Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nie wierzę, że Matka Boża wspierała naszych żołnierzy, aby celniej strzelali do synów czyichś matek

Fragment obrazu „Wicie wianków” Piotra Stachiewicza

Wolę świętować Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny jako uroczystość pojednania, a nie wspomnienie „cudu”, po którym płakali ci, którzy nie byli po naszej stronie.

Nie świętuję dzisiaj „cudu nad Wisłą”, lecz cud pojednania człowieka z Bogiem, tajemnicę obiecanej człowiekowi harmonii duszy i ciała. Nie wierzę, że Matka Boża wspierała polskich żołnierzy, aby celniej strzelali do synów nie naszych matek i ojców nie naszych dzieci.

„Cud” wymyślili endecy. A religia przedstawiana przez nich jako narzędzie do umacniania państwa traktuje wiarę przedmiotowo i niewiele ma wspólnego z Ewangelią. Wolałbym świętować Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny jako uroczystość pojednania właśnie, a nie wspomnienie cudu, po którym płakali ci, którzy nie byli po naszej stronie.

Wzięta do nieba chce jednać narody, a nie je dzielić. Nie wyobrażam sobie ewangelicznej radości i dziękczynienia płynących z nabicia wroga na bagnet

o. Wojciech Żmudziński

Udostępnij tekst

Wzięta do nieba chce łączyć skłóconą ludzkość z Bogiem i jednać narody, a nie je dzielić. Nie wyobrażam sobie ewangelicznej radości i dziękczynienia płynących z nabicia wroga na bagnet. Maryja wzięta do nieba z duszą i ciałem to znak przypominający nam, że ludzka natura nie musi być podzielona, że religia jest po to, by pomóc nam w dążeniu do harmonii duszy i ciała. Taka jest między innymi teologiczna wymowa kultu Wniebowzięcia Maryi.

Dzisiejsze święto obchodzone było już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa pod nazwą „zaśnięcia Maryi” – tylko tak wypadało mówić o śmierci Matki Jezusa, której ciało nie doświadczyło rozkładu.

Święty Grzegorz z Tours, żyjący w VI wieku, tak pisał o śmierci Maryi: „Gdy wypełniwszy bieg życia ziemskiego, Najświętsza Maryja Panna miała zejść z tego świata, zebrali się w Jej domu wszyscy Apostołowie ze wszystkich krańców świata. Dowiedziawszy się o Jej niedalekim zejściu, czuwali razem z Nią. A oto Pan Jezus przyszedł z aniołami swymi i biorąc duszę Jej dał ją Michałowi Archaniołowi i odszedł. Już po nadejściu brzasku dnia Apostołowie wzięli ciało z łoża i umieścili je w grobie. Strzegli go, czekając na przyjście Pana. I znowu stanął przy nich Pan, i rozkazał święte ciało na obłoku przenieść do raju, gdzie połączywszy się z duszą, teraz wraz z wybranymi zażywa radości dóbr wiecznych bez końca”.

Przekonanie wiernych, że Maryja po śmierci została wraz z ciałem i duszą wzięta do nieba, potwierdził w 1950 roku papież Pius XII w konstytucji apostolskiej „Munificentissimus Deus (Najszczodrobliwszy Bóg). Ogłaszając dogmat o wniebowzięciu Maryi, tłumaczył, że jest to akt ku większej chwale Boga Ojca, wyraz czci Jego Syna, a został ustanowiony „dla pomnożenia blasku jego świętej Matki”.

W tradycji ludowej święto 15 sierpnia jest dniem dziękczynienia składanego Bogu za zebrane plony. Tego dnia przynosi się do kościoła wielobarwne wiązanki złożone ze zbóż, warzyw, owoców, polnych kwiatów i ziół. Wokół święta powstało w kulturze polskiej wiele zwyczajów związanych z pobłogosławionymi wiązankami. Niektóre z nich mieszają się z magicznymi wierzeniami sięgającymi starożytnego kultu bogini Diany, a inne zrodziły się z chrześcijańskiej czci oddawanej Maryi.

Stare podanie głosi, że miejsce, w którym Maryja została wzięta do nieba, było pełne pachnących kwiatów. Odczytano to jako znak, że dziewica chciałaby, aby ludzie otaczali ją zawsze kwiatami. Takie wytłumaczenie dnia Matki Bożej Zielnej znajdujemy w katolickich publikacjach z lat dwudziestych zeszłego wieku: „w sierpniu każdy kwiat woła, zanieś mnie do Kościoła”.

Nie ma w nich wzmianki o niechrześcijańskich zwyczajach widzących w pobłogosławionych gałązkach magiczne siły chroniące przed chorobą i piorunem lub zapewniające dobrobyt. Natomiast wspomina się o staropolskim przechowywaniu wiązanki w chacie, wykruszaniu z niej ziaren do pierwszego zasiewu lub kładzeniu pobłogosławionych kwiatów i ziół pod głowę zmarłego.

Zapach wiązanek miał przypominać o duchowym świecie i zachęcać, aby każdy z nas roztaczał wokół siebie zapach świętości. Tego dnia sąsiedzi odwiedzali się wzajemnie, a w warzywniakach i sadach wspólnie modlono się, śpiewano pieśni maryjne i ucztowano do późnego wieczora.

Wesprzyj Więź

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny umacnia moją wiarę, że harmonia między ciałem i duszą, między tym, co materialne i duchowe, jest możliwa i jest Bożą obietnicą dla każdego z nas. Mylą się ci, którzy oczekują życia w niebie rozumianego jako egzystowanie jedynie dusz po śmierci.

Kościół poprzez uroczystość wniebowzięciu Matki Jezusa przypomina nam prawdę o jedności duszy i ciała oraz o tym, że świat materialny jest piękny, że nasze materialne ciała zasługują na wieczność u boku zmartwychwstałego Chrystusa.

Przeczytaj też: Postscriptum do zwątpienia?

Podziel się

29
12
Wiadomość

Nie krytykuje wiary prostych ludzi, tylko instrumentalne wykorzystanie religii do doraźnych celów politycznych. Tym bardziej, że w Bitwie Warszawskiej żadnego cudu nie było. Cud jest wtedy, gdy wbrew realiom wygrywa słabszy. Siły polskie były liczniejsze, lepiej dowodzone, na lepszych pozycjach. Cudem byłoby przegrać. No ale wygrana była politycznie nie po drodze biskupom i emdekom, więc wymyślili mit interwencji Matki Boskiej. Włącznie z kłamstwem, że byli jacyś świadkowie, co mówili o postaci na niebie. I to należy krytykować i zwalczać.

Alez Ksiądz kłamie! Polska armia byla w mnieszości! Ogrom bylo wojska ruskiego, ogrom! Skąd to wiem? Mój Dziadek brał udział w tej walce! I sam mowił i z to byl CUD! Po pojmaniu kilkudziesieciu bolszewików gdy ich pytali czemu az tak uciekali ci bolszewicy sami mówili iz widzieli Maryję na Niebie , która chroniła Polskę! Z tym faktem naocznego swiadka juz niezyjacego a który cale swe zycie o tym rodzinie mowił, w tym mnie swemu wnukowi tez Ksiądz będzie zaprzeczał?

