Uważajmy, niekiedy zbyt łatwo przychodzi nam gloryfikować cierpienie, szczególnie cierpienie innych.
Jedna z rozmów, którą zapamiętam do końca życia, odbyła się pięć lat temu w Puckim Hospicjum. Rozmawiałem ze starszym, doświadczonym i przeoranym cierpieniem Panem Rysiem. Kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, Pan Rysiek powiedział: „Wiem, że jesteś księdzem i będziemy się widywać. Jestem wierzący, nie przeszkadzasz mi, ale proszę: nigdy mi nie mów, że ta choroba, która mnie tak zniszczyła, jest jakimś krzyżem od Boga”.
Nie mówiłem. Od zawsze tak mam, że to gadanie o chorobach i wszystkich trudnych sytuacjach jako o krzyżu, jakoś mi nie grało. Kiedyś Wacek Oszajca powiedział, że najładniej o krzyżu i cierpieniu mówią najedzeni, szczęśliwi i grubi mężczyźni. Ks. Tischner, kiedy rak zżarł mu krtań, napisał na kartce, że cierpienie nie uszlachetnia.
Cierpienie nie jest doświadczeniem chrześcijańskim, ale ludzkim. Nie tylko chrześcijanie potrafią je przeżywać z godnością i nadawać mu sens. Cierpienie niszczy człowieka niezależnie od wyznania, od wiary czy niewiary w Boga. Podobnie jest z drugą jego stroną: niezależnie od światopoglądu człowiek w cierpieniu potrafi kochać jeszcze mocniej.
Jezus mówi o wzięciu krzyża każdego dnia. On nie jest prezesem klubu masochistów, ale jest kimś, kto kocha życie. Brać krzyż każdego dnia, na Jego wzór, to nie jest kwestia dorabiania religijnej ideologii do cierpienia. Skoro daje wskazówkę, że „każdego dnia”, a On sam niósł belki na Golgotę przez jeden dzień w swoim życiu, to trzeba poszukać innego znaczenia słowa „krzyż”.
Dla mnie jest ono mocno związane ze słowem „pasja”. Być pasjonatem czegoś, w tym wypadku człowieka, kochać tak mocno, mieć pasję tej miłości tak mocno, że pasja staje się pasją w sensie cierpienia. Ale ono jest „skutkiem ubocznym”, nie celem zamierzonym. Jezus nie szukał krzyża, On kochał. To inni mu ten krzyż nałożyli na ramiona (doprowadzili do cierpienia), On tego nie chciał, nie był masochistą.
Uważajmy na to, jak łatwo niektórym z nas przychodzi gloryfikować cierpienie, szczególnie cierpienie innych.
Przeczytaj też: Kościelna „lojalka”. Sakramenty nie mogą być nagrodą za dobre życie
No i masz babo placek, tyle lat cierpienie uszlachetniało, było wręcz darem, próbą, bramą do niebios. a tu masz, ktoś poszedł po rozum. Cierpienie rzeczywiście nie uszlachetnia, jako pierwszy o tym zaczął głośno mówić ks. Kaczkowski z puckiego hospicjom. Ale co on tam wiedział, przełożeni z niego drwili, ślepy pieniędzy nie widzi jaki tam z niego ksiądz. On po prostu nie bał się rozmawiać z cierpiącymi i umierającymi, widział jak cierpienie rozwala psychicznie chorego i jego najbliższych. Z tego księdza to gotowy materiał na ołtarze, idol młodych. Niestety jest wrzodem dla hierarchów, wiec nic z tego nie będzie. Nie mam pojęcia kto do klubu masochistów należy i należał, w świecie przyrody, chory osobnik szybko umiera naturalnie, albo zostaje pożarty. My wydłużamy swój czas, żyjemy zdrowo i higienicznie. Do 70 jakoś zleci, po 80 jest już z górki i dajemy popalić naszym opiekunom. Wydłużamy nasz czas ile się da, nie zważając na komfort życia. Jakoś to sobie tłumaczymy, lepiej lub gorzej, prawdy takiej jaka jest nie chcemy widzieć.
