Dla wielu osób stała się bohaterką masakry w Columbine, pierwszą protestancką męczennicą od wieków. Rozeszło się, że morderca trzymał ją na muszce i zapytał, czy wierzy w Boga. Miała zginąć, wyznając wiarę. Jak było naprawdę?
Jest w galerii sław męczenników – ogłosił duszpasterz Cassie na jej pogrzebie. To nie była przesada. Ceniony religioznawca przewidywał, że Cassie zostanie pierwszym oficjalnie uznanym protestanckim męczennikiem od szesnastego wieku.
– To doprawdy niezwykłe – powiedział. – Różni pastorzy podsycają ogień tego męczeństwa i wygląda na to, że w trakcie jej opowiadania ulepszali tę historię. Zaczęła żyć swoim życiem.
W magazynie „Weekly Standard” Joseph Bottum porównywał Cassie do Perpetui i Felicyty, męczennic z trzeciego wieku, przywołując „opowieści o tysiącach wczesnych chrześcijan, którzy z radością szli na śmierć w rzymskich amfiteatrach”. Odzew przypominał religijne Wielkie Przebudzenie z osiemnastego wieku, uważał Bottum. Wieścił, że nowe pokolenie przekształci krajobraz kulturalny. Później mówił też o narodowym przebudzeniu sumienia, „drżącego tuż przed wyzwoleniem… Coraz szerzej roznosi się wiara, że ta cała pornograficzna, przemocowa, anarchistyczna katastrofa zwaną amerykańską kulturą zostanie zmieciona”.
Gdyby wszystko ułożyło się inaczej, to Val mogłaby zostać bohaterką ewangelikanów: odważna dziewczyna, która poczuła siłę pocisku ze strzelby, ale stanęła w obronie swojego Odkupiciela. Dała świadectwo wiary, a On ją ocalił. Ileż nadziei dawałaby taka opowieść
To była potężna opowieść. Brad i Misty dzięki niej doznali wielkiej ulgi. Należało im się. Nieprzyjaciel już wcześniej brał na cel ich córeczkę. I w tym pierwszym starciu wygrał.
Gorzki konflikt
To było opętanie, proste i oczywiste; tak postrzegała to Misty. Nieprzyjaciel zakradł się do ich domu dziesięć lat wcześniej, ale pozostawał w ukryciu do zimy 1996 roku. Odkryła jego obecność tuż przed Bożym Narodzeniem. Właśnie odeszła z pracy, zostawiła za sobą posadę analityczki finansowej w firmie Lockheed Martin. Chciała być lepszą matką, taką na pełny etat. To była wymagająca zmiana i Misty szukała oparcia w Biblii. Znalazła egzemplarz w pokoju Cassie, ale tak odkryła też stosik listów. Budziły niepokój.
To była żarliwa korespondencja między Cassie i przyjaciółką. Przyjaciółka narzekała na nauczycielkę, aż w końcu zasugerowała: „Pomożesz mi ją zamordować?”. Kartki wypełniały ostre rozmowy o seksie, okultyzmie i magicznych zaklęciach. Pojawiał się w nich refren: „Zabij rodziców!… Niech te łajzy zapłacą za twoje cierpienie… Mord to jedyny lek na wszystkie twoje problemy”.
Misty znalazła tylko listy napisane przez przyjaciółkę, ale i tak sugerowały przychylną adresatkę. Pojawiały się w nich koktajle z krwi i wampiry, w opisach i na ilustracjach. Nauczycielka, zadźgana nożami rzeźniczymi, leżała we własnej krwi. Postacie podpisane Mamuś i Tatuś kołysały się powieszone na swoich jelitach. W ich piersi wbito zakrwawione sztylety. Na nagrobku widniał napis: „Tatuś i Mamuś Bernallowie”.
„Ciągnie mnie w te wykręcone rzeczy” – napisała przyjaciółka w jednym liście. „Muszę się zabić, musimy zamordować twoich rodziców. Szkoła to kurwa jakaś, zabij mnie i swoich rodziców, potem siebie załatw, to nie pójdziesz do więzienia”.
Misty zadzwoniła do Brada, który wtedy był szeryfem. Czekali na Cassie, aż wróci do domu. Na początku próbowała wszystko bagatelizować. Potem się rozzłościła. Nienawidziła ich, wyrzuciła z siebie. Przyznała, że ona też pisała listy. Krzyczała, że ucieknie. Groziła, że się zabije.