Zakpił Pan z mego dziadka, ktory walczył na przedpolach Warszawy w 1920 roku! Jak się z tym Pan czuje?

Nie z dziadka tylko z Panskiego sposobu myślenia.
Wspomnienia jednostkowe to nie jest wiedzą naukowa, najwyżej przyczynek wymagający krytyki źródła.

Sposobu myslenia? Czyli to co mowił mój Dziadek, żołnierz u boku Marszalka Piłsudskiego to były kłamstwa tak? Wielu bolszewików o tym fakcie Pani na Niebie mówilo, wielu! Dziadek do końca zycia o tym fakcie mówił, nawet w czasach gdy o bitwie Warszawskiej mówić nie było wolno.

Nie była w mniejszości, wręcz przeciwnie. Polaków było więcej, w dodatku mieli zadanie obrony, nie ataku.
A co do opowieści, pradziadek kolegi z kolei uwielbiał opowiadać, jak to w tej bitwie widział Piłsudskiego na Kasztance, jak sam tlukł czerwonych. Wiarygodność ta sama. Żołnierze po bitwie zawsze fantazjują. A z czasem zaczynają szczerze wierzyć w to, co mówią, tak działa psychika.

@Basia, tak, możemy. Na tym opiera się wiara. Gdyby Bogu zależało, by było inaczej, to by nam zostawił zapis video, a nie średniej jakości przekazy z czwartej ręki.

No tak opowiesc zołnierza z przedpola Warszawy, naocznego świadka to dla P Marka i Marcina jest niczym….. oni wiedzą lepiej iz tam nie ukazala sie Maryja….. mieli objawienie iż Maryi nie było….

No tak… ksiądz jak zwykle wie wszystko lepiej… lud ma słuchać a ksieza rozkazywać…..

Panie Tomaszu, z całą sympatią, ale czy mogłabym prosić żeby Pan pożegnał się z argumentem „ależ pan kłamie”. Ja rozumiem z czego to wynika, ale proszę pozwolić mieć inne zdanie ludziom w kwestiach jakby nie było nadprzyrodzonych działań. A co do faktu nadużyć w diecezji kamieńsko-szczecińskiej to rozumiem, że Pan takich określeń wzburzony ma uzasadnione prawo używać.

Dziękuję, Pani Anno. Ale tam w 1920r na polu walki był moj dziadek! Za odwagę otrzymał szablę od Marszalka Piłsudskiego. I stad wiem co piszę.

Drogi Panie Tomaszu, tak jak o. Zmudzinski „nie wierzę, że Matka Boża wspierała naszych żołnierzy, aby celniej strzelali do synów czyichś matek“. I nie wierze w zaden „cud nad Wisla“. Polecam na ten temat swietna prace prof. Macieja Gornego „Polska bez cudow“. I nie umniejszam przez to zaslug Panskiego Dziadka. Pozdrawiam Pana serdecznie

Co za bzdury. Mój dziadek też walczył w wojnie z bolszewikami, był ranny w walkach nad Berezyną, odznaczony krzyżem walecznych i żadnego cudu nie doświadczył, ani nie widział. Były za to upór, waleczność, krew i poświęcenie żołnierzy i społeczeństwa aby powstrzymać tę bolszewicką zarazę.

Litości…. dobra zgadzam się z Panem. A dałoby się ten wpis zacząć inaczej, a nie „co za bzdury”. Bez ubliżania, ale to takie samo hasło jak „ależ pan kłamie”. A ja już miałam nadzieję, że pan Marcin ze mną przedarli się z racjonalną informacją w gąszczu emocji do Pana Tomasza.

Pisze Pan nieprawdę. Są liczne świadectwa bolszewików wziętych do niewoli. Widzieli wyraźnie postać Matki Bożej. Ojcowie Jezuici z całym szacunkiem, przodują w „modernizowaniu” Kościoła i relatywizowaniu Prawdy.

Chodzi o agresora a nie o kogoś kto ma inne zdanie niż my. Nawet jeśli uznać, że cud na Wisłą to tylko mit, to nawet tam nie chodzi o strzelanie do wroga. Pomijam fakt że autor nie bardzo rozumiem temat obrony koniecznej. Początek tego artykułu to jakiś dramat teologiczni-historyczny.

Obrona konieczna to zło konieczne. Nadal jedni mordują drugich, tylko jedni mają zmniejszoną winę moralną. Ale pomysł, że Matka Boska wspiera czyniących zło, choćby konieczne, jest teologicznie błędne.

Autorze, z pewnością temat trudny, ale nie wolno upraszczać.
A w Morzu Sitowia (Czerwonym) kto zatopił Egipcjan, także synów matek? Czy to był wybryk natury, czy jednak interwencja Boga?
Cud jest znakiem (semejon) i rozpoznaje go wiara; np. łatwość zwycięstwa może być znakiem działającej łaski Bożej w wojnie obronnej.

Najpięknieszy tekst jaki dotąd czytałam na Święto Wniebowzięcia. Kiedy byłam dzieckiem pamiętam, że wiłam wianki na to święto, specjalnie nie wiedziałam po co to robię, potem odeszłam daleko, zapomniałam, od tego roku, znowu zacznę to robić, bo dobrze byłoby tak, jak Maryja kiedyś zasnąć…
Jak dobrze, że wraca myślenie: „harmonia między ciałem i duszą, między tym, co materialne i duchowe, jest możliwa i jest Bożą obietnicą dla każdego z nas”.
Dziękuję Ojcu za ten tekst. Jest piękny!

Onegdaj w czasach zamierzchłych, gdy jeszcze nie panowało chrześcijaństwo, wodzowie plemion wyprawy łupieżcze poprzedzali rytualnymi obrzędami, wróżbami szamanów, mającymi zapewnić pomyślność wypraw. Zwyczajnie przymilali się do bogów i przekupywali ich składaniem ofiar dla zapewnienia sobie powodzenia. Ten element naszej osobowości jest w nas głęboko zakorzeniony i mocno eksploatowany do dziś. Każda wielka bitwa rozpoczyna się uroczystościami religijnymi, mającymi skłonić do bycia mam przychylnym siłom i tego w co wierzymy. Każdy zawód i czynność przez nas wykonywana, a obarczona ogromnym ryzykiem, jest obłożona rytuałami i przesądami. Matka Boża została w ten kołowrót doskonale wpisana, to bardzo wdzięczny materiał do eksploatacji. Chrześcijaństwo nie jest religią nowatorską oryginalną i jedynie słuszną, ono powstawało na kanwie już istniejących wierzeń i bardziej powinno być materiałem rozważań nad ludzką naturą, niż dociekaniem jak było i co to oznacza. Nie rozumiem skąd pomysł aby duchowieństwu przyznawać naukowe tytuły z teologii i pokrewnych dziedzin. Nauka zajmuje się odkrywaniem prawdziwego stanu rzeczy na podstawie doświadczenia nie intuicji i dogmatu. Dlatego niepoważnym jest dociekanie prawdy na podstawie czyichś rojeń. Traktujmy poważnie to co robimy i wymyślamy, Moja mama poświęcone zioła chowała za obraz świętej rodziny. tam leżały do następnego roku, były palone i zastępowane nowymi. Żadnej magii i cudownych znaczeń ten gest nie miał, tak robiono w jej rodzinnym domu. Tradycja zwyczaj reszta to bajki, że ponoć zdrowie szczęście i dostatek, ale zwykły człowiek nie wierzy w magię, bo na chleb trzeba pracować a nie czarować. Choć tym drugim coraz więcej osób się para i całkiem spoko z tego żyją.

