Na razie porządek w Rosji będzie zapewniał rozbudowany aparat represji, lecz jeśli zabraknie funduszy, trudno będzie sponsorować wszechobecny terror. W społeczeństwie może się pojawić chaos – mówi Katarzyna Chawryło z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Dominika Tworek: Czy nacjonalizm znajduje w Rosjanach podatnych odbiorców?
Katarzyna Chawryło: Dziś szczególnie widać, że społeczeństwo rosyjskie rezonuje z nacjonalistyczną i imperialną polityką władz. Poparcie dla agresji wobec Ukrainy, a także skala nastrojów antyzachodnich jest bardzo wysoka. W Rosji zresztą od dawna notowano duży poziom nacjonalizmu, zwłaszcza wobec imigrantów zarobkowych. Widać więc, że Rosjanie mają skłonność do takich postaw, a Kreml doskonale nauczył się je podsycać. Dziś mówi się nawet o faszyzacji Rosji.
Na podatny grunt trafiają też hasła mesjanistyczne oraz odwołujące się do religii – stanowią one treść kremlowskich haseł „rosyjskiego świata” czy „świętej Rusi”. Dla uzasadnienia prawa Moskwy do podporządkowania sobie Ukrainy siłą, wykreowano coś, co można określić „prawosławnym fundamentalizmem”.
Gdyby Putina zabrakło, to zakładam, że pojawiłby się jakiś kolejny „Putin”, jako produkt obecnego systemu politycznego. Nie ma w przeważającej większości rosyjskiego społeczeństwa powszechnego zapotrzebowania na zmianę, zwłaszcza tę w kierunku demokracji
Na gruncie praktycznym Rosjan cechuje duża zdolność przystosowywania się do niekorzystnych warunków. Właśnie tym społeczeństwo będzie ratować się, by przetrwać sankcje. Wymieniłabym jeszcze cierpliwość i pokorę wobec wydarzeń, brak woli do walki. Poziom zaufania w społeczeństwie jest niski, dominują postawy bierności i apatii. Stąd między innymi niewielkie zaangażowanie Rosjan w protesty. Widać to też na poziomie języka, gdzie mnóstwo jest frazeologizmów dotyczących godzenia się z losem.
Protesty – co prawda – nie mają skali masowej, ale tysiące aresztowanych świadczą o tym, że część społeczeństwa buntuje się przeciwko działaniom Kremla.
– Niestety, bardzo mała część. Od lat obserwujemy, jak w Rosji słabnie społeczeństwo obywatelskie i wola sprzeciwu wobec autorytarnej władzy. Największe protesty we współczesnej Rosji obserwowaliśmy na przełomie 2011 i 2012 roku. Objęły one wówczas prawie cały kraj. Władzy udało się jednak opanować sytuację, bez żadnych ustępstw wobec protestującej części społeczeństwa. Od tamtej pory dużo się zmieniło. Kreml systematycznie dokręcał śrubę: odebrano obywatelom prawo do protestów, znosząc w zasadzie konstytucyjną wolność zgromadzeń, rozbito niezależne organizacje pozarządowe, zlikwidowano lub zamknięto w więzieniach liderów opozycji.
Dziś sprzeciw wobec władzy jest udziałem nielicznych, bo wymaga wiele odwagi. Protestującym grożą represje, wieloletnie więzienie. Jest coraz więcej doniesień, że przeciwnicy reżimu wybierają emigrację. Być może sami nie wierzą już w poprawę sytuacji. Z drugiej strony, decyzje władz cieszą się poparciem znacznej części społeczeństwa. Trudno oszacować skalę poparcia dla Putina i wojny, ale zapewne jest to większość.
A jak my powinniśmy mówić o inwazji w Ukrainie – wojna Putina, a może wojna Rosjan przeciwko Ukraińcom?
– To Putin podjął decyzję o napaści, ale przecież nie realizuje planu sam. Odpowiada za to cała elita władzy w Rosji, armia, propagandyści, a także część społeczeństwa, która go otwarcie popiera lub milczy. Popularne jest przekonanie w Rosji, że tzw. zwykły człowiek nic nie może, nie ma wpływu na politykę. Przez lata ludzie uzasadniali między innymi właśnie tym swoją niechęć wobec podstawowych mechanizmów demokracji, jakim są wybory. Rezygnowali z głosowania, co pozwoliło Putinowi utrzymywać się u władzy i stopniowo zwiększać nadużycia i fałszerstwa. Tę wojnę prowadzi Rosja. Choć oczywiście są Rosjanie, którzy nie chcą wojny, nienawidzą Putina i to trzeba podkreślać.
