Na początku lat 90. jako Ukraińcy byliśmy infantylni, poszukiwaliśmy na świecie dojrzalszych i mądrzejszych. Przed 2014 r. czuliśmy się gorsi. Aby wyleczyć się z tego, musieliśmy przejść długą drogę – mówi ukraińska pisarka Oksana Zabużko.
Kazimierz Wóycicki: Ukraina doświadczyła w swojej najnowszej historii trzech politycznych rewolucji: granitowej, pomarańczowej i rewolucji godności. Zarazem dokonuje się w Ukrainie rewolucja w kulturze. Nie można jej powiązać z żadnym pojedynczym wydarzeniem, tym niemniej sięga ona bardzo głęboko. Czy może Pani nazwać główne jej elementy, uwidaczniające się od momentu uzyskania niepodległości? Jakie są jej najważniejsze intelektualne wątki. Na co należy zwrócić uwagę, przyglądając się współczesnej kulturze ukraińskiej?
Oksana Zabużko: To jest pytanie, którego nie wyczerpią ani liczne eseje, ani długie rozmyślania. Posłużę się tu anegdotą przypisywaną Winstonowi Churchillowi, która stała się szczególnie popularna po 2014 r. Otóż, na początku II wojny światowej parlament brytyjski chciał zmniejszyć dotacje na Muzeum Brytyjskie. Churchill miał powiedzieć: „A za co wówczas będziemy walczyć”? Bardzo lubimy cytować te słowa w Ukrainie. Traumatyczne doświadczenia narodu w obliczu zagrożenia prowadzą do zjednoczenia i oporu. To emocjonalne poruszenie rodzi potrzebę poszukiwania sensu tego, co czuje człowiek. Za co walczy, o co toczy się wojna.
Kultura to strefa poszukiwania sensu. A każdy majdan to natychmiastowe kulturowe odrodzenie. Do pierwszego z nich doszło w latach 20. XX wieku – mam tu na myśli tzw. petlurowskie odrodzenie. To setki malarzy, pisarzy, reżyserów zniszczonych potem przez Stalina – ludzi, którzy brali udział w wojnie za Ukrainę, związani z Ukraińską Republiką Ludową.
Kiedy ktoś z zachodnich dziennikarzy prosi o ustosunkowanie się do ZSRR i pyta, czemu nie wspominam młodości z nostalgią, odpowiadam, że mi tę młodość ukradziono. My nie mieliśmy młodości
Odrodzenie to potwierdza, że Churchill miał rację. W kulturze objawia się istota człowieka, jego racja bytu, podobnie jest w przypadku narodu. To wyjaśnia, dlaczego w 2013 i 2014 r. działał Uniwersytet Majdanu, dlaczego organizowaliśmy tam wykłady. Po pierwszym rozlewie krwi, na początku lutego, przyszło na wykład 400 osób. Ludzie czekali na zewnątrz, trzeba było wynieść telewizor, żeby mogli słuchać.
WYWYŻSZENIE KULTURY
Powiedziała Pani: najpierw jest cierpienie i walka, dopiero potem przychodzi szukanie sensu. Czy to nie jest coś bardzo ukraińskiego? W przypadku Niemiec, Francji, czy nawet Polski wydaje się być akurat odwrotnie. Polski romantyzm jest przygotowaniem do walki. Najpierw przychodzi cierpienie, dopiero później pojawia się motywacja do działania. Bo cierpienie staje się zbyt wielkie, trzeba znaleźć dla niego ujście i sens.
– Boję się uogólnień. Mówimy w końcu o trzech majdanach i o wynikającym z nich wywyższeniu kultury. To poszukiwanie sensu po walce odbieram raczej jako postkolonialny syndrom. Kolejny krok ku wyzwoleniu z kolonialnego stanu.
W ciągu lat niepodległości, najpierw formalnej, teraz zdobywanej krwią, Ukraińcy dojrzeli na ulicach Kijowa. Na początku lat 90. byliśmy infantylni, poszukiwaliśmy na świecie dojrzalszych i mądrzejszych. Przed 2014 r. sądziliśmy, że to wielcy europejscy panowie wiedzą lepiej. My czuliśmy się gorsi w porównaniu z tymi, którzy rządzą światem. To nie było poszukiwanie „starszego brata”, ale syndrom postkolonialny, przejaw przeżywanej traumy. Te syndromy nie znikają ani w ciągu jednego pokolenia, ani nawet jednego stulecia. Aby wyleczyć się z tego, dojrzeć do samodzielności i asertywności trzeba było przejść długą drogę.
