Ewentualna abdykacja Franciszka nie wywróci nam świata. I papież dobrze o tym wie, więc podjęcie tej decyzji będzie dla niego zapewne mniej obciążające, niż było dla Benedykta XVI.
Już na początku swojego pontyfikatu papież Franciszek tak mówił o abdykacji Benedykta XVI: „Uczynił to z wielkim poczuciem świadomości sytuacji i z odwagą, zgodnie ze swym sumieniem, czyli wolą Boga, który przemawiał do jego serca”.
Sam ton tej wypowiedzi – tak różny od słynnego: „z krzyża się nie schodzi” – pozwala przypuszczać, że o swojej ewentualnej abdykacji Franciszek może myśleć jako o prawdopodobnej perspektywie. Biorąc pod uwagę, że jest już starszy niż Jan Paweł II w momencie śmierci, a stan zdrowia zaczyna utrudniać mu wykonywanie obowiązków, można przypuszczać, że jesteśmy coraz bliżej momentu abdykacji obecnego papieża. Pytanie, na ile przytaczane od pewnego czasu przez media poszlaki można uznać za znaczące?
Franciszek ma coraz większe problemy ze zdrowiem. Sytuacja w Watykanie nie przypomina jednak tej z ostatnich miesięcy życia Jana Pawła II, kiedy to schorowany papież polegał już wyłącznie na swoim otoczeniu
Papież ma dziś 85 lat. Chorował ciężko już w młodości, żyje bez jednego płuca. W ubiegłym roku przeszedł operację jelita. Od wielu lat ma problemy z kręgosłupem. Dokuczają mu mocno kolana, które również wymagają interwencji chirurgicznej. Franciszek porusza się z trudem, coraz częściej widzimy go na wózku. Jednocześnie jednak w żaden sposób nie dostrzegamy pogorszenia się jego kondycji psychicznej czy umysłowej. Zachowuje kontrolę nad Kościołem, prowadzi swoje reformy, spotyka się z ludźmi, głosi kolejne homilie i udziela wywiadów. W żadnym wypadku nie możemy dziś powiedzieć, że sytuacja w Watykanie przypomina tę z ostatnich miesięcy życia Jana Pawła II, kiedy schorowany papież polegał już wyłącznie na swoim otoczeniu.
Papież wybiera swojego następcę?
Owszem, mamy do czynienia z niesprawnością fizyczną, ale na wózku inwalidzkim wielu ludziom przychodzi przecież przeżyć całe życie. W XXI w. to ograniczenie z pewnością nie będzie decydujące dla podjęcia decyzji o abdykacji. Z całą pokorą trzeba uznać, że sam papież zna próg swojego bólu i tylko on potrafi ocenić swoje siły – nie ma sensu, żebyśmy bawili się we wróżkę.
Jedną z poszlak jest mianowanie kolejnych kardynałów i wyznaczenie daty konsystorza na sierpień bieżącego roku. Mówi się, że o bliskiej abdykacji świadczyć może obecność na liście zaproszonych na konsystorz bliskich współpracowników Franciszka (przez co papież ma mieć wpływ na wybór swojego następcy) – i jego data zaplanowana na czas wakacji. Z obecnych bliskich współpracowników na liście zaproszonych są dwa nazwiska prefektów dykasterii oraz prezydent Gubernatoratu Państwa Watykańskiego. W 2015 i w 2018 r. na listach znalazły się nie po trzy, ale po cztery nazwiska tych, których z racji zajmowanych w Watykanie urzędów można nazwać bliskimi współpracownikami papieża. Wysnuwanie na tej podstawie wniosków o możliwej abdykacji wydaje się więc nieco na wyrost.
Przyznaję, że nie zachwyca mnie również patrzenie na Watykan z perspektywy politycznej, gdzie odchodzący papież miałby zabiegać (dość podstępnie i wykorzystując swoją władzę) o to, by następcą został „jego” człowiek. Przewidywania watykanistów w tej kwestii są oczywiście w trakcie konklawe niezwykle ciekawe, zdążyliśmy się jednak przekonać, że bywają niewiele warte. Konia z rzędem temu, komu uda się przewidzieć, na którego z ponad stu trzydziestu potencjalnych kandydatów zagłosują kardynałowie z Mongolii, Singapuru czy Timoru Wschodniego. Próba opisywania sposobu wyłaniania z kardynalskiego grona przyszłego następcy św. Piotra w taki sposób, jakby Franciszek miał upatrzonego kandydata, a teraz powiększał grono kardynałów w taki sposób, by właśnie na niego zagłosowali, wydaje się mało prawdopodobna.
Owszem, widać wyraźnie, że papieżowi zależy na decentralizacji Kościoła, że do kardynalskiego grona wprowadza biskupów z terenów dla nas egzotycznych – ku oburzeniu wielu konsekwentnie omijając wielkie, europejskie stolice, którym kardynał „się należy”. To jednak zmienia tylko jedno: czyni przyszłe konklawe jeszcze bardziej nieprzewidywalnym.
