Patrząc na historię chrześcijaństwa, trudno odnieść wrażenie, że „umiłowane ostatnie miejsce” okazywało się jego świadomym wyborem. Raczej były to wybory indywidualne ludzi, którzy Ewangelię brali na serio.
Inspiracją na całe życie małego brata Jezusa Karola de Foucauld, kanonizowanego w tym roku, stały się usłyszane od księdza Henriego Huvelina słowa: „Chrystus zajmował tak dalece ostatnie miejsce, że nikt nie mógł Mu go odebrać”. Życie Karola na Saharze, wśród muzułmańskich Tauregów, stało się autentyczną tęsknotą za „umiłowanym ostatnim miejscem”, którego ciągle szukał we wszystkich wymiarach swojego życia. Wierzył bowiem głęboko, że Jezus wybrał ostatnie miejsce, by być z wszystkimi żyjącymi na marginesie świata.
Chrystus wybrał nie tylko miejsce ostatnie, ale wręcz miejsce przeklęte. Odrzucony i wyszydzony, wyrzucony poza miasto i powieszony na krzyżu: „Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie” (Pwt 21, 23).
Nie z umiłowania „ostatniego miejsca” chrześcijanie tworzyli w Europie getta dla Żydów. Nie inspirowali się nim też raczej kolonizatorzy w Afryce, Ameryce, Azji i w Australii
Czy stał się to świadomy wybór chrześcijaństwa? O takim wyborze pisał św. Paweł: „Wydaje mi się bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; my głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie, my niemocni, wy mocni; wy doznajecie szacunku, a my wzgardy. Aż do tej chwili łakniemy i cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani i skazani na tułaczkę, i utrudzeni pracą rąk własnych. Błogosławimy, gdy nam złorzeczą, znosimy, gdy nas prześladują; dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają. Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aż do tej chwili” (1 Kor 4, 9-13).
Aby dokonać wyboru „umiłowanego ostatniego miejsca”, który nie ma nic wspólnego z fałszywą pokorą i stawianiem chrześcijaństwa w roli „cierpiętnika świata”, trzeba przyjąć i zaufać, że Chrystus wybrał ostatnie miejsce, abyśmy uwierzyli, że w sercu Boga mamy swoje pierwsze i niepowtarzalne miejsce: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (…) Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8, ).
Z tego przekleństwa fałszu bycia nikim przed ludźmi, we własnych oczach i przed Bogiem, „Chrystus nas wykupił – stawszy się za nas przekleństwem, bo napisane jest: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie – aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha” (Ga 3, 13-14).
Patrząc na historię chrześcijaństwa, trudno odnieść wrażenie, że „umiłowane ostatnie miejsce” okazywało się jego świadomym wyborem. Raczej były to wybory indywidualne ludzi, którzy Ewangelię brali na serio. Po edykcie mediolańskim, chrześcijanie zażądali dla siebie praw czy przywilejów.
I nie jest to kwestia przeszłości. Przed pokusą żądania szczególnego traktowania chrześcijaństwa i Kościoła w Polsce przestrzegał kilka dni temu na Jasnej Górze prymas abp Wojciech Polak: „Nie tak będzie między wami – mówił swoim uczniom Jezus. Nie na tym polega wolność dzieci Bożych. Ona nie opiera się na zadekretowanych zabezpieczeniach czy prawnych wzmocnieniach. Nie jest zależna i nie oczekuje, by ochraniały ją jakieś ludzkie projekty. Nie odwołuje się do przymusu i siły. Ona kształtuje się w sercach i sumieniach wszystkich, którym – jak wskazywał nam Apostoł Paweł – Bóg daje Ducha Syna swego. Trzeba nam więc prosić o tego Ducha, który jest gwarantem tej prawdziwej wolności, a nie o jakieś zewnętrzne «podpórki», które mają nas (wierzących) wzmocnić, ochronić czy zabezpieczyć”.
Chyba nie z umiłowania „ostatniego miejsca” chrześcijanie tworzyli w Europie getta dla Żydów, spychając tę społeczność na margines praw i przywilejów, wyrzucając raz po raz z miast albo wręcz organizując pogromy. I nie tak działo się nie tak dawno. Pod koniec lat 30., a więc kilka lat przed nazistowskimi zarządzeniami, żądano we Lwowie „Dnia bez Żydów. Urzędowego ghetta”. A potem jeszcze Marzec ’68.
Ewangelicznym „ostatnim miejscem” nie inspirowali się raczej europejscy kolonizatorzy w Afryce, Ameryce, Azji i w Australii. Kilkanaście dni temu papież Franciszek w ramach pokutnej pielgrzymki do Kanady przepraszał za pychę i wynikające z niej niewyobrażalne krzywdy wyrządzone ludności autochtonicznej: „Przychodzimy tego wieczora do Ciebie z naszym cierpieniem wewnętrznym. Przynosimy Ci nasze oschłości i znoje, traumy spowodowane przemocą, jakiej doznali nasi bracia i siostry z rdzennych ludów. (…) My wszyscy, jako Kościół, potrzebujemy uzdrowienia: uzdrowienia z pokusy zamykania się w sobie, wybierania obrony instytucji zamiast poszukiwania prawdy, przedkładania władzy doczesnej nad ewangeliczną służbę”. I dodał, że Kościół musi być zdolny „wziąć w objęcia każdego syna i córkę”, być otwarty dla wszystkich i przemawiać do każdego – nie iść przeciwko nikomu, lecz wychodzić naprzeciw wszystkim”. To jest możliwe tylko wówczas, gdy chrześcijaństwo uzna, że jego miejsce w świecie nie jest uprzywilejowane.
Ale na szczęście są tacy chrześcijanie, jak św. Karol de Foucauld, i jest takie oblicze chrześcijaństwa, które autentycznie umiłowało ostatnie miejsce dla siebie, aby w centrum swego doświadczenia postawić najsłabszych, najbardziej kruchych, bezdomnych, pozbawionych praw, zranionych w Kościele, marginalizowanych z powodu swojego statusu ekonomicznego, pochodzenia, języka, religii, orientacji…
Jestem od tygodnia, po raz kolejny, w Domu Chłopaków w Broniszewicach. Tu rzeczywiście Ewangelia ukazuje swe żywe oblicze i dla sióstr oraz ich świeckich pracowników i wolontariuszy, chłopcy z niepełnosprawnością są w centrum, na „umiłowanym pierwszym miejscu”. Każdy dzień jest tu „przyjęciem”: „Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych”. A przecież jeszcze nie tak dawno posiadanie takiego dziecka było przekleństwem dla społeczeństwa, rodzin. Przypadki ukrywania osób z niepełnosprawnością w komórkach i chlewach nie były odosobnione.
Takie miejsca jak Broniszewice dają nadzieję, że chrześcijaństwo, przy całym swoim głębokim kryzysie, może mieć naprawdę ciągle pozytywne oblicze. Przyznana kilka dni temu przez „Dzień dobry TVN” nagroda „Super Pozytywka” jest jak najbardziej zasłużona dla moich sióstr dominikanek.
To samo można powiedzieć o pozostałych nominowanych. Szczególnie chciałbym podziękować za to, co robi dr Paweł Grabowski, którego mogłem poznać wiele lat temu, w czasie moich studiów w Krakowie. Paweł wyjechał na Podlasie, by otworzyć tam pierwsze wiejskie hospicjum Proroka Eliasza w Michałowie. Oto chrześcijaństwo.
Przeczytaj też: Ludmila Javorová, kobieta ksiądz