Rosyjska socjometria jest ułomna, ciężko więc o dokładne analizy, ale pokuśmy się o interpretację tego, jakie nastroje panują obecnie w tym kraju. Czy w głowach Rosjan toczy się walka telewizora z lodówką?
– Trudno oceniać nastroje kompleksowo właśnie dlatego, że brakuje do tego precyzyjnych instrumentów socjologicznych. Instytucje sondażowe znalazły się pod kontrolą władz. Dostępne badania wskazują na bardzo wysokie poparcie dla władz i wojny. Wyniki są z pewnością zmanipulowane co do wartości, jednak biorąc pod uwagę również inne źródła zakładam, że rzeczywiście większość społeczeństwa popiera Putina i agresję, doświadczając patriotycznego wzmożenia. Trafia do nich agresywna nacjonalistyczna retoryka władz i dochodzi do głosu serwowana przez propagandę tęsknota za Związkiem Radzieckim. Cechą tego poparcia jest jednak jego bierność. Władze muszą więc wymuszać na społeczeństwu, by aktywnie manifestowało poparcie dla Putina i wojny. W sieci roi się od zdjęć z całej Rosji, gdzie pracownicy administracji, uczniowie, a nawet przedszkolaki pozują z literą „Z”, z której Kreml uczynił symbol krwawej operacji.
Chyba jeszcze na żaden kraj nie nałożono tyle sankcji, co dziś na Rosję. Czy wyzwala to w umysłach Rosjan bunt przeciwko Putinowi, czy mamy do czynienia z odwrotnym efektem – eskalacji społecznej nienawiści do Zachodu?
– Rosyjskie społeczeństwo było w pewnym stopniu przygotowane na sankcje – propaganda wmawiała ludziom przez lata, że Zachód jest zły i próbuje unicestwić Rosję. W sondażach notowano powszechne przeświadczenie, że sankcje będą zemstą Zachodu i że zagrożą politykom i oligarchom, a zwykłych ludzi nie dotkną. Obecnie Rosjanie dotkliwie przekonują się, że to założenie było nieprawdziwe – już doświadczają wzrostu cen na podstawowe towary, co uderza zwłaszcza w najbiedniejszych. Propaganda podkreśla, że Rosja jest liderem w rankingu państw najbardziej obłożnych sankcjami, nie widzi jednak problemów. Telewizja przekonuje, że po chwilowych niedogodnościach sankcje wyjdą gospodarce na dobre – pomogą rozwinąć krajowy przemysł, znaleźć nowe rynki zbytu, zagranicznych partnerów. Rzeczywistość odkleja się jednak coraz bardziej od telewizora, ceny rosną, zaczyna brakować produktów i lekarstw. Wraz z upływem miesięcy możemy się spodziewać pogorszenia nastrojów w kluczowych grupach elektoratu, nie będzie to jednak szybki proces.
Marina Owsiannikowa, która w trakcie nadawania najważniejszego programu informacyjnego w rosyjskiej telewizji wybiegła z plakatem, gdzie największą czcionką napisano „No War”, a także (po rosyjsku) „Nie wierzcie propagandzie”, została bohaterką Zachodu. Między innymi Roman Hryszczuk, poseł z partii Wołodymyra Zełenskiego sugeruje jednak, że akcja była ustawką, która ma na celu spowolnienie sankcji i rozpoczęcie dyskusji o „dobrych” i „złych” Rosjanach. Rosyjska propaganda zmienia się wraz z trwaniem inwazji w Ukrainie?
– Nie sądzę, by było to działanie koordynowane przez władze. Owsiannikowa – co prawda – została ukarana jedynie grzywną, ale wciąż wisi nad nią paragraf dotyczący rozpowszechniania fejków, za co grozi nawet 15 lat więzienia. Alarmują o tym jej przyjaciele i obrońcy. Sprawa jest w toku i podejrzewam, że Kreml może wziąć pauzę, wyciszyć komentarze, by nie robić z niej bohaterki. Kremlowska propaganda okrzyknęła ją tymczasem zdrajczynią i oskarżyła o kontakty z ambasadą Wielkiej Brytanii. Takie oskarżenia wpisują się w podsycaną przez Putina szpiegomanię.
Dyskusja o „dobrych” i „złych” Rosjanach trwa od początku wojny i nie powstrzymało to sankcji, które są bezprecedensowe. A jeśli chodzi o propagandę, to działa ona na najwyższych obrotach, próbując utrzymać konsolidację społeczeństwa wokół Putina. W metodach niewiele się zmienia i są one dość prymitywne. Natomiast skala manipulacji, kłamstwa i brutalności przekazu jest tak ogromna, jak w sowieckiej propagandzie okresu stalinowskiego. Dziś propagandą zajmują się nie tylko media, ale i przedstawiciele elity. Minister Ławrow opowiada kłamstwa o Mariupolu, patriarcha Cyryl powtarza w kazaniu, że to Zachód popchnął Ukrainę do wojny. To jest jakaś nowa jakość propagandy, taki jej totalny charakter. Orwell w czystej postaci.
