Jesień 2024, nr 3

Zamów

Najbardziej rozpowszechniona herezja? Że na niebo trzeba zasłużyć

Wojciech Żmudziński SJ. Fot. Jezuici / YouTube

Wzrastamy w atmosferze heretyckich przekonań, słysząc od dzieciństwa sformułowania typu: „jeśli będziesz źle postępował, Bóg przestanie cię kochać”, „jak nie będziesz chodził do kościoła, pójdziesz do piekła”.

Herezją najbardziej dziś rozpowszechnioną pośród praktykujących katolików jest przekonanie, że na niebo trzeba zasłużyć. Życie po Bożemu oznacza dla nich trzymanie się sztywnych reguł, jasno sformułowanych zakazów i nakazów, zarabianie na zbawienie nieskazitelnym zachowaniem i regularnym odmawianiem modlitw.

Bóg stał się człowiekiem nie po to, aby przekazać człowiekowi przykazania, których musi przestrzegać, żeby dostać się do nieba. Nie znajdziemy w Ewangelii instrukcji dotyczących obrzędów religijnych, raczej ich krytykę. Gdyby apostołowie nie prosili Jezusa, aby nauczył ich jakiejś modlitwy, nie znalibyśmy „Ojcze nasz”.

Wzrastamy w atmosferze heretyckich przekonań, słysząc od dzieciństwa sformułowania typu: „osoba pobożna to taka, która odmawia dużo modlitw, ma ołtarzyk przy łóżku i uczestniczy często w obrzędach religijnych”, „jeśli będziesz źle postępował, to Bóg przestanie cię kochać”, „jak nie będziesz chodził do kościoła, pójdziesz do piekła”.

Człowiek, który stworzył boga ze swoich lęków, ma poczucie wyższości nad innymi. Boi się też, że nie zaliczy u niego egzaminu z życia i skończy w ogniu piekielnym

o. Wojciech Żmudziński

Udostępnij tekst

W głowie wielu chrześcijan ukształtował się obraz osoby głęboko wierzącej jako tej, która pobożnie składa rączki na modlitwie, odwiedza miejsca prywatnych objawień i daje na mszę, a przykazania traktuje jako kodeks karny, który pomaga jemu lub jej zrozumieć, jak daleko może się posunąć, aby nie narazić się Panu Bogu. Pisząc „Bóg” wielką literą, składa jednak hołd nie Bogu, lecz stworzonemu przez siebie obrazowi jakiejś siły wyższej, której trzeba się bać. Człowiek, który stworzył boga ze swoich lęków, ma zawsze poczucie wyższości nad innymi. Boi się też, że nie zaliczy u swojego boga egzaminu z życia i skończy w ogniu piekielnym.

Kościół potępił tę herezję już w V wieku, gdy uczniowie Pelagiusza zaczęli głosić, że człowiek jest sam zdolny przezwyciężyć grzech i osiągnąć świętość. Chrystus był dla nich tylko przykładem do naśladowania, a nie Zbawicielem, który zbawił człowieka pomimo naszych grzechów.

Chrześcijanin postępuje szlachetnie nie dlatego, żeby zasłużyć na niebo, lecz dlatego, że wdzięczny jest Bogu za Jego bezgraniczną miłość, za dar nieba, jaki otrzymał gratis w Chrystusie i dzięki Chrystusowi.

Wesprzyj Więź

Bałwochwalcy natomiast skupiają się na skrupulatnym przestrzeganiu wszelkich nakazów i zakazów tylko po to, by zaskarbić sobie przychylność bóstwa, aby się mu nie narazić. Nie kochają ludzi spoza grona swoich. Chcą sami zasłużyć na zbawienie i wyprosić je co najwyżej mniej „pobożnym” bliskim. Niewiele obchodzi ich ludzkość. Nie chcą, by niebo było gratis. Nienawidzą grzeszników i „szczękają zębami”, gdy widzą, jak ci naruszają „przenajświętsze” obyczaje.

Tekst ukazał się na blogu o. Wojciecha Żmudzińskiego. Tytuł od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: Religia może stać się formą nerwicy

Podziel się

58
8
Wiadomość

W tekście są poruszone jakby DWIE sprawy.

Pierwsza to klerykalizm, którego wariantem jest wiara, że obrzędy i zachowania religijne czynią człowieka lepszym i są drogą do Nieba.

Druga to czy na Niebo można zasłużyć swoimi czynami lub życiem.
W pierwszej sprawie odpowiedzieć jest dość łatwo – przekonanie o zbawiającej funkcji uczestnictwa w obrzędowości jest niebezpieczne. Następuje pomylenie celów i środków. Obrzędowość jest środkiem mającym pomagać w świadczeniu miłości w stosunku do Boga i bliźniego, ale i siebie samego. Gdy staje się samo „usprawiedliwieniem”, to w ślad za tym uczestnictwem nie idzie przemiana, co gorsza, konserwować ono może negatywne postawy życiowe, bo dana osoba myśli, że jest ok, bo żarliwie uczestniczy.

W drugiej, nic nie jest proste. Niebo mamy dzięki ofierze Pana Jezusa, ale nasze życie nie jest jednak bez znaczenia. W tym sensie, że powielając negatywne zachowania względem ludzi np. utrwalamy swoje bycie w piekle. Pomysł, że potem wystarczy się „nawrócić” i wszystko będzie super, jest tak samo groźny jak klerykalnej natury uczestnictwo w obrzędach.

Kochać Boga ze wszystkich sił, bliźniego jak siebie. Reszta od tego pochodzi.

Wypełniać przykazania można z bojaźni, ale łatwiej z wdzięczności dla Stwórcy. Podobnie żałować za grzechy można z obawy przed spodziewaną karą lub ze smutku z naruszenia porządku miłości. I trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś z oczywistością tych stwierdzeń się nie zgodził, ale możliwe że są tacy co wolą kij niż marchewkę. Nie żebym była zwolenniczką bezstresowego wychowania, ale na pewno nie jestem zwolenniczką kija o nazwie np. „jakaśtam zaraza”. Zwlaszcza, że najchętniej wymachują tym kijem tacy, którzy zasad nie potwierdzają świadectwem swojego życia.

„Chrześcijanin postępuje szlachetnie nie dlatego, żeby zasłużyć na niebo, lecz dlatego, że wdzięczny jest Bogu za Jego bezgraniczną miłość”. W Buczy też ta miłość jest bezgraniczna? Być może, pytanie tylko, czy do ofiar, czy do oprawców. Całe doświadczenie historyczne przeczy miłości Boga.

Przytoczone stwierdzenie dotyczy przesłanek jakimi kieruje się rzeczony chrześcijanin, a czy Ty nie argumentujesz (czytam ostatnie zdanie) tak jakby to były przesłanki, którymi kieruje się Bóg? Przynajmniej ja takie wrażenie odnoszę, że rozumujesz tak jakby Bóg dopuścił do takiego zła, to Jego wina. To chyba jest jakiś konkretny problem z filozofii na której się zupełnie nie znam: jak bezgraniczna miłość Boga „współegzystuje” z naszą wolnością. Natomiast zdecydowanie uważam, że miłość bez wolności, to jakaś patologia. Miłość nie może być klatką, musi dawać możliwość wyjścia. Stąd ta wolność jawi mi się jako warunek konieczny. Inaczej to takie „zagłaskanie na amen”, taki słodki budyń. Jeśli można, to ja już zmykam, bo dyskusja o Buczy jest ponad moje siły. Zdjęcia – wstrząsające. Trudno nazwać chrześcijanami tych, którzy tej masakry się dopuścili, a że oni mają takie mniemanie o sobie i może jeszcze w imię szerzenia wiary to robią, no cóż. Niektórzy biskupi też mają wysokie mniemanie o sobie (mam nadzieję że moderator nie ocenzuruje, najwyżej prosze wygwiazdkować ostatnie zdanie).

@Autor
Piękny i odważny tekst !

Chrystus nas zbawił JEDEN raz ! I jesteśmy zbawieni mimo naszych grzechów.

„która pobożnie składa rączki na modlitwie, odwiedza miejsca prywatnych objawień i daje na mszę, a przykazania traktuje jako kodeks karny”

Te formułki, medaliki, obrazeczki, otwieracze do piwa ze świętymi, wymyślanie coraz to nowych modłów (cudownych oczywiście) które jeśli odmówisz ileś tam razy to ci się życzenie spełni…, cudowne źródełka w co drugiej miejscowości, całowanie figur lub obrazów toż to jest cyrk i zabobony.

I jeszcze to przeświadczenie, że tylko „nasi” zostaną zbawieni, widać to począwszy od Świadków Jehowy a kończąc na nas katolikach.

I ta nienawiść wobec tych którzy mają czelność żyć inaczej, wywyższanie się ponad innych bo „ja chodzę do kościoła, chodzę do spowiedzi, odmawiam nowenny, chodzę na roraty, rekolekcje etc.” „co prawda obawiam innych, biję żonę, kradnę w pracy” ale…. „chodzę do kościoła”

Dyskusje o tym, która wiara jest prawdziwa… A gdzie Jezus napisał jakie obrzędy są „prawdziwe” a jakie „nieprawdziwe ” ?

Trochę niebezpiecznie jednostronny tekst. Warto nie zgubić z oczu faktu, że Jezus nas po prostu ratuje. Za tym stoi Miłość, ale my musimy po prostu o ten ratunek prosić.
Niebo jest gratis, ale zależy od naszej postawy.

Możemy być zarówno bałwochwalcami obrzędów i jak i ich braku.
Czuć się lepsi z powodu nie zawracania sobie głowy różańcami i pielgrzymkami,
albo właśnie z tego powodu, że sobie nimi głowę zawracamy.
Bóg patrzy na serce.