Padają również pytania o datę konsystorza. Wcześniejsze konsystorze ogłaszane były z wyprzedzeniem mniej więcej półtoramiesięcznym. Tu od ogłoszenia do samego konsystorza czekać musimy aż trzy miesiące. Zwolennicy tezy o rychłej abdykacji papieża przekonują, że skoro papież decyduje się na zwołanie kardynałów w czasie wakacji – to znaczy, że wyraźnie się spieszy.
Pośpiechu tu, moim zdaniem, nie widać, raczej zdecydowane opóźnienie. Na dodatek konsystorz nie jest jedynie uroczystością związaną z mianowaniem nowych kardynałów, ale spotkaniem owych kardynałów, grona doradczego i wspierającego papieża. Jeśli wziąć pod uwagę, że kilka tygodni temu zakończyła się formalnie reforma Kurii Rzymskiej, wprowadzana w życie z dużymi trudnościami, równie dobrze można twierdzić, że Franciszek zwleka z konsystorzem, by przedyskutować z kardynałami efekty reformy. Interpretacja daty konsystorza jest na tyle niejednoznaczna, że byłabym ostrożna w stawianiu jednoznacznej tezy.
Czas i wolność
Jest też ostatnia poszlaka: zaplanowana przez papieża na sierpień podróż do L’Aquilli. To oddalone o sto kilometrów od Rzymu miasto zostało w 2009 r. dotknięte potężnym trzęsieniem ziemi, w którym zginęło ponad trzysta osób. Do doświadczonego kataklizmem miejsca pojechał Benedykt XVI, przy okazji tej wizyty odwiedził również znajdujący się tam grób papieża Celestyna V, który abdykował w 1294 roku. Wielu sądzi, że sierpniowa podróż Franciszka ma być powtórzeniem gestu Benedykta i przygotowaniem do abdykacji.
Być może. A może wcale nie. W L’Aquilli co roku odbywają się dwudniowe uroczystości odpustowe, nazywane Perdonanza Celestiniana, wpisane nawet na listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO. Ich tradycja trwa nieprzerwanie od 1294 r., od papieża Celestyna właśnie, który udzielił odpustu każdemu – w czasach, gdy trzeba było za odpust specjalnie zasłużyć albo za niego zapłacić.
Po ogłoszeniu bulii papieskiej do L’Aquilli zaczęli co roku w dzień odpustu tłumnie napływać pielgrzymi – i tak już zostało. Do dziś jest to ogromne święto z teatralnymi wręcz procesjami, ale i występami gwiazd. Miejscowy arcybiskup przekonuje, że mieszkańcy od dawna marzyli, by sam papież wziął udział w uroczystościach. Teraz ich marzenie się spełni. Czy można to jednak uznać za zapowiedź abdykacji? Jest to równie prawdopodobne jak to, że Franciszek idzie śladami nie Benedykta, ale Jana Pawła II, który L’Aquillę odwiedził w roku 1980, czyli na początku swojego pontyfikatu. Może Franciszek chce dać do zrozumienia, że dopiero się rozkręca?
Spekulacje na temat ewentualnej abdykacji Franciszka nie mają więc większego znaczenia. Wszelkie tropy służą dobrze kolejnym komentatorom, ale żadnych nie można uznać za jednoznaczne. Przeciwnie, każdy z nich może być przydatnym argumentem „za” lub „przeciw” abdykacji. Nikt z nas nie wie, jak będzie – i być może nie wie tego nawet sam papież. Jego przyjaciele i współpracownicy pogłoskom o ewentualnej rezygnacji zaprzeczają. On sam już kiedyś śmiał się, że o abdykacji mówi się zawsze, kiedy zaczyna chorować.
Ważniejsza dziś jest wiedza, że abdykacja nie będzie dla nas końcem świata. Jesteśmy na nią przygotowani. Oczywiście, że będą emocje, pytania, spekulacje, potem czekanie z zapartym tchem na biały dym. Ale już to przechodziliśmy, już znamy całą procedurę. Wszystko to niedawno widzieliśmy.
Rezygnacja Franciszka będzie ważna – ale nie będzie już wydarzeniem na skalę abdykacji jego poprzednika. Nie wywróci nam świata. I Franciszek o tym dobrze wie, więc podjęcie tej decyzji będzie dla niego zapewne mniej obciążające, niż było dla Benedykta. Może dać sobie na to i czas i wolność. Wypadałoby, byśmy i my ten czas i wolność jemu pozostawili.
Przeczytaj też: Walka naszych z tamtymi czy dobra ze złem?
Lubie Pani zdroworozsadkowe, a przy okazji tez i poglebione teologicznie, podejscie do spraw wiary! Dziekuje!
Papieże rezygnują kiedy chcą, ale małżeństwa są nierozerwalne. Cierpienie uszlachetnia, ale nie na watykańskim tronie. Poświęć życie dla Jezusa, ale jeśli jesteś biskupem Rzymu, możesz sobie pozwolić na pomyślenie o sobie.