Polecam historie starotestamentalne, gdy Jahwe był jeszcze tylko jednym z wielu Bogów z panteonu i Izraelici nie mogli zwyciężyć na równinie, bo tam władał Baal, zaś Filistyni nie mogli zwyciężać w górach, bo tam władał Jahwe.

Skoro nie nadajemy tytułów z teologii to nie nadajemy też z matematyki. Ona też nie odnosi się do żadnego realnego stanu rzeczy, jest tK samo czystà abstrakcją jak teologia. I z matematyki i teologii ozna korzystać do opisu rzeczywistości jako narzędzia, ale nie są one rzeczywiste w najbardziej potocznym, pozytywistycznym rozumieniu tego słowa.
Podobnie z filozofią. Zamiast udzielać jednego, prostego wyjaśnienia prostych pytań udziela ich wiele i mówi że nie sposób określić, które jest z nich jedynie słuszne 🙂

Ma Pan dobrze ugruntowane cnoty ateisty. Po prostu Bóg jest projekcją naszych oczekiwań lub innych abstrakcji, którymi operujemy i Go nie ma. Nie wiem jak Pan sobie radzi z abstrakcją Jezusa, bo chyba był postacią historyczną. Zatem może na gruncie historii (chyba mniej abstrakcyjnej nauki) można udowodnić, że był kimś więcej niż zwykłym śmiertelnikiem? Joanna Krzeczkowska tu kiedyś podobne dywagacje skwitowała: po prostu łaska. I chyba te Pana cnoty są na kursie kolizyjnym z łaską. Ale spieranie się jest twórcze, więc ta moja ironia to w tym samym duchu co zadyma, która Pan próbuje wzniecić 😉

Zadyma? Niekoniecznie. Raczej świadomość ograniczeń mówienia o Bogu w językach naturalnych. Wtedy nasze ludzkie, ziemskie, biologiczne elementy zaczynają nam przesłaniać samą istotę Absolutu.

Jako osoba z tytułem naukowym z teologii powiem, że zgadzam się Willac. Teologia nie jest nauką w ścisłym rozumieniu. Mogłaby nią być, gdyby jej celem było dociekanie prawdy. Tu natomiast nie ma dociekań, tylko rola służebna wobec wiary. Nie robimy odkryć naukowych, tylko staramy się udowodnić, że to, w co wierzymy jest prawdziwe. A jeśli odkrycie temu przeczy, to mu zaprzeczamy.

Chyba się zapędziłeś, albo się nie do końca rozumiemy. Co masz na myśli, że „staramy się udowodnić, że to w co wierzymy jest prawdziwe”? Zgadzam się, że jeśli odkrycie przeczy temu jakoby lud Izraela kiedykolwiek w większej liczebności był w Egipcie to naturalnie te tezę odrzycamy. I w tym sensie teologia z naukami ścisłymi leży daleko. Ale jeśli pokładasz nadzieje w jakichkolwiek „dowodach” na istnienie Boga, to już bardziej niż jakikolwiek „dowód” przekonuje mnie mit przejścia przez Morze Czerwone. Prawda, której próbujemy dotknąć przekracza nasze (przynajmniej moje na pewno) skromne możliwości dowodzenia w sferze nadprzyrodzonej.

Podam przykład z brzegu. Badamy wydarzenie historyczne. Mamy dwa źródła które sobie przeczą co do istotnego faktu. Co zrobi historyk? Oceni źródła, porówna materiał, skonfrontuje, wybierze to bardziej wiarygodne.
Co zrobi teolog? Zignoruje źródło. Nienaukowo uzna, że to Ewangelia ma rację i będzie wbrew źródłom naginać historię pod przekaz odgórnie uznany za prawdziwy. Z kolei to samo źródło historyczne będzie bez wątpliwości uważać za prawdziwe tam, gdzie potwierdza Ewangelię, mimo że cały świat naukowy uznaje ten fragment za fałszywy. Tylko nie teolog, bo teolog za źródło przyjmie tylko to, co w danej chwili wygodne i potwierdza wersję wiary.

@ Wojtek,
doceniam twoją wiedzę, czytam z zainteresowaniem twoje komentarze, potwierdzam, teologia nie jest nauką, a większość teologów z tytułami, nawet się o nią nie otarła. Bardzo doceniam jednak fakt, że nie tworzysz polskiej legendy teologicznej sięgającej swoją siłą, jak król Sobieski, Turków. No, ale nasza husaria lubelska poszła i leci, jak siwy dym! Za chwilę nic z niego nie zostanie.

Ależ matematyka jest jak najbardziej naukowa. Matematyka pokazuje zależności. I te zależności są prawdziwe dla danych warunków. Nie są tworem ludzkim. W matematyce nie są ważne nazwy liczb tylko relacje między nimi. Co do filozofii to popularne wyobrażenie jest takie, że zajmuje się tylko dywagacjami o życiu. W filozofii jest sporo nurtów, w tym logika filozoficzna, które są bardziej ścisłe. Problem z teologią jako nauką polega na tym, że zapomina się o jej prawdziwej nazwie. Teologia chrześcijańska. Tak samo można uczyć się teologi muzułmańskiej, czy innej. Teologia trochę inaczej niż religioznawstwo, które jest ogólniejsze jak chodzi o nurty i bardziej historyczne, skupia się na aspektach przekonań/założeń religijnych wewnątrz danej religii z punktu nie „czy ten Bóg istnieje”, a np. jakie jest znaczenie tego elementu tej wiary w niej. To trochę jak w literaturze. Mamy historię, nurty i ich dogmatyków, ale można stać się ekspertem np. baroku niezależnie od tego czy ktoś poddał w wątpliwość jego założenia. Inaczej mówiąc nie wiemy czy Bóg istnieje, ale Chrześcijaństwo owszem i w nim pewien porządek o którym traktuje teologia. Teolog w istocie nie musi wierzyć.

Matematyka to królowa wszystkich nauk, abstrakcja to nie jest mrzonka podsycana intuicją. Świat poznajemy poprzez doświadczenie i intuicje. Doświadczenie nie musi być osobiste, ale poparte dowodem. Intuicja zamiast dowodu stosuje dogmat, a tego nijak policzyć, udowodnić. Filozofia zadaje pytania i próbuje na nie odpowiedzieć. Próbuje nie odpowiada, stąd tyle jej kierunków. Filozof nie dostarcza nam dowodów, ale raczej próbuje poruszać się w świecie wyimaginowanym przy pomocy logiki. Otwiera nowe horyzonty, zmienia dotychczasowe spojrzenie na otaczający nas świat. Często słyszy się o filozofii chrześcijańskiej, ale to zwyczajne nadużycie, fałszywa nobilitacja tak jak nadawanie tytułów naukowych religijnym demagogom.