Zarówno myślenie uczynkami czyli takie zbieranie punktów do nieba jak i całkowity luz w stylu Bóg mnie kocha – są wypaczeniami.

„Przychodzi baba do nieba. Zatrzymuje ją św. Piotr.
-Przepraszam, a Pani dokąd?
-Do nieba – pada wyraźna odpowiedź.
-Zaraz, zaraz. To nie takie proste. Wcześniej trzeba przejść mały teścik:
Trzeba uzbierać 4000 punktów.
-No dobrze – już mniej pewnie
-Proszę opowiedzieć coś o swoim życiu.
-Codziennie odmawiałam różaniec…
-No dobrze, pół punktu…
-Ile?????????????????!!!
-Pół punktu, dobrze Pani słyszy!
-Czytałam magazyny katolickie…
-Pół punktu
-Chodziłam w tygodniu na msze…
-Jeden punkt.
Po godzinie baba zgromadziła 25 punktów.
-No cóż, przykro mi. Nie zmieściła się Pani w limicie, oznajmia św. Piotr.
-Jezu, ratuj!!!!!!!!!!!!!!!!! – woła zdesperowana kobieta.
-Brawo! Cztery tysiące punktów!!! Tędy proszę… ”

Kto z nas dzisiaj woła: Jezu ratuj! – ot takie pytanie.

I taki dopisek – my się tutaj na ziemi uczymy czym jest/będzie niebo.
Aby później nie powiedzieć Bogu, e nie za takie niebo to ja bardzo dziękuję…
Bo może później być wielkie zdziwienie, że co, to ma być niebo?
Pełne akurat „tych” grzeszników? Ale … że on tutaj? Ona?
Ona ta z Radia Maryja, co??? ten, co czyta GW? Ale jak to?
A tak z Biblii, bez nazwisk – postawowe przykłady.
Mojżesz morderca, Paweł też słabo, Dawid, śpiewamy jego psalmy dalej – a jak była jego postawa czasem … Piotr, o nie … że o całej rzeszy innych prostytutek i celników i łotrów nie wspomnę.
To nie jest bagatelizowanie zła, to co teraz piszę, tylko to są realia Ewangelii.
Bóg patrzy na serce. W każdym przypadku.
A nawrócenie to przemiana serca.

Szanowny Panie Jerzy, nigdy nie bylem na zadnej pielgrzymce z JPII, w 1979 musialem pracowac. potem nie chcialem stac obok komunistow, zburzyliby moja lacznosc duchowa. potem ogarnialo mnie przerazenie, wszyscy kochaja sie jak bracia, biskupi, komunisci i Tw Bolki, zadawalem sobie pytanie, co sie stalo? Dzis juz wiem. Po co dalsze dywagacje, nie lubie mlocic slomy.

Dobry i potrzebny tekst, ale autorowi zabraklo odwagi, zeby rozwinac mysl: Kosciol wprawdzie potepil pelagianizm jako herezje, ale za to przez wieki czerpal pelnymi garsciami z magicznego rozumienia darmo danej laski. Najlepiej ujal to pewien proboszcz, ktory regularnie grzmial na swoich parafian „jaka wiara, taka ofiara! Ile daliscie na tace w zeszlej niedzieli?” I dlatego zarzucam autorowi nierzetelnosc! Przez cale wieki tak formowano wiernych, wiec teraz najwyzszy czas, zeby sie do tego przyznac!

Literalnie cała potrydencka myśl Kościoła, aż do XX wieku to była wyłącznie obrzędowość, słuchanie Kościoła na zasadzie bezmyślności (słynna nauka św. Ignacego Loyoli, że gdyby w środku dnia Kościół powiedział, że jest noc, to mamy mu uwierzyć, a nie zastanawiać czemu jasno). Miarą wiary były uczynki (także wspomniane finansowe), bo jak ktoś zaczynał mówić o łasce, to pewnie protestant.

@karol. Pozwól, że też odpowiem.
Żadne obrzędy i nakazy i uroczystości nie zastąpią Jego.
Ale przekazywanie Tradycji jest prostsze. Niż Łaski. I po ziemsku się opłaca.

Znasz mnie z komentarzy. Różnie pisałam o Kościele.
Był tu taki „błazen” i też pisał o Łasce.
Źle go potraktowałam ostatnio w komentarzach, niesprawiedliwie, ale to temat poza forum.
……………………………………….
Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas.
2 Kor 4, 7-15

To z dzisiaj fragment czytania 🙂

Fragment z czytania piękny. Ten „błazen” mniej piękny. Już ustaliliśmy, że można ironizować, ale w granicach szacunku do innych. Ten wzajemny szacunek, moim zdaniem został przez wiadomo kogo naruszony. Więc za co Ty Joanna się kajasz? Nie Ty się tak zachowywałaś.

Mam wrażenie, że problem „błazna” polegał na tym, że co innego nazywać niegodne czyny po imieniu, a co innego dopuszczać się takich czynów. Naprawde nazwanie rzeczy po imieniu nie jest nieprzyzwoitością, ale ułatwia uświadomić niegodne zachowanie. Ba, znam ludzi co dokonali apostazji po bezowocnej próbie wytlumaczenia jednemu biskupowi, że czym innym jest dopuszczać się nieprzyzwoitości (i dostać prawomocny wyrok skazujący z sądu świeckiego i zakaz pracy duszpasterskiej), a czym innym interwencja u biskupa i domaganie się żeby odważył się nazwać czyny po imieniu i skazanego odsunąć od posługi. Biskup nie zrozumiał, no więc się wynieśli. Szacunek do siebie też trzeba mieć i biskup i „błazen” też jest do przestrzegania zasad zobowiązany, jak każdy.

@karol. Prawdopodobnie Wojtek delikatnie mówiąc „sparafrazował” następującą sentencję : „Tak dalece winniśmy być zgodni z Kościołem katolickim, ażeby uznać za czarne to, co naszym oczom wydaje się białe, jeśliby Kościół określił to jako czarne.”
św. Ignacy Loyola ES 365

Ale to @karol jak zawsze z dowcipami, ja tylko próbowałam podkręcić dowcip karola. A ja właśnie czytam o tym, że saduceusze wierzyli, że Bóg jest poza możliwością czynienia jakiegokolwiek zła lub nawet oglądania go. Sęk w tym, że saduceusze nie wierzyli w zmartwychwastanie. A czy może jakiś znający się na rzeczy teolog lub znawca judaistyki mi wyjaśnić czy była jakaś frakcja u izraelitów któraby w jedno i drugie wierzyła? Co esseńczycy mówili w kwestii tego czy Bóg może oglądać zło? Bo w znartwychwastanie wierzyli. Karol możesz wyjść poza faze ironii i coś odpowiedzieć? Ps. Do Pana kamila, dla mnie ten artykuł wcale nie jest głoszeniem „rubta co chceta”, tylko jest bardziej „w stylu saduceuszy” niż „formalistów faryzeuszy”. Po prostu duch ożywia, a litera zabija (to apropos wpisu @JK pod innym artykułem).

Jeśli mówimy o judaizmie w czasach Jezusa, to generalnie był już wtedy konsensus, że Bóg nie może być zły, ani czynić zła. Ta zmiana w teologii nastąpiła pomiędzy VI i IV wiekiem p.n.e. Dobrze to widać na przykładzie tego samego opisu 2 ks. Samuela i 1 ks. Kronik. W tych samych opisach tego samego wydarzenia, jakim jest spis ludności inicjatorem grzechu Dawida jest najpierw Bóg, a w tekście późniejszym już Szatan. Wynikało to z wpływów perskich i tamtejszego dualizmu na religię Izraela.

Co do samych frakcji, to saduceusze odrzucali przekazy tradycji ustnej, ograniczając się do samej tylko Tory. Negowali więc nie tylko zmartwychwstanie, które do judaizmu weszło w II wieku p.n.e., wraz w wpływami greckimi, ale też nie uznawali osobowych aniołów. Faryzeusze, w tym Jezus (nie zapominajmy, że Jezus był faryzeuszem) uznawali, że Bóg jest dobry, ale może robić rzeczy „złe”, przy czym jako źródło praw nie może być oceniany w kategoriach moralnych.

W zasadzie to mam 1200 pytań do powyższego. Ale najpierw ustalmy, że db rozumiem. Narracja biblijna (ST) jest zdominowana przez faryzeuszy, czyli anioły osobowe (rodem z Persji, zgadzam się) są, wpływ dualizmu perskiego (zgadzam się) jest. Ale zmartwychwastanie to są wpływy greckie, czyli relatywnie późne (czasy helleńskie??)? Czy wcześniejsze? Przecież motyw zmartwychwstania (i narodzin z dziewicy) już był w dużo wcześniejszych mitach egipskich: Ozyrys. Potem Dionizos w Grecji i Bakchus w Rzymie. Wiadomo kto kolejny w tym ciągu. Czy zatem wiara w zmartwychwstanie, lub wogóle jakąś bliżej nie określoną formę życia pozagrobowego nie wywodzi się z Egiptu? I czy saduceusze tej wiary nie odrzucali na kanwie, że „z Egiptu się wychodzi”? A Pan Jezus był bardziej faryzeuszem czy esseńczykiem?

Narracja biblijna zdominowana jest przez prąd faryzejski, bo to faryzeusze ostatecznie ustalili kanon ST, czyli Biblii Hebrajskiej.