Wielebny Dave McPherson, duszpasterz młodzieży w West Bowles, doradził Bradowi i Misty, że powinni być stanowczy. – Pozbawić ją telefonu, pozamykać zamki, zabrać ze szkoły – poradził im. – Nie wypuszczać z domu bez nadzoru.
Tak zrobili. Przenieśli Cassie do prywatnej szkoły. Wypuszczali ją z domu tylko na spotkania kółka młodzieżowego w kościele.
Zaczął się gorzki konflikt.
– Na początku nas nienawidziła – opowiadał wielebny McPherson.
Straszyła, że ucieknie, i wpadała w dzikie, wulgarne szały.
„Zabiję się!” – krzyczała, jak wspominał Brad. „Chcecie patrzeć? Zrobię to, zobaczycie. Zabiję się. Tu się dźgnę, prosto w serce”.
Cassie cięła się w nadgarstki i biła po głowie. Zamykała się w łazience i uderzała głową w umywalkę. Kiedy była sama w swoim pokoju, waliła nią w ścianę. Przy rodzinie była markotna, odpowiadała pojedynczymi sylabami. „Nie ma nadziei dla tej dziewczyny” – myślał wielebny McPherson. „Nie takiej, jaką my dla niej mamy”.
Cassie opisała te przejścia w notatniku, który rodzice odnaleźli po jej śmierci: „Nie umiem oddać słowami, jak bardzo cierpiałam. Nie wiedziałam, jak sobie z tym radzić, więc raniłam swoje ciało […] Myśli samobójcze nie dawały mi spokoju całymi dniami, ale za bardzo się bałam, by to zrobić, więc «kompromis» polegał na tym, że drapałam ręce i nadgarstki metalowym pilnikiem, aż poleciała krew. Bolało tylko przez kilka minut, potem już nic nie czułam. Po wszystkim jednak bardzo paliło, ale i tak myślałam, że na to zasłużyłam”.
Wyzwolenie
Cassie wyzwoliła się od Nieprzyjaciela nagle, pewnej nocy trzy miesiące później. Było po zmierzchu, trwała msza dla młodzieży w Rocky Mountains. Cassie dała się porwać muzyce i naglę zaczęła płakać. Zaczęła mówić coś do koleżanki, histeryzowała. Koleżanka prawie nic nie zrozumiała. Kiedy Misty po nią przyjechała, Cassie do niej podbiegła, przytuliła ją i powiedziała:
– Mamo, zmieniłam się. Totalnie się zmieniłam.
Brad i Misty nie dowierzali, ale zmiana była trwała.
– Wyszła z domu, będąc zagniewaną, mściwą, gorzką dziewczyną. Wróciła odmieniona – wspominał wielebny Kirsten.
Po nawróceniu Cassie z entuzjazmem chodziła na msze dla młodzieży, nosiła bransoletkę z napisem CBZJ? – Co By Zrobił Jezus? – i zgłosiła się jako wolontariuszka do programu pomocy dla byłych osadzonych.
Jesienią tamtego roku Brad i Misty zgodzili się na przenosiny do Columbine. Do ostatnich dni życia ich córka zmagała się z presją społeczną. Nie poszła na bal dla absolwentów w ten ostatni weekend. Dzień przed śmiercią przewodniczący jej kółka młodzieżowego spotkali się na zebraniu. Jednym z jego tematów było: „Jak sprawić, by Cassie lepiej się wpasowała?”.
Inne męczeństwo?
Brad i Misty Bernallowie chętnie opowiadali historię Cassie. Kilka tygodni po masakrze z 20 kwietnia 1999 roku podało ją już wiele mediów. Jednak w tym czasie pojawiły się jeszcze dwie historie o męczennikach. Relacja Valeen Schnurr była w dużym stopniu podobna do tej o Cassie, chociaż miała inną chronologię i zakończenie. Val została zastrzelona przed rozmową o Bogu. Dylan wycelował ze strzelby pod stołem i kilka razy wystrzelił, zabijając Lauren Towsend, raniąc Val i jeszcze jedną dziewczynę. Val dostała odłamkami w ramiona i tułów, a Dylan poszedł dalej.