W ostatniej książce „Planeta piołun” Pani esej o Brodskim jest też asertywny. I to jak! Nie tylko krytyczny wobec samego Brodskiego, ale i wobec Ameryki. Czytałem go z wielkim zainteresowaniem, bo zawiera Pani stosunek do Zachodu. Dostrzegłem to przebudzenie z fazy podziwu do fazy podmiotowości i asertywności. Na czym polega ta nowa asertywność Ukraińców? Nie tylko polityczna, ale i kulturowa. Skąd bierze się jej źródło?
– Kulturowo jeszcze jesteśmy w fazie samopoznania siebie nawzajem. Wracam do tego aspektu postkolonializmu. Od upadku ZSRR nie mieliśmy prawdziwej reformy edukacji. Do dziś większość Ukraińców lepiej zna kulturę rosyjską niż ukraińską. Dyskutujemy, ale nie zmieniamy tego. Pan wspomniał przed nagraniem, że w Polsce nie ma ukrainistyki. Problemem jest ukrainistyka w samej Ukrainie.
Gdyby nie było na tym polu nic do zrobienia, z przyjemnością napisałabym jeszcze kilka powieści, a nie musiałabym opowiadać Ukraińcom o Juriju Szewelowie.
Przyniosłem ze sobą książkę z Pani korespondencją z Szewelowem. Gruby tom. Świetnie oddaje, jak wielki wpływ wywarł ten wybitny językoznawca na ukraińską kulturę intelektualną. Chciałbym mieć w niej Pani dedykację. Tak wiele się z niej dowiedziałem.
– Od tej książki o nim zaczęła się w Charkowie ciekawa historia. Hromada Charkowa złożyła się na ufundowanie tablicy pamiątkowej ku czci Szewelowa. Jesienią 2013 r. została ona rozbita przez prorosyjską, lokalną organizację. Za sprawą tego właśnie wydarzenia wszyscy dowiedzieli się, kim był Szewelow – rozgorzała dyskusja, czy to faszysta, może kolaborant. Wtedy zaczęły się studia nad Szewelowem.
Gdy w 2014 r. pojawili się w Charkowie prowokatorzy z Biełgorodu, doszło do zdarzenia przypominającego to z 1968 r. w Pradze, kiedy ostrzelano Muzeum Narodowe sądząc, że najokazalszy budynek w mieście musi należeć do partii komunistycznej. Tym razem prorosyjscy prowokatorzy otoczyli w Charkowie były teatr Łesia Kurbasa i krzyczeli do mera: „mer, wychadzi!”. Pomylili adresy. Sporo jest podobnych anegdot. Wtedy wyszło na jaw, że rozbicie tablicy Szewelowa kilka miesięcy wcześniej, to było przygotowanie Charkowa na wejście w skład Rosji – likwidowano pamiątki ukraińskiej tożsamości.
A wracając do Pana pytania, z czego bierze się asertywność Ukraińców – to ma ona jakieś odniesienie do zastanego i ciągłego braku wiedzy o własnej kulturze. A teraz właśnie Ukraińcy wreszcie odkrywają swoją spuściznę. Popatrzcie, co mamy! Czego nie znamy! Co nam odebrano? Jest tu dużo do odkrycia.
Pozostańmy przy Charkowie. Czy Ukraina Słobodzka, której Charków jest do pewnego stopnia stolicą, traktowana jest jako teren narodzin nowoczesnej świadomości ukraińskiej, jak twierdzą historycy? Czy jest w Ukrainie powszechniejsza tego świadomość, skoro zarazem Charków jest w dużym stopniu miastem rosyjskojęzycznym?
– Desowietyzacja jeszcze trwa. Dopiero w 2014 r. pomnik Lenina został tam obalony. Charków jest zresztą trudnym miastem, jeśli chodzi o desowietyzację. Byłam tym zaskoczona, bo zapomniałam, jak zmieniał się Kijów w ciągu tych ośmiu lat. Kijów obecnie jest ukraińskojęzyczny. Zaskakujące jest, że na ulicy w Charkowie nadal dominuje język rosyjski.
„My, stolica Holodomora” – usłyszałam od Charkowian, co ważne, również po rosyjsku. Stolica Wielkiego Głodu to najtrafniejsze określenie traumy tego miasta i jego zacofania. Ono wciąż nie pozbyło się tej traumy. Tam w 1934 r na ulicach zbierano trupy. Trzeba to sobie uprzytomnić.