Zmartwychwstanie to II wiek p.n.e. I owszem, było znane, ale nie przedostało się do judaizmu, aż do czasów wojen machabejskich. Bo w dużym skrócie było to tak, że dla Żyda nagrodą od Boga jest długie życie, bogactwo i liczne potomstwo. A tu nagle w wojnach zginęła masa prawowiernych ludzi. Dziwiono się więc, że Bóg za gorliwość ukarał śmiercią w młodym wieku, trudno też było zwalić tradycyjnie na skutki grzechu. Oczekiwano więc nagrody dla sprawiedliwych poległych. I tu z odsieczą przyszły solidne wpływy greckie. Które to saduceusze odrzucali (bo nie ma w Torze pisanej), a faryzeusze akceptowali.

Jezus ewangeliczny był konglomeratem wieku prądów i myśli. Naukę ma faryzejską, z wpływami esseńskimi. Ale na pewno był faryzeuszem, bo miał uczniów i był tytułowany Rabbi. Tworzył też zasady, interpretował Torę i uczył jak się modlić. To są typowe cechy faryzeusza.

Co do Jezusa historycznego, to bawimy się w rekonstrukcję. Najbardziej prawdopodobne, że był to galilejski rewolucjonista, bardzo radykalny, odrzucający kult świątynny, jako splamiony kolaboracją.

Więc jednak kult świątynny splamiony kolaboracją. To zdanie mnie cieszy. Ale to co Pan pisze to niezbicie dowodzi, że tam była bardzo duża ewolucja poglądów, od nagrody „pokoleniowej” dla Abrahama z potomstwem licznym jak gwiazdy na niebie, po odroczenie tej nagrody poza doczesność. Czyli stopniowe dochodzenie do Prawdy. I pełnia Prawdy miała objawić sie w Chrystusie. Tylko my nadal docześnie widzimy niewyraźnie, a poznajemy nie-w-pełni, a z drugiej strony to poszło w aksjomatyzacje i dogmat o nieomylności. No to jest nie do pogodzenia, bo nadal jesteśmy w drodze. Czyli jednak domieszke herezji mamy (ja jak zwykle przekornie, no ale czy to nie jest tak?). Nagle mamy zakonserwowana pełną wiedze i poznanie, to brzmi mało prawdziwie.

Ja jeszcze w kwestii tego że nauka o zmartwychwastaniu to czasy Machabejskie. Czyli to już jest dawno po podbojach Aleksanda Macedońskiego, kiedy kultura grecka wraz z przemieszczaniem się armii doszła aż do Suzy, Persepolis, do Kaukazu i Hindukuszu. To ja dalej będe mocno pod włos, ale ci żołnierze to załapali tam lokalne zwyczaje, związane np.z misteryjnym mitraizmem. Zawsze mnie to uderzalo (np dominikańskie San Clemente w Rzymie, gdzie na najniższym poziomie pod świątynią jest mitrarium), że ten kult Mitry, bardzo tajemniczy, sekciarski, jednak zewnętrznie i powierzchownie jest podobny do ofiary eucharystycznej. Postronni chyba mieli problem z odróżnieniem rzezi na cześć Mitry, z krwawą (jak im się mylnie wydawało) ofiarą eucharystyczną wczesnych chrześcijan. Zatem wracam do pytania, po tej dygresji perskiej, skąd i z czego z kultury greckiej został wzięty motyw życia po śmierci? Od kultu Dionizosa to poszło? No może, ten świat śródziemnomorski przenikał się. Przecież słowo Palestyna oznacza kraj Filistynów, jednego z ludów morza. Ludami morza byli też mykeńczycy i tu jest mega interesująca sprawa! Słowo oznaczające miejsce „Święte Świętych” w Świątyni Jerozolimskiej wywodzi się podobno z linearnego B pisma, którym się posługiwali mykeńczycy (i jeden ekonomista w Hampstead w końcu je odszyfrował, nadal jest pole do popisu z nieodczytanym linearnym A ;-)). W każdym razie jeśli nie przekręcam transkrypcji to słowo „debir”, a drugie słowo oznaczające pomieszczenie kultowe to już z greki. Zresztą niektórzy wywodzą słowo „lewici” od słowa 'laos’- zbrojny lód (wiem, że też inna etymologia funkcjonuje). Tak czy siak, widać że tam była sprawna komunikacja między tymi kulturami, więc może wiara w zmartwychwstanie bardziej od greków, niż egipcjan. Tylko z czego? Uprzejmie informuje wszystkich co tu zarzucą mi herezje, że wiem że to Chrystus zmartwychwstał.

Sprostowanie do wpisu o linearnym B, odczytał je architek Ventris i filolog klasyczny Chadwich. Pomyliło mi się, bo Chadwich pracował w Bletchley Park, co było zagłębiem dla kryptologów i prekursorów informatyki, i tam m.in. rozgryźli kod Enigmy (owszem korzystając z osiągnięć umysłów ścisłych także).

Mnie zdanie o kulcie i kolaboracji nie cieszy. W obliczu rządów rzymskich było to rozsądne i wynikało z troski o naród, by nikt niepotrzebnie cierpiał. Musimy pamiętać, że kult to saduceusze, którzy nie wierzyli w zmartwychwstanie, więc w przeciwieństwie do zelotów nie szafowali tak łatwo życiem, zwłaszcza cudzym. Tym bardziej cenny jest obraz kapłanów, gdy Piłat wprowadził do świątyni proporce. Kapłani woleli wówczas zginąć, niż dać splamić swiątynię. Raz jeszcze zaznaczę, ludzie, dla których śmierć była kresem, nie przejściem do nieba.
Motyw życia po śmierci był znany, ale przyjął się dopiero po II wieku p.n.e.,ponieważ wtedy dopiero dotarł „pesymizm końca czasów”. To zjawisko dotknęło wszystkie tamtejsze kultury, zwłaszcza filozofię stoicką. Oczekiwano końca świata, rezygnowano z potomstwa, małżeństw, dóbr doczesnych. W ten trend wpisało się także chrześcijaństwo, choć bardziej przez Pawła, niż Jezusa.

To, że mnie kolaboracja w Świątyni cieszy, to bylo przekornie. Oczywiście, że na poważnie te układziki z władzą od czasów rzymskich, finansiwanie kampanii wojskowych z kasy Świątyni, mnie zupełnie nie cieszą. Ale zerwanie z Rzymem, zerwanie ze składaniem ofiar za pomyślność cesarza skończyło się zburzeniem Świątyni. I jeśli faktycznie bojownicze przydomki apostołów oznaczają związki z zelotami, no to się doigrali. Ale Rzymianie w tym wszystkim nie wypadają źle, np patrząc na znany już wszystkim sąd nad Jezusem. Oni ewidentnie chcieli mieć święty spokój od tych utarczek pomiędzy Żydami. To już tu kiedyś pisałam o tym sądzie arbitrażowym jaki w pewnych kwestiach żydom pozostawili. A może moderator pojedzie na wakacje i tym sposobem zakończy się nasza dyskusja? Bo wiesz, ja tak mogę bez końca. Coś mi się wydaje, że Ty też.

Rzymianie nie wypadają źle z uwagi na wybielającą narrację chrześcijańską. Bo w rzeczywistości wątpliwe, by w ogóle Żydzi mieli z tym sądem coś do czynienia, a Rzymianie na pewno nie mieli ambicji uwalniania Jezusa.

A to jeszcze napisze do @Jerzy2, to przecież faryzeusze byli zafixowani na wszystkich możliwych szczegółowych przepisach, które wypełniając te 4tyś punktów co @JK pisze nastukamy. A to szabat, a to koszerne, a to czystość rytualna i zdaje się, że Pan Jezus ich „skasował” jednym krótkim stwierdzeniem, które wszyscy znamy.

No niestety to troche tak wygląda, że jesteśmy kontynuatorami tradycji od Świątyni Jerozolimskiej, gdzie panoszył się ze swoją teologią polityczną Jan Hyrkanos II, który był faryzeuszem i zwalczał swojego rodzonego brata Arystobula, co był saduceuszem. A saduceusze to wogóle bardziej od świątyni na Garizim, którą uprzejmie dziadek tegoż Hyrkanosa (niejaki Hyrkanos I) zburzył, żeby zrobić „porządek”, no bo urząd fiskalny do poboru podatków (sorry, to się nazywa ofiara) był tylko jeden słuszny u faryzeuszy w Jerozolimie. I stąd moje pytanie powyżej, ten problem że saduceusze nie wierzyli w zmartwychwstanie mnie nęka. No tak BTW, to Pan Jezus chyba był esseńczykiem, tak? A to trzecia frakcja. Podobno esseńczycy zerwali z kultem w Jerozolimie, to co my w tym KRK robimy trzymając się faryzejskiej tradycji rodem ze Świątyni Jerozolimskiej? Może Ty @Jerzy coś mi rozjaśnisz w tej kwestii? Czy my jesteśmy od kapłanów i poborców podatkowych, spadkobiercami ich Tradycji (fiskalnej)? Czy my jesteśmy Dziećmi Króla, jak pisał prof.Kita na łamach Więzi? I swoboda Dzieci Króla, to nie swawola, ale wypełnianie przykazań i posłuszeństwo z miłości. No i prorocy, a nie kapłani. Swoją droga Pan Jezus miał spotkanie z Samarytanka i kwestia wody życia. I jeszcze przypowieść o miłosiernym samarytaninie mi przychodzi na myśl. Ale nie! My tu bedziemy tresure uprawiać i o zarazach głosić, a z ofiar o niewiadomtm pochodzeniu budować sanktuaria (chyba na własną chwałę).

