Dopóki Rosjanie nie przestaną mordować Ukraińców i nie wykażą woli zmiany, droga do pojednania będzie zamknięta. Równocześnie cały czas, już dzisiaj, jako chrześcijanie musimy pamiętać, że Bóg kocha również Rosjan, że oddał swoje życie również za nich i oni też są naszymi braćmi i siostrami – mówi „duszpasterz u progu Auschwitz” ks. Manfred Deselaers.
Fragment finałowej rozmowy z książki „Niemiecki ksiądz u progu Auschwitz”, która ukazuje się nakładem wydawnictwa Znak
Piotr Żyłka: Kiedy zaczynaliśmy pracę nad książką, mało kto spodziewał się inwazji Rosji w Ukrainie na taką skalę. Niestety Putin zaszokował świat i agresja stała się faktem. Kilka razy w naszych rozmowach wspominałeś o swoich kontaktach ze Wschodem. Jednym z jego elementów było opublikowanie twojego doktoratu w języku rosyjskim. Miałeś na 23 lutego zaplanowane spotkanie premierowe w Moskwie.
Ks. Manfred Deselaers: Poleciałem do Rosji kilka dni wcześniej. Nie było to łatwe, załatwianie wizy okazało się skomplikowanym i długim procesem, w zasadzie do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy uda mi się tam dotrzeć. Ostatecznie jednak się udało. Atmosfera na miejscu była bardzo napięta.
Najpierw poleciałem do Kazania modlić się o pokój. W poniedziałek dotarłem do Moskwy, we wtorek przygotowywałem się do spotkania, w środę odbyła się premiera książki, a w czwartek wybuchła wojna.
Jednym z głównych problemów jest brak pozytywnej wizji tożsamości rosyjskiej. Po upadku komunizmu i nastaniu nowych czasów wielu Rosjan zaczęło żyć w ideowej pustce. Kościół prawosławny nie był w stanie jej tak naprawdę wypełnić
Jaka była atmosfera na tym spotkaniu? O czym rozmawialiście?
– Zacznę od tego, dlaczego w ogóle mój doktorat [o Rudolfie Hössie] został przetłumaczony na rosyjski. Praca nad tym trwała pięć lat. Z inicjatywą wyszli moi przyjaciele z Rosji. Czuli, że ich społeczeństwo bardzo potrzebuje takiego stylu pogłębionej refleksji duchowej w mierzeniu się z trudną przeszłością. Jednak ze względu na okoliczności w trakcie samej prezentacji i w późniejszych dyskusjach jasne dla nas było, że nie mówimy tylko o pamięci, o zamierzchłych czasach nazistowskich. Niestety nasze rozmowy o mechanizmach rodzenia się zła, zbrodniach wojennych, ideologiach i ludziach niszczących świat stały się przerażająco aktualne. Rosjanie, których spotykałem, mówili wprost, że dla nich mój doktorat dotyka dzisiejszej sytuacji duchowej i społecznej ich kraju.
Później pewna czytelniczka napisała w recenzji: „Im dalej czytałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że to jest o nas”.
W Rosji spędziłeś kilka kolejnych dni. Co robiłeś w dniu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji?
– Tego dnia przed południem byłem w Muzeum Historii Gułagu w Moskwie. Oczywiście wszyscy już wiedzieli, co się wydarzyło. Ludzie byli w emocjonalnym szoku, mimo że od jakiegoś czasu przeczuwało się, że Putin może się zdecydować na taki ruch.
