Tak jak ludzi przytłaczała psychicznie pandemia i woleli wierzyć, że jest ona fikcją, tak samo wolą wierzyć, że nie ma żadnej wojny w Ukrainie, że wszystko jest spiskiem Amerykanów. Albo Żydów. Albo jednych i drugich.
„PsyOps”. Termin ten oznacza „operacje psychologiczne”, czyli – krótko mówiąc – wszelkie działania wojenne obliczone na zastraszenie, skłócenie bądź inne osłabienie populacji wroga. W trakcie obecnej wojny w Ukrainie mamy psyops strony ukraińskiej (wszelkie zdjęcia zniszczonych czołgów czy klip ze skoczną muzyczką „Bayraktar”), ale widzimy też takowy ze strony rosyjskiej. I to, co gorsza, nie od dziś. Rosja od lat traktuje właściwie całą Europę oraz USA jako teren wrogi i prowadzi na ich terenie realnie zimną wojnę informacyjną.
Przy okazji dyskusji o wojnie pojawiają się w internecie rozmaite komentarze ludzi, którzy próbują przekonywać, że żadnych zbrodni wojennych nie ma, że cała ta wojna w Ukrainie to amerykański spisek, że filmy z ofiarami są nagrywane w Hollywood, a całość to tak naprawdę wielka operacja Rządu Światowego (którym w tej narracji zazwyczaj – wiadomo – rządzą Żydzi) w celu zniewolenia naszych społeczeństw.
W zdrowym społeczeństwie ludzie, którzy mają problemy lękowe z normalnym funkcjonowaniem, uzyskaliby fachową pomoc psychologiczną i/lub psychiatryczną. Rosja wykorzystuje fakt, że w Polsce tego typu pomoc jest bardzo trudno dostępna i stygmatyzowana
Są dwa źródła takich narracji, które na potrzeby normalnych relacji międzyludzkich można zignorować. Jedne to płatni rosyjscy agenci, którzy dostają pieniądze za rozsiewanie tej narracji. A drugie to po prostu boty, czyli konta podszywające się pod realne osoby, a tak naprawdę należące do pracowników fabryki trolli z Petersburga czy podobnych miejsc.
Ale sprawa nie jest tak prosta. Utrzymywanie zbyt dużej liczby płatnych agentów staje się problematyczne, bo przepływy finansowe można śledzić, a agentów aresztować, więc chętnych do takiej roboty pozostaje niewielu. Z kolei boty są bardzo użyteczne, ale bardziej do generowania sztucznego ruchu (lajków, serduszek czy reakcji negatywnych), przy dużym stopniu zautomatyzowanych wpisów zostają po prostu zidentyfikowane i usuwane.
Niestety, duża część tego typu komentujących to nasi rodacy. Skąd to się wzięło? Musimy zdać sobie sprawę z potężnych środków, jakie dostarczają manipulatorom (właściwie powinienem powiedzieć: cyberżołnierzom; tego typu operacje przeprowadzają agresorzy z wrogiego nam kraju) po pierwsze narzędzia współczesnej psychologii, a po drugie – media społecznościowe.
Nie mamy dostępu do skryptów, według których Rosjanie przeprowadzają swoje operacje. Ale tego typu działania nie są domeną rosyjskich służb specjalnych, stosują je choćby politycy w kampaniach wyborczych, więc czasem dziennikarzom udaje się dobrać do bebechów. Przykładem takiej operacji, której szczegóły znamy, było zastosowane przez skrajną prawicę docieranie do „celów wrażliwych” za pomocą treści sprofilowanych religijnie. O co chodziło? O wytypowanie osób, które będą podatne na pewne szczególne rodzaje manipulacji, a następnie zaserwowanie im, z dużą intensywnością, tego rodzaju manipulacji z określonym wektorem.
Strategia docierania do ludzi, którzy z jakiegoś powodu odczuwają lęk egzystencjalny czy problemy z dostosowaniem się do bieżących wydarzeń, a następnie przekierowania tego lęku na odpowiednio skonstruowanego wroga nie jest nowa. Narzędzia dostarczane przez psychologię i media społecznościowe powodują jednak, że można tę strategię stosować na masową skalę, niezwykle skutecznie i przede wszystkim – w większości przypadków nie wychodząc z przysłowiowej piwnicy w Petersburgu.