Biblijny obraz faryzeuszy, jako tych zafiksowanych jest mocno krzywdzący i wynikał z uprzedzeń autorów NT. „Skasowanie” nie było słowami Jezusa, lecz Rabbiego Hillela, którego Jezus parafrazował. I nie była to żadna nowość, czy przełom. Główne szkoły faryzejskie były dwie. Hillela i Szammaja. Szammaj wskazywał na konieczność dążenia do wypełnienia wszystkich przepisów literalnie. Hillel z kolei argumentował w duchu helleńskim. Jezus w swych naukach generalnie skłania się ku Hillelowi, w dwóch miejscach dosłownie go cytując (przykazanie miłości i prawo rozwodowe). W innych miejscach prezentuje rygoryzm Szammaja, głównie w naukach moralnych. A jeszcze w innych miejscach powołuje się na stoicyzm Seneki (miłość nieprzyjaciół).
Co do szabatu i koszerności, to Jezus wskazywał na ich wartość, zmiana nauki to dopiero wpływy św. Pawła i Soboru Jerozolimskiego.

Gdzie ten rygoryzm u Pana Jezusa? Przy kamienowaniu jawnogrzesznicy, czy przy wywracaniu stołów kupców w Świątyni? Chyba o faryzeuszach wiemy dużo więcej z PŚ, niż o saduceuszach. Pytanie o saduceuszy -powyżej. A jeszcze ciekawsze, że teologia jezusową zmienił (?) Św.Paweł, który przecież wywodził się z tego mniejszościowego nurtu, od Hillela i jego wnuka Gamaliela Starszego. A Gamaliel zachował się w sposób niebywale liberalny gdy aresztowano apostołów. W tym jego stwierdzeniu nie ma żadnego rygoryzmu (w stylu zarazy), niebywała tolerancja jakby nie było dla jakiejś nowej sekty, którą w obrębie judaizmu reprezentowali apostołowie. Patrząc na slowa Gamaliela z perspektywy judaizmu, to one są albo wywrotowe i dywersyjne, albo prorocze. Na pewno to wyraz niebywałej pokory, jak na faryzeusza, że może ta nauka apostołów (sekciarska, wywrotowa, rozłam) pochodzi od Boga.

Rygoryzm jest tam, gdzie Jezus każe stawiać przed Sanhedrynem za lekką obelgę wobec brata i karać piekłem za powiedzenie mu „głupcze”. Albo, gdy samo spojrzenie na kobietę zrównuje z cudzołóstwem. Co jest o tyle ciekawe, że Jezus powołuje się tam literalnie na przykazania Prawa, a zaraz Paweł w Liście do Rzymian mówi, że Prawo, łącznie z Dekalogiem nie obowiązuje, bo Chrystus jest jego kresem.

Słowa Gamaliela nie są niczym nadzwyczajnym, są TYPOWĄ nauką faryzeuszy. Apostołów zgodnie z Torą skazać można było tylko za bluźnierstwo, a tego się nie dopuścili, bo uznawali Jezusa za syna Boga, a nie zrównywali go z Jahwe. Nie możemy zapominać, że pojęcie Syna Bożego nie było niczym nadzwyczajnym, ani też nie było tytułem boskim. Sami chrześcijanie byli jedną z wielu frakcji.A już wyjątkowo krzywdzące jest stwierdzenie „wyjątkowa pokora, jak na faryzeusza”. Faryzeusze byli pokorni i pobożni, wręcz z tego słynęli. Faryzeusze stanowili trzon ówczesnego społeczeństwa. Obraz obłudników znany z Ewangelii nie ma pokrycia w rzeczywistości.
Nie możemy też przesadzać z jakąś „nowością” chrześcijan. Nurty apokaliptyczno-mesjańskie z postacią odkupiciela były znane na długo przed Jezusem. I były bardzo szanowane, także przez faryzeuszy. Przykładem takiego ruchu był Jan Chrzciciel, który był na tyle znaczący, że chrześcijaństwo się pod niego „podpięło”, robiąc z Jana tego, co zapowiedział Jezusa. Historycznie jest to wątpliwe, szkoły Jana i Jezusa były wobec siebie konkurencyjne.

Ewangeliczny Jezus jest miksem nauczania wielu ówczesnych myślicieli, zarówno Hillela, jak i Szammaja, ale też wspomnianego Seneki, Jana Chrzciciela, czy esseńczyków. Zwłaszcza ci ostatni są ciekawi. Esseńczycy byli nazwani „ubogimi”. Wezwanie „sprzedaj co masz i oddaj ubogim” nie było wezwaniem do jałmużny, a do wstąpienia w szeregi esseńczyków. Podobnie z pozostawieniem zmarłym grzebania zmarłych, czy słów o prawdziwej rodzinie, gdy Jezus wyrzeka się matki i braci. No i mamy jeszcze galilejskie stronnictwo zelotów, czyli rewolucjonistów, chcących walki zbrojnej z Rzymem. Nie da się uniknąć skojarzeń, gdy popatrzy się na bojowe pseudonimy apostołów. Piotr zwany Kamieniem. Później próbowano zrobić z tego skałę, jako rzekomy fundament Kościoła, ale taka gra słów ma sens tylko po łacinie, więc wątpliwe, że Jezus miał to na myśli. W aramejskim kamień kojarzył się jednoznacznie, z miotaniem kamieni w stronę wroga. Z tego też słynął Bar Kochba, który został ogłoszony prawdziwym mesjaszem. Dalej mamy Szymona Gorliwego, dosłownie Zelotę. Judasza Iskariotę, czyli władającego sztyletem. „Synów Gromu”, co zasłynęli propozycją podpalenia wsi, która nie przyjęła Jezusa. Obraz znany z II wojny światowej, gdy partyzanci puszczali z dymem wsie, które odmówiły pomocy. Warto tu wspomnieć o wczesnej tradycji, która głosiła, że Jezusa ukrzyżowano wraz z apostołami Janem i Jakubem, „jednego po swej prawej, drugiego po swej lewej stronie”. Późniejsze redakcje zrobiły z Jana i Jakuba złoczyńców, którzy szydzili z Jezusa.

To jest takie ciekawe, jak się człowiek w to wszystko zagłębia.

@ Wojtek. Zapomniałeś dodać, że Jezus był synem rzymskiego legionisty, jako dziecko ożywiał gliniane ptaszki, potem pobierał nauki w Tybecie, przeżył ukrzyżowanie i resztę życia spędził na Lazurowym Wybrzeżu z Marią Magdaleną, zakładając dynastię Merowingów.

To się nadaje na rozwinięcie w osobny artykuł, a nie komentarz po którym coraz bardziej wiem, że nic nie wiem. Fascynujące to jest. Ale skąd taki negatywny stosunek w NT do faryzeuszy, kiedy cały okres ST jest przez nich jeśli dobrze rozumiem zdominowany? W powyższym nadal nie odnalazłam odpowiedzi na pytanie o saduceuszy, a już mam nowe – te wątki mesjańakie w judaiźmie czy mógłby Pan ten temat rozwinąć? Co do rygoryzmu, to bardzo ciekawe jest przestudiowanie zestawu kar jakie stosowano we wspólnocie z Qumran (co do której w końcu nie wiem czy jest tożsama z esseńczykami). Co prawda za przerywanie bliźniemu jak mówił jest tylko 10 dni wykluczenia, podobnie za gestykulację podczas mowy. Ale już za mówienie w gniewie jest kara jednego roku wydalenia ze wspólnoty i pozbawienie dostępu do czystej żywności, a za zniesławienie społeczności zostanie wydalony i więcej nie powróci. Z kolei grupa żydów opisywana przez Filona z Aleksandrii, żyjąca nad brzegiem jeziora Mareotis (okolice Aleksandrii) ma w regule, że pamiętać o Bogu mają także we snach i niczego sobie innego nie przedstawiać oprócz boskich cnót i boskiej potęgi. Co ciekawsze (w kontekście wspomnianego wyżej Loyoli, co karola bardzo ucieszył) to grupa z Aleksandrii za naczelną zasadę stawiała sobie dążenie do prawdy. Jest jeszcze przestroga by czytać Pismo i przemawiać „ze spokojnym spojrzeniem, spokojnym głosem, z siłą rozumu i rozsądkiem, pokazując nie popis słowny jak retorzy czy dzisiejsi sofiści, lecz precyzyjne myślenie wynikające z badania i interpretacji, które nie osiada na koniuszkach uszu, lecz przez słuchanie wnika w duszę i tam już mocno pozostaje.”

Ryszard, to z legionistą, to już późniejsze narracje, możliwe, że wpływ jakiejś tradycji. Prędzej bym wskazał po prostu Józefa, niż legionistę.

Anna, negatywny stosunek do faryzeuszy wynikał z ogromnego podobieństwa stronnictw. Zawsze to porównuję z PIS i PO w okolicach 2005 roku. Partie wówczas niemal identyczne, z programem prawie takim samym, ale jak przyszło co do czego, to stali się największymi wrogami. Potem już samo się rozeszło.

Co do saduceuszy, była to frakcja głównie kapłańska. Tacy prawowierni, z ówczesną sola scriptura, przywiązani mocno do kultu świątynnego, uznający tylko to, co spisano w Torze. By było ciekawiej, Jezus krytykując faryzeuszów używa argumentu saduceuszów, że w imię swoich tradycji zmienili słowo Boga.

Z wątkami mesjańskimi, to już w ogóle cała historia. Szacuje się, że tylko za życia Jezusa było ich ponad 20. Jeśli mamy się trzymać faktów, to Jezus mesjaszem nigdy nie był, stał się nim „awansem”, dzięki późniejszej teologii. By być mesjaszem trzeba było być namaszczonym przez kapłana i bić wrogów, w celu odzyskania królestwa izraelskiego. Jezus w Ewangelii mówi o innym królestwie, a więc mesjaszem nie jest. Poza tym mesjasz nie może zginąć, śmierć, czy przegrana automatycznie pozbawia go tytułu.

