Pod dachami naszych domów wypełnia się Ewangelia nie wtedy, gdy głośno deklarujemy związek z Kościołem, ale kiedy po prostu kochamy krewnych, sąsiadów, przyjaciół – mówi bp Damian Muskus.
Krakowski biskup pomocniczy Damian Muskus przewodniczył wczoraj Mszy św. podczas nawiedzenia ikony Świętej Rodziny w parafii św. Jadwigi Królowej w Krakowie.
W homilii nawiązał do spotkania Maryi z Elżbietą – dwóch kobiet świadomych, że Bóg w ich życiu dokonał wielkich dzieł, po ludzku niemożliwych. Przypomniał, że na wieść o tym, że starsza krewna spodziewa się dziecka, Maryja natychmiast pospieszyła jej z pomocą.
– Maryja swoją postawą uczy, że nasze chrześcijaństwo nie może być odseparowane od życia, od uciążliwych i często nużących obowiązków, od bliskich, którym należy się uwaga, zainteresowanie, pomoc – mówił. – Pod dachami naszych domów wypełnia się Ewangelia nie wtedy, gdy głośno deklarujemy związek z Kościołem, ale wtedy, gdy po prostu kochamy krewnych, sąsiadów, przyjaciół – dodał.
Krakowski biskup pomocniczy przypominał, że „chrześcijańskie życie nie toczy się od niedzieli do niedzieli, kiedy idziemy do kościoła, ale w codzienności, która domaga się, by wypełniać ją Ewangelią”.
– Boga uwielbiamy w relacjach z ludźmi. Tam, gdzie nie ma więzi, rodzina może i jest podstawową komórką społeczną, ale zdecydowanie nie można o niej powiedzieć, że jest wspólnotą. Tam, gdzie brakuje relacji, Kościół nie jest rodziną wierzących w Chrystusa, ale instytucją i urzędem – zaznaczył hierarcha. – Gdzie nie ma wzajemnej miłości i troski o dobro drugiego człowieka, życie w społeczności nie jest braterstwem, ale trudną do zniesienia samotnością pośród ludzi – stwierdził.
Zachęcał, by uczyć się, w jaki sposób odnosiły się do siebie Maryja i Elżbieta, oraz brać wzór z relacji panujących w Świętej Rodzinie.
– Czy również o naszych rodzinach można powiedzieć, że karmią się wzajemną serdecznością i szacunkiem? Czy błogosławimy naszych bliskich i okazujemy im na co dzień, jak bardzo są dla nas ważni? Czy łatwo wychodzi z naszych ust proste słowo „dziękuję”? – pytał.
Bp Muskus podkreślił, że klimat miłości tworzy się w „solidarnym pokonywaniu codziennych wyzwań”, ale także „poprzez drobne gesty, łagodność i wierną obecność”.
– Widzimy, ile zła niesie w naszych wzajemnych relacjach, ale także w życiu społecznym, słowna przemoc. Do jakich tragedii prowadzi język nienawiści i pogardy. Jak bardzo zakłóca relacje brak życzliwego słowa, nieumiejętność wyrażenia uznania, nieumiejętność okazywania miłości, nieumiejętność szukania dobra. Wielu poświęca uwagę szukaniu zła i zagrożeń, zapominając, że chrześcijaństwo jest religią dobra – przestrzegał.
Przeczytaj też: „Ulotne, jakże ulotne”, czyli co może łączyć wiarę i niewiarę
KAI, DJ
Ciekawe, że po tysiącu lat polskiego chrześcijaństwa w sercu polskiego katolicyzmu biskup musi przypominać takie sprawy…
’Pod dachami naszych domów wypełnia się Ewangelia nie wtedy, gdy głośno deklarujemy związek z Kościołem, ale wtedy, gdy po prostu kochamy krewnych, sąsiadów, przyjaciół’ – dla innych biskupów taki tekst o Kościele byłby nie do pomyślenia.
No tak, taki katolicyzm jak widać to nie religia, to manifestacja Naszystowska…
Chrześcijaństwo być może jest religią dobra, katolicyzm już niekoniecznie, bardziej jakby ciążył w kierunku religii boskiej mamony. Miłość słowo wytrych, eksploatowane do bólu przy każdej okazji. słowo wydmuszka do wypełnienia czymkolwiek, najlepiej starymi zgranymi frazesami. Kiedyś pewien stary człowiek, od 50 lat w związku niesakramentalnym, z tą sama kobietą, na pytanie czym jest miłość odpowiedział. Nie mam pojęcia, jak byłem młody, dobrze nam było w łóżku. Potem pojawiły się dzieci, budowa domu, zwyczajne szare życie. Ona mnie chyba lubi, dba o mnie, zależy jej bym był zadowolony, nie dokucza mi. Nie mam powodu by się na nie złościć, pomagamy sobie, wszystkim się dzielimy, staram się być dla niej dobry. Dzieci napomknęły byśmy z okazji naszego „jubileuszu” wzięli choćby ślub cywilny. Nam nie jest on do niczego potrzebny. Ci staruszkowie nie są niewierzący, babcia powiada, że czasami chodzą do kościoła, niekoniecznie by coś z Bogiem załatwić. Maja taką zakodowaną wewnętrzną potrzebę, całkowicie bezinteresowną. Moi sąsiedzi, oboje po 80 maja syna jedynaka Franciszkanina, jest w moim wieku. przyjeżdża raz, lub dwa rasy w roku na urlop do nich. Wydaje mi się, że ten gość, którego znałem od dzieciaka, nic o prawdziwym życiu nie wie. Prawi same wzniosłe banialuki, tak sobie myślę, ze wszyscy faceci w sukienkach tak mają.