Należy zdać sobie sprawę z oczywistego faktu, że zabity nie wyduka już z siebie żadnego „nie zabijaj”. Mimo to wciąż mówi. Prosi. Błaga. Skomle, by przyjąć od niego zaproszenie do wejścia w jego opuszczenie.
W wielkosobotni wieczór przeczytałem znów (czynię tak od Wielkiej Soboty 2020 r., gdy po raz pierwszy liturgie paschalne zastygły – z powodu pandemii – w zamknięciu w niedostępnych kościołach) ostatni z „Trzech sonetów” Aleksandra Wata:
Do grobu złożył Go mąż z Arymatei
i nakrył ciosowym kamieniem.
I siadł na pokucie, by płakać nadziei,
która jest-że tylko złudzeniem?
W nocy przybiegły dwa serafiny.
Odwalili kamień i rzekli: Wstań, Panie!
i rękę podali, by wstał i szedł z nimi,
żeby się spełniło Boże zmartwychwstanie.
Nie wstanę! – rzekł do nich. – Nie wstanę dopóty,
dopóki i człowiek nie będzie wyzwolon
od śmierci i bólu.
Od dawna już Józef ów powstał z pokuty.
I w proch już obrócon… A On ciągle czeka
na wyzwolenie człowieka.
Odpoczynek Boga od życia
I po raz kolejny odczułem wewnętrzny przymus: tak! Trzeba iść – właśnie teraz – do tego grobu. Najpierw jednak musi nastąpić brzask. Poranek, gdy wreszcie po dniu odpoczynku Boga od życia będzie można wyruszyć do tego ogrodu w pobliżu miejsca nazywanego czaszką. Na świt trzeba czekać z pełną świadomością utraty i nawet jeśli jej towarzyszem jest żal, nie należy przesadnie próbować go uśmierzać.
Przed czasem jutrzennym wciąż jednak rozpościera się noc. Ciemna. Dokładnie ta sama, o której pisał św. Jan od Krzyża. Stare kościelne skuteczności przestają być skuteczne. Nie ma z nich żadnego ukojenia. Mechanicznie powtarzane gesty nie znajdują przedmiotu dla swojego uwielbienia ani tym bardziej osoby. Osoby!
Zabity, tak się zdaje, nie wejdzie w krąg darujących i obdarowanych. Nigdy? Nigdy! Przed brzaskiem jest tylko wiecznie niewymienne nic. Nic. Bez śladu niczego. Nic, które powstało z niczego i w tym trupie staje się niczym. Nic wypluwające z siebie martwego Boga
Wszelkie wypowiadane słowa pochwalne i błagalne, wypowiadane są na próżno. Brak pragnienia, brak chęci, brak możliwości zwrotu w stronę twarzy. Nie odsłania się nic, co byłoby widoczne. Widzialność jest niczym zakazany atrybut, ale zakaz nie dotyczy wszystkich sposobów patrzenia. W każdej chwili dostrzec wolno pojawiające się znikąd prawo o kontemplacji pustego i pustych grobów albo o konieczności spojrzenia na trupa, który odmówił przyjęcia godności zbawiciela. Wykonanie tego prawa jest koniecznym obowiązkiem, lecz należy zdać sobie sprawę z oczywistego faktu, że zabity nie wyduka już z siebie żadnego „nie zabijaj”. Mimo to zabity wciąż mówi. Prosi. Błaga. Skomle, by przyjąć od niego zaproszenie do wejścia do jego opuszczenia.
To monotonna repetycja. Powtórzenie niezasługujące na zasługę. Zasługa bez łaski. Ideał powszechnej teologii, który jak zwykle okazuje się niewystarczający. Wymuszona zapłata jako namiastka daru, ale daru nie ma. Zabity, tak się zdaje, nie wejdzie w krąg darujących i obdarowanych. Nigdy? Nigdy! Przed brzaskiem jest tylko wiecznie niewymienne nic. Nic. Bez śladu niczego. Nic, które powstało z niczego i w tym trupie staje się niczym. Nic wypluwające z siebie martwego Boga.