Czy prawdopodobne jest to, że społeczeństwo obali Putina?
– Nie ma przesłanek, by teraz prognozować taki scenariusz. Nawet jeśli sankcje wpędzą Rosjan w nędzę, to nie wiadomo, czy rosnące niezadowolenie społeczne wyleje się na powierzchnię i czy obróci się przeciwko władzy. Pewne otrzeźwienie mogą spowodować wieści o tym, ilu żołnierzy – synów, mężów, braci – poległo w Ukrainie. Jednak bardziej niż konstruktywny protest prognozowałabym stopniową demoralizację społeczeństwa, chaos w państwie, dystopię.
Co mogłoby się stać w takiej chaotycznej, zdemoralizowanej Rosji?
– Na razie porządek w państwie będzie zapewniał rozbudowany aparat represji, lecz jeśli zabraknie funduszy, trudno będzie sponsorować wszechobecny terror i trzymać obywateli w szachu. W społeczeństwie może się wówczas pojawić chaos, który utrudni funkcjonowanie państwa i zarządzanie nim. Równolegle część elit może też z czasem dojść do wniosku, że straciła zbyt wiele, że nie ma już z czego kraść jak dawniej. Trudno prognozować, w co wyleje się ich frustracja. Generalnie stoję na stanowisku, że żadna zmiana inicjowana oddolnie, której nie towarzyszyłaby cyrkulacja elit, a więc ich wymiana, nie przyniesie trwałej zmiany rosyjskiego systemu. Jednym z powodów, dlaczego upadek komunizmu nie doprowadził do demokratyzacji Rosji jest to, że u władzy i na kluczowych pozycjach w hierarchii społecznej w znacznej mierze pozostali ci sami ludzie, którzy sabotowali zmiany.
Uważa Pani, że śmierć Putina wcale nie zmieniłaby systemu, że nie zakończyłaby tej wojny? Bardziej prawdopodobne jest, że jego miejsce zająłby ktoś z jego otoczenia niż opozycjonista, np. Nawalny?
– Putin obsesyjnie troszczy się o swoje zdrowie. Unika ludzi, by nie zarazić się wirusem, najbliższych współpracowników sadza za czterometrowym stołem. Jeszcze do niedawna trenował różne sporty, by być w formie. Nie łączyłabym więc z tym scenariuszem wielkich nadziei. Gdyby jednak Putina zabrakło, to zakładam, że pojawiłby się jakiś kolejny „Putin”, jako produkt obecnego systemu politycznego. Nie ma w przeważającej większości rosyjskiego społeczeństwa powszechnego zapotrzebowania na zmianę, zwłaszcza tę w kierunku demokracji. Również ze strony elit brakuje przekonywujących sygnałów, by wzrastało niezadowolenie z putinowskich rządów.
W mediach toczy się dyskusja, czy wyrzucać na śmietnik rosyjską kulturę. Po której stronie Pani się opowiada?
– Nie popieram tych apeli. Kultura i sztuka nie mają paszportu. W Rosji jest długa tradycja krytykowania porządku społeczno-politycznego i władz w literaturze, sztuce, muzyce. Wystarczy wymienić choćby kultowe pozycje – „Obłomowa” autorstwa Gonczarowa czy „Rewizora” Gogola, utwory Brodskiego. Także dziś artyści pomagają nam Rosję zrozumieć, weźmy na przykład Andrieja Zwiagincewa i jego filmy „Lewiatan” i „Niemiłość”, gdzie reżyser bezlitośnie punktuje chory system panujący w Rosji, który skutkuje rozkładem społecznym i niszczeniem jednostki, czy prorocze wręcz powieści Władimira Sorokina. Wielu artystów sprzeciwiło się wojnie. Trzeba jednak pamiętać, kto poparł władze i dał mandat do przelewu krwi w Ukrainie, kto wynosił na sztandary literę „Z”. Niestety, jest wiele takich przykładów wśród ludzi ze świata sztuki, a nawet nauki. Oburzająca jest postawa zdobywcy Oskara Nikity Michałkowa, który powiela absurdalne tezy Kremla na temat Ukrainy, czy oświadczenie grupy rektorów uczelni Federacji Rosyjskiej, którzy bezwarunkowo poparli agresję Rosji w Ukrainie.
Katarzyna Chawryło – starsza specjalistka zespołu rosyjskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. Zajmuje się głównie polityką Rosji wobec państw obszaru poradzieckiego i polityką wyznaniową, a także soft-power i działaniami hybrydowymi Kremla.