Dodam tylko, że cierpienie Syna było w odwiecznym zamyśle Ojca, uważałabym że stwierdzeniami że Jezus go nie chciał.
A skąd Ty to wiesz? Zawsze rozwala mnie ta pewność człowieka, że zna odwieczne zamysły Ojca.
@karol, rozumiem że zwracasz uwagę, że my egzystujemy w czasie, a Bóg poza czasem? No dobra, ale my zdaje się żyjemy w Chrystusie, to co to znaczy? Jeśli my w czasie, a On poza czasem? Tylko błagam nie odpowiadaj “co było to będzie, a co będzie to było”, czy jakoś tak jak pan R.
Tylko który Jezus? Ten, który był, Jezus historyczny o którym w sumie nic nie wiemy, czy ten wykreowany w ciągu 2000 lat opowieści, dociekań, marzen, pragnień?
Odpowiedź jest prosta, ten Jezus, którego aktualnie potrzebujemy. Może być ubogim dzieckiem ze żłóbka, albo intronizowanym królem w trzech koronach i złocie. Może być cichy i pokorny sercem, albo z biczem w ręku. Może głosić miłość do nieprzyjaciół, albo kazać uczniom kupić miecz. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Pan znowu to samo. Więc nie znalazł Pan satysfakcji w dyskusji. Bunt wątpiącego, a jednak droga św. Krzysztofa. Z jakim Markiem mamy do czynienia? Prowokatorem, Markiem ze swoją własną historią, wykreowaną pozą, żywo reagującym człowiekiem?
Szukanie historycznego Jezusa, chęć odróżnienia go od tworu zbiorowej wyobraźni to nie prowokacja. To próba znalezienia istoty Jego nauki, sensu, przesłania. Tak jak nie jet prowokacją hermeneutyka biblijna.
@Basia, nie bardzo rozumiem o co chodzi w “Pan znowu to samo”. Pytanie Maka2 jest istotne. Nie chodzi o teoretyczną dyskusję, ale bardziej o kształt Kościoła w jakim żyjemy. Przyznaje, że z niektórtmi zwolennikami takiej, a nie innej wizji Chrystusa ciężko mi współegzystować w jednym Kościele. Wydaje się, że jedyna droga to tolerancja i nie wywyższanie się, że “moja wiara lepsza niż twoja”. Te różnice we wrażliwościach wyszły przy okazji dyskusji nad procesjami Bożego Ciała. Jedni potrzebują takiego rodzaju pobożności, dla innych to skostniała lokalna tradycja. Jedni w takich procesjach będą obnosić rzeźbę Chrystusa w trzech koronach i złocie (sario!), a inni będą woleli na to nie patrzeć i pozostać na mszy św online. I kluczem do zgody wydaje się żeby nie oceniać kto “bardziej” wierzy, albo kto “lepiej” wierzy.
Miałam na myśli to, że pan Marek zaczyna tę dyskusję jakby od zera. Jakby tamtej nie było. Czyli poprzednia nie dała mu satysfakcji. Zastanawiam się więc czy jest to rodzaj buntu-zarzutu „modlicie się, a nie wiecie do kogo” czy poszukiwania jak Krzysztof, który „najsilniejszemu” chciał służyć. Gdyby pisał to pan Karol, odpowiedź byłaby jasna. Ale ciekawi mnie co ma na myśli pan Marek. Czego szuka. Z Panią się w całości zgadzam. Przy czym mamy wizje Jezusa mieszczące się w doktrynie i nie mieszczące. Przykładowo figury- czasem przeradza się to w bałwochwalstwo. Ale kościół nie oferuje oczywistego wyrysowanego Jezusa. Od stóp do głowy. Tak jak widząc kogoś na forum, nie dostajemy pełnego obrazu, bo jest to rzecz niemożliwa. Kiedy w rozmowie z Piłatem pada pytanie „a czymże jest prawda?”, Jezus nie odpowiada. Nie odpowiada, bo stał przed nim. Po prostu. Każda próba nazwania prawdy (np. o kimś) coś z tej prawdy ucina, o czymś nie wspomina. Prawda nie musi być jednostronna. Tak jak ludzie mają różne, pasje, oblicza. Ale nie znaczy to, że nie ma obrazów fałszywych. Dlatego pozostawiono wiele sprzeczności, z nadzieją, że z czasem poznamy lepiej. I na tej zasadzie wyjaśnia się np. wprowadzane interpretacje. Jest to zgodne z myślą czasów Jezusa, gdzie uczeń mógł interpretować kontynując nauczanie. Tylko gdzie jest granica wypaczenia? Gdzie mówi o innym obliczu, a gdzie mówi fałsz? Czy próba opisania ma w ogóle sens, skoro ujmuje całości? Byćmoże o to pyta pan Marek? Nie wiem.