Herezja, którą opisał Żmudziński jest jak najbardziej realna i ma olbrzymi wpływ na życie duchowe wielu katolików.

Żmudziński nie napisał nic nowego. Jeden ze znanych polskich biblistów jezuita Alfred Cholewiński, chyba z pół wieku temu, napisał w swojej książce ABC chrześcijaństwa (dostępna w wersji online pod linkiem http://mateusz.pl/ksiazki/abc/02.htm): „…to, co słyszę w kazaniach po kościołach w niedzielę, w 80% to nie jest Ewangelia. Tam się jakąś inną religię przepowiada, ale nie chrześcijańską.” Myślę, że jest jeszcze gorzej.

Osoba logicznie myśląca powinna zapytać, a może to właśnie jezuici błądzą a reszta ma rację. Po pierwsze to nie tylko jezuici głoszą Ewangelię, która mocno różni się od Ewangelii głoszonej w większości parafii zwłaszcza diecezjalnych. Wystarczy poczytać teksty karmelitów czy salwatorianów. Nie ma co jednak ukrywać, że niestety ale jest to zdecydowana mniejszość kapłanów. Większość głosi tą opisaną przez Żmudzińskiego lub inną herezję. Tu nie trzeba być teologiem, żeby zauważyć, że coś jest nie tak z tym jak Kościół głosi Ewangelię w parafialnym wydaniu. Wystarczy popatrzeć na owoce.

Cofnijmy się do początku lat 90 ubiegłego wieku. Tysiące kapłanów, religia w szkołach, władze przychylne Kościołowi jak nigdy wcześniej (SLD również nie tykało Kościoła), nasz Papież, itp. I jakie to dało owoce po trzydziestu latach? Kryzys, spadek powołań, wzrost rozwodów, zniknięcie młodzieży z kościołów. Paru mądrych ludzi ostrzegało, w która stronę to zmierza, ale nikt ich nie słuchał. Nasuwa się proste pytanie. Dlaczego głoszenie Ewangelii przez Kościół parafialny (bo to tylko z nim ma kontakt większość katolików) przyniosło tak opłakane owoce? Czy ktoś zadaje sobie pytanie, co z tym głoszeniem jest nie tak? Zaangażowani katolicy i kapłani, których znam, mówią, że kryzys to wina tych, co nie chodzą do kościoła. Nie wiem czy śmiać się czy płakać, słysząc takie brednie. Jakoś nikt nie zadaje sobie pytania, a może to sól straciła smak? A może coś jest nie tak z nami, zaangażowanymi katolikami?

Żeby nie przedłużać podam jeden przykład jawnego rozdźwięku miedzy tym czego naucza Kościół a tym o czym słyszymy albo czego nie słyszymy w większości parafii. Każdy katolik wezwany jest do tego aby żyć Słowem Bożym. Bez tego nie ma życia duchowego. Tymczasem trudno w parafiach znaleźć jakiegokolwiek kapłana, który miałby o tym blade pojęcie. Słuchając większości kazań łatwo zauważyć, że brakuje w nich jednej zasadniczej rzeczy. Chodzi mi o doświadczenie modlitwy Słowem Bożym. Obawiam się, że większość kapłanów nie jest tego uczona w trakcie formacji a później już nie ma czasu na naukę. Skoro sami nie potrafią to nie uczą tego wiernych. Dlatego głównie moralizują i śledzą cudzy grzech. A o swoim grzechu nic nie wiedzą. Ślepcy prowadzą ślepców. To przepis na pewną katastrofę.

Czy ja się modlę Słowem Bożym? Przed kilkoma miesiącami dzięki łasce zrozumiałem, że ja jeszcze nic o tym nie wiem. Naiwnie myślałem, ze skoro Bóg często do mnie mówi, to wszystko jest Ok. Tymczasem to tylko dowód na to, że siewca wyszedł siać i sieje bez względu na glebę wiedząc, że gleby żyznej jest mało. Zrozumiałem, że Słowo we mnie nie zakorzenia się, bo nie jestem żyzną glebą. Jest problem, nie wielu uczy modlitwy Słowem Bożym i jesteśmy jak owce bez pasterza.

Na koniec odniosę się do kilku sformułowań, które znalazłem w Państwa komentarzach. Zaznaczam, że nie jest moim celem krytykowanie kogokolwiek. Może moje spostrzeżenia do czegoś się państwu przydadzą. To co napisałem, to nie jest prawda objawiona i można się z tym nie zgadzać.

@ Zbyszek
„Pomysł, że potem wystarczy się „nawrócić” i wszystko będzie super, jest tak samo groźny …”

Panie Zbyszku, nawrócenie to bardzo trudny i bolesny proces. Obawiam się, że większość z nas tu na ziemi nie wejdzie na drogę nawrócenia, no może w starości, której jeszcze nie poznałem. Przywykliśmy do szafowania słowem „nawrócenie”, i chyba większość myśli, że jak zacznie chodzić do kościoła to się nawróciła. Zachęcam do lektury chociażby „Trzy nawrócenia” autorstwa Reginald Garrigou – Lagrange OP.

@ kamil
„Za darmo nawet ojciec nie bije, a tu doczytalem ze niebo juz otrzymalem gratis. Nie musze wiec nic juz robic, ono na mnie czeka juz ponad 2000 lat.”

Przyznam, że smutno mi, że zna Pan chrześcijaństwo (jak mniemam) tylko z karykatury, którą opisał Żmudziński. Niebo ma Pan gratis, bo nie jest Pan w stanie na NIE zasłużyć. Jednocześnie ma Pan zmagać się nie licząc, że to przyniesie jakikolwiek efekt, bo wynik zależy od Boga. Niestety chcielibyśmy, żeby wynik zależał od nas i to chyba dla tego nie za bardzo rozumiemy po co się strać.

@ Joanna Krzeczkowska
„Trochę niebezpiecznie jednostronny tekst. Warto nie zgubić z oczu faktu, że Jezus nas po prostu ratuje. Za tym stoi Miłość, ale my musimy po prostu o ten ratunek prosić.
Niebo jest gratis, ale zależy od naszej postawy.”

Pani Joanno, niebo jest nadal gratis i tego nic nie jest w stanie zmienić, nasza postawa również. To my odrzucamy zaproszenie. Czy to oznacza, że mamy nic nie robić? Oczywiście, że mamy się starać. A wie Pani po co? Głównie po to, żeby doświadczyć własnej biedy, ślepoty i ubóstwa i zacząć liczyć na Boga a nie na siebie. Jeśli nasze wysiłki duchowe nie prowadzą do poznania własnej nędzy to znaczy, że nadymamy się i nic więcej. Niestety większość z nas nie chce poznać własnej nędzy. Nie dziwię się, bo z własnego doświadczenia wiem, że zwłaszcza na początku towarzyszy temu silny ból. Jest w nas taki silny opór przed nawróceniem, że aż dziw. Józef Augustyn dobrze to opisał w materiałach do rekolekcji ignacjańskich.

@ Wojtek
„Jezus ewangeliczny był konglomeratem wieku prądów i myśli.”

Człowiek w miarę rozgarnięty słuchając tego co mówi większość parafialnych kaznodziejów może właśnie dojść do takich wniosków, do jakich Pan doszedł. Do podobnych wniosków można dojść zbytnio ufając swojej mądrości. Niestety nic nie poradzę na to, że nauczanie Kościoła czy dorobek świętych tak bardzo rozmija się z kaznodziejstwem parafialnym. Czasami chce mi się z tego powodu płakać ale nie jestem w stanie tego zmienić. Teraz mamy czas specjalnej łaski. Bóg jest dużo hojniejszy niż kiedyś. Łask, których przed wiekami Bóg udzielał dla wielkich świętych, teraz czasami udziela dla ludzi z pogranicza Kościoła. Znam człowieka, który w środowisku uchodzi za ateistę, który pod wpływem literatury duchowej zaczął modlić się „Panie, kim jestem?”. I Bóg odpowiedział. Panu też odpowie.

Kaznodziejstwo mnie nie rusza, tym bardziej, że biblistyka wśród duszpasterzy leży i kwiczy. To, co głoszą kapłani z ambony jest o wiele częściej własną projekcją oczekiwań, które przypisują Jezusowi, niż faktycznym Jezusem.

Może i racja, ale nie zabetonowałabym taką bezwzględną etykietą wszystkich co głoszą. A głoszą często od serca, a nie koniecznie wykładem akademickim (i pewno przykro im te Pana ocene czytać). Ale zamknełabym w tym podsumowaniu kaznodziejstwa wszystkich od głoszenia o: zarazie, deprawatorach, iskrach co wyjdą, mesjaszach co są narodami, Chrystusach co królują wiadomo gdzie, ale nie wiadomo dlaczego tylko lokalnie i różańcu co oplata granice jednego tylko kraju i może Pan te liste rozbudować i dopisać…

Zapewne ma Pan rację, że biblistyka leży i kwiczy. Tak szczegółowo nie wiem, bo nie jestem ani księdzem, teologiem czy kaznodzieją. Proszę jednak mieć na względzie, że znakomity biblista może być osobą niewierzącą. I co mu z tej wiedzy? Chyba gdzieś tak do średniowiecza każdy teolog był mistykiem, a później to się rozjechało. Jeden z moich ulubionych rekolekcjonistów mówił, że największe szkody Kościołowi wyrządzili niewierzący teolodzy.

