Zima 2024, nr 4

Zamów

Papież Luciani uśmiechem potrafił przekazywać dobroć Pana

Jan Paweł I, właśc. Albino Luciani, 1978. Fot. Wikimedia Commons

Wczoraj w Watykanie odbyła się beatyfikacja Jana Pawła I. „Uosabiał on ubóstwo ucznia, które polega przede wszystkim na przezwyciężeniu pokusy szukania własnej chwały” – mówił papież Franciszek.

Homilia wygłoszona 4 września 2022 r. w Watykanie podczas mszy beatyfikacyjnej Jana Pawła I

Jezus jest w drodze do Jerozolimy i dzisiejsza Ewangelia mówi, że „wielkie tłumy szły z Jezusem” (Łk 14, 25). Iść z Nim oznacza pójść za Nim, czyli stać się uczniem. A jednak do tych osób Pan kieruje mowę nieatrakcyjną i bardzo wymagającą: nie może być Jego uczniem ten, kto nie kocha Go bardziej niż swoich bliskich, kto nie dźwiga Jego krzyża, kto nie odrywa się od dóbr ziemskich (por. w. 26-27.33). Dlaczego Jezus kieruje takie słowa do tłumu? Jakie jest znaczenie Jego napomnień? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.

Przede wszystkim widzimy wielkie tłumy, wielu ludzi, idących za Jezusem. Możemy sobie wyobrazić, że wielu było zafascynowanych Jego słowami i zdumionych Jego czynami; a zatem widzieli w Nim nadzieję dla swojej przyszłości. Co zrobiłby każdy ówczesny nauczyciel, albo – możemy jeszcze zapytać – co zrobiłby przebiegły przywódca, widząc, że jego słowa i charyzma przyciągają tłumy i zwiększają dla niego uznanie? Tak dzieje się również dzisiaj: zwłaszcza w czasach kryzysu osobistego i społecznego, kiedy jesteśmy bardziej narażeni na uczucia gniewu lub przerażeni czymś, co zagraża naszej przyszłości, stajemy się bardziej bezradni. W ten sposób na fali emocji powierzamy się tym, którzy ze zręcznością i sprytem wiedzą, jak posłużyć się tą sytuacją, wykorzystując lęki społeczeństwa i obiecując, że są „zbawcą”, który rozwiąże problemy. W istocie chcą zwiększyć swój wskaźnik popularności, swoją władzę, wywierane wrażenie, zdolność trzymania wszystkiego w garści.

Boga nie interesują tłumy jak ocean. Nie uprawia On kultu liczb, nie jest bałwochwalcą sukcesu. Wręcz przeciwnie, zdaje się martwić, gdy ludzie podążają za Nim z euforią i łatwym entuzjazmem

papież Franciszek

Udostępnij tekst

Ewangelia mówi nam, że Jezus tak nie czyni. Styl Boga jest odmienny. Ważne jest zrozumienie stylu, jak Bóg działa, bo działa On zgodnie z pewnym stylem. Styl Boga jest odmienny od tych ludzi, bo On nie instrumentalizuje naszych potrzeb, nigdy nie wykorzystuje naszych słabości, aby powiększyć siebie. Tego, który nie chce nas uwieść podstępem i nie chce rozdawać tanich radości, nie interesują tłumy jak ocean. Nie uprawia kultu liczb, nie szuka aprobaty, nie jest bałwochwalcą osobistego sukcesu.

Wręcz przeciwnie, zdaje się martwić, gdy ludzie podążają za Nim z euforią i łatwym entuzjazmem. Zamiast dać się pociągnąć powabowi popularności domaga się od wszystkich, by starannie rozeznali powody, dla których za Nim idą, i konsekwencje, jakie to za sobą pociąga. Istotnie, wielu z tego tłumu mogło pójść za Jezusem, ponieważ mieli nadzieję, że będzie On przywódcą, który wybawi ich od ich nieprzyjaciół, tym, który zdobędzie władzę i podzieli się nią z nimi, lub tym, który dokonując cudów, rozwiąże problemy głodu i chorób.

Można iść za Panem z różnych powodów, a niektóre z nich, musimy to przyznać, są światowe: za doskonałymi pozorami religijnymi można ukryć zwykłe zaspokajanie swoich potrzeb, dążenie do osobistego prestiżu, pragnienie odgrywania znaczącej roli, kontrolowania spraw, żądzę zajmowania miejsc i uzyskiwania przywilejów, dążenie do zdobycia uznania i jeszcze inne. To dzieje się dzisiaj pośród chrześcijan. Ale nie jest to styl Jezusa. I nie może to być styl ucznia i Kościoła. Jeżeli ktoś idzie za Jezusem, troszcząc się korzyści osobiste, pomylił drogę.