W zdrowym społeczeństwie ludzie, którzy mają problemy lękowe z normalnym funkcjonowaniem, uzyskaliby fachową pomoc psychologiczną i/lub psychiatryczną. Niestety w Polsce tego typu pomoc jest po pierwsze bardzo trudno dostępna, po drugie – stygmatyzowana. Zwłaszcza w przypadku mężczyzn pójście do psychologa nie jest społecznie akceptowalne. Zamiast tego mechanizmem radzenia sobie z lękiem staje się przekuwanie go w agresję.
Zapewne pamiętamy ataki na punkty szczepień czy na osoby domagające się noszenia maseczek podczas pandemii. Większość z nas też pewnie słyszała, jak nagle w social mediach 80 proc. kont propagujących wcześniej hashtag „stop segregacji sanitarnej” z wybuchem wojny przerzuciła się na treści antyukraińskie. To oczywiście nie przypadek. Narracja spiskowa dotycząca pandemii działała znakomicie, bo oferowała ucieczkę od przytłaczającej rzeczywistości koronawirusowej, gdzie zdrowy człowiek mógł z dnia na dzień trafić do szpitala ze śmiertelną chorobą. Owa ucieczka funkcjonowała tylko do momentu konfrontacji z rzeczywistością, dlatego wszystko, co wymuszało tę konfrontację (jak restrykcje czy punkty szczepień) wzbudzało agresję. To naturalnie było także celem autorów tej kampanii. Przekuwanie lęku na agresję, zwłaszcza, kiedy obiektem tej agresji są współobywatele albo instytucje państwa – przecież to marzenie wroga. Zupełnie za darmo dostajemy dywersantów wewnątrz docelowego kraju – co więcej, dywersantów ideowych, bo kierowanych już zinternalizowaną teorią kanalizującą własne lęki.
To zaś niestety oznacza też co innego: dwa lata pandemii i nakręcanych akcji antyszczepionkowych zbudowały rosyjskiej agenturze ogromne zaufanie wśród swojego targetu. Co więcej, rodzaj bodźca, który zachęca do uciekania w świat fantazji i teorii spiskowych, jest w gruncie rzeczy podobny. Tak jak ludzi przytłaczała psychicznie pandemia i woleli wierzyć, że jest ona fikcją, tak samo wolą wierzyć, że nie ma żadnej wojny, a wszystko jest spiskiem Amerykanów (albo Żydów, albo jednych i drugich), którzy chcą nas w coś wrobić. Nie powinno więc dziwić, że ci sami ludzie, którzy wierzyli w „segregację sanitarną”, teraz wierzą w spisek mający na celu osiedlenie w Polsce milionów Ukraińców, którzy przejmą nam państwo, kradnąc numery PESEL.
Czy możemy coś zrobić? Możemy, ale raczej nie w internecie. Po pierwsze, każdy z nas powinien skonfrontować się z osobami w swojej rodzinie, które padły ofiarą tego typu propagandy. To bardzo trudne, bo tego typu osoby są w pewnym sensie uzależnione podobnie jak np. alkoholicy czy członkowie sekt – będą często agresywnie wypierać to, że mają problem, będą ucinać kontakt itp. Nadal natomiast nie ma innego sposobu na przekonanie takiej osoby niż bezpośredni kontakt. Wiadomo, że nie każdy ma siły i środki do takiej aktywności, ale w praktyce tylko osoby najbliższe są w stanie skutecznie przebić się przez bańkę indoktrynacji.
Po drugie, powinniśmy w przestrzeni publicznej dawać do zrozumienia, że takie stanowiska są po prostu niedopuszczalne i szkodliwe. Znowu – nie każdy ma siłę i możliwości, żeby mierzyć się z agresją. Ale jeśli każdy zadziała chociaż minimalnie na swoim odcinku, np. zwracając uwagę, że znajomy działa w hejterskiej grupie (nie trzeba się agresywnie konfrontować, wystarczy zasiać wątpliwości, zwłaszcza jeśli ma się osobiste doświadczenia z uchodźcami z Ukrainy), stworzy to atmosferę utrudniającą działalność takiej grupie.
Eskapizm ma być skuteczny: utrzymanie bańki ucieczkowej, w której rezydują odbiorcy, musi być mniej kosztowne niż konfrontacja z rzeczywistymi zjawiskami wywołującymi lęk. Jeśli przestaje być skuteczny, zaczyna się naturalne kwestionowanie.