I zamiast psalmu z Księgi lepiej u początku tej nocy wypowiedzieć taki oto psalm:
Nikt znowu lepi nas z ziemi i gliny,
nikt zaklina nasz proch.
Nikt.
Błogosławiony bądź, Nikt.
Dla ciebie pragniemy
kwitnąć.
Na-
przeciw tobie.
Niczym
byliśmy, jesteśmy,
pozostaniemy, kwitnąc:
róża nicości,
róża niczyja.
Ze
słupkiem jasnym od dusz,
z pustynnym pręcikiem niebios,
z koroną, czerwoną
od purpurowego słowa, które śpiewaliśmy
ponad, o, ponad
cierniem.
(Paul Celan, „Psalm”, tł. Ryszard Krynicki)
Po wypowiedzeniu czegoś takiego tym bardziej trzeba wyjść, by wejść do grobu. Taki jest właśnie sens podstawowy tej nocy przejścia. Z różą nicości, z różą niczyją.
Dziwna noc
Jednak mimo wszystko lękamy się, że nocna ciemność nie chce się prędko rozpierzchnąć. I strach nie mija, choć księżyc świeci w pełni. To jest bardzo dziwna noc, o której przejmujące świadectwo dał Bolesław Leśmian:
Takiej nocy nie było! To noc — nietutejsza!
Przyszła z innego świata i trzeba ją przeżyć…
Już płaczą rzeczy martwe… Ale o to — mniejsza!
Nie każdą śmierć dziś można wiecznością uśmierzyć…
Nic nowego za grobem! Nic — poza tą bramą,
Gdzie się duchy zlatują ku istnienia plewom!
A cokolwiek się stanie — stanie się to samo, —
Złych zdarzeń powtarzalność ciąży nawet drzewom!
Po pajęczej z chmur nici zszedł śnitrupek biały,
Stanął w oknie i patrzy, komu spać przeszkodził?
Krzyk słyszę! To — z Tarpejskiej na księżycu skały
W przepaść boga strącono, który się narodził!
Bóg odrzucony po raz kolejny i fatalizm niedostępnego wciąż wyzwolenia. Tylko z kościołów daje się słyszeć hymn, którego wielu już nie chce albo nie jest w stanie słuchać:
„Jest to ta sama noc, w której niegdyś ojców naszych, synów Izraela, wywiodłeś z Egiptu i przeprowadziłeś suchą nogą przez Morze Czerwone. Jest to zatem ta noc, która światłem ognistego słupa rozproszyła ciemności grzechu, a teraz ta sama noc uwalnia wszystkich wierzących w Chrystusa na całej ziemi od zepsucia pogańskiego życia i od mroku grzechów, do łaski przywraca i gromadzi w społeczności świętych”.
Kto zwycięży w tym pojedynku na głosy? Paschalne orędzie o przejściu martwego Boga do pełni życia? Czy krzyk śnitrupka o strąceniu Go w przepaść?
W drodze do grobu martwego Boga
Zdało mi się (nie wiem już teraz, czy był to sen, czy jawa), że po drodze do Bożego grobu spotykam młodego człowieka, który jako ostatni z uczniów Galilejczyka uciekł w czwartkowy wieczór od swego, wydanego na uśmiercenie ludziom, Mistrza. Powiedział mi niedawno, że nie zostało w nim nic z dotychczasowej wiary w Boga, który narodził się jako człowiek. Zapytał mnie, czy naprawdę chciałbym wejść do pustki, w której się znalazł. Dialog, który ze sobą toczymy, to niezmienne frazy. Mówimy do siebie naprzemiennie to samo:
„Skąd?” – „Od śmierci.” – „Dokąd?” – „Do śmierci.”
„A ty?” – „Z życia. Do życia.”
„Kto ty jesteś?” – „Ja jestem Ty.
Jak w lustrze:
ty jesteś moim odbiciem.
Albo odwrotnie”.
– „Jak ustalić, kto czyim jest odbiciem?”
