Szczególną rolę w projekcie „rosyjskiego świata” mają odgrywać Białoruś i Ukraina – ich więzi z Rosją prezentowane są przez Moskwę jako „odwieczne”, co wyklucza zgodę na ich pełną suwerenność.
Fragment raportu Ośrodka Studiów Wschodnich „Naprzód w przyszłość! Rosyjska Polityka historyczna w służbie «wiecznego autorytaryzmu»”. Śródtytuły od redakcji Więź.pl. Cały tekst wraz z przypisami można przeczytać tutaj. W wyniku nieporozumienia zgoda na publikację została uzyskana po publikacji tekstu, za co przepraszamy.
W centrum rosyjskiej ideologii i mitologii państwowej stoi martyrologia wielkiej wojny ojczyźnianej (1941–1945) i sakralny, mesjanistyczny mit Zwycięstwa (pisanego wielką literą) nad nazizmem w 1945 r. To jedyny mit narodowy prawdziwie jednoczący Rosjan. Zwycięstwo w samym Związku Radzieckim dość późno trafiło do kanonu konstytuującego politykę symboliczną państwa – status święta państwowego 9 maja uzyskał dopiero w 1965 r.
Był to efekt dojścia do władzy pokolenia uczestników wojny i sposób legitymizacji późnosowieckiego „rozkwitu marazmu” czasów Breżniewa, gdy ostatecznie postradano wiarę w ukierunkowany na przyszły rozwój projekt ideologiczny rewolucji październikowej. Przejściowo mit wojny stracił na znaczeniu w okresie pierestrojki i transformacji lat dziewięćdziesiątych, kiedy to głównym źródłem legitymizacji nowych elit był przyszłościowy zamysł budowy
demokracji rynkowej. Uroczyste obchody rocznic wydarzeń z 1945 r. przywrócono dopiero w roku 1995.
Eschatologiczna walka dobra z absolutnym złem
W wymiarze wewnątrzpolitycznym zwycięstwo nad nazizmem to swoisty mit założycielski Putinowskiej Rosji. W obliczu niezdolności do wypracowania spójnej koncepcji tożsamości narodowej i historycznej w latach dziewięćdziesiątych stał się on jedynym niekontrowersyjnym, uniwersalnym punktem odniesienia dla identyfikacji zbiorowej Rosjan w XXI wieku. Z kolei w wymiarze zewnętrznym rok 1945 to „moment założycielski” statusu ZSRR–Rosji jako supermocarstwa. Jego podwójna, kluczowa rola dla interesów Kremla determinuje sposób interpretowania wszystkich wcześniejszych i późniejszych wydarzeń. Dotyczy to zwłaszcza działań władz ZSRR w kraju i za granicą w latach trzydziestych oraz powojennej polityki Moskwy w bloku sowieckim.
Rosyjskie żądania szczególnego wpływu na geopolityczny kształt współczesnej Europy oraz na euroatlantycką architekturę bezpieczeństwa uzasadniane są mesjanistyczną rolą imperium sowieckiego w walce z nazizmem
Na tle obfitego czerpania przez rządzących ze spuścizny sowieckiej polityki historycznej zwraca uwagę świadoma rezygnacja z jej kamienia węgielnego – opowieści o rewolucji 1917 r., odwołującej się do linearnego, progresywnego wymiaru dziejów. Stopniowy demontaż tego mitu rozpoczął się w latach dziewięćdziesiątych w ramach rozliczeń z ideologią totalitarną, lecz przyczyn jego marginalizacji po roku 2000 należy szukać przede wszystkim w sferze interesów wewnątrzpolitycznych Kremla.
Putinizm, poszukujący legitymizacji w eklektycznie pojmowanym dziedzictwie imperialnym Rosji, jej wielowiekowej potędze, odwołuje się do momentów konsolidacji władzy, a nie rozpadu starych struktur, chaosu i „smuty”, skupia na ciągłości, a nie zerwaniu. Pseudokonserwatywna ideologia kremlowska traktuje stabilność społeczno‑polityczną jako wartość nadrzędną. Potępienie idei rewolucyjnej zmiany władzy to głównie wynik obaw wywołanych przez „arabską wiosnę”, protesty w Rosji w latach 2011–2012, wreszcie ukraińską „rewolucję godności” w latach 2013–2014. Tysiącletnia imperialna Rosja broni dzisiaj reżimów autorytarnych na całym świecie przed „kolorowymi rewolucjami” w imię obrony „legalizmu” władzy, jej „wiecznego trwania”.
Symptomatyczny jest powrót do sowieckiej narracji na temat interwencji zbrojnych ZSRR w drugiej połowie XX wieku, czemu towarzyszą (na razie niezrealizowane) inicjatywy mające na celu nadanie im pozytywnego wydźwięku na gruncie ustawowym. Dotyczy to przede wszystkim interwencji w Czechosłowacji w 1968 r. i w Afganistanie (1979–1989), w mniejszym zaś stopniu – krwawego stłumienia powstania węgierskiego w 1956 r.