Wieczorem byłem zaproszony do pewnej rodziny. Bractwo Przemienienia, z którym od kilku lat mam kontakt, organizuje się w małe grupy, które się spotykają prywatnie w mieszkaniach, żeby razem przeżywać swoją wiarę i rozmawiać o tym, jak być chrześcijanami, jak żyć Ewangelią dziś. Poproszono mnie, żebym opowiedział o mojej pracy na rzecz pojednania. W tym gronie jeszcze mocniej czułem atmosferę bezradności. Mówiłem o tym, jak trudna bywa praca nad pojednaniem – mamy do czynienia z ranami, a spotkanie między zranionymi ludźmi zawsze jest trudne. Podkreśliłem też, że wojna zawsze jest najgorszym rozwiązaniem. Kiedy to powiedziałem, ludzie się odblokowali i wszyscy uczestnicy spotkania zaczęli mówić o tym, że nie zgadzają się z inwazją w Ukrainie i nie chcą wojny.
Pytali mnie też o radę, co powinni robić w tej sytuacji. Ale ja nie czułem, że mogę im mówić, co mają albo czego nie mają robić. Powiedziałem to, co mówię ludziom różnych narodowości w kontekście Auschwitz: musicie znaleźć swoją własną drogę. Macie sumienia, więc pytajcie się samych siebie, co one wam podpowiadają. Zastanawiacie się, czego Chrystus chce od was w tej sytuacji? On zawsze zwraca swoje spojrzenie w stronę krzywdzonych i chce im pomóc. Ale jak wy, rosyjscy chrześcijanie, macie przełożyć to na konkretne działanie – to już jest wasze wielkie pytanie, z którym musicie się zmierzyć.
Wiele osób dziękowało mi, że mimo trudnej atmosfery i widma zbliżającej się wojny nie odwołałem swojej wizyty w Rosji. To było dla nich ważne. Odpowiadałem, że chciałem być w tym czasie z nimi. Jedna z kobiet obecnych na spotkaniu powiedziała: „Kiedy usłyszałam rano wiadomości, myślałam, że oszaleję, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Dobrze, że mogliśmy przynajmniej jakoś o tym porozmawiać”. Tak wyglądało spotkanie 24 lutego w gronie rosyjskich chrześcijan, którzy pragną pokoju i są przerażeni polityką Kremla.
A potem?
– Następnego dnia byłem w Domu Rosyjskiej Zagranicy im. Aleksandra Sołżenicyna w Moskwie – czymś na kształt muzeum emigracji poświęconego pamięci o początkach stalinizmu i o tych, którzy uciekali wtedy z kraju. I znów każdy czuł, jaki to aktualny temat. A wieczorem miałem kolejne spotkanie premierowe z dyskusją wokół mojego doktoratu. Odbywało się ono publicznie, było transmitowane przez internet, więc w oficjalnej części nie było mowy o wojnie, ale na koniec pomodliliśmy się modlitwą o pokój i prawdę, którą przygotowali ludzie ze wspólnoty:
„Boże Wszechmogący! Pomóż nam zobaczyć, gdzie jest prawda, i bronić jej. Uwolnij nas od wszelkiego strachu przed przemocą i bezprawiem. Naucz nas walczyć ze złem bez po- padania w nienawiść, nadal widzieć osobę nawet we wrogu. Pomóż nam uzdrowić życie na naszej ziemi, aby nie przelewano krwi i nie dopuszczano się przemocy. Panie, w Twoje ręce oddajemy naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość! Amen”.
To są poruszające słowa. Tekst modlitwy powstał dwa lata wcześniej, ale w tych okolicznościach nabierał nowego znaczenia.
26 lutego wracałem z powrotem do Niemiec. Przestrzeń powietrzna była już zamknięta dla rosyjskich samolotów. Ja leciałem Lufthansą. Samolot był pełen rosyjskich rodzin. Zaczęła się wielka ucieczka inteligencji z Rosji.
Trudno mi teraz opowiadać ze szczegółami o wszystkich moich spotkaniach i rozmowach z Rosjanami, również ze względu na ich bezpieczeństwo. Ludzie będący w opozycji do Putina i wyrażający swój sprzeciw wobec jego polityki mogą być represjonowani. Dlatego wypowiadam się ostrożnie. Ale mogę powiedzieć, że w tych środowiskach, z którymi się spotkałem, nie spotkałem nikogo, kto popierałby agresję na Ukrainę. Wiele z tych osób ma w Ukrainie przyjaciół albo rodzinę.