Jeśli Pan sądzi, że Pan wie jaki był „faktyczny Jezus”, to uprzedzam, że to nie możliwe. Po prostu to przeczy doświadczeniu świętych i mistyków. Ja też nie poznałem Jezusa ale wybrałem się w drogę. Drugą osobę poznajemy dopiero wówczas gdy odsłania przed nami swoje tajemnice, swoje serce.

Biblistyka to nauka. Osobista wiara biblisty niczego nie zmienia. A raczej nie powinna zmieniać, bo celem jest tu odkrywanie prawdy, a nie prawd wiary.
Co do doświadczeń mistyków, to wybacz proszę, ale mówimy o bajkach. To, co głosiła Emmerich, czy Valdotta to zwykła beletrystyka, oparta o współczesne wizjonerom własne wyobrażenia. Które są oczywiście cenne jako obraz ich prywatnej wiary, ale historycznie wartość jest zerowa.

@Wojtek – św.Teresa z Ávili to też bajki i św. Jan od Krzyża?

@Wojtek. Labirynt ludzkiego umysłu. Ogromny. Czytałam wiele – od Gezy Vermesa po Nietzschego. Można. Słoma. I Andrzej ma rację.
Bez modlitwy czyta się Biblię – ot tak właśnie. Teologia. Nauka. Kant. Brzytwa Okhama itp. Imperatyw. Legionista. Pantera.
„Biblistyka to nauka. Osobista wiara biblisty niczego nie zmienia.
A raczej nie powinna zmieniać, bo celem jest tu odkrywanie prawdy, a nie prawd wiary.”

Nie masz tu racji. Wybacz.
Czy jako katecheta przekazujesz wiedzę biblijną, czy wiarę. Zaczynam się zastanawiać.
Mojżesz – uratowanie z kosza/nie kosza już było. Zatem Herod i rzeź niewiniątek. Pasuje.
Harry Potter znów podobny motyw – plus zmartwychwstanie – Harry oddaje życie, by je odzyskać. Chociaż o tym nie wie.
Ryzykuje.
Niczego innego lepszego w żadnej opowieści nie da się przekazać. Oddania życia.
Rozmowa Tolkiena z Lewisem.
Prawdziwa opowieść, reszta to zapowiedzi. I tak będzie w każdym czasie.
Mit sumeryjski „anna in w grobowcach świata” Tokarczuk.

Ja ugrzęzłam właśnie na takich biblistach bez wiary 🙂
Obyczajówką sypie Pan obecnie jak z rękawa.
Obecnie zabrzmię jak każdy protestant.
Łaska. Ale heca, co?

@Joanna, pozwolisz że się wtrącę (znowu). Przedmiot szkolny o nazwie religia z którego dzieciaki dostają ocene na świadectwie z założenia (a może nawet wytycznych?) ma przekazywać wiedze, a nie wiare. Zreszta z wiary wystawiać ocene lub pisać olimpiade? Znałam zapaloną (niewierzącą) prawniczkę co temat zgłębiła od strony prawnej i temperowała wszelkie zapędy do dzielenia się wiarą na lekcjach. No ale ja to znam tylko z opowieści, nie z autopsji. Znaczy wiarę znam z autopsji 😉 tak mi się wydaje 😉

@Andrzej.
Może nie wybrzmiało za jasno w komentarzu,
bo chciałam właśnie podkreślić, że ani kwietyzm ani pelagianizm nie są rozwiązaniem.
A postawa „ratuj, znajdź mnie i prowadź” istotna.

Niebo jest gratis, tylko mogę w ogóle o nie się nie martwić, na zasadzie będzie wszystko dobrze, bo Bóg mnie kocha.
I tu też jest pole do złego pojmowania Bożego miłosierdzia.

Na drugim biegunie jest postawa zbierania tych punktów. Wysiłku i wiary we własne ludzkie siły i obrzędy, które coś mają zapewnić.
Obie skrajności mogą być postawą pychy. Zresztą najtrudniejsza ta pycha do zauważenia w sobie.
Ech …
A w tym całym naszym ludzkim myśleniu pojawia się łaska. Tak, przez Słowo Boże. I wtedy się dopiero zaczyna 😉 Droga.
Dorze, że jest On. Na tej Drodze.

@ Anna2
Pani Anno, czy to do mnie? Pytam bo nie jestem ani księdzem, ani teologiem a moje wykształcenie jest przyrodniczo-techniczne.
Większość tego co napisałem w moich komentarzach można znaleźć w powszechnie dostępnej literaturze. Pani porusza się w obszarze, którego nie znam. Wiedza sama w sobie nie jest zła, wręcz bywa przydatna, czy nawet niezbędna. Rozum w chrześcijaństwie jest bardzo przydatny. Podoba mi się stwierdzenie zasłyszane u jednego z rekolekcjonistów, że chrześcijaństwo jest bardzo logiczne. Jednak dużo bardziej interesuje mnie mądrość Boża. A ta jest darem.

Ja na Pismo Święte patrzę jak na zapis drogi do poznania Boga. Oczywiście znajomość tła kulturowego, ówczesnych zwyczajów jest bardzo pomocna. Tu jednak zadowalam się dobrym komentarzem. Jednak dużo ważniejsze, jest to, co Bóg do mnie mówi przez Pismo. Proszę nie obawiać się nie odleciałem. To jest zupełnie normalne, ze Bóg mówi do swoich dzieci. Niestety Bóg ma problem, bo nie wielu chce słuchać. Chyba zwłaszcza kapłani mają z tym problem.

Jest tylko jeden temat, w którym co nie co wiem i rozumiem a co najważniejsze co nieco doświadczyłem i mogę potwierdzić, że to działa na podstawie własnego doświadczeniu i doświadczenia osób, które znam czy z którymi rozmawiałem. Ten temat można streścić w kilku punktach:
1) Co zrobić, żeby usłyszeć to, co do mnie mówi Bóg?
2) Jak wejść na drogę nawrócenia?
3) Jak wejść w poznanie siebie?
4) Jak wejść na drogę uzdrowienia wewnętrznego?

Jeśli coś Panią interesuje, proszę pytać.

@Andrzej, Pana komentarze są bardzo cenne. Tak, racjonalizm
ale też mądrość Boża. A to co pisze Joanna o mistykach, ja ich nie
odrzucam, ale myślę, że takie doświadczenie jest indywidualne
i nieprzekazywalne. Nie uważam, że musi być nieautentyczne,
no ale objawienia oławskie, czy te w Medziugorie mam też uznać
za autentyczne? Jak to gdzieś kiedyś tu napisała Basia w innym
kontekście – ciarki po plecach mi lecą.

Z doświadczeniami mistycznymi to powiem tak (choć mam ochotę powiedzieć bardziej pikantnie, no ale może odpuszczę): czytanie św.Teresa z Ávili, czy św. Jan od Krzyża to jak oglądanie filmu przygodowego. Co innego obejrzeć film, co innego te przygode przeżyć samemu. Oczywiście oglądając film, możemy doznać złudzenia, że to nasza przygoda. A czy to jest złudzenie,
czy autentyczne – to o tym wie tylko ta jedna osoba. Chyba z kwestią powołania jest podobnie.

@Joanna Krzeczkowska, mam do Ciebie prośbe bo w najbliższym czasie nie bede regularnie zaglądać na forum (tak, zajmuje się jeszcze innymi rzeczami oprócz komentowania i użerania się z tymi co np. stwierdzili, że od komentowania jest komentator, a nie ktoś tam inny, kto jak widać ma dużą wiedzę i pare fakultetów skończył, a ile to jest szok, chylę czoła). Postaram się pod ten konkretny artykuł zaglądnąć i zobaczyć jak ta nasza dyskusja sie układa. Ale wiesz, że pare ważnych artykułów przoczyłam i tylko dzieki temu,
że mnie zauważyłaś i wkleiłaś linka – przeczytałam. Więc taki spóżniony refleks, kogoś kto kocha racjonalne myślenie ;-). Wklej proszę linka jak znowu się tu spotkamy na forum! A ja po połowie sierpnia zaglądne pod ten artykuł zobaczyć czy coś dopiszecie np. o Marie Joseph Lagrange OP.

Katolik nie musi wierzyć w żadne objawienia prywatne. O ile mi wiadomo takie jest stanowisko Kościoła. Doświadczenie wiary a myślę, że doświadczenie mistyczne tym bardziej, to bardzo subiektywna sprawa i trzeba na to patrzeć przez pryzmat osobowości, uwarunkowania kulturowe i całą otoczkę.
Czytam dzieła mistyków, ale lubię poczytać, co mądrzejsi ode mnie na ten temat piszą. Cenię sobie zwłaszcza różnych kierowników duchowych, którzy potrafią zauważyć, co z tego doświadczenia mistycznego może dotyczyć i w jaki sposób współczesnego człowieka takiego jak ja. Wielu zapomina, że my ludzie współcześni jesteśmy cherlawi duchowo i próbuje zrzynać ze świętych, co często jest karykaturalne. Trzeba wiedzieć, co komu i na jaki czas. Co jednego wzmocni, drugiego może zabić. Gdyby przyszło nam przeżywać takie noce ciemne jak u Jana od Krzyża to większość z nas by tego nie przeżyła. Ze względu na naszą słabość dużo bliższa jest nam Mała Tereska. Gdy Mała Tereska szukając drogi zaczęła porównywać się z wielkimi świętymi, to w skrócie … rozbolała ją głowa. Wielcy święci to były dla niej wielkie orły a on czuła się jak mały ptaszek. Ale jak ja czytam Małą Tereskę, to widzę, że ona była herosem, a ja jestem małym robaczkiem. Ale najlepsze jest to, że Bogu to wcale a wcale nie przeszkadza, bo mała droga jest właśnie dla takich słabeuszy jak ja. Niestety, żeby wejść na małą drogę trzeba poznać swoją słabość, a tego niestety większość z nas nie chce.
Nie pasjonuję się jakoś Medzjugorie ale przeczytałem książkę Doroty Szczerby pod tytułem Sekret Medzjugorie i zapamiętałem z niej dla mnie ważną rzecz. Mianowicie, że Maryja prosząc ludzi o częste odmawianie różańca wprowadza ich w modlitwę wewnętrzną, która wieki temu była dostępna tylko dla wielkich świętych. Dla mnie to ważna informacja mimo, bo dróg do modlitwy wewnętrznej jest więcej a do Maryi można modlić się i bez różańca.