Niewygodna rewolucja
Ostatnia parada na placu Czerwonym w rocznicę rewolucji październikowej 1917 r. odbyła się w 1990 r. Obecnie jedynie partia komunistyczna celebruje jej rocznice i jednoznacznie broni dorobku tego wydarzenia. Największe święto ZSRR od 1996 r. obchodzono pod nazwą Dnia Zgody i Pojednania Narodowego, a w 2004 r. utraciło ono status święta państwowego i zostało zastąpione nowym – Dniem Jedności Narodowej 4 listopada. Nie przyjęło się ono w społeczeństwie – jego sens pozostaje niejasny – za to szybko zostało zagospodarowane przez nacjonalistów (corocznie w tym dniu odbywają się tzw. ruskie/rosyjskie marsze).
W obliczu trudności z wpisaniem rewolucji w oficjalną propagandę państwową władze dążyły do odpolitycznienia tego tematu oraz kształtowały narrację wokół potrzeby „pojednania” narodowego. W tym celu jednocześnie wskazywały na pozytywne społeczno‑ekonomiczne skutki wydarzeń 1917 r. (industrializacja, modernizacja, hasła sprawiedliwości społecznej), sprzyjały kultowi cara Mikołaja II, kanonizowanego przez Rosyjski Kościół Prawosławny, a także wykorzystywały tematykę dotyczącą ofiar terroru rewolucyjnego jako przestrogę przed „powtarzaniem błędów przeszłości”.
Ambiwalencja ta znalazła odzwierciedlenie w stosunku władz do uroczystości rocznicowych. Z jednej strony zaplanowano całoroczny program obchodów „stulecia rewolucji 1917 r. w Rosji” (koordynowało go Rosyjskie
Towarzystwo Historyczne, na którego czele stoi szef Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin). Program obejmował kilkadziesiąt konferencji, wystaw i publikacji, a państwowe kanały telewizyjne pokazywały liczne materiały informacyjno‑dokumentalne na temat rewolucji. Z drugiej strony nie przeprowadzono uroczystości jubileuszowych na Kremlu (rzecznik prezydenta podał nawet w wątpliwość zasadność świętowania tej daty), a Putin kilkakrotnie krytycznie wypowiadał się zarówno o sposobie przejęcia i sprawowania władzy przez bolszewików, jak i o ustanowionym przez Lenina ustroju państwa radzieckiego, w którym według głowy państwa tkwiły zalążki przyszłego rozpadu.
Symbolika związana z rewolucją wciąż jest jednak silnie obecna w przestrzeni publicznej, o czym świadczą m.in. toponimy, pomniki oraz utrzymywanie mauzoleum Lenina na placu Czerwonym w Moskwie. Pozostaje też ona istotnym elementem korzystnej dla Kremla identyfikacji ze spuścizną sowiecką.
Autorytaryzm jest… wieczny
Narracja wykorzystująca mitologię wielkiej wojny ojczyźnianej kierowana jest do trzech grup adresatów i w odniesieniu do każdej z nich ma nieco inną nośność.
Pierwsza to obywatele Federacji Rosyjskiej, a główny cel przekazu stanowi legitymizowanie w ich oczach zarówno reżimu Putinowskiego, jak i samej idei autorytarnej władzy jako jedynej gwarancji przetrwania państwa i narodu. Kreuje się kult silnych liderów, przeprowadzających kraj przez momenty kryzysów i wiodących go do sukcesów na arenie międzynarodowej. Te ostatnie mają pełnić funkcję kompensacyjną w obliczu pogłębiającego się zacofania gospodarczego i postępującego kostnienia systemu politycznego. Mit ma zaszczepić obywatelom gotowość do wyrzeczeń w imię potęgi państwa i tym samym unieważnić niebezpieczne dla władzy postulaty społeczno‑ekonomiczne czy demokratyzacyjne. Kult zwycięstwa ma też zneutralizować potencjalny dysonans między dumą z osiągnięć narodu i świadomością bolesnych, ciemnych kart historii totalitarnej.
Druga grupa adresatów to elity i społeczeństwa państw poradzieckich – obszaru uznanego za strefę żywotnych interesów Rosji. Zwycięstwo przedstawiane jest przez Moskwę jako osiągnięcie wieloetnicznego narodu radzieckiego. Kreml instrumentalnie wykorzystuje mit braterstwa broni w celu utrzymania wspólnoty „rosyjskiego świata”, a jednocześnie próbuje dyskredytować zwolenników integracji ze wspólnotą euroatlantycką, utożsamiając ich z faszystami. Szczególną rolę w projekcie owego „rosyjskiego świata” mają odgrywać Białoruś i Ukraina – ich więzi z FR prezentowane są przez Moskwę jako „odwieczne” (co wyklucza zgodę na ich pełną suwerenność).
