„Seven Psalms” jest przerywnikiem pomiędzy większymi projektami australijskiego muzyka. Wymagającym, ale i angażującym.
Okładka najnowszej, wydanej kilka tygodni temu płyty Nicka Cave’a przypomina okładkę modlitewnika. Złocona czcionka, na środku niewielki krzyż, ciemne książkowe tło. I tytuł, „Siedem Psalmów”, stylistycznie całkowicie adekwatny. Australijski poeta muzyki alternatywnej napisał siedem krótkich (tylko jeden z nich długością nieco przekracza dwie minuty) utworów, które można uznać za psalmy w ścisłym sensie. Cave nie śpiewa, lecz recytuje – na tle szerokich, w dużej mierze elektronicznych instrumentalnych pejzaży, skomponowanych wraz z długoletnim muzycznym współpracownikiem i przyjacielem, Warrenem Ellisem. Serię zamyka długi, instrumentalny „psalm”.
Chrześcijańskie motywy i toposy towarzyszą dalekiemu od religijnych afiliacji muzykowi niemal od początku ponad czterdziestoletniej kariery. Jednak w ostatnich latach tematyka duchowości i poszukiwań Absolutu zajmuje w jego twórczości jeszcze bardziej wyjątkowe miejsce. Głównie za sprawą osobistych tragedii – siedem lat temu zginął nastoletni syn Cave’a, w maju tego roku poinformowano o śmierci drugiego z synów. Koncepcyjnym nawiązaniem do tradycyjnych modlitw był już projekt „L.I.T.A.N.I.E.S”, zrealizowany w 2020 roku we współpracy z kompozytorem Nicholasem Lensem. Jak przyznał sam Cave, jego psalmy są artystycznym owocem lockdownu.
Z pewnego punktu widzenia temat i tytuł ostatniej płyty nie powinny więc zaskakiwać. Cave’owe psalmy byłyby po prostu zbiorem miniatur o „religijnym” czy „duchowym” wydźwięku, cokolwiek ta etykieta miałaby znaczyć. Osobistym, ale zrozumiałym i nawet przewidywalnym literackim rejestrem specyficznych czasów i przeżyć. Ot, oczywisty klucz: odosobnienie – cisza – asceza – medytacja – skupienie. Ktoś złośliwy mógłby nawet stwierdzić, że w końcu po to Nick Cave ma wizerunek tajemniczego artysty eksplorującego duchowość i intymność, by móc po lockdownie zaproponować fanom płytę z medytacyjnymi recytacjami. A „psalmy” to akurat poręczna nazwa dla tych utworów, użyczająca skojarzeń z krótką formą i z biblijnym gatunkiem na przecięciu religii i sztuki.
Mimo wszystko takie potraktowanie krążka nie oddawałoby mu sprawiedliwości. Podejrzenia o tani stylistyczny chwyt czy pretensjonalne odwołania nie pasują do psalmów Cave’a. Przeciwnie: mniej lub bardziej świadomie frontman The Bad Seeds swoją płytą zaproponował coś, co można postrzegać jako kontynuację w obrębie gatunku i fenomenu kulturowego psalmów.
Religijna tradycja postrzega je w nieustannym napięciu, między intymnością i powszechnością, między chwilowym doznaniem i uniwersalnym wydźwiękiem. W końcu psalmy inspirowały liryczne tłumaczenia tworzone przez poetów różnych czasów. To w nich doświadczenia króla Dawida i emocje wobec Boga zderzają się z regularnością, powtarzalnością i monotonią, na przykład w dokładnie ustrukturyzowanej i powszechnej w całym Kościele katolickim Liturgii Godzin. Konkretne wydarzenia z historii Izraela służą jako ilustracja dla corocznych świąt. Zgodnie z tradycją, recytowane w poszczególnych porach dnia psalmy mają wpływać na przemianę zwyczajnych doświadczeń, napełniać je kontaktem z Bogiem i odniesieniem do Niego. Chyba tylko dzięki napięciu, dzięki sprzężeniu między narzuconą regułą a zachętą do skupienia na własnych przeżyciach, może nie razić monotonne recytowanie lub śpiewanie tak dramatycznego i kulturowo ważnego utworu jak Psalm 130 („Z głębokości wołam do Ciebie, Panie…”).
Bez względu na to, jaka intencja towarzyszyła Cave’owi, w jego psalmach bez trudu odnajdziemy podobne napięcia i paradoksy. Nie chodzi tylko o treść i styl tekstów, choć już w tym względzie utwory Australijczyka wyraźnie przywodzą na myśl Stary Testament. Opowiadają o podążaniu w stronę Boga i o intymnej miłości, wyrażają prośbę o miłosierdzie i podziw dla Stwórcy. Jeśli mielibyśmy określić jakiś motyw przewodni, byłaby nim tęsknota i czekanie na Boga. Podobnie jak w Biblii słyszymy tu odniesienia do zjawisk naturalnych i barwne porównania do zwierząt, obrazy uderzające brutalnością. Są też nawiązania do codziennego, współczesnego otoczenia.
Podobieństwo do Dawidowych psalmów wynika jednak przede wszystkim z tego, co Cave robi ze słowami. Pospieszna i pozornie beznamiętna deklamacja przywodzi na myśl recytowaną liturgię. Powtórzenia w tekście i przyjęty podział na strofy nadają utworom sugestywny rytm i pewien modlitewny rygor. To ten rygor i monotonia – tak jak w przypadku starotestamentalnych psalmów – konfrontują naszą wyobraźnię z pełnymi emocji wyznaniami autora.
Nowa płyta Cave’a wymaga zaakceptowania instrumentalnego minimalizmu i co najmniej kilkunastu minut skupienia na tekstach utworów. To za dużo, by słuchać jej „przy okazji” innych czynności, a jednocześnie za mało, by wydzielić osobny, długi czas na obcowanie z muzyką. Trochę tak jak z liturgicznymi przerwami w ciągu dnia, podczas których czytane są psalmy. W założeniu nie mają zakłócać codziennego rytmu, ale do niego przenikać. W liturgii psalmy angażują uczestników pomiędzy dłuższymi tekstami.
„Seven Psalms” może stać się angażującym przerywnikiem pomiędzy większymi projektami Australijczyka, który w niedzielę i poniedziałek wystąpi na dwóch koncertach w Polsce.
Przeczytaj też: Rozmowy mistrza Leonarda ze śmiercią