To jest też kwestia pamięci. Pytałem o tę pamięć wielu moich ukraińskich rówieśników ze wschodniej Ukrainy. Słyszałem następującą odpowiedź: „przecież my wszyscy o tym cały czas wiedzieliśmy”. Ta ukryta pamięć zatem cały czas żyła. Jak teraz, kiedy otwarcie zaczyna się mówić o Wielkim Głodzie i poszukuje się sensu tego cierpienia, do tej traumy odnosi się najmłodsze pokolenie? Jak odniosła się do tego ukraińska powieść?
– My jeszcze tego nie przerobiliśmy. Dopiero zaczynamy. To trzy pokolenia milczenia. Poszukujemy „języka katastrofy”, jak o tym mówić. Najpierw trzeba było przejść fazę hołdu umarłym. Dopiero teraz pojawia się kwestia nie umarłych, ale żyjących. Dzieci, wnuków i prawnuków tych, którzy przeżyli. Te traumy są w nas. Znam to z osobistego doświadczenia. Taki przykład: nigdy nie mogę mieć pustej lodówki. A gdy wyjeżdżamy, zawsze musi w niej coś zostać. Mąż pochodzący ze Lwowa próbuje ją opróżnić, żeby było czysto. A ja chcę coś zostawić, choćby miało gnić. Niech gnije. Coś tam ma być – jabłko, kawałek sera. Pusta lodówka mnie przeraża. Gdzieś się to umiejscowiło w podświadomości.
Młodzi obawiają się ujawniać swoje sukcesy, bo to wydaje się im zbyt ostentacyjne. To jest lęk przed pokazywaniem swoich osiągnięć, o co sąsiad może być zazdrosny. Nie można powiedzieć: „świetnie wyglądasz”, bo może przyjdą i wszystko skonfiskują. To strach podświadomy. Młodzi zaczynają nawet uczęszczać z tymi problemami na terapie.
Czy cierpienie związane z Wielkim Głodem nie wynika również z doświadczeniem poniżenia? Wielki Głód to także przypadki kanibalizmu. Nie tylko cierpimy, ale nas odczłowieczyli. Czy to jest element tego doświadczenia?
– Nie przesadzałabym z tym kanibalizmem. Oczywiście, to przemawia do wyobraźni, ale tych przypadków nie było dużo.
GŁÓD TO KOSMICZNA KATASTROFA
Poniżeniem może być chyba i to, że się widzi ciało zmarłego na ulicy, i nic się z tym nie da robić. Człowiek się czuje bezsilny.
– Bez przesady. Moja mama miała wtedy 6-7 lat i zachowała te obrazki w świadomości. Ja mogę mniej więcej się utożsamiać z tymi emocjami, oczywiście związanymi z poniżeniem. Ale tu chodzi o ciągłość poczucia poniżenia, o życie w poniżeniu. Kiedy ktoś z zachodnich dziennikarzy prosi o ustosunkowanie się do ZSRR i pyta, czemu nie wspominam młodości z nostalgią, odpowiadam, że mi tę młodość ukradziono. My nie mieliśmy młodości.
„Czego warta jest młodość, która nie chce zmienić świata?” – wspominał swoją młodość w stalinowskim Charkowie Szewelow. Sowiecka młodzież nie miała ambicji. Ambicja była karana. Pytana o uczucia wobec Związku Radzieckiego mogę powiedzieć, czego nienawidzę w ZSRR – strachu i poniżenia. W drobiazgach, w kolejkach, w ciągłym zdobywaniu chleba, na wszystkich poziomach. Życie jako poniżenie. Jednak z Wielkim Głodem jest inaczej. Głód to – pisałam o tym w „Planecie Piołun” – kosmiczna katastrofa, to utrata zaufania do ziemi, do świata przyrody. To kolosalny skok w wirtualną rzeczywistość, która mnie kompletnie przeraża.
Skoro jesteśmy przy Charkowie, wspomnę o Lwie Kopelewie. Byłem z nim zaprzyjaźniony. Poznałem go bliżej w latach 80. w Kolonii. Cały czas nosił znaczek „Solidarności”. Dużo rozmawialiśmy, wiele mi dały jego pamiętniki o latach 20. XX wieku. Także o tym, co działo się w Charkowie, który był wówczas stolicą sowieckiej Ukrainy. Kopelew był dysydentem, ale chyba nie funkcjonuje w świadomości społecznej w Ukrainie?