Aneksję przez ZSRR wschodnich terenów II RP w 1939 r., podobnie jak zdobycze terytorialne Rosji podczas rozbiorów I RP, przedstawia się więc jako prawomocne odzyskanie terytoriów „odwiecznie rosyjskich”. Cel tej narracji to przymuszenie sąsiadów do integracji ekonomicznej, politycznej i wojskowej. Strategia ta przynosi jednak ograniczone rezultaty, a często jest wręcz kontrproduktywna.
Trzecią grupę odbiorców stanowi „kolektywny Zachód” – kręgi polityczne i społeczeństwa Europy i Stanów Zjednoczonych. Kierowany do nich przekaz ma uzasadniać rosyjskie ambicje współkształtowania systemu bezpieczeństwa kontynentalnego i globalnego w sposób marginalizujący rolę zachodnich struktur integracyjnych.
Sakralno‑mesjanistyczna narracja o sowieckim zwycięstwie i dezinformacja historyczna mają tam zasięg marginalny, ograniczający się właściwie do rosyjskiej diaspory, lecz towarzyszący im dyskurs dotyczący współczesnych wizji kształtowania stosunków międzynarodowych trafia na podatniejszy grunt. Choć „wojny pamięci” wokół historii II wojny światowej toczone są przez wiele państw, to tylko w Rosji przybierają one tak gwałtowny charakter i silnie zideologizowaną, propagandową formę, wykluczającą wszelką krytykę oficjalnych tez. Język opowieści o tym okresie odsyła do sfery religijnej: jakiekolwiek dyskusje podważające „kanoniczną” wersję wydarzeń są nazywane bluźnierczymi.
Mit ważniejszy od prawdy
Ilustracją swobodnego podejścia Kremla do faktów i prowadzonej przez władze celowej, otwartej mitologizacji historii jest postawa byłego ministra kultury Władimira Miedinskiego wobec legendy o 28 panfiłowcach – żołnierzach 1075. pułku poległych w bojach pod Moskwą w listopadzie 1941 r. Sprawa została dwukrotnie opisana w sowieckiej prasie na przełomie lat 1941–1942 przez Aleksandra Kriwickiego.
Panfiłowcy stali się symbolem bohaterskiego oporu w obliczu przeważających sił wroga, lecz wiarygodność opowieści podważono jeszcze w czasach sowieckich (m.in. wyszło na jaw, że kilku „poległych” panfiłowców przeżyło wojnę). W 1948 r. śledztwo prokuratury wojskowej ZSRR wykazało, że całą historię wymyślił Kriwicki. W 2015 r. dyrektor Archiwów Państwowych Federacji Rosyjskiej Siergiej Mironienko, opierając się na dokumentach archiwalnych, uznał ją za mit i wymysł sowieckiej propagandy wojennej.
Miedinski początkowo nie obstawał przy prawdziwości historii panfiłowców, uprawiał jednak swoistą hagiografię – nazywał opowieść „świętą legendą, której nie wolno ruszać”, poległych panfiłowców „świętymi”,a osoby próbujące podważać ten przekaz określił w 2016 r. mianem „skończonych bydlaków”, którzy będą „płonąć w ogniu piekielnym”. W grudniu 2018 r. podjął jednak próbę uwiarygodnienia tej opowieści: opublikował artykuł w państwowej „Rossijskiej Gaziecie”, w którym obszernie dowodził, iż świeżo odtajnione dokumenty archiwalne jakoby potwierdzają, że znajduje ona oparcie w niezbitych faktach. Powtórzył też oskarżenia pod adresem swoich oponentów o działania na szkodę państwa. Artykuł został skrytykowany przez profesjonalnych historyków.
Z punktu widzenia politycznych celów Kremla największe znaczenie w mitologii wojennej mają trzy kwestie: forsowanie pożądanej wizji ładu międzynarodowego na kontynencie europejskim, powrót do tworzenia „człowieka sowieckiego” dzięki militaryzacji dyskursu o historii oraz usprawiedliwianie represji stalinowskich – najbardziej jaskrawego przykładu przemocowych relacji na linii władza–obywatel.
Historia w służbie geopolityki
Rosyjskie żądania szczególnego wpływu na geopolityczny kształt współczesnej Europy oraz na euroatlantycką architekturę bezpieczeństwa uzasadniane są mesjanistyczną rolą imperium sowieckiego w walce z nazizmem. Mesjanizm wojenny łączy w sobie komponent aktywny (mit narodu zbawcy, narodu wybranego) i pasywny (mit niewinnej ofiary, wpisany w martyrologię wojenną). Rosja w tej narracji odziedziczyła po ZSRR „moralny mandat” jedynego prawdziwego przeciwnika nazizmu, który ocalił świat od zagłady w eschatologicznej walce dobra z absolutnym złem.