Pan domaga się innej postawy. Pójście za Nim nie oznacza wejścia na jakiś dwór czy udziału w orszaku triumfalnym, nie oznacza też otrzymania ubezpieczenia na życie. Przeciwnie, oznacza również „dźwiganie swego krzyża” (Łk 14, 27): tak jak On, brać na siebie ciężary własne i ciężary innych osób, czynić z życia dar, a nie własność, przeżywać je, naśladując hojną i miłosierną miłość, jaką On żywi wobec nas. Są to wybory, które angażują całość istnienia; dlatego Jezus chce, aby uczeń nie przedkładał niczego ponad tę miłość, nawet najdroższych uczuć i największych dóbr.

Ale żeby to uczynić, musimy patrzeć na Niego bardziej niż na siebie, uczyć się miłości, czerpać ją od Ukrzyżowanego. Tam widzimy tę miłość, która daje siebie aż do końca, bez miary i bez granic. Miarą miłości jest miłowanie bez miary. My sami – mówił papież Luciani – „jesteśmy przedmiotem nieprzemijającej miłości Boga” (Anioł Pański, 10 września 1978). Nieprzemijającej: nigdy nie gaśnie w naszym życiu, jaśnieje nad nami i rozświetla nawet najciemniejsze noce. Zatem patrząc na krucyfiks, jesteśmy wezwani do życia tą miłością: do oczyszczenia się z naszych wypaczonych wyobrażeń o Bogu i naszych zamknięć, do miłowania Jego i innych ludzi w Kościele oraz w społeczeństwie, nawet tych, którzy nie myślą tak jak my, nawet naszych nieprzyjaciół.

Miłować, nawet jeśli jego ceną jest ofiara, milczenie, niezrozumienie, samotność, trudności i prześladowania. Tak miłować, nawet za tę cenę, bo – często mawiał błogosławiony Jan Paweł I – jeśli chce się ucałować ukrzyżowanego Jezusa, „nie można nie pochylić się nad krzyżem i pozwolić, by ukłuł cię jakiś cierń z korony, która jest na głowie Pana” (Audiencja generalna, 27 września 1978 r.). Miłość aż do końca, ze wszystkimi jej cierniami: nie rzeczy robione połowicznie, dostosowywanie się czy spokojne życie.

Jeśli nie stawiamy sobie wzniosłych celów, jeśli nie podejmujemy ryzyka, jeśli zadowalamy się wiarą rozwodnioną, jesteśmy – mówi Jezus – jak ci, którzy chcą zbudować wieżę, ale nie obliczają dobrze środków potrzebnych do tego celu; „kładą fundamenty”, ale potem „nie zdołają wykończyć” dzieła. Jeśli z obawy przed utratą siebie rezygnujemy z dawania siebie, zostawiamy rzeczy niedokończone: relacje, dzieło, powierzone nam obowiązki, marzenia, a nawet wiarę. I tak w końcu żyjemy połowicznie – a jakże wielu ludzi żyje połowicznie, także i my! Wiele razy jesteśmy kuszeni, by żyć połowicznie, żyć nigdy nie stawiając decydującego kroku. To właśnie oznacza życie połowiczne – nigdy nie startujemy, nigdy nie ryzykujemy dla dobra, nigdy nie poświęcamy się naprawdę dla innych. Jezus tego od nas żąda: żyj Ewangelią i przeżywaj życie, nie połowicznie, ale aż do końca. Żyj Ewangelią, przeżywaj życie bez kompromisów.

Bracia, siostry, tak żył nowy błogosławiony: w radości Ewangelii, bez kompromisów, miłując aż do końca. Uosabiał ubóstwo ucznia, które polega nie tylko na oderwaniu się od dóbr materialnych, ale przede wszystkim na przezwyciężeniu pokusy postawienia siebie w centrum lub szukania własnej chwały. Przeciwnie, za przykładem Jezusa był pasterzem cichym i pokornym. Uważał siebie za pył, na którym Bóg raczył napisać. Dlatego powiedział: „Pan tak bardzo polecił: bądźcie pokorni. Nawet jeśli dokonałeś wielkich rzeczy, powiedz: sługami nieużytecznymi jesteśmy” (Audiencja generalna, 6 września 1978).

A papież Luciani uśmiechem potrafił przekazywać dobroć Pana. Piękny jest Kościół o obliczu radosnym, obliczu pogodnym, obliczu uśmiechniętym, który nigdy nie zamyka drzwi, który nie czyni serc cierpkimi, który nie narzeka, i nie żywi urazy, który nie jest rozgniewany, Kościół, który nie jest rozgniewany i niecierpliwy, który nie jawi się ponury, który nie cierpi na nostalgię za przeszłością, popadając we wstecznictwo.