Miłego urlopu życzę.

„Wielu komentujących przecenia swoją mądrość lub raczej wiedzę.” – tak Pan napisał chyba dziś pod innym artykułem. Zawiódł mnie Pan. Znajac z forum te osoby z którymi tu wymienialiśmy myśli i spostrzeżenia nie posądzam ich o chęć popisania się lub o brak pokory. Dużo bardziej wole takie dyskusje, niż użeranie się z takimi, których wizja Boga jest odbiciem ich własnych lęków.

Patrze choćby na te diametralne różnice w różnych frakcjach w judaiźmie i dziwie się jak oni byli w stanie sprawować razem kult (choć może nie sprawowali razem? Wojtek co Ty na to?, bo Gerizim i Jerozolima do czasów Hyrkanosa były sobie osobno). A ja niektórych herezji lokalnych (jak Pan to nazwał) nie strawie. Więc zarówno „popisywanie się wiedzą” jak i te utarczki, ktorych nie znosze, są jakąs forma ringu lub laboratorium (jak Pan woli) do przetestowania jedności.

Były tu może nieudolne próby zbudowania mostów przynajmniej z jedną osobą i jeśli Pan śledził poprzednie dyskusje, to problemem jest brak wzajemnego szacunku i włażenie z butami w sumienie drugiego. Wogóle są tu zwolennicy prymatu prawa nad sumieniem. Więc ja nie mam wrażenia że o popis wiedzy tu chodzi, ja z zaciekawieniem dowiaduje się wielu rzeczy nowych, ale bardziej jest to nisza dla wykluczonych z Kościoła, przez frakcje co mieni się tą prawowierną.

Pani Anno ja się właśnie czuje w pewien sposób wykluczony z Kościoła, przez tych co to myślą, że tak dużo wiedzą, tylko jakoś nie potrafią dostrzec własnej ślepoty.

Natomiast słowa „Wielu komentujących przecenia swoją mądrość lub raczej wiedzę” proszę rozumieć nie jako sugestię, że ja wiem więcej, bo to przecież nie prawda, a raczej przestrogę, która wynika z mojego własnego doświadczenia. Też co nieco wiem, a po czasie okazuje się, że ciągle jestem ślepy. Pierwsza rzecz, którą trzeba zrobić na drodze do Boga, to uznać się dla ślepca, jak Bartymeusz. Jeśli ktoś jest przekonany o własnej mądrości, nigdy tego nie zrobi. Jeśli człowiek wykształcony nie umie przyjąć postawy Nikodema, to nie uwierzy. Jezus nazwał go nieukiem, ale Nikodem nie obraził się.

Napisała Pani: „nie posądzam ich o chęć popisania się lub o brak pokory”. No i bardzo dobrze, że Pani nie posądza. Teraz mam jednak do wyboru, albo zamilknąć zgodnie z zasadą, ze nie należy mówić komuś o tym czego być może nie potrafię przekazać, albo podzielić się własnym doświadczeniem. Zrobię to drugie, ale nie wiem czy to dobrze. Obawiam się, że zrozumie mnie Pani inaczej niż bym chciał. Napiszę tylko kilka zdań ale temat jest bardzo szeroki.

Po pierwsze my nic o sobie nie wiemy, podkreślam nic. Gdyby ktoś mi powiedział coś takiego przed 5-cioma laty, to nie zrozumiałbym tego. Po drugie pokora wynika z głębokiego poznania siebie. A skoro nie ma pierwszego to nie może być drugiego. My nadużywamy słowa pokora, nie wiedząc co ono znaczy. W jednej z książek przeczytałem, że może trzeba zaprzestać używać tego słowa na 50 lat, żeby na nowo odzyskało znaczenie. Po trzecie każdy z nas chce jakoś zaistnieć. Gdybym sam tego nie doświadczał, gdybym wcześniej wiele razy o tym nie czytał u mistyków, świętych, u różnych kierowników duchowych, to nie wiedziałbym o co chodzi. To jest nasza choroba. Dwie rzeczy najbardziej niszczą relację z Bogiem: brak zaufania i chęć zaistnienia.

Nie musi mi Pani jednak ufać. Zachęcam do własnych poszukiwań. Zachęcam do przeczytania choćby „O samozakłamaniu” Fabera. To jest o mnie, o Pani. Uprzedzam jednak, że jak dotrze do Pani, że faktycznie coś w tym jest, to prawie na pewno pojawi się opór wewnętrzny przed „wypłynięciem na głębię”, czyli poznaniem swojej ciemnej strony (radzę bez Boga tego nie robić). I tu jest wytłumaczenie dlaczego większość z nas nigdy nie wchodzi na drogę nawrócenia.

Odp do @strzelec52, 29 lipca 2022 09:19

Śmieszne, odnoszę się do słów Andrzeja, a odpowiada strzelec52 🙂 Nie mam za złe, czytam uważnie co Pan pisze i widzę szanse, że się dogadamy, jeśli tylko moich zainteresowań nie powiesi Pan na szubiennicy „braku pokory”, „własnej ślepoty”, „wiedzy, a nie mądrości”.

W innym miejscu pisałam mniej więcej tak, że wiedza wynikająca z dogmatów jest dobra dla ślepców. Inaczej to ujełam, ale mam nadzieje (choć nie mam pewności), że tym sktótem myślowym się rozumiemy. W zasadzie jeśli Pan odpowieda, bo Andrzej jest zajęty czym innym to myślę, że się rozumiemy 😉 Troche przegiełam, ale mogę taki dowcip (w ciemno, bo nie wiem czy trafiłam) no nie?

Pisze Pan, że nic o sobie nie wiemy (nie do końca mam takie odczucie), że podzieli się Pan doświadczeniem ale to ryzyko (doceniam, z pokorą, że możemy się minąć, bo Pan mowi A, a ja mogę zrozumieć B), oraz (i to najbardziej treściwe zdanie) : gdyby ktoś mi powiedział coś takiego przed 5-cioma laty, to nie zrozumiałbym tego (dodam swoje: ja też).
No to po tym uzgodnieniu czy wstęp rozumiem, chyba moge zaryzykować, że już jakaś nić porozumienia jest?

No i teraz Pan przechodzi do meritum: Dwie rzeczy najbardziej niszczą relację z Bogiem: brak zaufania i chęć zaistnienia.

A to bardzo trafne spostrzeżenie, tylko mnie Pan wkurzył (jeśli mogę tak bezpośrednio), że na „brak zaufania” Pan mi zezwala, a na „zaistnenie” nie. Więc powiem krótko – pudło. Jednak za mało się znamy.

A mogę tego wątku nie rozwijać? Może Pan będzie miał szanse za trzy tygodnie z Andrzejem to przedyskutować (sorry, przeginam, w ciemno, bo nie wiem kim Pan jest, ani kim jest Andrzej). To jest fajne na tym forum, że prowadzi się z obcymi rozmowy całkiem poważne, z taką niewiadomą kim są.

No więc początek wypowiedzi – tu się dogadaliśmy, końcówka – kompletnie się mijamy. Ale mam wrażenie, że to nasza trzecia (;-) sorry, znowu przegiełam, w ciemno bo nie wiem) wymiana myśli.

Po prostu zalogowałem się mailem. Zauważyłem po fakcie i już nie będę tego prostował.
Generalnie nie mam czasu na śledzenie tego typu dyskusji, zapewne pożytecznych i przydatnych, ale niestety pożerających czas. Nie udzielam się na żadnych forach a fejsa wykorzystuje tylko do komunikacji. A te kilka komentarzy to był kilkudniowy wybryk. Napisałem co napisałem. Może kiedyś tu jeszcze zajrzę. Z Bogiem

No prosze jaka nauka pokory w praktyce, pomimo szczepień
i tak dziś wyszło, że mam pozytywa z covida. Pewno wykluło się to po spotkaniu z moją siostrą w weekend, która też pozytywna, no i wszelkie plany urlopowe jak na razie sprowadzają się do izolacji. No to z Bogiem, byle mnie totalnie nie ścieło, na razie
tylko paskudna gorączka.

@Anna @Andrzej vel strzelec52 – dziękuję.
Anna spokojnie, bo Andrzej dobrze mówi vel strzelec52. Komentarze to taka ograniczona forma.
Pamiętać o tym warto. Jak w piosence Podsiadły : „Rzucę kamieniem prosto w twoją twarz, nic o mnie nie wiesz, a ja ciebie znam”.
Mój komentarz. Było. I się podziało.
„Tu na tym forum jest pewna społeczność komentująca. Normalne.
Proszę, zachowajmy pewne proporcje – to jednak jest internet. Nie znamy się tak na poważnie.
I to też moja refleksja po przesłuchaniu kilka razy tej piosenki.
Nie znamy się, szanujmy się i słuchajmy. Nieźle z różnych światów jesteśmy.
I to jest cenne i ważne.”