– Niestety i szczerze żałuję, że tak jest. W Rosji też nie funkcjonuje. Chciałabym, aby jego pamiętniki zostały wydane. Nawiasem mówiąc, w Rosji o wielu ciekawych postaciach pochodzących z Ukrainy i wartych poznania nie mówi się wcale.
Kopelew był bardzo ukraiński w opisie Charkowa, choć chyba za Ukraińca się nie uważał. Najsilniejsza była w nim, zdaje się, tożsamość żydowska.
– Ta mieszanka narodowościowa, ukraińsko-żydowska, to też temat, z którym jako naród musimy sobie poradzić. W czasach stalinowskich zanikła kultura ukraińskich Żydów, ich sowietyzacja/rusyfikacja, wykorzenienie tradycji Żydów mówiących po ukraińsku i w jidysz. Byli nosicielami ciekawej kultury, która inspirowała Olgę Tokarczuk przy pisaniu „Ksiąg Jakubowych”. Do dzisiaj w Izraelu śpiewa się ich pieśni. Ten fenomen uległ zagładzie. To kultura małych miasteczek, gdzie stały obok siebie polski kościół, dwie cerkwie prawosławne i synagoga. W takiej wiosce urodziła się moja mama. To wszystko padło ofiarą stalinowskich represji. Wszystkie dzieci z Chederu wstydziły się jidysz i przechodziły na język rosyjski. Kopelew zachował w sobie ślad tej znaczącej przemiany. W końcu został jednak emigrantem z kultury rosyjskiej, nie ukraińskiej i żydowskiej.
Mnie się wydaje, że nie identyfikował się z rosyjskością z Moskwy. To był pewien rodzaj kosmopolityzmu. Dla Kopelewa ważny był Charków i przy tym mieście chciałbym się jeszcze na chwilę zatrzymać. Znajduje się tam pomnik Tarasa Szewczenki będący stuprocentową interpretacją sowietyzmu. Na pomniku są postacie sowieckich komisarzy. Dziwiło mnie, że symbolika Szewczenki była tak silna, że rewolucja charkowska, wbrew tej dodanej i narzuconej sowieckiej symbolice, rozpoczęła się demonstracją pod tym właśnie pomnikiem. Szewczenko okazał się silniejszy, i to tam, pod pomnikiem trzeba było bronić się przed Rosją.
Mnie do dziś przeraża, gdy czytam w internecie, że w razie poczucia zagrożenia (w końcu to raptem 40 km od granicy), ludzie w Charkowie chcą iść składać kwiaty pod pomnikiem Szewczenki. To jakby taka obrona.
SZEWCZENKO, CZYLI NIKT TAK NIE PISAŁ
Na czym polega jego fenomen? W książce o Szewczence opisuje to Pani jako filozofię narodową. Dla Polaków mojego pokolenia to ważne pytanie: przerabialiśmy jego twórczość w szkole i czyniono z niego chłopskiego poetę.
– [Śmiech].
Naprawdę! Traktowano jego twórczość jako przejaw folkloryzacji narodu, któremu odmawiano politycznej podmiotowości. U nas próbowano coś podobnego zrobić z Mickiewiczem. Miał być niemal protomarksistą, pisał ballady dla ludu. Mickiewicz i jego „Dziady” ujawniły swoją autentyczną siłę dopiero w roku 1968. Zdarto maskę folkloryzacji, którą narzucał sowietyzm. A jak było z Szewczenką?
– Doskonale wiem, o czym Pan mówi. Ten patos sowiecki zamyka uszy na to, co jest naprawdę napisane w utworze.
Od upadku ZSRR nie mieliśmy prawdziwej reformy edukacji. Do dziś większość Ukraińców lepiej zna kulturę rosyjską niż ukraińską
Właśnie, zatem w przypadku Szewczenki ważniejsza jest treść czy język? Zastanawialiśmy nad tym wspólnie z Andriejem Liubką oraz Petrem Midianką, który wyciągnął dwa zdania z Szewczenki i przez pół nocy z Liubką z niebywałym zapałem o nich debatowali.
– Pan nie jest w stanie wyobrazić sobie dwóch literatów pół nocy rozmawiających o dwóch zdaniach z utworu Mickiewicza?
Może gdyby chodziło o Słowackiego albo Norwida… Ale wróćmy do Szewczenki. Na czym polega jego siła? Czy można jego pozycję porównać do tej, jaką ma Puszkina w Rosji? Niektórzy tak sądzą, ja nie podzielam tej opinii.
