To dziś Bóg każe ci wypić wino – napój królewski, bo On dziś widzi w tobie królewską godność i chce, byś razem z Nim ją w sobie odkrył i zobaczył. Nawet jeśli – a może właśnie przede wszystkim wtedy – gdy nie widzisz w sobie nic z owej godności.
Chciałbym wrócić do ważnego wydarzenia z Ewangelii. Oto Jezus – powoławszy Mateusza na ucznia – idzie z nim do jego domu. Mateusz wystawia ucztę, na którą „przyszło wielu celników i grzeszników i zasiadło z Jezusem i z Jego uczniami”. Budzi to opór i krytykę faryzeuszy oraz pytanie: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?”.
W wersji Mateusza Jezus odpowiada: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (por. Mt 9,9–13).
To, w jaki sposób egzekwujemy sprawiedliwość – tak wobec siebie, jak i wobec innych – może nam otworzyć lub zatrzasnąć przed nosem drzwi do królestwa niebieskiego
Wyłącznie Mateuszowy jest cytat z proroka Ozeasza (dosł.):„Chcę miłosierdzia, nie ofiary” (Oz 6,6). Dlaczego Jezus przywołuje akurat ten tekst? Otóż chyba dlatego, że trafnie odczytuje myśli swoich adwersarzy i jasno rozeznaje główny motyw ich lęku. Wchodząc do domu Mateusza i zajmując miejsce przy stole z celnikami i grzesznikami, zaciąga na siebie ich nieczystość. To zaś oznacza, że nie może – jako nieczysty – wejść do świątyni i złożyć Bogu ofiary. Nie może uczestniczyć w świątynnym kulcie.
Cóż, kiedy najwyraźniej On sam nie rozpacza z tego powodu. Przeciwnie, pokazuje – przy pomocy Ozeasza – iż prawdziwy kult dokonuje się w tym momencie w domu Mateusza. Niedawny celnik właśnie doznaje uzdrowienia – doświadcza Bożej łaski, która czyni go nowym człowiekiem.
Prawdziwy kult jest zawsze spotkaniem Boga z człowiekiem. Bóg pozostaje w nieustannej dyspozycji ku takim spotkaniom – nie dlatego przecież, że pragnie naszych ofiar. Nie! On pragnie nas obdarowywać. Szuka ludzi, którzy przyjdą do Niego nie tyle z pełnymi rękami (i samozadowoleniem), ile raczej z pełną pokory otwartością, by przyjąć Jego miłosierdzie. Taki właśnie okazał się Mateusz. Tacy – być może – okażą się za chwilę jego koledzy. I to jest to, co Bóg wybiera. Oraz to, czemu Jezus właśnie posługuje.
I jeszcze jedna myśl: Pan Jezus mówi o uzdrowieniu; swoją misję porównuje do misji lekarskiej: chce uzdrowić chorego Mateusza. Uzdrowienie dokonuje się – i to jest ważne – przez powołanie. Jezus pomaga tym, „którzy się źle mają”, powołując ich. Nie tylko rozgrzeszając. Zdrowie, które im oferuje, nie polega jedynie na usunięciu grzechu i na bezgrzeszności. Zdrowy jest dopiero ten, kto podejmuje działanie ku dobru, kto odczytał zlecone mu przez Pana zadanie, zachwycił się faktem, że Bóg mu zaufał (jemu – celnikowi/złodziejowi i grzesznikowi), i czyni dobro. Tak leczy Bóg.
Zapamiętywanie przez jedzenie
„To jest ciało moje. Bierzcie i jedzcie (…) na moją pamiątkę. Ten kielich jest nowym przymierzem we krwi mojej; czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę”.
To rzeczywiście genialny – absolutnie boski pomysł – uczynić posiłek „miejscem” przeżywania pamięci. Bóg skondensował pamięć o najważniejszych wydarzeniach zbawczych (o wyjściu oraz o krzyżu i zmartwychwstaniu) w posiłku – w uczcie – w wieczerzy sederowej i w Eucharystii. Oczywiście, posiłek (każde jego „danie”) jest objaśniony słowem (Hagada, liturgia Słowa); niemniej Boże przesłanie wpisane zostało w ucztę, a czynnością służącą zapamiętywaniu jest spożywanie kolejnych dań, z których każde niesie w sobie potężne przesłanie.
Ale dlaczego mamy zapamiętywać przez jedzenie? Odpowiedź wydaje mi się bardzo prosta (może aż za prosta). Otóż jedzenie domaga się świeżości – aktualności. Nie da się spożywać przeterminowanej żywności – wtedy może być nawet trująca! Chleb niespożyty kilka dni staje się jak kamień; niewypite wino po kilku dniach jest jak ocet; nikt z nas nie wyobraża sobie jedzenia baraniny po tygodniu od upieczenia.