Po powrocie do Oświęcimia spotkałem w naszym Centrum [Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu] Ukraińców. Przyjęliśmy dwadzieścioro uchodźców. Przed inwazją przygotowywaliśmy się do pielgrzymki do Ukrainy, mam tam kontakty, przyjaciół. Cała ta tragedia jest mi niezwykle bliska.
Jak myślisz, jak to wszystko, co się dzieje, wpłynie na twoje plany działań związanych z Ukrainą i Rosją?
– Kierunek zostanie ten sam. Chcę próbować budować mosty, łączyć ze sobą ludzi, którzy pragną pokoju. Ale na razie jest wojna, Ukraina musi mieć możliwość obronić się przed agresorem. To, co się tam dzieje, jest mordem, zbrodnią i trzeba zrobić wszystko, żeby jak najszybciej te zbrodnicze działania zakończyć, powstrzymać Rosję.
Jak zwykle staram się nie myśleć za wiele o tym, co mają robić inni, zastanawiam się, co ja mogę zrobić. Ale nie mam gotowych odpowiedzi. Czuję głęboką bezradność.
Myślę szczególnie nad tym, co można robić w dłuższej perspektywie. Co my jako chrześcijanie powinniśmy robić?
I jakie masz intuicje?
– Jestem głęboko przekonany, że musimy wyrwać się ze schematu myślenia tylko o broni jako rozwiązaniu. Publicznie mówi się, że potrzeba więcej zbrojeń, bo już wiemy, na co stać Rosję, i musimy być zdolni do obrony nie tylko Ukrainy, ale też w przyszłości innych krajów. Mnie to jednak przeraża, że o budowaniu pokoju myśli się w zasadzie tylko w tych kategoriach. Więcej broni, większe armie, więcej siły do wzajemnego zastraszania i niszczenia. Również kiedy czytam wypowiedzi ludzi związanych z Kościołem, nie dostrzegam propozycji innych rozwiązań. Oczywiście Kościół pomaga, wspiera uchodźców, ale dyskusja krąży głównie wokół przypominania, że katolicka nauka społeczna pozwala się bronić, i koncepcji wojny sprawiedliwej. Z kolei w Niemczech, gdzie jest dużo pacyfistów, panuje przekonanie, że jeśli będziemy szukać odpowiedzi wyłącznie w zwiększaniu zasobów broni, to ostatecznie doprowadzi do wojny atomowej, dlatego trzeba powiedzieć stop przemysłowi zbrojeniowemu już dziś.
Czyli jedni mówią: więcej broni. Drudzy: pokój bez broni. I nie ma właściwie dyskusji o tym, co najważniejsze.
Co masz na myśli?
– Rozmowę o tym, co sprawia, że w ogóle chwytamy po broń. To przecież zawsze jest skutkiem konfrontacji idei, ideologii, i tego, że z naszym człowieczeństwem jest coś nie tak. W Kościele powiedzielibyśmy, że przyczyną agresji jest jakiś problem duchowy w człowieku. Musimy się zastanawiać, jak uzdrawiać przyczyny konfliktów i wojen.
Na czym polega według ciebie obecny problem duchowy Rosji?
– Wydaje mi się, że jednym z głównych problemów jest brak pozytywnej wizji tożsamości rosyjskiej. Po upadku komunizmu i nastaniu nowych czasów wielu Rosjan zaczęło żyć w ideowej pustce. Kościół prawosławny nie był w stanie jej tak naprawdę wypełnić. A oni chcą być kimś. Stąd powrót do mocarstwowych marzeń. Świat musi czuć przed nami respekt, a jak nie czuje, to my to na nim wymusimy. Do tego dochodzi bardzo specyficzna, znacjonalizowana wersja chrześcijaństwa, której również trzeba „bronić przed niebezpiecznymi wpływami Zachodu”. Właśnie dlatego aż tylu Rosjan uważa za słuszne to, co się dzieje. Oni naprawdę mają poczucie, że bronią swoich wartości.