Upadła na kolana, a następnie na czworaka. Z trzydziestu czterech ran, które odniosła, lała się krew.
– Boże, Boże, Boże, nie pozwól, żebym umarła – modliła się.
Dylan się odwrócił. To ci dopiero.
– Bóg? Wierzysz w Boga?
Zawahała się. Może powinna milczeć. Nie. Powie to.
– Tak. Wierzę w Boga.
– Dlaczego?
– Bo wierzę. I moi rodzice tak mnie wychowali.
Dylan przeładował, ale coś odwróciło jego uwagę. Odszedł. Val odczołgała się w bezpieczne miejsce.
Kiedy się stamtąd wydostała, przewieziono ją do St. Anthony’s Hospital i od razu położono ją na stole operacyjnym. Jej rodzice, Mark i Shari, byli przy niej, kiedy odzyskała przytomność. Od razu zaczęła wyrzucać z siebie, co się stało. Doszła do pełni zdrowia, a jej wersja nigdy się nie zmieniła. Potwierdzali ją liczni świadkowie.
„Jesteś pewna, że to było tak?”
Opowieść Val wyszła na jaw w tym samym czasie, co historia Cassie – w popołudnie dnia ataku. Jednak do mediów dotarła tydzień później. Nigdy nie przykuła dużej uwagi.
Gdyby wszystko ułożyło się inaczej, to Val mogłaby zostać bohaterką ewangelikanów: odważna dziewczyna, która poczuła siłę pocisku ze strzelby, ale stanęła w obronie swojego Odkupiciela. Dała świadectwo wiary, a On ją ocalił. Ileż nadziei dawałaby taka opowieść. Do tego jej bohaterka była żywa, mogła głosić dobrą nowinę.
Wyszło inaczej. Częściej postrzegano Val jako uzurpatorkę.
– Ludzie myśleli, że jestem naśladowczynią – wspominała. – Myśleli, że opowiadałam tak, bo kopiuję. Wiele osób po prostu mi nie wierzyło.
Im bardziej rosła sława Cassie, tym silniej odrzucano Val. Szczególnie niepokojący był wiec młodych ewangelikanów. Val opowiedziała swoje przeżycia tłumowi, który zebrał się, by oddać cześć Cassie i Rachel Scott. Przyjęto ją bardzo chłodno.
– Nikt nie mówi wprost, że to się nie wydarzyło – opowiadała. – Sugerowali naokoło, na przykład pytali: „Jesteś pewna, że to było tak?”. Albo: „Czy twoja wiara naprawdę jest tak silna?”.
Miała oparcie w rodzicach, ale i tak ją to przybiło.
– To dołuje – mówiła. – Bo wiem w sercu, gdzie byłam i co powiedziałam, ale ludzie mi nie wierzą. I to boli mnie najbardziej.
Sława męczennicy
Sława Cassie rosła. Wielebny Kirsten ruszył w ogólnokrajową trasę, podczas której głosił nowinę.
– Weźcie na arkę tylu, ilu zdołacie – nawoływał.
Nim skończyło się lato, lokalna grupa młodzieżowa Revival Generation rozkwitła z zaledwie kilku miejscowych kółek do organizacji z filiami we wszystkich pięćdziesięciu stanach. W całym kraju zorganizowano serię spotkań z ocalałymi z Columbine. Wzmianka o Cassie sprawiała, że nastoletnie dziewczęta szturmowały scenę.
Sława potrafiła uderzyć do głowy. Brad i Misty już byli w swoim świecie celebrytami – błogosławieni rodzice męczennicy – jednak oparli się pokusie i żyli skromnie, jak zawsze. Przez pewien czas Brad Bernall witał wiernych na niedzielnej mszy w zborze West Bowles. Wrócił do tego wolontariatu tuż po pogrzebie Cassie. Uśmiechał się przy każdym uściśnięciu ręki. Te uśmiechy wyglądały na szczere, ale przebijał przez nie ból.
Na początku maja wspólnota zatrudniła eksperta od żałoby i przeprowadziła grupowe spotkania, otwarte dla każdego członka zbolałej społeczności.