@willac Nie wyimaginowanym, a założonym. I wśród założeń próbuje, jak Pan napisał, poruszać się logiką. Z teologią jest w istocie bardzo podobnie, z tym, że cały „ruch” jest w obrębie jednego założenia. W życiu zawsze poruszamy się w obrębie założeń. I wobec nich możemy sformułować zdania prawdziwe bądź fałszywe. A także spierać się o dowodzenie. Może zdanie pana Wojtka bierze się z tego, że na studiach uczy się dodatkowych przedmiotów, jak historia chrześcijaństwa? A może źle się uczy po prostu? Filozofię chrześcijańską należałoby natomiast widzieć jako część historii filozofii i w tym sensie jest naukowa.

Basia piszesz, że „W życiu zawsze poruszamy się w obrębie założeń.” Rozumiem, że chodzi o to, że starając się ogarnąć, ująć i nazwać tak nieuchwytną rzeczywistość jaką jest nasza wiara, operujemy w obrębie założeń jakimi są dogmaty, paradygmaty. To właśnie pozbawia teologię (katolicką) możliwości żeby mniemała o sobie, że jest nauka. W takim ograniczonym dogmatami ogródku wypada odrzucić pozabiblijne źródła historyczne, a uznać Biblię jako wyrocznię w kwestii tego co jest prawdą. Gonienie z Biblią w ręku jako przewodnikiem do wykopalisk, żeby wykopaliska potwierdziły prawdę namaclną objawioną w Biblii.

W zasadzie tą wyrocznią stał sie papież zgodnie z dogmatem o jego nieomylności w kwestii wiary. Troche ten dogmat, to wydaje się psychologicznym chwytem. Jak ktoś wątpi, zawsze może się odnieść do tego, że papież, Kościół tak stwierdził, to na pewno prawda, bo dogmat mówi że zawsze muszą mieć rację.

Ale to ma krótkie nogi. To ogranicza wolność badań. Ale też czyni z nas nieporadne dzieci, zdejmuje z nas odpowiedzialność (!) za wzrastanie w wierze, za własny wysiłek w dociekaniu prawdy. Prawda ma być jak gotowa potrawa podana na talerzu. Grzecznie wziąć widelce i konsumować, zawsze zachwalając. To podcina skrzydła, to nie skłania do wzięcia Pisma i pytania i szukania. To po prostu jest nudne.

A co gorsza, to pełna pychy postawa teologów, że poznali już całą, w pełni prawdę o Bogu. To od teologów najpierw, a w dalszej konsekwencji od Boga może odrzucić. Taka klatka nie pozwala żeby się zachwycić autentycznie Bogiem, tłamsi nas strachem i co najgorsze tuczy jak gęsi przed wielkanocą tuczyło się na siłę kluskami, żeby szybko tłuszczyk narósł. Takie wciskanie w gardło dogmatów, to jak tuczenie tymi kluskami. Nie zerwie się do lotu tak utuczona gęś. Zawsze można ją jeszcze postraszyć ekskomuniką, żeby grzecznie spacerowała po zagrodzie.

@willac, ja w dwóch kwestiach:

„Intuicja zamiast dowodu stosuje dogmat, a tego nijak policzyć, udowodnić. ”

Dogmat nie zastępuje dowodu, ale aksjomat. Kwestie związane z aksjomatami z chęcią podyskutuję, ale to już na prywatnym mailu, który redakcja posiada.

Drugi fragment, z wypowiedzi powyżej:

„Nie rozumiem skąd pomysł aby duchowieństwu przyznawać naukowe tytuły z teologii i pokrewnych dziedzin. Nauka zajmuje się odkrywaniem prawdziwego stanu rzeczy na podstawie doświadczenia nie intuicji i dogmatu.”

Bo była świątynia jerozolimska, jedyne miejsce sprawowania kultu i składania ofiar. Tam panoszyli się kapłani. Ale były też synagogi, szkoły rabiniczne – tego było dużo, były różnice, chyba nawet zasadnicze jak te, że jedni wierzyli w życie po śmierci, a drudzy – nie.

Czy możesz ten wątek rozwinąć?

Bo kapłani i rabini, to chyba tak jak w cytacie z Twojej wypowiedzi, że do sprawowania kultu tytułu (albo stopnia jaką kto sobie nomenklaturę chce przyjąć to niech przyjmuje) nie trzeba mieć. Zasadniczo aby wierzyć nie trzeba koniecznie mieć wiedzy „ą ę” jak to złośliwie ktoś pisał pod innym artykułem (gubię się w tej ilości dyskusji pod różnymi artykułami). Ale te dyskusje są posjonujące.

Odpowiesz? Przeczytasz?

Jeżeli filozofia udziela wielu wyjaśnień dla prostych pytań, to znaczy, że nie udziela wyjaśnień wcale. Posiadanie kilku, często sprzecznych odpowiedzi na jakieś pytanie, nie jest lepsze niż brak odpowiedzi.
A co do matematyki, to ona jest narzędziem dla innych nauk. Ale narzędziem jak najbardziej opartym na empirii, czyli np. jeżeli weźmiemy 2 przedmioty i potem dodamy kolejne 2, to będziemy mieli cztery. Jest to cecha wszechświata, a nie założenie. I dlatego matematyka, opierając się na rzeczywistości, jest nauką, a teologia nie jest, ponieważ nie ma związku z rzeczywistością.

@Łukasz, co do tego czy 2 plus 2 zawsze równa się 4 bym dyskutowała. Jeśli jesteś matematykiem lub fizykiem (nie pytam, szanuje prywatność i anonimowość na tym forum) to wiesz w czym rzecz.

Filozofia, podobnie jak matematyka jest językiem/narzędziem do opisu rzeczywistości. Ta pierwsza, rzeczywistości mniej namacalnej, ta druga wydawałoby się, że namacalnej jeśli przyjmiesz podejście inżynierskie/empiryczne, ale abstrakcja jest mało rzeczywista.

Zatem, jeśli spojrzeć głębiej do podstaw, to i filozofia i matematyka mają wspólny „mianownik” w logice.

Czy teologia korzysta z logiki? A może należałoby się zapytać,
na ile teologowie korzystają z osiągnięć logiki? To jest dramatyczne pytanie. Bo jeśli nie korzystają, to by mogło oznaczać, że daleko im nie tylko do matematyki (to pal diabli), ale też do filozofii (i wtedy gorzej).

Podejrzewam, że gdyby zapytać dowolnego teologa, to odpowie, że jest również filozofem i z filozofii (a więc i logiki) jak najbardziej korzysta. Moja krytyka filozofii dotyczy głównie tego, że jest ona absolutnie nieskuteczna w odpowiadaniu na pytania, jakie zadaje – a są to często bardzo ważne pytania. Coś musi być wadliwego w metodzie, jaką posługuje się filozofia, skoro prowadząc prawidłowy dyskurs filozoficzny można uzyskać dwie całkowicie przeciwne odpowiedzi na to samo pytanie. Inaczej rzecz ujmując, nie ma w filozofii czegoś podobnego do konsensusu naukowego, obecnego w innych naukach.

Twoje imię mnie intryguje. Dwa lata temu słuchałam wykładów i oglądałam slajdy z prezentacji, osoby o tym imieniu, znajomy w swojej uprzejmości o nie poprosił i mi udostępnił. Ale może to zwykły zbieg okoliczności i przypadkowa zbieżność imion.

