Przyjęcie wiary nie jest wejściem w wygodny świat, w którym zawsze wiesz, co masz robić – mówi „Tygodnikowi Powszechnemu” o. Jan Andrzej Kłoczowski. – Człowiek, który przestaje pytać, przestaje myśleć – zaznacza Karol Tarnowski.
O wierze w jesieni życia Artur Sporniak rozmawia w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” z dwoma osiemdziesięciopięciolatkami: dominikaninem o. Jan Andrzejem Kłoczowskim i filozofem Karolem Tarnowskim.
O. Kłoczowski tłumaczy, że „wiara, tak jak człowiek, się rozwija”. „To wejście na jakąś drogę. Można się na niej zatrzymać i wtedy się zapomina, że się stoi. A ja uważam, że siedzi się wtedy na nocniku” – dodaje. Zgadza się z nim Tarnowski: „Wiara nie może się nie zmieniać, bo my się zmieniamy”. „Ale mnie w pewnym sensie jednak trudniej wierzyć na starość. Choć z drugiej strony czasem myślę, że się do czegoś istotnego dociera” – przyznaje.
Czy wiara ułatwia życie? Jak zwraca uwagę dominikanin, „fałszywe kaznodziejstwo mówi, że przyjęcie wiary jest wejściem w wygodny świat, w którym zawsze wiesz, co masz robić”. „To jest ściema – stwierdza prof. Tarnowski. – Ateiści tak myślą, np. Heidegger uważał, że wiara idzie na łatwiznę, dając na wszystko gotowe odpowiedzi. A sam mówił, że «pytanie jest pobożnością myśli». Co do pierwszego się mylił, co do drugiego trafił w punkt. Człowiek, który przestaje pytać, przestaje myśleć”.
Rozmówcy „Tygodnika” mówią też o nadziei. O. Kłoczowski nazywa ją „jedyną siłą, która daje nam odwagę życia”. „Wszystkie oczekiwania mogą zawieść, nadzieja nie może. Jeśli zawodzi albo wydaje się, że zawodzi, wtedy następuje odrzucenie życia” – dopowiada Tarnowski.
„Z wiekiem widać, co jest ważne, a co mniej ważne?” – pyta Artur Sporniak. „Mówię za siebie: tak. Wyraźnie czuję, że pewne pomysły mnie nie zobowiązują. W gruncie rzeczy cała etyka nakazowo-zakazowa jest niebezpieczna. Jezus Chrystus jest większy niż nasze przepisy i rubryki” – odpowiada Karol Tarnowski. Z kolei o. Jan Andrzej Kłoczowski wyznaje, że kiedyś, przed święceniami, bał się spowiadać, teraz jest inaczej: „Spotykam człowieka. On zwykle przychodzi z jakąś swoją biedą do kogoś, kto powinien być mu życzliwy. Nawet stawiać wymagania powinno się tak, by ten ktoś zrozumiał, że musi w życiu przekręcić jakąś wajchę, a wtedy będzie spokojniejszy. Nie chodzi o nakładanie ciężarów”.
A gdzie w tym wszystkim Kościół? „Bliskie jest mi to, co o Kościele mówiła Simone Weil, że jest on «wielkim zwierzęciem». Po prostu nie wierzę w masowość. Jeżeli gdzieś oddycham swobodnie, to w małych grupach. Przekonuje mnie klimat wspólnoty Taizé” – zaznacza Tarnowski. Natomiast o. Kłoczowski podkreśla: „Do wspólnoty Kościoła nie można przykładać czysto socjologicznych kategorii, jak masowość. Nasz Kościół niszczy klerykalizm – ciągle wszystko się musi kręcić wokół księdza. Być może czegoś nas nauczy obecne doświadczenie pomocy uchodźcom z Ukrainy. Świeccy sami się organizują w strukturach kościelnych, a proboszczowie donoszą herbatę. Budujące są te obrazki, choć boję się, że to może nie potrwać długo”.
Przeczytaj też: O, lęku straszny i wspaniały…
DJ
„Wszystkie oczekiwania mogą zawieść, nadzieja nie może”. W Buczy też nie może?
„Z wiekiem widać, co jest ważne, a co mniej ważne?” Dobre pytanie, sam chyba osiągam ” poważny wiek”, bardzo się cieszę z dobrych relacji z dziećmi i wnukami, potrafią mi wiele spraw wytłumaczyć. Jestem też na etapie odprowadzania na cmentarze pokolenia moich rodziców. To pokolenie dawno już straciło kontakt z rzeczywistością, choć twardo się trzymają w hierarchicznych strukturach Kościoła. Jak mniemam wszyscy już zapomnieli, jak gorliwie nasi kapłani, na czele z hierarchią, pomagali PiS owi dojść do władzy, miedzy innymi obrzydzając ludowi bożemu uchodźców, strasząc kościołami przerabianymi na meczety, zarazami i pogromami chrześcijan. Potem sprawy nabrały innej dynamiki. Putin postanowił przetestować nasze miłosierdzie na granicy z Białorusią. Test wyszedł pozytywnie, Biskupi co prawda już nie straszyli uchodźcami, kasa się zgadzała i nabrali wody do ust. Po ataku na Ukrainę, stało się coś niespodziewanego. Pracowało już u nas 1,5 mln Ukraińców, zaczęli ściągać bliskich. Prezydent Ukrainy po mistrzowsku rozegrał medialnie atak na swój kraj, zrobiło się zamieszanie. Władza i kler szybko skalkulowali, albo popłyną z prądem, albo zostaną zatopieni. Ot cała filozofia. Jako katolicy nic a nic się nie zmieniliśmy i nie zmienimy, dalej za srebrniki + sprzedajemy swą duszyczkę. To co się stało to żaden cud. Większość z nas przed wojną pracowała, lub miała kontakt z Ukraińcami, to dobrzy pracowici ludzie, nie dało się nimi nas na razie nastraszyć.