Natomiast w internecie jedynym sposobem jest moderacja: blokowania tego typu osób, wyrzucanie ich z grup, którymi moderujemy, usuwanie ze znajomych, jeśli nie są to osoby bliskie. Szansę dotarcia do kogokolwiek za pomocą czatu internetowego mamy minimalne, koszt psychiczny związany z konfrontacją może być za to dla nas kompletnie nieopłacalny. Jeśli jest to „znajomy znajomego”, możemy poprosić kogoś bliższego tej osobie, żeby z nią porozmawiał osobiście. Możemy też ewentualnie podrzucać najbardziej szokujące informacje mogące podważyć ich światopogląd, ale pamiętajmy, że to może być mniej skuteczne, niż nam się wydaje – sztaby ludzi pracują nad tym, żeby na bieżąco tworzyć odpowiednie racjonalizacje dostosowane narracyjnie pod konkretną teorię spiskową dla konkretnej grupy.
Trwa wojna – taka jest rzeczywistość. Zimna wojna Rosji z całym światem Zachodu i wojna gorąca – z Ukrainą. Nie każdy nadaje się do tego, żeby być żołnierzem i nie każdy ma odporność psychiczną, żeby walczyć na froncie – także informatycznym. Ale warto jest przynajmniej zdawać sobie sprawę, że na tej wojnie jesteśmy i jak działa broń, która nie wydaje odgłosów i nie pozostawia śladów eksplozji.
Przeczytaj też: Od początku patrzę na tę wojnę przez ciemne szkło Zagłady
Zanadto Pan uprościł temat. Należało by zacząć od początku, czyli procesu wychowywania dzieci. Czy szkoła, instytucje edukacyjne uczą selekcjonowania informacji i krytycznego myślenia? Otóż wręcz przeciwnie, pierzemy mózgi naszych dzieci od poczęcia, inwigilujemy treściami religijnymi i kulturowymi, konsekwentnie eliminując naturalną zdolność dziecka do odróżniania co jest bajką , a co rzeczywistością. Wszyscy dorośli biorą w tym udział, dziecko powinno być grzeczne posłuszne i niekłopotliwe w obejściu. Potem zaczyna się robić coraz weselej, do pewnego wieku przechodzimy okres buntu, potem godzimy się z realiami, aż wreszcie zamykamy we własnej bańce, odcinając wszystko co nam nie pasuję. To czym owa bańka zostaje wypełniona, zależy od pewnych osobistych predyspozycji. ształtowane jest przez najbliższe środowisko, kościół, szkołę, propagandę w mediach. Nie ma znaczenia pisowska czy putinowska wsio ryba, czy dotyczy pandemii, wojny czy spiskowych teorii. Na początku jest dziecko, któremu blokujemy wrodzony instynkt krytycznego myślenia. Jako rodzic, nauczyciel, wychowawca w dobrej wierze lub zwyczajne z głupoty. Przykładem niech będzie dawanie prezentów na I Komunię. Smartfon, laptop, kład… jesteśmy całym sercem za ochroną maluczkich przed pornografią i brutalnością tego świata. Dajemy im do ręki owe zabawki i role swą uznajemy za skończoną, dzieciak się cieszy, a my razem z nim. Rozbroiliśmy w nim już mechanizmy samoobrony, nie nauczyliśmy mądrze korzystać ze zdobyczy techniki, bo sami tego nie umiemy robić. Jadę sobie pociągiem, dosiada się młoda mama z 3 letnią dziewczynką. Ta się wierci marudzi, szarpie za torebkę mamy. Dostaje telefon i jest spokój, dwie bite godziny i dzieciaka „nie ma”.
Osobiście nie natknąłem się w internecie na takie treści, z którymi Autor walczy. Czytałem tylko, że gdzieś tam ktoś tak pisze. Zupełnie jak relacje Gazety Wyborczej o rzekomo powszechnym upolitycznieniu niedzielnych kazań – od więcej niż 20 lat osobiście takiego nie słyszałem. Zdarzenia takie są zupełnie niereprezentatywne i marginalne, nie ma więc sensu krucjata przeciw nim, bo tylko to dodaje takim ekscesom niepotrzebnej powagi.