Ralph Kaminski. Ale smutek z jego najnowszego albumu ma w sobie coś z finału „Żywotu Briana” Monty Pythonów: w obliczu klęski pozostaje „patrzeć na radosną stronę życia”, mimo wszystko, wbrew wszystkiemu.
I zatańczyć, może trochę jak w słynnej piosence Ultravox, ze łzami w oczach. Tańczyć zanim nadejdzie kres. Przecież wiemy z innego źródła, że tym „balem nad balami” jest życie. A Ralph? Kiedyś, jak sam śpiewa, będą go „nazywać legendami”. Amen.
Przeczytaj też: Sen się skończył
Takich tekstów nam trzeba na wakacje, zobaczyć piękno w muzyce, autentycznej literaturze (dobrej!), prawdzie…Poza sporem.
Kiedy jesteśmy “spaleni słońcem” słuchając Kaśki Sochackiej!
O rety, nie pojmuję zachwytu nad fenomenem Kamińskiego, ale chyba nie muszę? 🙂
Nie musisz, już jest nas dwoje
@anna, @zpm
Ja niestety mam to samo. Ta muzyka zupełnie do mnie nie przemawia.
Już kilka razy próbowałem jakoś się do tego przekonać ale dla mnie teksty są nieco infantylne a muzyka nie pasuje często wręcz do tekstu ja w piosence “Ale mi smutno” (dlatego śpiewam wręcz wesoło…)
Droga Anno,
Posłuchaj jego tekstów…. A jak i to nie pomoże, to pomyśl jaką mamy fantastyczną młodzież….
Ja też nie pojmuję tego zjawiska. Jak czytam te artykuły peany, to kto wie, czy Ralph albo jego menedżer nie zamawiają ich za kasę. Na własne oczy widziałem pod niektórymi dopisane drobnym maczkiem “artykuł sponsorowany”. No i wszystko jasne skad te zachwyty.
Oczywiście, nie każdy musi lubić artystę Kamińskiego i ma do tego prawo. A peany na część np.Zenka już nie muszą być opisane,że są sponsorowane, bo prezes TVP po prostu zleca i już.
No i każdy ma prawo lubić lub nie…na szczęście!
Jestem z pokolenia, które zachwycało się piosenkami Edith Piaf, Juliette Greco, Jacques’a Brela, a u nas Ewy Demarczyk… Entuzjastyczny tekst Damiana Jankowskiego przekonał mnie do wsłuchania się i wpatrzenia w Ralpha Kaminskiego. Zgadzam się: to wielki talent – muzyczny, wokalny, poetycki, sceniczny, plus autentyzm, siła osobowości. Piewca smutku i nostalgii, niespełnionej miłości, po prostu życia. Jednym słowem, wygląda na to,że Podkarpacie daje nam – po Radku Raku, fenomenalnym pisarzu – kolejnego wielkiego artystę. Świat się chyba nie kończy, skoro tyle się zaczyna?
Panie Cezary,
Mądra refleksja! Należy dać Młodym szansę na definiowanie się. Mnie się wydaje, że po roku 1989, mamy wiele sukcesów, ale największy to ten, że wyrosło piękne pokolenie młodych ludzi. Nieustannie się nimi zachwycam, chociaż zdaje się nie nadążam, ale to mi zupełnie nie przeszkadza. Najbardziej cieszę się, gdy się ze mną nie zgadzają, – ileż ja się w takich momentach pod nich uczę! A jeżeli naprawdę nie nadążam, to patrzę z życzliwego dystansu, nawet z daleka wyglądają ładnie.
@Marysia
“(…)ale największy to ten, że wyrosło piękne pokolenie młodych ludzi. ”
A ja nie zgadzam się z takimi uogólnieniami.
Owszem są wśród “pokolenia młodych” wspaniali ludzie ale są też i okropni.
Nie da się uogólniać że jakaś ogromna grupa ludzi jest wspaniała lub w ogólności zła. Bo nie jest ani taka ani taka. Każda grupa składa się z dobrych, utalentowanych osób oraz ze złych, okrutnych, bezdusznych cyników.
Pytanie brzmi – co przeważy w ogólnym rozrachunku ?
“Dla mnie jednak arcydziełem kompletnym pozostaje wcześniejsza „Młodość” – dla mnie też. Uwielbiam tego artystę, świetny artysta ale i wspaniały człowiek
Zorro
Wspaniały artysta i kolejna świetna płyta.O koncertach już nie wspomnę.Niesamowita energia !!!