Pierwsza dotarła Misty. Brad mógł się trochę spóźnić, powiedziała – miał bardzo zły dzień. Od jej śmierci nie był w pokoju Cassie, ale tego wieczora poszedł do niego sam. Przyjechał roztrzęsiony, pomniejszał swoje własne trudności i oferował pomoc. Tak samo Misty.
Boże, dlaczego to się dzieje?
Emily Wyant patrzyła z niedowierzaniem, jak opowieść o Cassie nabiera rozgłosu.
– Dlaczego tak mówią? – pytała matkę.
Emily chowała się pod stołem z Cassie. Były zwrócone ku sobie. Emily patrzyła Cassie w oczy, kiedy Eric do niej strzelił. Emily dokładnie wiedziała, co się wydarzyło.
Kiedy zaczęła się strzelanina, Emily powinna była być w laboratorium. Ale niedługo miała klasówkę, dzień wcześniej opuściła lekcję i nie była przygotowana. Nauczyciel wysłał ją do czytelni, żeby przejrzała notatki. Usiadła przy oknie, współdzieląc stół z inną dziewczyną – Cassie Bernall, która czytała „Makbeta”. Wtedy usłyszały hałas na zewnątrz. Kilka osób podeszło do okna, żeby zobaczyć, co się dzieje, ale się rozeszły. Emily też wstała rzucić okiem, dostrzegła dzieciaka biegnącego przez boisko – i usiadła, wracając do notatek.
Kilka minut później Patti Nielson wbiegła z krzykiem i kazała wszystkim paść na podłogę. Cassie i Emily weszły pod stół i próbowały wznieść barykadę, układając wokół siebie krzesła. Dzięki temu czuły się nieco bezpieczniej.
Cassie kucała bliżej okna, patrzyła w głąb pomieszczenia. Emily była po drugiej stronie stołu, zwrócona twarzą ku Cassie. Dzięki temu miały ze sobą kontakt i mogły widzieć całą czytelnię. Co prawda krzesła trochę przeszkadzały w obserwacji, ale nie zamierzały ich przesuwać. To była jedyna osłona, jaką miały.
Emily usłyszała strzały dobiegające z głębi korytarza – pojedyncze, nie serie. Wybrzmiewały coraz bliżej. Drzwi się otworzyły; usłyszała, jak wchodzą. Strzelali, rozmawiali ze sobą, krzyczeli do siebie, na przykład: „Kto chce dostać następny?”. Emily obejrzała się przez ramię. Zobaczyła kogoś przy kontuarze, właśnie podskakiwał albo padał. Zamachowcy chodzili tam i z powrotem, straszyli i strzelali. Emily mogła im się przyjrzeć. Nigdy wcześniej ich nie widziała – chodziła do drugiej klasy – ale była pewna, że umiałaby ich rozpoznać, gdyby zobaczyła ich ponownie.
Dziewczyny szeptały do siebie.
– Boże, Boże, Boże, dlaczego to się dzieje? – pytała Cassie. – Chcę iść do domu.
– Wiem – odpowiedziała Emily. – Wszyscy chcemy się stąd wydostać.
Pomiędzy tymi wymianami zdań Cassie cicho się modliła. Eric i Dylan przeszli koło nich kilka razy, ale Emily nie spodziewała się, by mogli wejść pod stół i zacząć do nich strzelać. Eric zatrzymał się przy nich, po stronie Cassie. Emily widziała jego nogi i buciory, ustawione dokładnie przy prawym profilu Cassie. Nie odwróciła się. Emily nie musiała – kucała prostopadle do Erica, więc mogła patrzeć na Cassie i widzieć Erica po lewej stronie. Eric uderzył w stół, a potem zniżył się, by spojrzeć.
– Akuku – powiedział.
Kucając, Eric wystawił lufę strzelby pod blatem. Nie zastygł na długo ani nie zniżył się na tyle, by Emily mogła zobaczyć jego twarz. Dostrzegła tylko upiłowaną lufę. Była ogromna. Spojrzała w brązowe oczy Cassie. Wciąż się modliła. Nie było czasu na słowa. Eric strzelił Cassie w głowę.
Wszystko stało się przytłumione. Strzał był tak głośny, że na trochę pozbawił Emily słuchu. Wcześniej alarm pożarowy był nie do zniesienia, a teraz ledwo go słyszała. Zobaczyła migoczące światła na korytarzu. Nogi Erica odwróciły się.