Podczas jednej z dyskusji teologicznych jeden z rozmówców rzucił śmiałą tezą, że Biblia nie jest wierzącym do niczego potrzebna. Wierzący i tak mają z góry ustalone przekonania, a Biblia służy im tylko do potwierdzania tych przekonań, choćby były sprzeczne. Na przykład stosunek do LGBT, zarówno zwolennik tolerancji, jak i zwolennik mordowania homoseksualistów znajdzie wersety, które poprą ich tezy. Znajdziemy wezwania do pokoju i wezwania do wojny. Znajdziemy obraz Boga miłosiernego, jak i surowego sędziego. A jak ktoś wierzy w UFO, to też odpowiednia interpretacja ks. Ezechiela i Daniela da mu argumenty.
Tak samo jest z Jezusem. W zależności co na daną chwilę chcemy osiągnąć, możemy wymyślić sobie, że “taki był Jezus” i uznać, że ten obraz jest właściwy. Ale nie wychodzimy od Jezusa, tylko od tezy. Prawdziwy historyczny Jezus nikogo tu nie obchodzi.
@Marek2 @Wojtek Prawdziwego historycznego Jezusa nie da się odtworzyć. Można próbować, ale przy tej ilości dopowiedzeń, dodatków itd. jest to nierealne. Nawet gdybyśmy znaleźli „Biblię Jezusa” to nie dałoby się dowieść jej prawdziwości. Panów myśl jest w tym słuszna, że chcieliby Panowie dotrzeć do sedna, prawdy. Trochę jak protestanci wierzący, że należy zostać tylko przy PŚ. Jest to spojrzenie naszych czasów, które np. objawienia traktuje jako nierealne, ogólnie nasza epoka jest bardzo racjonalna. Ale to nie jest negacja takiego spojrzenia. Po prostu warto zobaczyć, że inne wynika z całości światopoglądu. Tymczasem to o czym pisze Pan, Panie Wojtku to problem „wykorzystywania” cytatów, przeciw czemu już się zbuntowałam w rozmowie z panią Bożeną. Traktując PŚ na wyrywki można wszystko, jak Pan pisze. Traktując w całości? Nadal mamy trudność w jednoznacznym rozumieniu. Tak, jest to problem. Cieszę się, że nie o prowokację tu chodziło, a o ciekawą dyskusję.
Jasne, że bez maszyny czasu nie zobaczymy historycznego Jezusa. Ale jednak mówiąc dzisiaj o Nim musimy mieć ciągle z tyłu głowy, że mówiąc o Zbawicielu mówimy w dużym stopniu o wyniku 2000 lat ludzkiego myślenia, o tworzeniu Jego Osoby na nasz obraz i podobieństwo. I że mówiąc: “Chrystus jest taki, a nie inny”, “Chrystus żąda od nas…” że do końca nie wiadomo o czym mówimy.
To strasznie niszczące dla wszelkiej zorganizowanej wiary, ale czy jest inna droga do jakiejkolwiek próby Zrozumienia?