Za ostro Pani napisała. Andrzej się już nie odezwie. Ja ten sam błąd zrobiłam.
Nawiązanie kontaktu z panem Robertem Forysiakiem nieumiejętne było z powodu mojego strachu.
Odsyłam do redakcji Więzi. Przeszli ze mną trochę ;). Pozdrawiam.
Jak już poza niego wyszłam, poza strach – to po prostu nie do uwierzenia.
Ale to już opowieść, która wyrasta poza forum.
I uwierz mi Andrzej nie pojawił się teraz na forum Więzi bez powodu.
Andrzeju dziękuję ogromnie i życzę Dobrej Drogi.

@Anna. Po moich wakacjach chętnie porozmawiam poza forum.
I zdrowia życzę również pod tym artykułem.
Dużo.

„Chrześcijanin postępuje szlachetnie nie dlatego, żeby zasłużyć na niebo, lecz dlatego, że wdzięczny jest Bogu za Jego bezgraniczną miłość, za dar nieba, jaki otrzymał gratis w Chrystusie i dzięki Chrystusowi.” Chrześcijanin to w zasadzie człowiek, istota ludzka zwana Homo sapiens. Mówimy o sobie istota myśląca, żyjąca w stadzie. Empatia zwyczajnie nam się opłaca, potrafimy z przyczyn pragmatycznych być altruistami, zarazem jesteśmy niezwykle wyrachowani, dlatego te nasze dostosowania społeczne kierujemy najczęściej w kierunkach, które rokują zyskiem dla nas. Kościół to eksploatuje, obiecując nagrodę po śmierci. Dziś nam dasz swoje dutki, a po śmierci odbierzesz nagrodę. Oczywiście to jest herezja, głupich jednak nie sieją, więc to działa. Gdy budowano u mnie kościół, proboszcz taką miał maksymę ” Tylko idiota nie da na kościół” Nigdy nic nie powiedział, ze swą pracą przy budowie i pieniążkami i tak z Bogiem niczego nie załatwisz.

Głupie zachowanie proboszcza nie zmienia prawdziwości słów: „Chrześcijanin postępuje szlachetnie …”. Nie dziwię się jednak, że Pan tak do tego podchodzi. Przez długi czas byłem poza Kościołem i łatwo mi zrozumieć takie podejście. Kościół a raczej szeregowi katolicy i kapłani ciężko na to latami pracowali. Gdybym nie doświadczał Boga na modlitwie, w sakramentach i nie dostrzegał Jego działania w swoim życiu, też bym myślał, że to ściema. Ostatnio słyszałem takie powiedzenie: „Ludzie nie odchodzą od Jezusa, tylko od Kościoła, bo w Kościele nie znajdują Jezusa”. Niestety coś w tym jest. Powtórzę jeszcze raz, gdybym nie doświadczał Boga myślałbym tak samo.

W tekście autor zapomniał dodać ważną informacje. Bóg nie majstruje przy naszym życiu, nie liczy nam włosów na głowie. Jeśli wierzymy, że jest wszechmogący, nie musi niczego nam udowadniać, poprawiać w nas i niczego z nim nie załatwimy. Dał nam wszystko co uznał za stosowne dać, nasz problem co z tym zrobimy. Zespół „Pod Budą” w piosence „Religia” zdaje się, dość dobrze do wyraża. Każdy doświadcza Boga, można w modlitwie, czytając książkę, udzielając się społecznie, uprawiając ogródek. Jedni strugają figurki inni malują obrazy, albo odkrywają kolejne wspaniałości jakimi urządził świat. To pasja, owszem tylko człowiek z pasją dostrzeże Go na spacerze w lesie. Często gdy coś mnie gryzie wykłócam się z Nim o pierdoły, ale prawie zawsze mówię Mu by sobie d..y mną nie zawracał. Z pewnym sarkazmem podziwiam ludzi klepiących zdrowaśki. Ponoć to taka modlitwa na serio. Każdy orze jak może więc się nikogo nie czepiam. Kolega kupił komputerowy program do typowania liczb w totka, jest nałogowym graczem. Płaci stówkę rocznie za owo cudo. Twierdzi, że w skali roku jest do przodu o dwa tysiaki. Jakie to proste.

Z tymi Pana słowami nie zgadzam się:
„Bóg nie majstruje przy naszym życiu, nie liczy nam włosów na głowie. Jeśli wierzymy, że jest wszechmogący, nie musi niczego nam udowadniać, poprawiać w nas i niczego z nim nie załatwimy. Dał nam wszystko co uznał za stosowne dać, nasz problem co z tym zrobimy.”

Bóg cały czas jest aktywny w naszym życiu. Nasz problem polega min. na tym, że nie pozwalamy Mu działać i ciągle liczymy na siebie. Bóg oczekuje, że będziemy się do niego zwracali, tak jak dzieci do swego Ojca. Przez całe życie Bóg nas szuka, tak jak szukał Adama po grzechu pierworodnym i pyta „Adamie gdzie jesteś?”. Tak naprawdę to my się ukrywamy przed Bogiem a nie Bóg przed nami. Bóg jest bardzo wrażliwy i bardzo obchodzi go nasze zbawienie. Niestety chyba bardziej obchodzi to Jego niż nas.

Jeszcze a’propos tego, że biblistyka (tylko rzymsko-katolicka, bo już nie protrstancka) leży i kwiczy. Ja nie mam żadnej misji kanonocznej, więc mam swobode w myśleniu i taka myśl: czy szanowany i mądry (to jak najbardziej szczerze pisze) kardynał Ratzinger w 1971 nie poderżnoł gardła biblistyce „uwalając” doktorat Thomasa R.Thompsona w Tibindze? Racje profesorowi Ratzingerowi można przyznać w jednym, że doktorat Thompsona nie nadawał się do obrony na wydziale teologicznym, bo to co pisał nie było teologią, czyli wykładnią wiary, ale badaniem Pisma, pod innym kątem. Swoją drogą ta droga przez mękę biblistyki ciagnie się od Marie Joseph Lagrangea OP, którego pisma do tej pory są na cenzurowanym. To jest paranoja w stylu „more pious then true”. Jeśli ktoś choć troche zna pisma MJ Lagrangea OP zrozumie co chcę przez to jego krótkie, a treściwe stwierdzenie powiedzieć. Dogmaty, a zwłaszcza dogmat o nieomylności papieża to jest poderżnięcie gardła rzymsko-katolickiej biblistyce. I ja sobie mogę takie stwierdzenia formułować, bo żadne konsekwencje mnie nie mogą dosięgnąć. Natomiast współczuję tym biblistom co muszą lawirować w konspiracji. To tworzy jakąś chorą atmosfere sekciarską, z etapami wtajemniczenia, gdzie szeptem można tylko mówić prawdę. Ale rozumiem argumenty, że są pewne racje, że wielu by straciło wiarę. Dodam: wielu bezrozumnych.

Powiem tylko, jak się cieszę, że mnie rozumiesz Ile razy podczas sympozjów i seminariów musiałem gryźć się w język, by nie powiedzieć czegoś, co wiem i uznaję, ale nie mogę powiedzieć, że wiem i uznaję, bo wokół mnie podobni teolodzy z przymiotnikiem „katoliccy”. Którzy wiedzą, że wiem i oni też to wiedzą. Ale żaden wprost nie przyzna, bo konsekwencje. I robi się z tego parodia, gdy prawdziwa wymiana myśli i poglądów odbywa się w kolejce do toalety, albo na papierosie, a nie w auli, gdzie może to usłyszeć ktoś od biskupa. Ech…

Co mogę powiedzieć? Też się cieszę, ale jeszcze bardziej się cieszę,
jeszcze ktoś inny rozumie ten dylemat. No dobra, to tyle.

Ja ten temat rozgryzam krócej niż Ty, ale doszłam do pewnych konkretnych wniosków (które zupełnie wiary mnie nie pozbawiły, chociaż oczywiście niektórzy tu na forum mi wróżyli kiedy strace wiare, śmieszne to było). Zatem tak jak napisałam do Joanny powyżej, chwilowo muszę zająć się innymi rzeczami, a Ty chyba też masz w dlużeszej perspektywie urwanie głowy. Z chęcią z Tobą te wnioski przedyskutuje, na spokojnie, bo to pare ksiązek trzeba przeczytać (pozornie nie związanych z tematyką).
Myśle, że na tym forum to i tak mają do mnie anielską cierpliwość za tyle wpisów. Odezwij się kiedyś prywatnie, jak „przewali Ci się” skumulowanie zobowiązań i zadań. Pozdrawiam!

Literówka: powinno być Thomasa L.Thompsona, nie Thomasa R.Thompsona. W każdym razie sądzę, że zainteresowani historię znają, a mniej obeznani łatwo w internecie znajdą (no tylko chyba mało jest po polsku, co jakby też nie dziwi).

Czytam te komentarze po ponad roku i próbuję wyczuć kto stoi za wpisami. Nie jeden radykał, niejeden wątpiący. Artykuł odzwierciedla moje poglądy. A więc wybrałem stronę barykady. Myślę że Bóg to spersonifikowana, niewyobrażalna dobroć. Tak to czuję. Obraz mściwego starego dziada, żądającego śmierci niewiernych mi do tego obrazu nie przystaje. Nie przyjmuję do wiadomości że stwarzając jedne ludy, ustanawia je strażnikami jedynej prawdy, a dla drugich, nie mających „szczęścia geograficznego” szykuje męki przechodzące ludzkie pojęcie.. Czy naprawdę litera dogmatu jest tak sztywna, że nie wolno jej poważać? Dużo lepiej brzmi dla mnie hasło:”kwestionuj wszystko”. Są takie kultury, które nie zabijają Synów Bożych, ale dyskutują z nimi, próbując zrozumieć ich punkt widzenia…