Wszyscy zginiecie
Niedaleko, zaledwie kilka kroków obok, przy kolejnym stole, na widoku, siedziała Bree Pasquale. Zabrakło dla niej miejsca pod stołem, tyle było dzieci, kiedy tam dotarła – nie zmieściła się, więc usiadła na podłodze.
Bree była nieco dalej od Cassie niż Emily – ona była najbliżej – ale miała szersze pole widzenia. Ona też widziała Erica, kiedy podchodził ze strzelbą w prawej ręce, widziała, jak dwa razy uderzył w blat nad Cassie lewą ręką i powiedział: „Akuku”. Kucnął, balansując na palcach, wciąż trzymając się blatu wolną ręką. Cassie wyglądała na zrozpaczoną, uniosła ręce i zatrzymała je przy twarzy. Eric wystawił lufę strzelby i wypalił. Ani słowa.
Tym razem Eric był niechlujny: wypalił z jednej ręki, w nieporadnym przysiadzie. Strzelba odbiła, kolba uderzyła go w twarz. W którymś momencie ataku złamał nos – śledczy przypuszczali, że stało się to właśnie wtedy. Eric stał plecami do Bree, więc nie mogła tego widzieć, ale dostrzegła za to, jak z impetem przeładowuje i ze strzelby wypada czerwona łuska. Poleciała na podłogę. Bree spojrzała pod stół. Cassie już leżała, krew wsiąkała w rękaw jej jasnozielonej koszulki. Emily wyglądała, jakby nic jej nie było.
Bree była odsłonięta, siedziała zaledwie kilka metrów od Erica. Nie mogła tego dłużej znieść. Położyła się i poprosiła chłopca, który kucał obok niej – ledwo mieścił się pod stołem – by wziął ją za rękę. Pochwycił ją. Była przerażona. Nie przestawała patrzeć na Erica. Po przeładowaniu wstał i obrócił się w jej stronę. Zrobił krok lub dwa, znowu kucnął, a potem położył lufę strzelby na swoim udzie. Z nozdrzy leciała mu krew.
– W twarz się walnąłem! – Patrzył na nią, ale krzyczał do Dylana.
Znów złapał za broń i wycelował w stronę Bree. Machał nią w tę i we w tę – mógł zastrzelić, kogo chciał – aż w końcu zatrzymał ją na niej.
Wtedy wypaliła broń Dylana. Bree usłyszała, jak się śmieje i żartuje z tego, co właśnie zrobił. Kiedy spojrzała znowu na Erica, wpatrywał się w jej twarz.
– Chcesz umrzeć? – zapytał.
– Nie.
Zapytał jeszcze raz.
– Nie, nie, nie, nie, nie – błagała, by darował jej życie, a Eric wyglądał, jakby sprawiało mu to przyjemność: ich rozmowa trwała długo. Cały czas trzymał broń tuż przy jej głowie.
– Nie strzelaj – prosiła. – Nie chcę umierać. W końcu Eric zaczął się głośno śmiać.
– Wszyscy zginą.
– Zastrzel ją! – krzyknął Dylan.
– Nie – odpowiedział Eric. – I tak wysadzimy szkołę.
Coś odwróciło jego uwagę. Odszedł i dalej zabijał.
Bree znowu spojrzała pod stół Cassie. Emily teraz była na kolanach, wciąż zwrócona ku poskręcanemu ciału Cassie. Wszędzie była krew. Emily wyglądała na wystraszoną jak diabli.
Skąd wiesz? – zapytał później śledczy. Obgryzała paznokcie, odpowiedziała Bree.
Bree wciąż na nią patrzyła. Kiedy odgłosy strzałów zaczęły dobiegać z korytarza, Bree pomyślała, że zamachowcy sobie poszli. Krzyknęła do dziewczyny, by dołączyła do jej grupy. Emily niewiele słyszała, więc Bree zaczęła machać rękami. Emily to zobaczyła i w końcu się przeczołgała. Nie zamierzała wstawać. Usiadła koło Bree i oparła się o regał. Później czas się rozmył. Nie umiała przypomnieć sobie, ile tam siedziała.