Wesprzyj Więź

Módlmy się o to do naszego ojca i brata, prośmy, aby nam wyjednał „uśmiech duszy”, ów jaśniejący, który nie okłamuje: uśmiech duszy; prośmy jego słowami o to, o co sam prosił. Mawiał tak: „Panie, weź mnie takim, jakim jestem, z moimi wadami, z moimi ułomnościami, ale uczyń mnie takim, jakim chcesz” (Audiencja generalna, 13 września 1978 r.). Amen.

KAI

Przeczytaj też: Jan XXIII. Papież, który kochał życie

Podziel się

1
Wiadomość

Niesamowite jak w 30 kilka dni można sobie uśmiechem zasłużyć na bycie „świętym”.
A gdyby ten pan nie był papieżem przez te 30 parę dni to jednak byłby świętym czy nie miałby na to szans ?
A może przed wyborem na papieża się nie uśmiechał ?

Jak tak policzyć ilość „świętych” papieży w XX wieku to jest szok.
Jakie mieliśmy szczęście do „świętych” papieży…

Nie wiem już czy się tym cieszyć czy martwić

Jest taki złośliwy komentarz krążący po wydziałach teologicznych, że po zmianach wprowadzonych przez Jana Pawła II można beatyfikować choćby i chomika. Oczywiście jest to przesada, ale pokazująca zjawisko „inflacji świętości”. Kiedyś święci stanowili przykład i wzór cnót. Dziś nawet nie umiem wymienić kogo w tym roku Kościół wyniósł na ołtarze.

Panie Jerzy2 zanim się kogoś wyśmieje może warto zapoznać się z biografią? Jan Paweł I zanim został Papieżem był niezwykłym księdzem, który „wypowiedział” pakt lokalnych księży z mafią. Włochy toczy i toczył ten robak popierania wzajemnych interesów, zupełnie jak u nas po wsiach (i nie tylko) księża dobijają targów z politykami. Tyle, że mafie odpowiadały za morderstwa, uprowadzenia, kradzieże. A jednak nie bal się im postawić. To z tego powodu, niektórzy snuli podejrzenia o otruciu, choć prawdopodobnie zmarł na serce.

Basiu, biografia Jana Pawła I nie klei się nawet w tak prostych sprawach, jak to, że do niższego seminarium wstąpił po rekolekcjach wielkopostnych, które odbyły się na początku czerwca. Wiem, że post jest ruchomy, ale nigdy nie wypadnie w czerwcu. To, że po śmierci biografię podrasowywano nie jest żadną tajemnicą.

A wersja, że zmarł na serce jest nie do zweryfikowania, bo gdy umarł, to już kilka godzin później nad ranem czekała ekipa od balsamowania zwłok, co jest kompletnie niespotykane, by tak szybko kogoś sprowadzić.

Nie zapominajmy też, że „na serce” nagle i niespodziewanie zmarł patriarcha prawosławny, z którym Jan Paweł I spotkał się na audiencji. To podsyciło plotki, że prawdopodobnie źle podano filiżanki i patriarcha sięgnął po tę dla papieża.

Nie traktuje Pan tych informacji zbyt dosłownie? Nie wiem skąd czerwiec. Pewnie co wydawca to różnice, ale to są detale sprzed stu lat, a on sam miał wtedy 10. Sam proces beatyfikacji zaczął jednak Jan Paweł II, więc to nie tak, że teraz to wymyślono. Odnosząc się do Pana Jerzego. Tak, jakby nie był papieżem miałby duże szanse zostać uznanym błogosławionym. I ogólnie uznanie kogoś błogosławionym szanuję. Problem mam z kanonizacją, a dokładnie tym stwierdzaniem cudu. To uważam za hmmm igranie z Bogiem.

Nie, nie traktuję. Biografia Jana Pawła I jest bardzo mocno ugrzeczniona. Od drobiazgów, jak wspomniane dorabianie wielkopostnej legendy, czy omijanie niewygodnych szczegółów w przypadku chrztu, po poważne rzeczy, jak okoliczności wyboru na papieża (był jednym z dwóch nominantów Pawła VI, czego wprost zakazuje prawo kanoniczne). Sama historia jego krótkiego pontyfikatu i nagłej śmierci nadaje się na scenariusz dobrego kryminału, co ciekawe jest też tam polski wątek w osobie mieszkającego z nim drzwi w drzwi ks. Juliusza Paetza, przez którego pokój wpuszczono naprędce balsamistów.

Prawdy pewnie już nie poznamy, bo procesy beatyfikacyjne mają to do siebie, że decyzja o świętości zamyka wszelkie dalsze prace historyczne. Dokumenty są utajniane, a spisana hagiografia staje się jedyną obowiązującą.