– „Nie ustalisz. Lustra nie ma […]”
(Aleksander Wat, „Przed weimarskim autoportretem Dürera” 2)
Przez dłuższą chwilę szliśmy razem, ale w pewnym momencie młody człowiek zaczął nagle mnie wyprzedzać w drodze do grobu martwego Boga. Nie mogłem za nim nadążyć. Zdążyłem tylko krzyknąć za nim: „Nie słuchaj tylko tego, co mówi śnitrupek!”. Zostawił mnie, znikł. Zmęczony przystanąłem przy kościele, w którym rozbłysły już światła. Chór zaczął nagle gromko grzmieć „Alleluja”. A potem diakon odczytał końcowy fragment Ewangelii według św. Marka:
„Gdy upłynął szabat, Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, i Salome nakupiły wonności, żeby pójść namaścić Jezusa. Wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy słońce wzeszło. A mówiły między sobą: «Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?». Gdy jednak spojrzały, zauważyły, że kamień był już odsunięty, a był bardzo duży. Weszły więc do grobu i ujrzały młodzieńca siedzącego po prawej stronie, ubranego w białą szatę; i bardzo się przestraszyły. Lecz on rzekł do nich: «Nie bójcie się! Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli. Lecz idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział». One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały” (Mk 16,1–8).
Na chwilę zapadła cisza. Aż do uszu moich dobiegł znajomy głos kardynała Lustigera, który cicho, choć z przejęciem zaczął wypowiadać słowa homilii: „Żyjemy w czasie historycznym, w jakim chrześcijanie, nosiciele nadziei życia, uczestniczą w doli Ukrzyżowanego. Nosimy w sobie przesłanki nadziei i zmartwychwstania, nosimy je w walce przeciwko śmierci. Wiara: mieć odwagę wiary – a jest to postawa Abrahama i Marii Dziewicy – że śmierć nie ma ostatniego słowa, że Bóg ją zwycięża i zwyciężył ją w nas, kiedy dał nam w Jezusie Chrystusie zdolność miłowania, żywienia nadziei i życia życiem Ducha. […] Rękojmią zmartwychwstania na tym świecie są chrześcijanie w stopniu, w jakim wierzą, to znaczy, w jakim od Boga otrzymują Ducha, który im pozwala wierzyć i kochać. Ich miłosierdzie, podobnie jak ich wiara, jest namacalnym dowodem Ducha Świętego, który został dany, a zatem Chrystusa zmartwychwstałego (Rz 5,5). Jest to zwycięstwo, które już się dokonuje. […] Ewangelia według świętego Jana mówi wyraźnie: miłość triumfuje nad śmiercią. «Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich» (J 15,13). Jest to dzieło Boga”.
Kolejny kościelny rezoner – wyszeptałem w duchu. Jeszcze kilka tygodni temu Putin mówił na moskiewskim stadionie swoim żołnierzom idącym na Ukrainę oraz rozszalałemu wojennym entuzjazmem nieżołnierskiemu tłumowi: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Oto rękojmia współczesnego chrześcijaństwa?
A nadzieja?
Rankiem doszedłem w końcu do grobu martwego Boga. Zajrzałem do środka. Nie dostrzegłem tam ciała Jezusa. Ujrzałem za to młodego człowieka, który uprzedził mnie w drodze do grobu. Nie był już nagi. Ciało okrył skrwawionym całunem. Badawczo mi się przyglądał, lecz nic do mnie nie mówił. Wtedy sam bezwiednie zacząłem wypowiadać słowa:
Lustra nie ma. A przecie widzę swoje ciało przerażone
oblewane wolno spływającymi dreszczami lęku
w liturgicznej zieleni świecy.
Lustra nie ma. Jest tylko oczarowanie.
Jest tylko echo, które nie wie, czyim jest echem?
Czy czyimś jest echem?
Zawsze słyszało tylko głos swój własny,
zawsze z siebie się tylko odradza, Feniks przedziwny,
wieczna zjawisk partenogeneza.
Dokąd? Do śmierci. Dokąd? Do życia.