Emily i Bree doskonale wiedziały, że Cassie już nic nie wyjaśni. Opowiedziały wszystko dokładnie śledczym. Zeznania Bree ciągnęły się przez piętnaście stron, maczkiem, ale te raporty zostały utajnione na półtora roku. Nagranie z numeru alarmowego potwierdziło, że były rzetelne. Odgłosy morderstw odtworzono rodzinom, ale nie zaprezentowano ich publicznie – były zbyt drastyczne.
Emily i Bree czekały, aż prawda wyjdzie na jaw.
***
Emily Wyant była smutna. Codziennie chodziła na terapię. 20 kwietnia to był straszny dzień, ale teraz przygniatał ją dylemat moralny. Nie chciała skrzywdzić Bernallów ani narazić się na wstyd, gdyby zniszczyła mit Cassie. To urosło tak szybko. Ale czuła, że milcząc, przyczyniałaby się do oszustwa.
– Była w trudnym położeniu – powiedziała później jej matka, Cindie.
Emily powiedziała wszystko policjantom, ale oni już przestali dzielić się informacjami z dziennikarzami. A już na pewno nie daliby im takiej bomby.
Emily chciała to upublicznić. Jej rodzice się bali. Męczeństwo Cassie przerodziło się w ruch religijny – występowanie przeciwko niemu mogłoby okazać się ryzykowne.
Fragment książki „Columbine. Masakra w amerykańskim liceum”, tłum. Adrian Stachowski, Wydawnictwo Poznańskie 2022. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Umózgowienie miłości, za które płaci się śmiercią
Niedawno w TP był interesujący artykuł jak to w Stanach chrześcijaństwo stało się kultem posiadania broni.
Jedni może robili interes na gloryfikacji, drudzy na demaskacji. Podchodzę sceptycznie do takich materiałów z rynku amerykańskiego, gdzie komercja jest bogiem. Wszedłem na stronę wydawnictwa cytującego pochwały prasy amerykańskiej dla tej pozycji – w duchu promocji kryminałów. Może na tym stracę, ale nie wierzę w szczerą prawdę, gdzie w grę wchodzą pieniądze. Na miejscu ambitnego, początkującego reportażysty poszedłbym tropem autora powyższego reportażu i demaskował jego uproszczenia i niedociągnięcia, a znajdzie się takich pewnie mnóstwo. Z pewnością taka wtórna demaskacja zostanie przynajmniej zauważona
W tym wszystkim największym jest starcie paradoksu, gdzie ewangelikalni Amerykanie robią męczenniczkę z ofiary strzelaniny, jednocześnie traktując broń palną jako element niemalże kultu.
Wychodzą z założenia, że broń jest dobra by po chrześcijańsku móc zastrzelić napastnika będącego wysłannikiem piekieł.
Nie wierzą widać ani w wodę święconą a ni w sól egzorcyzmowaną jak Polacy.
To nawet nie to. Bardziej z założenia, że Bóg wyzwala i daje żyć w wolności, a wolność polega na tym, że można kogoś zastrzelić.
Otaczanie broni palnej kultem jest przesadą. Jednocześnie zauważyć należy, że to człowiek zabija; broń jest narzędziem, a nie sprawcą. Dlatego można popierać dostęp do broni i chwalić jej użycie w słusznym celu, potępiając użycie w celu niesłusznym, na przykład do popełnienia morderstwa.
Każde życie jest cenne, bez względu na to czy w zamachu terrorystycznym ginie katolicki ksiądz, protestancka dziewczyna czy szary człowiek. Na temat męczenników protestanckich w Polsce niewiele wiemy. Kto zna “Księgę męczenników” Johna Foxe’a. Kto słyszał o członku wspólnoty braci polskich Janie (czy może Iwanie) Tyszkowicu okrutnie uśmierconym za „herezję” czy o kalwiniście Franco de Franco by wymienić tylko tych dwóch spośród wielu innych. Kto pamięta o tym, że braci polskich za wiarę chciano karać śmiercią, burzono ich zbory i niektórych bezkarnie zamordowano. Kto pamięta o pogromach innowierców i tumultach na mniejszościach. Kto wie, że w Świdnicy spalono na stosie jakichś 50 waldensów, że w Księstwie Nyskim na stosach spalono co najmniej 250 “czarownic”. A kto pamięta, że w 1668 roku 1668 Sejm wprowadził zakaz odstępstwa od katolicyzmu pod karą śmierci?