W naukach ścisłych jest wiele pytań, na które nie znamy odpowiedzi, ale jednak na wiele pytań mamy i są one pewne. Natomiast filozofia, przez tysiące lat, nie odpowiedziała na żadne pytanie. To jednak jest różnica…
A ten wykład był o chemii? Bo jestem chemikiem.

OK, wykład nie był z chemii, więc przypadek. Paradoks Bertranda to bardzo prosty, wręcz szkolny przykład który powinien zburzyć Twoje przekonanie, że nauki ścisłe dają pewne odpowiedzi. Oczywiście, jeśli weźmiesz chemie to może i daja (w prostych sytuacjach), ale nie dyskutujemy na temat nauk empirycznych, a na temat narzędzi w badaniu zagadnień abstrakcyjnych.

Moja ostatnia odpowiedź została zbanowana, czy coś źle kliknełam? Nieważne, to już niech będzie że przepadła gdzieś i już prosze jej nie szukać. Przy okazji, Łukasz Twoje slajdy z chemii były fascynujące.

No to jeszcze trzeci wpis zrobie, ale pierwszego prosze już nie zamieszczać, bo chemik niekoniecznie w geometrii nieeuklidesowej musi się orientować.

Nazwa 'paradoks’ potocznie się kojarzy ze sztuczka, trickiem, złudzeniem (np optycznym). To jest mylne skojarzenie, paradoks Bertanda obrazuje dobitnie pułapke umiłowania do dogmatów. I to jest zupełnie bez znaczenia, że dotyczy rachunku prawdopodobieństwa. Jestem pewna Łukasz, że w Twojej chemii też takie paradoksy są, tak samo jak są w fizyce. Lokalnie teoria Newtona świetnie opisuje rzeczywistość, jak zmienimy skale musimy użyć fizyki einsteinowskiej.

Jako chemik na pewno masz kolegów fizyków. Uprzejmie Cię proszę spytaj jakiegoś fizyka czy cechą wszechświata jest to, że dwa plus dwa jest cztery, OK? A najlepiej spytaj jeszcze o geometrie nieeuklidesową i mój adres mailowy 😉 Pozdrawiam!

Gdyby ci synowie agresora jednak wygrali to niestety Ksiądz teraz nie miałby możliwości pisania tego komentarza. Po drugie ciężko się litować nad kimś kto napada drugiego. Po trzecie co do liczebności wojsk pl i ru to jest kwestia dyskusyjna, ze względu niepelne dane bolszewików. No i w końcu po ostatnie: a skąd Ksiądz ma taką pewność, że cudu nie było? I czy ofiara nie ma prawa się bronić jak ktoś ją napada?

Siły były wyrównane, z przewagą Polski. Plus Polacy się bronili, więc dodatkowa przewaga. A cudu nie było, bo był politycznie wygodny. Rola Matki Boskiej polegała na uderzenie w ówczesne władze, którym nie było po drodze z endekami. Jawna ingerencja niebios byłaby więc opowiedzeniem się Matki Boskiej po stronie partii politycznej, która katolicyzmem głównie wycierała sobie gęby, a słynęła z faszyzowania i antysemityzmu.

Zachęcam do przeczytania tekstu ze zrozumieniem. Postaram się jeszcze prościej Panu wytłumaczyć: jestem wdzięczny naszym żołnierzom za ich odwagę w roku 1920 i dowódcom za mądrość. Trzeba bronić domu przed agresorem i nieraz pozostaje jedynie walka zbrojna. Świetnie, że Polska wtedy zwyciężyła. Nie mieszam jednak do tego pokornej i cichej Maryi, którą to my powinniśmy otaczać opieką i widzieć ją w każdej cierpiącej z powodu wojny kobiecie. Nie przypisujmy naszych zbrojnych zwycięstw rzekomym cudom, lecz bohaterstwu polskiego żołnierza.

@Wojciech Żmudziński z tą wersją, którą ujął Pan tutaj trudno się nie zgodzić, a jednak powyżej zabrzmiało to całkiem inaczej! Pewną wtórnością historyczną. Należałoby ją zweryfikować źródłowo, ale generalnie wiara w cud u Piłsudczyków nie była mniejsza niż Endeków, a znaczenie obrony Warszawy było nie tylko wojenne ale też symboliczne dla tamtego świata rozdartego między Chrześcijaństwem, a nowością, doktrynalnym ateizmem, którego nie należy mylić z tolerancją religijną (za którą opowiadał się Piłsudski). „Cud” był rozumiany jako obrona Polski i prawa do wiary (czy na tamte po prostu wiary). Koncepcje Piłsudczyków i Endeków były różne i trwał spór, ale w kwestii antybolszewizmu się łączyły, bo obie zakładały suwerenność Polski i sprzeciw wobec doktrynalnymi ateizmowi. Dlatego w tej wojnie nie należy (nawet w komentarzach to robimy) używać określeń Ruscy, Rosja, bo chodziło przecież o międzynarodówkę, zniesienie państwowości. Fragment o świętowaniu w tym dniu pojednania brzmi więc niedorzecznie. Oczywiście są tu zabici ludzie i jest to jeden problem etyczny, ale odparcie pewnej koncepcji rzeczywistości obcej i Piłsudczykom i konserwatywnym Endekom, to drugi. Na pojednanie są inne daty. Dodam jeszcze, że jestem za świętowaniem Wniebowzięcia i Wojska Polskiego osobno. Reszta tekstu ciekawa i za tę dziękuję.

Zwłaszcza że losy Warszawy rozstrzygały się nad Wieprzem.
Frontalny atak bolszewików na Warszawę był dla polskiego planu działań korzystny, bo odsłaniał ich południowe skrzydło i stwarzał warunki do udanego natarcia i możliwości okrążenia sił pod Warszawą. Tamto uderzenie zmusiło bolszewików do ucieczki spod Warszawy. A potem nad Niemnem gdy ostatecznie rozbito odbudowujące się i gotujące się do ponownej ofensywy siły Tuchaczewskiego. Tam Maria nie była potrzebna? A waliki nad Niemnem też były bardzo ciężkie.

Z relacji bolszewików wziętych do niewoli to Matka Boża ukazała się w chwale nad obrońcami Warszawy. Na ten widok bolszewicy uciekali w poplochu. Skąd pomysł, że Maryja miała komukolwiek pomagać celnie strzelać…? Ten tekst to jakaś fantasmagoria.

Dobrze wymyślony mit jest trwalszy od ustaleń historyków.
Ale cóż, piłsudczycy wśród milionów Ówczesnych Polaków mieli opinię zbliżoną do dzisiejszej PO i dlatego endekom tak łatwo poszło stworzenie mitu podważającego kompetencje Piłsudskiego. A dzisiaj dalej powtarzają go tysiące księży, którzy wolą cuda niż dobre rzemiosło.
Dla interesu partyjnego można zgnoić wszystko.

„mieli opinię zbliżoną do dzisiejszej PO”. I tu mamy problem… Próby nałożenia dzisiejszej polityki i utożsamienia jej z przedwojenną są dokładnie tym co nazywamy „polityką historyczną”. Niestety to bardzo zły trop.