Jest tylko ja, lecz i ono nie wie, czyim jest ja?
Czy czyimś jest ja?
A nadzieja? Ona, owszem, odzywa się jak ptaszę w nocy,
gdy wszystkie głosy zmilkły, gdy wszystko śpi,
gdy wszystko umarło i wszystkie nadzieje wygasły
(Aleksander Wat, „Przed weimarskim autoportretem Dürera” 2)
„Nieprawda!” – zakrzyknął na to odziany w całun młodzieniec. „Nie po to zaprosiłem Cię do mojej pustki, byś mi mówił, że wszystkie nadzieje wygasły”. Ton jego głosu zdziwił mnie. Zapytałem: „Zacząłeś wierzyć, że On już tu nie czeka dalej na wyzwolenie człowieka?” „Bynajmniej” – odparł. „Nie wierzę, ale mimo to jestem pewien, że Go tu nie ma. Doświadczyłeś pustki grobu. Było to bez wątpienia konieczne, ale musisz już stąd wyjść. Inaczej nie poznasz, czym jest życie w pełni”. „Dobrze. Wyjdę, ale czy ty wyjdziesz ze mną? – zapytałem. Popatrzył na mnie smutno. „Ja – wydrążony człowiek, chochołowy człowiek? Skoro raz jeden uwierzyłem, to czy mogę powiedzieć o sobie, że jestem niewierzący?”.
Twoja i moja śmiertelność
Po powrocie do domu przeczytałem fragment wypowiedzi Emmanuela Lévinasa:
„Jeśli zechcemy zdefiniować, czym jest owa słynna miłość bliźniego – określenie bardzo już zużyte – myślę, że musimy powrócić do relacji twarzy jako śmiertelności bliźniego, relacji, której nie wolno pozostawić samotnej. Właściwa definicja miłości bliźniego nie ma nic wspólnego z żadnym erotyzmem i pożądliwością. Miłość bez pożądania, tylko sam zmysł społeczny. W tej relacji do oblicza, w bezpośrednim stosunku do śmierci drugiego, odkryjemy zapewne, że śmierć bliźniego góruje nad naszą śmiercią i naszym życiem. Nie chodzi w tym wypadku o «banalny» fakt, że można umrzeć za kogoś: ten banalny fakt, który nie jest ani trochę banalny ani prosty, stanowi wyłom w człowieczeństwie podważając konieczności ontologiczne oraz uporczywe trwanie istniejącego, obstającego przy swoim byciu. Rzucenie się do wody dla ratowania kogoś, kiedy się nie umie pływać, jest pełnym wyjściem na spotkanie kogoś, bez zachowania niczego z siebie, oddaniem się drugiemu całkowicie w odpowiedzi na jego nieformułowane żądanie, na wyraz jego oblicza, na jego śmiertelność oraz na jego «Nie będziesz zabijał». Ale przede wszystkim nie tylko o to chodzi, by iść na spotkanie drugiego, który umiera, lecz by odpowiedzieć swoją przytomnością na śmiertelność żyjących. Oto suma etycznego zachowania. Jest to w końcu najwyższy skrupuł przed zepchnięciem bliźniego w jakiś trzeci – lub czwarty – świat, by dla siebie samego zrobić miejsce pod słońcem. Pascal mówił: «Moje miejsce pod słońcem jest obrazem i początkiem zagarnięcia całej Ziemi». Tak jak gdybym przez sam fakt, że jestem, pozbawiał kogoś jego przestrzeni życiowej, wypędzał lub zabijał go” (tł. Anna Danuta Tuaszyńska).
I wciąż dźwięczały mi w uszach wypowiedziane w grobie Boga słowa młodego człowieka owiniętego w całun: „Nie ma Go tu. Wyjdź stąd. Skoro raz jeden uwierzyłem, to czy mogę powiedzieć o sobie, że jestem niewierzący?”. To on dla mnie został pierwszym świadkiem Zmartwychwstania i Życia.
Przeczytaj też: Przed świtem, który nie nadchodzi, udaję się do pustki