To, co spożywasz, musi być świeże. Taka musi być też pamięć paschalnego posiłku. Choć odnosi się do wydarzeń odległych w czasie (wyjście – 3300 lat temu; krzyż Jezusa – 2000 lat temu), nie uważa ich za takie. Pamięć – przeżywana na uczcie – czyni te wydarzenia „świeżymi”, czyni je aktualnymi, nieprzedawnionymi i skamieniałymi, tylko dokonującymi się właśnie teraz i tutaj – dla nas!
To my dziś wychodzimy z Egiptu; to my dziś jesteśmy z Jezusem w wieczerniku, wchodzimy z Nim na Golgotę; odkrywamy pusty grób.
To dziś Bóg przychodzi do nas – będących w niewoli i nieprzygotowanych do drogi – i mówi: teraz. Wychodzimy. Nie jesteś gotowy? Nie masz chleba na drogę? Nie zdążył się zakwasić? Będziesz jadł niekwaszony; i będziesz go jadł, by pamiętać, że Bóg jest większy od twojego nieprzygotowania i że wyzwolenie jest Jego nagłym darem. To dziś Bóg każe ci wypić wino – napój królewski, bo On dziś widzi w tobie królewską godność i chce, byś razem z Nim ją w sobie odkrył i zobaczył. Nawet jeśli (a może właśnie przede wszystkim wtedy), gdy nie widzisz w sobie nic z owej godności.
A z chlebem i winem przychodzi objaśnienie: to jest Ciało moje; to jest Krew moja – byś pamiętał (dziś, na świeżo) nie tylko to, że zostałeś wyzwolony, ale także to, za jaką cenę zostałeś wyzwolony! Że On wykupił cię/wykupuje cię właśnie – za cenę swojego życia i śmierci: sam stając się niewolnikiem dla ciebie i w miejsce ciebie. Każdy z nas przyzna, że to są jednak zupełnie inne perspektywy: być zwolnionym z więzienia w akcie ułaskawienia, a być zwolnionym za cenę czyjejś śmierci za mnie… Pamiętaj!
Sprawiedliwość „większa” o całego Jezusa
Celem Jezusowej sprawiedliwości jest pojednanie między braćmi. Przy czym polskie „pogódź się” z trudem oddaje greckie isthi eunoon – „stań się (w pełni) dobrze myślącym o swoim przeciwniku”. „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 5,20).
Potrzebujemy koniecznie usłyszeć to zdanie Jezusa – my, którzy ze sprawiedliwości uczyniliśmy najważniejszy punkt odniesienia. Sami najchętniej uważamy się za sprawiedliwych („ogólnie w porządku”); zdecydowanie też domagamy się sprawiedliwości (tzn. uznania wszystkich naszych praw i roszczeń); zasadniczo jesteśmy też przekonani nie tylko o swoim prawie, by osądzać innych, ale również o tym, że czynimy to sprawiedliwie – bo w ogóle wszystkim należy „wymierzyć sprawiedliwość”.
Pan mówi nam w przywołanym na wstępie zdaniu, że to, w jaki sposób egzekwujemy sprawiedliwość – tak wobec siebie, jak i wobec innych – może nam otworzyć lub zatrzasnąć przed nosem drzwi do królestwa niebieskiego.
Jaka to sprawiedliwość? Raczej nieprzystająca do naszych wag i odważników. „Kto by rzekł bratu: Bezbożniku, podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,22). Piekło za jedno słowo? Już słyszę komentarze: „semicka przesada”, „taka hiperbola” albo (powszechniejsze) „straszenie piekłem”. Tymczasem to nie jest „semicka przesada”, tylko inna miara: sprawiedliwość „większa”.
O ile większa? O co większa? Odpowiedź brzmi: o całego Jezusa. Dla nas miarą sprawiedliwego postępowania jest Jezus, a nie tak czy inaczej zapisane prawo (nawet Prawo). Punktem odniesienia jest to, w jaki sposób Jezus je rozumie i w jaki sposób je „wypełnia” („Nie przyszedłem znieść Prawa, ale je wypełnić”). Pięknie to kiedyś wyraził Benedykt XVI: „Torą Mesjasza jest sam Mesjasz”.
Nasza sprawiedliwość musi być większa o całego Jezusa od sprawiedliwości tych, którzy odwołują się do takiego czy innego kodeksu. Przykład? Pada zaraz w następnych czterech wersetach: „Jeśli niesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar twój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj. Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie wydał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę powiadam ci: Nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie zwrócisz ostatniego grosza” (Mt 5,23–26).
Jak widać, celem Jezusowej sprawiedliwości nie jest wcale, by orzec, kto jest winien – wydać i wykonać „sprawiedliwy” wyrok („odsiedział i zapłacił”); celem Jezusowej sprawiedliwości jest pojednanie między braćmi. Wtedy wypełni się Boża sprawiedliwość. Wtedy razem będziecie mogli złożyć dar na ołtarzu. Wtedy też razem wejdziecie do królestwa niebieskiego.