Wiele osób dziękowało mi, że mimo trudnej atmosfery i widma zbliżającej się wojny nie odwołałem swojej wizyty w Rosji. To było dla nich ważne. Odpowiadałem, że chciałem być w tym czasie z nimi
Z drugiej strony Ukraińcy są przekonani, że oni również walczą w obronie wartości, a nie tylko terytorium swojego kraju. Odpierając ataki Rosji, bronimy zachodniej cywilizacji i wartości chrześcijańskich.
Tak więc to nie jest prosta wojna o wpływy i ziemie, ale ścierają się tu również różne wizje chrześcijaństwa. Właśnie dlatego mówię, że potrzebujemy duchowej refleksji i dialogu na płaszczyźnie duchowej. To jest ogromne wyzwanie dla chrześcijan. Jak ma wyglądać chrześcijaństwo w Europie?
Mówiliśmy o tym, jak bliska jest mi Edyta Stein [ten fragment to ostatnia część książki, o Stein jest mowa w innych jej partiach]. Jest ona patronką Europy. Dodajmy – całej Europy, w tym wschodu, czyli także Rosji. Może dlatego, że znam tam wiele osób, myślę też dużo o tym, co robić, żebyśmy kiedyś w przyszłości mogli zbudować prawdziwie wspólną Europę. Nie wspólną przeciwko Rosji, ale wspólną razem z Rosjanami. I boli mnie, że nie słyszę prawie w ogóle głosów refleksji w tym kierunku. Są za to inne głosy: kto naprawdę zna Rosjan, ten wie, że to się nie uda. Oni zawsze będę ostatecznie używać siły i rozpętywać wojny. Ale ja nie chcę tak myśleć. I znam Rosjan, którzy również pragną innej przyszłości.
Tylko od czego zacząć?
– Trzeba się modlić o nawrócenie Rosji. Pomagać Rosjanom odnaleźć pozytywną tożsamość, pomóc im się wyzwolić z tego przekonania, że jesteśmy kimś, jeśli jesteśmy silni i wszyscy się nas boją, i odkryć co innego: że naprawdę jesteśmy kimś, jeżeli potrafimy budować dobro razem z innymi ludźmi, troszczyć się o siebie nawzajem i mieć wrażliwe sumienia. I trzeba tu dodać, że nie tylko Rosjanie mają się nawracać. To jest codzienne zadanie każdego chrześcijanina, każdego człowieka.
Podkreślę to jeszcze raz – Europa może być w pełni sobą i żyć w prawdziwym i długotrwałym pokoju tylko razem z Rosjanami. Nie z rosyjskim totalitaryzmem, ale z ludźmi, którym trzeba pomóc odnaleźć prawdziwe wartości.
Tego typu refleksji mi dziś brakuje. Dziś, jadąc samochodem, znowu słyszałem o kolejnej wielkiej konferencji polityków z całej Europy i USA w sprawie wojny w Ukrainie. A nie widzę wielkich rad chrześcijan na ten temat. To jest nasze duże zaniedbanie w tej sytuacji.
Nie myślisz, że teraz, kiedy trwa wojna, trochę za wcześnie na podejmowanie duchowej refleksji?
– Kiedy dziś idę przez obóz i medytuję drogę krzyżową, nie potrafię nie myśleć o tym, co się dzieje w sąsiednim kraju. Szczególnie poruszyło mnie, kiedy usłyszałem o ruchomych krematoriach wykorzystywanych przez rosyjską armię w Mariupolu. A ja się modlę przy krematorium w Birkenau… Nie jestem w stanie być dziś u progu Auschwitz, nie myśląc o cierpiących Ukraińcach.