A skąd pewność, że opowieść o rekolekcjach jest „dodaną legendą”? Może jest, może nie. Pan też może się czasem mylić. Nie sądzi Pan? Kto powiedział, że w 1922 rekolekcje nie mogły być wygłoszone po Wielkanocy? Te same wielkopostne, które mnisi głosili gdzie indziej przed, bo objechanie wielu miejsc wymaga czasu. I nie chodzi o to czy hipoteza ta jest prawdziwa tylko, że ma Pan zwyczaj orzekać. Jakby wiedział wszystko. Natomiast co do samego wyboru to już inny temat. Wątpliwości było więcej, choćby ta znana, że prosił, żeby go nie wybierano. No i śmierć na zawsze pozostanie zagadką. A jednak mowa jest bardziej o działalności przed wyborem.

@Basia
„Problem mam z kanonizacją, a dokładnie tym stwierdzaniem cudu. To uważam za hmmm igranie z Bogiem.”

Mam dokładnie ten sam problem.

uzdrawia Bóg a nie człowiek. Jak więc stwierdzić, że akurat ten konkretny cud wydarzył się za rzekomym „wstawiennictwem” danego zmarłego ? Bo tak stwierdza osoba, która to mówi ?

A co jeśli w tym samym okresie dana osoba modliła się zarówno do JPI, Maryi, Św. Benedykta, Św. Kingi etc. ?
Komu wówczas przypisać to rzekome wstawiennictwo ?
Na spółkę wszystkim ?

Skoro można „modlić się do zmarłych” (a gdzież ich dusze przebywają ?) to czy ja mogę modlić się o wstawiennictwo do zmarłego 30 lat temu swojego dziadka a gdy cud się dokona domagać się jego kanonizacji ?

Basia, skąd pewność? Bo okoliczności były znane, ale nie warte pokazania w biografii. Rekolekcje były specjalne, organizowane przez kapucynów, a zorganizowano je po aferze z miejscowym proboszczem, który dopuścił się pedofilii. No ale niezbyt to wygląda, gdy okazuje się, że drogą do powołania były rekolekcje zorganizowane w związku ze skandalem, więc grzeczniej wygląda, że były wielkopostne. Niby drobiazg, ale pokazuje jak pudruje się współczesne hagiografie

Z tym, że prosił, by go nie wybierać, to też troszkę bajka, tak jak z Janem Pawłem II i słowami, że nie zabiegał o wybór. Tak jak Karol Wojtyła zabiegał, tak Albino Luciani chciał by go wybrano. Z resztą jeszcze za życia Pawła VI o tym wiedział, bo był namaszczonym następcą. Co do śmierci, to też wiadomo komu niespodziewanie się naraził i dlaczego jego usunięcie było konieczne.

No to zmienia postać rzeczy, ale… nie w jego temacie, a kościoła ogółem. W hagiografii zmienia niewiele, więc raczej nie jest to gładzenie życiorysu, a historii kościoła. A więc komu się Pana zdaniem naraził najbardziej?

Owszem, do tego zmierzam, że wygładzanie jego życiorysu służy bardziej ukryciu historii Kościoła, niż jego osobistej. Z drugiej strony, beatyfikacja ot tak, by to ukryć, zatuszować i uciąć dalsze pytania nie jest czymś, co świadczy o jego prywatnych zasługach.

Co do pytania o narażenie się, to jest to dość proste. Jan Paweł I został wybrany jako papież ugodowy. On słynął z tego, że się nie wychylał, a jego pontyfikat miał zagwarantować święty spokój. Tym bardziej niepokój mogła wywołać jego pierwsza i w sumie jedyna duża zapowiedź, jaką była kompletnie niespodziewana próba reformy Banku Watykańskiego. Którą przerwała śmierć papieża, a następca jakoś się do tego nie palił, mimo wyjątkowo długiego pontyfikatu. A w tej aferze ludzie ginęli, czasami w wyjątkowo brutalny sposób (np. dyrektor powiązanego banku Ambrosiano, którego znaleziono powieszonego na moście w Londynie). Śmierć Jana Pawła I była wyjątkowo na rękę wielu.

Podzielam sarkazm jerzego2 dotyczący praktyki wynoszenia na ołtarze wszystkich po kolei ostatnich papieży (biedny Pius XII, niesprawiedliwie pominięty, względy polityczne). Ale uważam, że akurat Albino Luciani zasługuje na uznanie świętości, wcale nie dlatego, że został papieżem (jak sugeruje jerzy2), bo papieżem niestety być nie zdążył, a szkoda! On miał szczery zamiar zreformować kurię rzymską i realizować swój ideał prostoty i ubóstwa. Nie był klerykałem (w przeciwieństwie do Jana Pawła II, który klerykalizm umocnił). Poznałem sylwetkę Albina Lucianiego dzięki dwuczęściowemu filmowi fabularnemu zrobionemu przez włoską kinematografię. Poruszający film, piękna franciszkańska postać. Dopiero papież Franciszek podjął jego niezrealizowane plany…