Ta szczególna „misja zbawienia” ma uzasadniać współczesne postulaty faktycznego powrotu w XXI wieku do ładu jałtańskiego – apogeum rosyjsko‑radzieckiej potęgi – w imię „stabilizacji” sytuacji międzynarodowej. Przejawia się ona w żądaniach skonstruowania „ładu wielobiegunowego”, a de facto koncertu mocarstw – podziału stref wpływów między najsilniejszych graczy.
Partnerzy euroatlantyccy, chcąc uniknąć nowego światowego konfliktu, powinni w opinii Kremla zaakceptować ponawiane przez Rosję propozycje stworzenia nowego, „pozablokowego” systemu niepodzielnego bezpieczeństwa międzynarodowego. Oznaczałoby to właściwie zgodę na udzielenie Moskwie prawa weta w procesach decyzyjnych dotyczących bezpieczeństwa euroatlantyckiego. W takim duchu należy interpretować postulat Putina dotyczący zwołania szczytu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, zgłoszony w Jerozolimie w styczniu 2020 r.
Dążenie do realizacji powyższych celów wymaga wyeliminowania wszelkich faktów i interpretacji mogących osłabić lub zdyskredytować rosyjską narrację. Nieprzypadkowo II wojna światowa została w niej niemal całkowicie zastąpiona przez wielką wojnę ojczyźnianą. Pierwsze lata globalnego konfliktu, kiedy to ZSRR odgrywał rolę najeźdźcy wobec państw ościennych, są w mitologii nieobecne. Jej początek wyznacza dopiero rok 1941 – „moment niewinności”, wygodny z punktu widzenia opowieści o „ofierze agresji” i późniejszym „wyzwoleniu” sąsiednich terytoriów. W tym kontekście utrata przez ZSRR 27 mln obywateli w trakcie konfliktu ma zdezawuować twierdzenia krajów ościennych, że padły one w XX wieku ofiarą jego imperialnych ambicji.
W mitologii wojennej konstruowanej na użytek współczesnej polityki zagranicznej w latach 1944–1945 sowieckie wojska przyniosły Europie wyłącznie wyzwolenie. Spójność przekazu wymaga przeinaczania lub otwartego zafałszowywania historii i tłumaczenia agresji koniecznością „obrony” lub „prewencji”. Podstawowe zabiegi manipulacyjne obejmują obciążanie Europy Zachodniej odpowiedzialnością za rozwój nazizmu i wybuch wojny, wybielanie paktu Ribbentrop–Mołotow, usprawiedliwianie napaści na sąsiednie państwa i masowych represji wobec ich mieszkańców.
Polska jako państwo antysemickie i współpracujące z Hitlerem
Za sprawą konsekwentnej podmiany pojęć i ról w dyskursie o globalnym konflikcie za jego bezpośrednią przyczynę uznaje się nie przymierze z 23 sierpnia 1939 r., ale o ponad rok wcześniejszy układ monachijski. Takie kształtowanie historii jest wykorzystywane jako narzędzie wojny informacyjnej i psychologicznej przeciwko Zachodowi w XXI wieku i stanowi element rosyjskich dążeń do osłabienia tych środowisk we wspólnocie euroatlantyckiej, które postulują konsekwentne sprzeciwianie się agresywnej polityce zagranicznej Moskwy.
Polskę w tej propagandzie kreuje się na państwo „systemowo antysemickie” i współpracujące z Hitlerem (m.in. przy rozbiorze Czechosłowacji). Coraz częściej też – wbrew prawdzie historycznej – zwycięstwo przedstawiane jest jako samodzielne osiągnięcie ZSRR, co odzwierciedla raczej logikę konfrontacji zimnowojennej niż ducha sojuszu antyhitlerowskiego.
Ciekawą ilustracją retoryki władz jest wypowiedź Siergieja Iwanowa – byłego szefa Administracji Prezydenta oraz przewodniczącego rady nadzorczej Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo‑Historycznego – z września 2019 r. Według niego zajęcia przez ZSRR państw bałtyckich czy wschodnich terenów II RP nie można nazwać okupacją, gdyż ich mieszkańcy uzyskali obywatelstwo sowieckie „ze wszystkimi związanymi z nim prawami i obowiązkami”, a niektórzy weszli nawet do sowieckiej elity. Tereny te nie wyróżniały się też na tle reszty kraju pod względem skali represji.
W najpełniejszej formie propagandowe tezy Kremla zostały powtórzone w swoistym manifeście Putina, opublikowanym w konserwatywnym magazynie „National Interest” w czerwcu 2020 r.
Przeczytaj też: Chawryło: Rosyjska propaganda to Orwell w czystej postaci