– Fenomen Puszkina to coś innego, bo to pierwszy pisarz rosyjski. Każdy wielki poeta wywołuje rewolucję językową. Puszkin dał Rosji język literacki. To pierwszy twórca, którego da się czytać. Fenomen Puszkina polega na tym, że chwytał się wszystkiego, bo pojawił się na niezagospodarowanym polu. Tłumaczył teksty francuskie, próbował nadać rosyjskiej twórczości europejski kształt. Cały kult Puszkina nastał jeszcze przed Stalinem, w czasach cara Mikołaja, kiedy w 1899 r. wszystkie ulice stały się „puszkinowskimi” dla uczczenia stulecia jego urodzin. To kult poety państwowego, który ma się stać wiecznym symbolem, legitymacja kulturowa, potwierdzenie europejskości Rosji. Przed nim ta twórczość była gwarantowana wyłącznie przez Ukraińców. Przez cały XVIII wiek to Ukraińcy uczą Rosjan pisać. Teofan Prokopowicz uczy Piotra I rządzić. Przepraszam, ale to nasi przodkowie to wszystko wymyślili.
W kolonizacji Syberii także braliście udział. Nierozerwalnie związane jest to z imieniem Jermaka i jego łupieżczą wyprawą.
– Nie da się ukryć. Jest, jak jest. Wracając do Puszkina – odpowiada on wzorowi poety rosyjskiego o europejskiej twarzy. W czasach radzieckich państwowy kult Szewczenki wyglądał zupełnie inaczej. Sprowadzono go do poziomu ludowego poety, nieomal przewidującego rewolucję październikową. Na szeroką skalę kult ten rozwinął się po II wojnie światowej, kiedy Stalin zdecydował, że w narracji radzieckiej wszystkie największe osiągnięcia ludzkości należy przypisać Rosjanom. Ja jeszcze w latach 70. uczyłam się, że maszynę parową wynalazł Iwan Iwanowicz Połzunow.
W Polsce było to samo. I krążyły też żarty dotyczące rosyjskich osiągnięć. Kto wynalazł kran? Kranow.
– A ponieważ wszystko wynaleźli Rosjanie, to na Szewczenkę – według tej narracji – ogromny wpływ miał mieć Czernyszewskij. Nieważne, że miał 12 lat, gdy Szewczenko pojawił się w Petersburgu. Ale każdy pisarz ukraiński miał być pod wpływem wielkiej rosyjskiej kultury. Kult Szewczenki miał być ukłonem w stronę tej wielkiej rosyjskiej kultury. To było w istocie uśmiercenie Szewczenki. Dlaczego wybór padł akurat na niego? Bo tak do końca nie dawało się go wymazać i pomijać.
A Szewczenko to istotnie niezwykłe zjawisko. Ma być o nim napisana książka biograficzna. Przez niego przeszły najważniejsze prądy XIX wieku, początki dyskursu antykolonialnego w literaturze europejskiej. „Kaukaz” to zadziwiający poemat. Brzmi fantastycznie.
W sowieckiej Ukrainie był więc jakiś kult Szewczenki.
– …który zniechęcił do niego pokolenia.
Dlaczego więc Natalia Zubar, charkowianka, która organizuje obronę miasta w 2014 r. idzie pod pomnik Szewczenki i wszyscy wiedzą, że trzeba się tam zjawić, aby się oprzeć Rosjanom? Czy to nie wynik kult otaczającego poetę a powstałego po roku 1991?
– To już nie kult, to coś innego.
Wszędzie są jego popiersia. Wciąż jest cytowany….Liubka z Milinką, powtórzę, spędzają całą noc nad jednym zdaniem Szewczenki….
– Bo ta poezja jest żywa. Ja go znam na pamięć. To przenika, dostaję dreszczy, gdy go recytuję. On jest wielowarstwowy, w ramach jednej linijki mamy splot ironii, zmianę intonacji. Nikt tak w XIX wieku jeszcze nie pisał. Dał wolność intonacyjną wierszowi.
W książce o Szewcence mało pisze Pani o estetyce jego twórczości. Pisze Pani o filozofii, o micie. Co jest najważniejsze w szewczenkowskim micie?