Nie do końca. Czym kończą się rządy władcy chorego, władcy za którego zaczynają rządzić faworyci nie raz widzieliśmy w historii świata.
W historii Watykanu też i to całkiem niedawno.
Taka abdykacja nie uwolni go od fizycznych cierpień, ale może dać szansę Kościołowi na sprawniejsze rządy.
Gdy zrozumie, że władza wymyka mu się z rąk powinien abdykować. Najlepiej włożyć znów jezuicką sutannę i wrócić do Argentyny. Stworzyć tym nową, świecką tradycję 🙂 której niestety nie zapoczątkował Benedykt.
Projekt sukcesji już się zaczął. Papież mianował przewodniczącym episkopatu Włoch kard.Zuppi z Bolonii, związanego ze wspólnotą Sant’Egidio. Franciszek decentralizuje władzę w Kościele, tylko nie swoją. Jak zauważył Piotr Sikora w Tygodniku Powszechnym, papież odbiera biskupom rozeznawanie charyzmatów różnych poruszeń w Kościele i zastrzega je dla kurii rzymskiej, która przecież miała być zreformowana w duchu decentralizacyjnym. Co stało na przeszkodzie, by papież pozwolił biskupom włoskim na dokonanie wyboru zgodnie z deklarowanymi wartościami synodalnymi? Pozostawianie nie obsadzonych tradycyjnych diecezji kardynalskich i wyciąganie z kapelusza wielu kandydatów do kapelusza kardynalskiego, którzy nie dali się bliżej poznać z jakichś zalet to utrudnianie wykształcania się autorytetów katolickich. Prominent Kościoła otwartego ks.Tomasz Dostatni OP pisze, a jakże by inaczej, w Gazecie Wyborczej , że za Franciszka przy awansach kardynalskich “bardziej liczą się osoby, które by w duchu Franciszka, jego myślenia i proponowanych przez niego zmian budowały Kościół.” Czyli Kościół moim folwarkiem, nie wspólnotą, teraz ja tu rządzę i co mi zrobicie? Czy Franciszek powołał chociaż jednego kardynała wyraźnie nie podzielającego jego przekonań jak np. JPII kard.Martini z Mediolanu? Nie, klucz frakcyjny dominuje. Kard.Zuppi, zaskoczony awansem na drugi dzień ogłosił gotowy program walki z nadużyciami i buduje wizerunek przywódcy przed zbliżającym się konklawe. Franciszek abdykuje, jak ten wizerunek i odpowiednia większość będą gotowe. Na osobną uwagę zasługuje Sant’Egidio. To jakieś nowe Opus Dei dla katolików otwartych. Nie żebym coś miał przeciw Opus Dei, tylko że metody tej organizacji katolickiej były przez katolików otwartych krytykowane, a alternatywa jest podobna. Wrzućcie Państwo w googla “Angela Merkel Sant’Egidio” to się dowiecie, jak bardzo ta wspólnota klei się do wielkiej władzy. Założyciel tej wspólnoty, Andrea Ricardi został czynnym politykiem, ministrem w rządzie Włoch, założycielem jednej z włoskich partii politycznych, a mimo to chociaż formalnie przekazał kierownictwo innej osobie, nie przestał się afiszować w Kościele jak nie przymierzając niektórzy politycy prawicy w Toruniu. I to ma być obiecywana nowa jakość? Nie kwestionuję dobra, które zawdzięcza Kościół i świat tej wspólnocie, ale wygląda na to, że weszła na orbitę wokół czarnej dziury jaką jest władza i nie ma z niej odejścia, chyba że za przyczyną cudu boskiego. Obym się mylił.
A to nie jest tak, że wszystkim rządzi Duch Święty i te zakulisowe gierki nie mają znaczenia wobec Jego tchnienia? Zaskakuje mnie Pański brak zaufania, nie lepiej z pokorą poczekać na to, co się objawi? Jak moglibyśmy występować przeciw takiej sile i pozostać katolikami?
Szanowny Panie Karolu, o to zapytany zostal kard. Ratzinger, usmiecnal sie i powiedzial, gdyby tak bylo wielu, wielu papiezy nie zostalo by wybranych,jeden realista musial ustapic.
Zgadzam się z @kamil. Nieraz się zdarzyło, że człowiek, który rzekomo miał powołanie został wyświęcony na prezbitera. To oczywiście dzieje się po wielostopniowej weryfikacji danej osoby. Po kilku latach gość odchodzi z kapłaństwa. Wtedy wychodzi na jaw, że tak naprawdę powołania nie miał, ale “miała je” matka albo babcia tego księdza. Gdzie był Duch Święty gdy święcono go na prezbitera? Prosty przykład na to, żeby w kk nie uzasadniać wszystkiego Duchem Św. bo można się mocno rozczarować.
Wszelka metafizyka daje ogromną łatwość uzasadniania wszystkiego w sposób najmilszy naszemu sercu i gwarantuje brak możliwości fizykalnego sprawdzenia poprawności tych nadziei.