Zima 2024, nr 4

Zamów

Nick Cave po lockdownie tworzy psalmy. To jego osobista liturgia

Nick Cave podczas występu na festiwalu Bergenfest 13 czerwca 2018 r. Fot. Takahiro Kyono

„Seven Psalms” jest przerywnikiem pomiędzy większymi projektami australijskiego muzyka. Wymagającym, ale i angażującym.

Okładka najnowszej, wydanej kilka tygodni temu płyty Nicka Cave’a przypomina okładkę modlitewnika. Złocona czcionka, na środku niewielki krzyż, ciemne książkowe tło. I tytuł, „Siedem Psalmów”, stylistycznie całkowicie adekwatny. Australijski poeta muzyki alternatywnej napisał siedem krótkich (tylko jeden z nich długością nieco przekracza dwie minuty) utworów, które można uznać za psalmy w ścisłym sensie. Cave nie śpiewa, lecz recytuje – na tle szerokich, w dużej mierze elektronicznych instrumentalnych pejzaży, skomponowanych wraz z długoletnim muzycznym współpracownikiem i przyjacielem, Warrenem Ellisem. Serię zamyka długi, instrumentalny „psalm”.

Chrześcijańskie motywy i toposy towarzyszą dalekiemu od religijnych afiliacji muzykowi niemal od początku ponad czterdziestoletniej kariery. Jednak w ostatnich latach tematyka duchowości i poszukiwań Absolutu zajmuje w jego twórczości jeszcze bardziej wyjątkowe miejsce. Głównie za sprawą osobistych tragedii – siedem lat temu zginął nastoletni syn Cave’a, w maju tego roku poinformowano o śmierci drugiego z synów. Koncepcyjnym nawiązaniem do tradycyjnych modlitw był już projekt „L.I.T.A.N.I.E.S”, zrealizowany w 2020 roku we współpracy z kompozytorem Nicholasem Lensem. Jak przyznał sam Cave, jego psalmy są artystycznym owocem lockdownu.

Z pewnego punktu widzenia temat i tytuł ostatniej płyty nie powinny więc zaskakiwać. Cave’owe psalmy byłyby po prostu zbiorem miniatur o „religijnym” czy „duchowym” wydźwięku, cokolwiek ta etykieta miałaby znaczyć. Osobistym, ale zrozumiałym i nawet przewidywalnym literackim rejestrem specyficznych czasów i przeżyć. Ot, oczywisty klucz: odosobnienie – cisza – asceza – medytacja – skupienie. Ktoś złośliwy mógłby nawet stwierdzić, że w końcu po to Nick Cave ma wizerunek tajemniczego artysty eksplorującego duchowość i intymność, by móc po lockdownie zaproponować fanom płytę z medytacyjnymi recytacjami. A „psalmy” to akurat poręczna nazwa dla tych utworów, użyczająca skojarzeń z krótką formą i z biblijnym gatunkiem na przecięciu religii i sztuki.

Mimo wszystko takie potraktowanie krążka nie oddawałoby mu sprawiedliwości. Podejrzenia o tani stylistyczny chwyt czy pretensjonalne odwołania nie pasują do psalmów Cave’a. Przeciwnie: mniej lub bardziej świadomie frontman The Bad Seeds swoją płytą zaproponował coś, co można postrzegać jako kontynuację w obrębie gatunku i fenomenu kulturowego psalmów.

Religijna tradycja postrzega je w nieustannym napięciu, między intymnością i powszechnością, między chwilowym doznaniem i uniwersalnym wydźwiękiem. W końcu psalmy inspirowały liryczne tłumaczenia tworzone przez poetów różnych czasów. To w nich doświadczenia króla Dawida i emocje wobec Boga zderzają się z regularnością, powtarzalnością i monotonią, na przykład w dokładnie ustrukturyzowanej i powszechnej w całym Kościele katolickim Liturgii Godzin. Konkretne wydarzenia z historii Izraela służą jako ilustracja dla corocznych świąt. Zgodnie z tradycją, recytowane w poszczególnych porach dnia psalmy mają wpływać na przemianę zwyczajnych doświadczeń, napełniać je kontaktem z Bogiem i odniesieniem do Niego. Chyba tylko dzięki napięciu, dzięki sprzężeniu między narzuconą regułą a zachętą do skupienia na własnych przeżyciach, może nie razić monotonne recytowanie lub śpiewanie tak dramatycznego i kulturowo ważnego utworu jak Psalm 130 („Z głębokości wołam do Ciebie, Panie…”). 

Bez względu na to, jaka intencja towarzyszyła Cave’owi, w jego psalmach bez trudu odnajdziemy podobne napięcia i paradoksy. Nie chodzi tylko o treść i styl tekstów, choć już w tym względzie utwory Australijczyka wyraźnie przywodzą na myśl Stary Testament. Opowiadają o podążaniu w stronę Boga i o intymnej miłości, wyrażają prośbę o miłosierdzie i podziw dla Stwórcy. Jeśli mielibyśmy określić jakiś motyw przewodni, byłaby nim tęsknota i czekanie na Boga. Podobnie jak w Biblii słyszymy tu odniesienia do zjawisk naturalnych i barwne porównania do zwierząt, obrazy uderzające brutalnością. Są też nawiązania do codziennego, współczesnego otoczenia.

Podobieństwo do Dawidowych psalmów wynika jednak przede wszystkim z tego, co Cave robi ze słowami. Pospieszna i pozornie beznamiętna deklamacja przywodzi na myśl recytowaną liturgię. Powtórzenia w tekście i przyjęty podział na strofy nadają utworom sugestywny rytm i pewien modlitewny rygor. To ten rygor i monotonia – tak jak w przypadku starotestamentalnych psalmów – konfrontują naszą wyobraźnię z pełnymi emocji wyznaniami autora. 

Wesprzyj Więź

Nowa płyta Cave’a wymaga zaakceptowania instrumentalnego minimalizmu i co najmniej kilkunastu minut skupienia na tekstach utworów. To za dużo, by słuchać jej „przy okazji” innych czynności, a jednocześnie za mało, by wydzielić osobny, długi czas na obcowanie z muzyką. Trochę tak jak z liturgicznymi przerwami w ciągu dnia, podczas których czytane są psalmy. W założeniu nie mają zakłócać codziennego rytmu, ale do niego przenikać. W liturgii psalmy angażują uczestników pomiędzy dłuższymi tekstami.

„Seven Psalms” może stać się angażującym przerywnikiem pomiędzy większymi projektami Australijczyka, który w niedzielę i poniedziałek wystąpi na dwóch koncertach w Polsce. 

Przeczytaj też: Rozmowy mistrza Leonarda ze śmiercią

Podziel się

3
Wiadomość