– Mnie interesował mit narodowy. Zależało mi na tym, by spróbować oderwać Szewczenkę od kultu sowieckiego. Od tego poniżającego kultu chłopskiego poety, fałszywego patosu. O powrót do prawdziwego Szewczenki. Jego dziennik to świetna lektura, bije z niej osobowość. Przed 1991 r. nie był popularny. Są tam nazwiska, które nie były mile widziane w kulturze rosyjskiej. Że przyjaźnił się z Polakami zesłańcami. Było tam sporo elementów nie do pogodzenia z tym obrazkiem, który sprzedano Panu i nam w szkole.
BEZ STEREOTYPU KOZAKA
Jest takie stereotypowe wyobrażenie, że Ukraińcy to Kozacy. Szewczenko to mit kozacki. W Polsce rozpatrujemy ten mit przez pryzmat „Ogniem i Mieczem”. Kozak może być sympatyczny, mamy nawet taki idiom – „ale z ciebie kozak”. Pani pisząc o micie narodowym, chciała wyjść poza stereotyp kozacki.
– Z pewnością tak.
Gdzie się zatem kryje istota dyskusji o tożsamości ukraińskiej? Mówi się o kozaczyźnie jako starszyźnie kozackiej, szlachcie. Przeciwstawia się Mazepę Chmielnickiemu. Jak obecnie przebiega dyskusja na ten temat?
– Propagandyści wciąż działają. Debata nie jest skończona. W międzyczasie Ukraińcy uświadomili sobie, że Kozacy to nie tylko powstania kozacko-sieliańskie, i że – jak głosiła sowiecka literatura – to ma być tylko hołota i czerń.
Chłopcy z Kijowa z Obołon, czyli jakby w Warszawie chłopaki z Pragi, pobili Rosjan przebranych za Ukraińców. Odebrali wóz pancerny i zabrali armii. To jest hołota! „Hołota” idzie w partyzantkę, bez przeszkolenia wojennego. Ale potrafi stawiać czoła armii rosyjskiej.
Oprócz tego mieliśmy starszyznę, Akademię Mohylańską Sahajdacznego, szlachtę. I to Szewczenko zauważa, że historia Rzeczypospolitej mogła potoczyć się inaczej. Do Szewczenki nastawienie było jednoznaczne i warto, abym to powiedziała w Polsce. To nasi przodkowie stworzyli imperium rosyjskie i cieszyli się przez sto lat po rozbiorach, jak zemścili się na Polakach za zniewagę, za niemożliwość rozwiązania w Rzeczypospolitej kwestii rusińskiej.
Pani uważa, że w spojrzeniu na naszą przeszłość ważne jest spojrzenie studiów kolonialnych. Dotyczy to także Polski. W XIX wieku polska kultura ziemiańska również miała rys kolonialny i zdarzało się jej kolaborować z rosyjską kulturą.
– Ukraińska także w jakimś sensie kolaborowała z rosyjską przeciw Polakom. Szewczenko był krytyczny wobec dworiaństwa małorosyjskiego, które w XIX wieku było dumne z tego, że jest architektem rozbiorów Rzeczypospolitej, tej właściwej zemsty na Polakach. Szewczenko zwracając się do rodaków, przywrócił im świadomość, że język ludowy może stać się częścią tożsamości, którą tracili.
Tymczasem większość polskiej literatury romantycznej pisana była przez szlachtę dla szlachty. Dopiero niedawno wybuchła dyskusja o pańszczyźnie. Z tezą banalną, ale mało obecną wcześniej: że większość Polaków ma chłopskie pochodzenie. Reformy po 1989 r. odbywały się pod niepisanym hasłem „i ty możesz być szlachcicem”. Jak porównać w tym kontekście polską i ukraińską kulturę?
– W zasadzie odpowiedział Pan teraz na swoje pytanie. Wy w XIX wieku nie mieliście Szewczenki, który by pogodził różne warstwy społeczne i uczynił z nich jeden naród.
Tymczasem Szewczenko zwraca się do Ukraińców: obejmij i swojego najmniejszego brata, tego chłopa pańszczyźnianego. A to jest właśnie prawdziwa rewolucja narodowa. Tej witaminy brakowało polskiej kulturze w czasie całego okresu modernizacji.
Oksana Zabużko – ur. 1960, ukraińska pisarka, poetka i eseistka. Doktor filozofii. Wykładała filologię ukraińską na uniwersytetach w USA. Największą sławę przyniosła jej książka „Badania terenowe nad ukraińskim seksem” (1996), opisująca spustoszenia w ludzkiej psychice jako następstwa komunizmu i totalitaryzmu.
Przeczytaj też: Sto lat naszej samotności