Nie, nie było żadnych relacji. Według legendy bolszewicy mieli już w dniu bitwy mówić o Maryi. Tymczasem przez dwa tygodnie od bitwy nikt nawet o tym nie słyszał. Oczywiście były próby przypisywania zwycięstwa siłom nadprzyrodzonym, ale nie Maryi. Piłsudski wspominał, że w pierwszych pomysłach sprawcą cudu była nie Maryja, lecz korsystny układ gwiazd. Następnie endecy i Kościół lansowali zwycięstwo Maxime Weyganda. Wręczono mu nawet figurę Jezusa w podzięce za sukces militarny. A dopiero, gdy Weygand wyjechał do Francji rzucono hasło o Maryi. I wtedy dopiero wymyślono, że mieli o niej mówić bolszewicy. Tymczasem wszystko było po prostu polityką, by deprecjonować Piłsudskiego.

Gdzie wspomniał? Kto wspomniał? Czemu wspomniał? Wydaje mi się, że jest tu pewna naiwność wiary w inną, konkretną narrację. Ot, załóżmy, że Piłsudski wspomniał o tym w innym momencie, z własną polityczną intencją, a wcale tak nie było. Mamy nagranie jak to mówi? A może ktoś mu to w usta włożył, jak wcześniej Bolszewikom. Tak samo teza, że cud miałby osłabiać pozycję Piłsudskiego jest założeniem (wręcz ją umocniła u konserwatywnej części wyborców, ale to też teza). Temat uproszczony. Na książki, a nie szybkie wnioski. Ale historię jak to się mówi, ktoś pisze. Zawsze komuś wierzymy lub nie wierzymy. Moim zdaniem tak ścisłe utożsamianie wiary w cud z polityką endeków jest nadużyciem. Ale nie zmienia to tego, że nad cudem możemy się pochylić właśnie na sposób teologiczny. Czy Bóg chroni wierzących przed wrogiem? Czy „bierze udział” w bitwach? To drugie raczej powinniśmy widzieć jako bluźnierstwo. Przy czym jak wyżej pisał pan Tomasz, cud miałby polegać na przestraszeniu. Kościół w każdym razie oficjalnie go nie uznaje, więc wiele kazań nadużywa tej historii.

Gdzie i kto? Aleksandra Piłsudska. Kiedy? Zaraz po bitwie, gdy Piłsudski wrócił do Warszawy. Opisywała we wspomnieniach jego wzburzenie, gdy przeczytał pozostawioną na biurku kartkę o gwiazdach, co dały zwycięstwo.

„Ja tyle włożyłem pracy mózgu w moje koncepcje, w swój plan, tyle musiałem zwalczyć przeszkód, aby wprowadzić je w życie, a okazuje się, że we wszystkim nie było nic mego. Wszystko zrobiły gwiazdy”.

A tu masz cytat Daszyńskiego. Osadzone w wypowiedziach o encecji, która chcąc odrzeć Piłsudskiego z chwały wychwalała najpierw Weyganda, a dopiero potem zaczynała wymyślać inne historie, gdy ten wyjechał:

„Ale ponieważ gen. Weygand mieszka we Francji, więc obmyślono „Cud nad Wisłą”, zrobiono po kolei gen. Hallera, Sikorskiego, ks. Skorupkę, a wreszcie Matkę Boską zwycięzcami, byle tylko nie zawdzięczać Piłsudskiemu ocalenia, choć laik każdy łatwo może zrozumieć istotę tego ocalenia, jego przebieg wojenny i jego doniosłość.”

Spytam retorycznie, czy taka wypowiedź mogła paść, gdy podobno „masowo” i to już w dniu bitwy spływały do sztabu meldunki o bolszewikach, co widzieli Matkę Boską? Czemu w takim razie nie zachował się choć jeden z tych meldunków? Są te o rannych koniach, o braku amunicji, o zajętych karabinach, a o Matce Boskiej nic. A przecież na tym mit się opierał, że o tym meldowano. Czy tradycyjnie „zaginęły”? Zniszczyła je masoneria i wrogowie Kościoła?

Teologia jest nauka, stąd tytuł naukowy o. Wojciecha. Zresztą teologia nie innych metod jak z innych nauk. Dociekamy prawdy z objawienia, które jest niezgłębione. Argumentujemy. Cud to kategoria teologiczna. Np. w Lourdes to nie lekarze stwierdz

Oczywiście, że nie wspierała. Bitwa pod Lepanto była zwycięstwem, ale ostatecznie Święta Liga przegrała. Poza tym kpiną było łączenie Matki Boskiej z konfliktem w którym chodziło o pieniądze z handlu weneckiego i interesy kupców. Sugestia, że Matka Boska walczyła w imieniu brudnej mamony (Wenecja handlowała wówczas także niewolnikami) jest bluźnierstwem.

Księdza tezy są bałamutne… Celem nadrzędnym nie jest nienawiść w stosunku do wroga lecz obrona tych , kogo się reprezentuje. W wojnie 1920 linie łatwo rozeznać, kto jakie wartości reprezentuje. Żołnierze w 1920 roku bronili tego, aby Autor mógł w przyszłości złożyć śluby w Towarzystwie….

Bez przesady i generalizacji. W wojnie 1920 po stronie polskiej walczyła masa ludzi marząca o Polsce jako świeckim państwie, gdzie zakony czeka kasata. Budowanie narracji, że była to obrona chrześcijaństwa (najlepiej ze wsparciem Najświętszej Panienki) to budowa szkodliwego mitu.

W komunikacie Sztabu Generalnego WP z 16 sierpnia opisano „bohaterską śmierć ks. kapelana Ignacego Skorupki […], który w stule i z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom”[2]. Dowódca kompanii ppor. Mieczysław Słowikowski w swych wspomnieniach napisał, że zgodził się na wzięcie udziału ks. Skorupki w ataku i że widział moment jego upadku (…)

Takich kapłanów mieliśmy kiedyś. Dzisiaj mamy to, co widać na załączonym obrazku. Ale proszę się nie martwić. Bóg to rozliczy, bo jest sprawiedliwym sędzią. Ks. Żmudziński też stanie przed Bogiem i będzie musiał zdać rachunek z każdego wypowiedzianego słowa, również z tego tekstu. I dobrze, że tak jest, bo miłosierdzie bez sprawiedliwości prowadzi do przyłączania się do bandyty w katowaniu ofiary.
A ja dziękuję Matce Bożej, za każdy gwałt, któremu Jej pomoc zapobiegła, za każdą mszę, która mogła się odbyć, za każdy chrzest i za każdą chwilę w miarę normalnego życia, które zawdzięczamy temu, że w dniu 15 sierpnia 1920 r. Bóg zmiłował się nad Polską.

Szanowna Redakcjo! Osoba podpisująca się „Wojtek” pisze ciekawe rzeczy na temat teologii i teologów. Czy Redakcja może potwierdzić, że jest to osoba ze stopniem/tytułem naukowym z teologii?

Piotr+Dąbrowski
Pan Wojtek nie naruszył regulaminu, więc rozumie, co oznacza odpowiedzialność za słowo. Tytuł nie ma nic do rzeczy, wobec tego, że pana Wojtka się czyta…, zatem korzystajmy z jego obecności w gronie komentatorów, nie zajmujmy się dochodzeniem tożsamości.