Pycha serca
Liturgia czyni nas świadkami drugiej Jezusowej zapowiedzi męki. W chwili powszechnego „podziwu” dla wszystkich Jego czynów Pan – wyraźnie zdystansowany wobec ogólnej euforii – mówi do swoich apostołów: „Weźcie wy sobie dobrze do serca te właśnie słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi” – tyle zapisał Łukasz (9,43–44); Marek i Mateusz nie pozostawiają wątpliwości co do charakteru owego „wydania” i dodają objaśnienie: „ci Go zabiją” (Mk 9,31; Mt 17,23).
Wszyscy synoptycy poświadczają zgodnie dramatycznie niefortunną reakcję Dwunastu na tę zapowiedź. Najłagodniej opisuje ją Mateusz: „W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? »” (Mt 18,1).
On mówi o swym poniżeniu i śmierci, oni dopytują o drogę do wywyższenia i życiowej kariery. U Marka apostołowie nie pytają Jezusa, lecz idąc za Jezusem do Kafarnaum… spierają się „między sobą o to, kto z nich jest największy” (Mk 9,34). Skłóconych, obrażonych i milczących Jezus pyta, o czym tak „rozprawiali w drodze”.
U Łukasza uczniowie się nie kłócą: „Przyszła im też myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: «Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje»” (Łk 9,46–47). Nie ma żadnej kłótni; Jezus nie reaguje na głośny i otwarty spór – Pan reaguje na „myśli ich serca”.
Trudno nie zauważyć, że to dopiero właśnie Łukasz doprowadza całą historię do sedna – problemem są „myśli serca”. Nie chodzi o to, co mówimy – czasami wchodząc w spór, czasami go unikając czy przykrywając „teoretycznymi” debatami. Prawdziwym dramatem jest to, co myślimy o sobie nawzajem.
Prawdziwym problemem jest „pycha serca”. Ostatecznie to ona właśnie sprawia, że apostołowie nie rozumieją Jezusowego słowa o krzyżu: „było ono zakryte przed nimi tak, że go nie pojęli” (Łk 9,45). By je pojąć, musieliby je przyjąć sercem – „weźcie wy sobie dobrze do serca te właśnie słowa…”. Wtedy też mogłoby ono przynieść w ich życiu owoc – to Jezus mówi w Łukaszowej
Ewangelii rozdział wcześniej: „ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa, zatrzymują je w sercu szlachetnym i dobrym, i wydają owoc przez swą wytrwałość” (Łk 8,15).
Co jednak, jeśli serce jest zajęte?
Fragmenty książki abp. Grzegorza Rysia „Moc wolności”. Tytuł i śródtytuły od redakcji
Eucharystia. Jedzenie. Przebaczenie. Pojednanie. A co dalej?
Ez 3,1-3 gorzko i słodko. Ten fragment ważny. Słowo Boga jest jedzeniem.
No dobrze ładniej – pokarmem.
Słowo jest żywe, bo tworzy. Daje życie. Jak jedzenie.
Takie tłumaczenie kiedyś w Tygodniku. Powszechnym. Przesunięcie akcentu i przecinka. Kropka.
„a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.”
Znamy.
A teraz inaczej – „a bez Niego nic się nie stało. To, co się stało, było życiem, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.”
Słowo Boga jest życiem.
Każde zło będzie jak plewy. Nie będzie się liczyć.
Wystarczy oddech Boga i zostanie to, co ma wagę. Dla mnie słowo to waga, to podstawa. To życie.
Filolog 🙂
Dlatego tak mnie męczyło rozmywanie przez Watykan obecnej sytuacji.
To były słowa nie dające życia. Jedzenia. Męczące.
Mocno namieszały w głowach niejednego wierzącego. Nie dziwię się.
Tłumaczenia papieża, też były dla mnie obroną swego status quo, a nie prawdy.
I to dążenie do jakiegoś pojednania.
Tak wiem , można się pięknie wzruszać przebaczeniem … – po nic.
I ideą pojednania. A trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Jak to się powtarza, aż strach.
„Jak widać, celem Jezusowej sprawiedliwości nie jest wcale, by orzec, kto jest winien – wydać i wykonać „sprawiedliwy” wyrok („odsiedział i zapłacił”); celem Jezusowej sprawiedliwości jest pojednanie między braćmi. Wtedy wypełni się Boża sprawiedliwość. Wtedy razem będziecie mogli złożyć dar na ołtarzu. Wtedy też razem wejdziecie do królestwa niebieskiego.”
Naprawdę ??? Nie tak rozumiem ten fragment. A Kościół miękko spada na cztery łapy. Znaczy Watykan.
https://wyborcza.pl/7,76842,904577.html?disableRedirects=true
Kard. Agostino Casaroli:
„Pamiętniki. Męczeństwo cierpliwości. Stolica Święta i kraje komunistyczne (1963-1989)”