Wiem oczywiście, że najpierw wojna musi się skończyć, a mówiąc precyzyjniej – Rosjanie muszą się wycofać, uszanować wolność i podmiotowość Ukrainy. Nawet ci, którzy są w stanie myśleć o lepszej przyszłości i pojednaniu już w trakcie wojny, jak ukraiński arcybiskup Światosław Szewczuk, zaznaczają, że jest na to jeszcze za wcześnie. Przypomnijmy, że polsko-niemieckie pojednanie zaczęło się nie od razu po wojnie. Musiało minąć trochę czasu. Niemcy przegrali, odbyły się procesy sądowe, przyznaliśmy się do winy i chcieliśmy się nawrócić. Pokuta otworzyła drogę do pojednania. Dopiero w takich warunkach było możliwe powstanie słynnego listu „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Dopóki Rosjanie nie przestaną mordować Ukraińców i nie wykażą woli zmiany, droga do pojednania będzie zamknięta.
Równocześnie cały czas, już dzisiaj, jako chrześcijanie musimy pamiętać, że Bóg kocha również Rosjan, że oddał swoje życie również za nich i oni też są naszymi braćmi i siostrami. Nawet jeśli dziś budowanie wspólnej przyszłości Europy, w pokoju, razem z Ukrainą i Rosją, wydaje się niemożliwe, to ja chcę mieć w sercu takie pragnienie i wiarę.
Trochę się boję o tym mówić, bo jest w nas obecnie dużo trudnych emocji. Ja je rozumiem. Ale cała moja droga życiowa i wszystkie doświadczenia podpowiadają mi, że warto nie porzucać nadziei na budowę innej rzeczywistości.
I jeszcze jedna myśl. Kiedy byłem pierwszy raz w Kazaniu, doświadczyłem mocnego poruszenia duchowego. Wiem, że może to brzmieć dziwnie, ale czuję, że powinienem się tym podzielić. Modliłem się przed ikoną Matki Bożej Kazańskiej i nagle w sercu „zobaczyłem”, jak Ona mówi do mnie: „Dobrze, że przyjechałeś i przywiozłeś ze sobą ludzi pragnących pokoju. To jest tylko początek”. Byłem tym bardzo zaskoczony. Chciałem jakoś sprawdzić, czy to nie są tylko moje projekcje, zapytałem więc w modlitwie Chrystusa: „A co Ty na to?”. I znowu w sercu wyraźnie „usłyszałem”: „Mama ma rację, zróbmy coś dla pokoju”.
Kiedy przyjechałem do Kazania po raz drugi, poszedłem przed tę samą ikonę i pytałem, co robić teraz, kiedy logika wojny znów triumfuje. I gdzieś w środku znowu „usłyszałem” słowa: „Ja już nie mam ci nic nowego do powiedzenia, przecież wszystko wiesz. Idź i działaj”. Opowiadam o tym, bo wierzę, że jest jakaś siła duchowa, na którą możemy liczyć. Siła duchowa, która chce ratować świat. I ja chcę iść jej drogą.
Mówisz o trudnych aktualnych wydarzeniach i o wyciąganiu wniosków na przyszłość. Natrafiłem na takie sformułowanie w jednym z twoich tekstów, że trzeba budować cywilizację miłości po Auschwitz. Co to znaczy?
– Wrócę na chwilę do pytania, które mi kiedyś zadałeś, ale nie odpowiedziałem: czy ja się modlę tylko za ofiary, czy też za sprawców? Modlę się oczywiście za ofiary, szczególnie w Dzień Zaduszny albo podczas wielu różnych uroczystości związanych z obozem, byłem też na wielu pogrzebach byłych więźniów, mam ich w swoich myślach, ale jest też w moim sercu wielkie zaufanie, że oni są już w rękach Boga i teraz Bóg troszczy się o nich. To jest taka spokojna pewność. I w pewnym sensie dotyczy to też sprawców. Jeżeli oni są w czyśćcu czy w piekle, to ufam, że Bóg wie, co z nimi robi, że ich też kocha, nie skreślił ich całkowicie i woła ich do nawrócenia. Bóg lepiej niż ja czy jakikolwiek inny człowiek wie, co z nimi robić.