Szanowni Państwo! Napisaliście Państwo: „nie zajmujemy się weryfikowaniem tożsamości komentatorów” i tożsamości, a nie wykształcenia dotyczyła moja odpowiedź. Jest dosyć oczywiste, że występowanie pod nazwiskiem skłania do większej rozwagi w formułowaniu poglądów. Dyskusja staje się bardziej merytoryczna, a mniej emocjonalna. Emocjonalność zaś przyciąga uwagę i zwiększa „klikalność”. Występowanie „pod nazwiskiem” nie koniecznie musi oznaczać jego publiczne ujawnienie. W czasach, które jeszcze pamiętam, osoba, która nie chciała ujawnić nazwiska podawała nazwisko i adres do wiadomości redakcji i taka też adnotacja była zamieszczana. Anonimów nie drukowano z zasady. Pytałem o osobę podpisująca się „Wojtek” ponieważ wypowiada ona o teologii i teologach sądy, w mojej ocenie dość negatywne. Byłoby więc ciekawe wiedzieć, czy zna to środowisko i dyscyplinę z autopsji. Pisanie o swoich stopniach naukowych nie jest wypowiadaniem poglądu. Jeśli takie dane są nieprawdziwe, to mamy do czynienia z poważnym kłamstwem. Czy gdyby ktoś w swojej wypowiedzi stwierdził np. że jest biskupem, to Redakcja opublikowałaby to bez wahania?

Szanowny Panie Piotr+Dąbrowski, czy ja mam się czuć zignorowana jako kobieta biorąca czasem udział w dyskusjach teologicznych na tym forum także? Oczywiście moja wiedza nie umywa się do tej, pana Wojtka niemniej jednak wywołałam wilka z lasu różnymi pytaniami. Czy Redakcja Więzi założyła już teczkę z moimi danymi osobowymi, wykształceniem i adresem w celu ujawnienia Inkwizycji? Chciałam nieśmiało zauważyć, że nikt o zgode RODO mnie nie pytał.

Pisze Pan: „Jest dosyć oczywiste, że występowanie pod nazwiskiem skłania do większej rozwagi w formułowaniu poglądów”. Jeżeli przez rozwagę rozumie Pan utrzymanie bezkrytycznego podejścia do opinii zawartych w oficjalnych dokumentach kościoła, tj. powtórzenia dopuszczalnych opinii, to mija się z sensem komentowania. Pisze Pan, „obniża poziom debaty”, naprawdę Pan sądzi, że komentarze pana Wojtka, obniżają poziom debaty? Gdyby tak było, nie zwróciłby Pan uwagi na personalia p. Wojtka. Poza tym zawsze może Pan ten poziom podnieść swoimi tekstami. Komentujących interesuje przedmiot dyskusji, a nie personalia, które są interesujące wyłącznie dla hierarchii KK. I niech tak zostanie.

@Piotr Dąbrowski

Pisze Pan: „Jest dosyć oczywiste, że występowanie pod nazwiskiem skłania do większej rozwagi w formułowaniu poglądów”. Jeżeli przez rozwagę rozumie Pan utrzymanie bezkrytycznego podejścia do opinii zawartych w oficjalnych dokumentach kościoła, tj. powtórzenia dopuszczalnych opinii, to mija się z sensem komentowania. Pisze Pan, „obniża poziom debaty”, naprawdę Pan sądzi, że komentarze pana Wojtka, obniżają poziom debaty? Gdyby tak było, nie zwróciłby Pan uwagi na personalia p. Wojtka. Poza tym zawsze może Pan ten poziom podnieść swoimi tekstami. Komentujących interesuje przedmiot dyskusji, a nie personalia, które są interesujące wyłącznie dla hierarchii KK. I niech tak zostanie.

Jako wywołany do tablicy mogę powiedzieć, że nie mam żadnego interesu w tym, by mówić nieprawdę na temat mojego wykształcenia. Mam stopień magistra teologii, specjalizację z teologii pastoralnej, pracę magisterską broniłem z historii doktryny małżeństwa i jej rozwoju między Trydentem a SW2. Nie wiem co jeszcze miałbym powiedzieć. Chyba tylko zapytać co takiego jest dla Ciebie kontrowersyjne, albo oburzające, że chcesz tu zwoływać jakiś sąd kapturowy i przeprowadzać weryfikacje?

Denerwują mnie takie tanie, emocjonalne chwyty. „Wspierała naszych żołnierzy aby celnie strzelali do synów innych matek”…. Ach, jacy straszni ci żołnierze! Powinni pozwolić tym „synom cudzych matek”, żeby zabijali ich matki i dzieci. Wojna jest straszna, proszę Szanownego Autora. Ludzie mają prawo się bronić. Moi dziadkowie, żołnierze AK, strzelali do „tych synów”, uciekali przed kulami, brali udział w wykonywaniu wyroków na rodakach, w tym na swoich kolegach/koleżankach…. i prawie NIGDY potem nie opowiadali o swoich doświadczeniach. Bo to było piekło na ziemi, gdzie każdy modlił się do Matki Bożej o ratunek dla siebie, dla bezbronnych cywilów, w tym niemowląt. Do Matki Bożej, bo w istnienie Boga Ojca lepiej było nie wierzyć w takich czasach. Widział Ksiądz zdjęcie uśmiechniętego hitlerowca w mundurze strzelającego w głowę nagiej kobiecie przytulającej przed śmiercią ciało swojej martwej, na oko 3-4 letniej córeczki? TO była tamta wojna. TO była perspektywa tamtych czasów, gdzie dwóch cholernych wariatów z prawa i lewa chciało pozbyć się dziwnej grupy etnicznej zamieszkującej obszar pomiędzy nimi. Z tego tekstu hektolitrami wylewają się brak wiedzy lub brak wyobraźni lub wstrętna, przebrana w naiwny idealizm PYCHA!

@Fix jestem poruszona Pana wpisem, chociaż wszędzie w moich wypowiedziach stoję po stronie nazwijmy to racjonalnej, że nie cud, ale trud. Nie chę ujawnić kim jestem, więc nie mogę Ci opowiedzieć historii mojego dziadka, którego nigdy nie poznałam… Też czasy wojny, nie będę się z Tobą spierać czy „moja tragedia większa niż Twoja”. Czy możesz mi uwierzyć, że też wielka tragedia? Nie tylko szczątków nidzie nie znaleziono, tam gdzie by ich szukać kolejnych ludzi zabijają. Ta tragedia zatacza kregi po kolejnych losach, kolejnych członków mojej rodziny. A mimo to wierzę. A mimo to nie widzę w działaniach militarnych 1920r cudu. Czy pozwolisz mi mieć inne zdanie? Szanować Twoje, ale mieć swoje, odmiene?

Szanowna Redakcjo!
Przyjmuję do wiadomości Państwa stanowisko, chociaż – dobrze życząc Więzi – nad nim ubolewam. Kwestię anonimowości podnosiłem kilkukrotnie. Mam mocne postanowienie, żeby już do tego nie wracać, ale wiadomo jak to z postanowieniami poprawy bywa…
Przy okazji kieruję wyrazy uznania do tych z Czytelników, którzy swoje stanowiska publikują nie ukrywając się pod pseudonimem.
Do podniesienia tej sprawy skłoniła mnie wypowiedź osoby występującej jako „Wojtek”, która we wpisie z 15.08 napisała: „Jako osoba z tytułem naukowym z teologii…” . Tytuł naukowy oznacza profesora tytularnego. Przyznam, że zaintrygowało mnie, czy rzeczywiście, któryś (nie chodziło mi o docieczenie nazwiska) z profesorów teologii publicznie przyznaje, że: „Nie robimy odkryć naukowych, tylko staramy się udowodnić, że to, w co wierzymy jest prawdziwe. A jeśli odkrycie temu przeczy, to mu zaprzeczamy.” Jest to stwierdzenie, w swojej szczerości, dość daleko idące.
Z poważaniem,
Piotr Dąbrowski

Dobra, jak się czepiamy słówek, to mam stopień, nie tytuł. Magistra teologii. I nie, nie robimy odkryć, tylko staramy się udowadniać pod z góry założoną tezę. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z magistrem, czy profesorem.

Publikacja odkrycia naukowego sprzecznego z ustaloną linią teologii katolickiej grozi odebraniem misji kanonicznej, sprawą przed Kongregacją, w wielu przypadkach cofnięciem prawa do wykładania na uczelniach katolickich.

Dlatego teologia nie jest nauką sensu stricte.

Niezależnie od tego, czy Wojtek ma tytuł, czy stopień, to chcę czytać jego komentarze. W sytuacji, gdy za publikację odkrycia naukowego sprzecznego z linią teologiczną, grozi się odebraniem misji kanonicznej, jest nie tylko gwałtem na nauce, ale może stać się również kościelną inkwizycją. W moim przekonaniu i jedno i drugie nie przysparza wiary. I jest jeszcze jednym powodem, aby publikacje teologiczne, ignorować.
Między innymi z tego powodu, nie chcę czytać tekstów wielu popularnych polskich tzw. teologów i pokrewnych tej dyscyplinie uczonych. Chyba, że pod przymusem i w niewoli, gdy będzie dostęp wyłącznie do „Pudełka”. Zastanowię się wówczas, po którą z lektur sięgnąć.

Aha, i żeby nie było: nie, nie mieszają mi się wydarzenia historyczne. Tak, rozróżniam wojny, jakie toczyły się w Europie w X X wieku. I jeszcze raz: Tak, uważam je wszystkie za kolejne elementy procesu historycznego. Okrutne, straszne elementy, gdzie nasi przodkowie próbowali ze wszelkich sił ratować siebie i swoich bliskich.

Zamiast opowiadać durnoty i się kompromitować, proponuję zabrać się za to, czego Pan na pewno nie robi. Czyli zabrać się za czytanie Pisma Świętego i dowiedzieć, kogo tam Bóg wspierał w walce.

W kwestii podawania nazwisk do wiadomości Inkwizycji. Wrzuciłam w google Piotr+Dąbrowski. Nie wiem czy wypada żebym pisała co wyszukiwarka „zwraca”. Ale zaryzykuję (przeprazszam Pana Piotra+Dąbrowskiego z góry), ale takie są wyniki mojego wyszukiwania: psycholog sportu, urolog, specjalista chorób wewnętrznych, neurochorurg, biolog ze specjalizacja z turystyki kwalifikowanej i ochrony przyrody, zajmujący się rezerwatami przyrody…. To może więcej wyników nie będę cytować. To tak w kwestii autoryzacji, i personaliów o które co rusz ktoś tu się pyta nie wiadomo po co, ale zawsze jak dyskusja zaczyna być podgrzana i ciekawa. Co za sens dyskutować z ludźmi z którymi się zgadzamy?

Szanowni Państwo!
Jakże łatwo przypisywać komuś inkwizytorskie zapędy, chowając się pod pseudonimem.
Pragnę jednak uspokoić, nie mam takich zamiarów, ani też żadnych dyspozycji od hierarchii Kościoła. Aby oszczędzić niektórym osobom ślęczenia nad Googlami, dodam, że jestem emerytowanym wykładowcą AWF w Krakowie.
Łączę pozdrowienia,
Piotr Dąbrowski

Może jesteś, może nie jesteś. Może masz na nazwisko „Dąbrowski”, może to pseudonim. Muszę Ci uwierzyć na słowo. Ty też musisz mi uwierzyć na słowo. Albo nie musisz, ale to wówczas będzie wyłącznie Twój, a nie mój problem. Bo widzę, że Twoim problemem nie jest to, że piszę pod samym tylko imieniem. Mnóstwo innych osób pisze tu pod imieniem, lub pseudonimem, a czepiłeś się tylko mnie. Więc nie to jest tu istotne, a to, że coś nie podoba Ci się w moich poglądach i wypowiedziach. Śmiało więc proszę skonfrontuj się z wypowiedziami. Na wszystkie zarzuty chętnie odpowiem.

Panie Piotrze, wyciągam rękę na zgodę. Pozwoli Pan, że wyjaśnię dlaczego chowam się za nickiem, bez nazwiska. Spotkałam się już w swoim środowisku z ostracyzmem, za to tylko, że podzielam poglądy które krótko można podsumować jako minimalizm biblijny. Jeśli Pan wrzuci w google hasło „minimalizm biblijny” wiele ciekawych rzeczy może się Pan dowiedzieć. To burzy pewne utarte przyzwyczajenia, ja jestem młodsza, choć już dawno temu studia skończyłam. Nie chcę żeby to zabrzmiało „ą ę”, ale miałam okazję także do rozmów z osobami w Pana wieku, takimi co o judaiźmie wiedzą wiele, są profesorami, choć nie z żadnej dziedziny pokrewnej biblistyce. Poważni ludzie. Kiedyś byli wierzący, kiedyś byli w Kościele i odeszli między innymi dlatego, że w swojej uczciwości nie mogli się zgodzić, że w Kościele Katolickim nie znaleźli żadnego księdza z którym otwarcie by mogli rozmawiać właśnie w duchu minimalistycznym patrzenia na Biblię. Zanim mnie lub pana Wojtka Pan wyleje jak dziecko z kąpielą, czy pozostawi mi Pan prawo do tego żebym powiedziała: wierzę. I jednocześnie złożyła swój podpis pod deklaracją: podejście minimalistyczne w biblistyce. Mnie jest łatwiej. Znam paru księży co od lat tylko ustnie i w zaufaniu, tylko w cztery oczy przyznają się, że podzielają podejście minimalistyczne. Bo jeśliby to powiedzieli głośno mogą (a może nie mogą?) spotkać ich konsekwencje. Imponuje mi odwaga pana Wojtka, postawa i wiary i uczciwości w obronie swoich poglądów.

Szanowna Pani!
Ani przez chwilę nie miałem poczucia bycia w stanie niezgody (w sensie osobistej urazy) więc tym chętniej wszelkie oznaki zgody przyjmuję.
Dziękuję za zwrócenie uwagi na „minimalizm biblijny”. Jeśli ma Pani chęć bezpośredniej wymiany poglądów, to bez trudu znajdzie Pani mój służbowy mail, bo ciągle odbieram uczelnianą pocztę.

Treść Pani wpisu umocniła mnie w podejrzeniu, że część osób, które nie podają na stronie Więzi swoich personaliów, czyni tak w obawie przed nieprzyjemnymi konsekwencjami. Takiej sytuacji życiowej szczerze współczuję.
Z poważaniem,
Piotr Dąbrowski