Wolę raczej Jemu to zostawić. To jest Jego zadanie. Moje zadanie jest inne i dlatego codziennie modlę się słowami świętego Franciszka: „O Panie, uczyń mnie narzędziem Twego pokoju”. Pytam Go o to, jaka jest moja odpowiedzialność, dokąd mam iść i co robić. Dzisiaj. I mam w sobie głębokie przekonanie, że On zaprasza mnie do tego, żebym codziennie próbował pomagać w budowaniu cywilizacji miłości. A żeby ją budować, muszę zacząć od samego siebie, od Manfreda. Najpierw muszę być w pokoju ze sobą, czyli dbać o swoje sumienie, pracować nad nim, być gotowym na nawrócenie. Nie raz, ale każdego dnia. Jeżeli zadbam o to, będzie mi łatwiej żyć w pokoju z ludźmi, których spotykam.
Dalej jest moja praca w Centrum Dialogu i Modlitwy. Staram się dbać o to, żeby panowała w nim dobra atmosfera. Wrażliwość, uważność, wysłuchanie drugiego człowieka, dialog – w ten sposób próbuję rozszerzać ten krąg pokoju.
Wszystko, co tu robię, jest oparte na budowaniu dobrych relacji z ludźmi. Kiedy organizuję te wszystkie spotkania, seminaria międzynarodowe i międzyreligijne czy rekolekcje, za- wsze zaczynam od zapraszania ludzi, których już trochę znam, z którymi łączy mnie nić zaufania. Chodzi przy tym o zaufa- nie, które ma głębsze korzenie: nie tylko do mnie, ale też do Boga, którego chcę być wiarygodnym świadkiem. A potem zapraszamy następnych ludzi. I znowu tworzymy kolejny, troszkę szerszy krąg pokoju.
Myślę, że cywilizację miłości jesteśmy w stanie budować właśnie takimi małymi krokami. Najpierw moje serce, potem ludzie najbliżej mnie, ale bez zamykania się we własnym środowisku, z otwartością na poznawanie i budowanie nowych relacji z innymi – ludźmi różnych doświadczeń, narodowości, wyznań, kultur i światopoglądów. Również bez wyrzekania się swojej tożsamości i negowania różnic, jakie są między nami, ale z szacunkiem dla innych i szukaniem bardziej tego, co nas łączy, niż tego, co dzieli. A jeśli do tego wszystkiego dodamy miłość, to naprawdę możemy stworzyć nową cywilizację. Rzeczywistość, w której będzie więcej dobra, światła i nadziei.
Cywilizację buduje się przez miłość. To jest ogromna siła, która może zmieniać świat. Od każdego z nas, od naszych decyzji – i w sytuacjach całkiem zwykłych, i tych wyjątkowych, czasem bardzo dramatycznych – zależy, czy nam się to uda. Bardzo ważna też jest nasza konsekwencja i wierność w działaniu, bo nic nie jest nam dane na zawsze. O miłość i o pokój trzeba dbać każdego dnia.
Manfred Deselaers – niemiecki ksiądz katolicki. Od ponad 30 lat mieszka w Oświęcimiu, pracuje w Centrum Dialogu i Modlitwy jako „duszpasterz u progu Auschwitz”. W 1996 r. obronił pracę doktorską „Bóg a zło w świetle biografii i wypowiedzi Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz”. Laureat Nagrody im. ks. Józefa Tischnera, przez Polską Radę Chrześcijan i Żydów uhonorowany tytułem Człowieka Pojednania (2000).
Przeczytaj także: Nobel dla Serhija Żadana potrzebny Ukrainie tak samo jak broń