Przemienienie jest możliwe również dzisiaj. Czy w ostatnich dniach cudownie nie obudziła się z wielką siłą nasza wrażliwość na Innego?
W drugą niedzielę Wielkiego Postu przerabiamy co roku lekcję przemienienia Jezusa. To wcale nie jest oczywista lekcja. Jeszcze do lektury tekstów pasyjnych w liturgii Wielkiego Tygodnia jest sporo czasu, ale tego świetlistego prologu potrzebujemy właśnie teraz, żeby męka i śmierć nie przygniotły nas wrażeniem zwycięstwa ciemności. Zapewne takiej inwokacji potrzebowali też pogubieni w oczekiwaniach apostołowie, idący z Jezusem przez rodzinną Galileę na dramatyczny finał w Jerozolimie.
Zaproszenie do nowego spojrzenia
Dlaczego chcę Was zaprosić przed „Przemienienie Pańskie”, klasyczny obraz Rafaela Santiego? Bo prawie wszyscy go znamy ze szkolnych podręczników, pobożnych obrazków, niektórzy z Muzeów Watykańskich. Mimo głębokiego zakorzenienia w popularnej kulturze kryje on wiele głębokich tajemnic i wyrafinowane teologiczne przesłanie.
Przede wszystkim przedstawia nie jedną, ale dwie sceny: w górnej części rozbłysk Boskości a w dolnej ciemne kłębowisko ludzkich problemów opisane przez św. Łukasza jako opętanie przez demona. Taka jest sekwencja zdarzeń zanotowanych u synoptyków, ale podobnego konceptu połączenia spraw Boskich ze sprawami ludzkimi nie miał przed Rafaelem żaden malarz.
Mamy więc w „Przemienieniu Pańskim” całą gamę kontrastów i opozycji: wysoko – nisko, blask – mrok, harmonia – chaos. Czy to tylko formalny zabieg kompozycyjny? A może świadomy manifest nowej roli malarstwa? Z perspektywy czasu historycy sztuki dostrzegli w tym obrazie kulminacyjny moment renesansu i zapowiedź baroku. Teatrum sacrum, które dzieje się na naszych oczach, intryguje i wprowadza w sam środek akcji.
Gdzie odnajdziemy swoje miejsce w tej scenie? Wolimy być oślepieni blaskiem Objawienia jak trzej wybrani uczniowie, czy chcemy pozostać w cieniu góry zmieszani z tłumem pogrążonym w chaosie ludzkiego nieszczęścia? To nie tylko teatr, to również lekcja egzystencjalnej teologii.
Duchowy testament geniusza
To był ostatni obraz Rafaela. Nawet nie zdołał go ukończyć. Zmarł nagle w Wielki Piątek 1520 r. na febrę. A zatem „Przemienienie” można traktować jako testament artysty. Tak też uczyniono w Rzymie, w pracowni uwielbianego przez wszystkich mistrza, który dożył zaledwie 37 lat. Niedokończony obraz umieszczono u wezgłowia katafalku.
Bóg Jezusa nie chce, abyśmy padali przed Nim na twarze pełni lęku, ale się Nim zachwycili, zafascynowali
Giorgio Vasari w swoim dziele „Żywoty najsławniejszych malarzy” opisał pożegnanie Rafaela jako niezwykle wzruszającą scenę: „Kto to martwe ciało i żywy obraz zobaczył, tego duszę przepełniał głęboki, dojmujący ból”. Płakał nawet papież Leon X – zleceniodawca i protektor artysty. Nad martwym ciałem geniusza otwierała się pełna życia i światła wizja młodego, pięknego Boga-Człowieka.
Zwłoki artysty wpisywały się zapewne w dolną partię obrazu – w strefę cienia. Górna część otwierała perspektywę wiekuistej światłości. Renesansowy biograf nazwał to dzieło „najpiękniejszym i najbardziej Boskim”.
Bohater Rzymu został pogrzebany w Panteonie, żegnali go lud, artyści i purpuraci. Pozostał ulubionym malarzem swojego czasu. A był to czas niespokojny. „Przemienienie” zamówił u niego w roku 1517, u początku reformacyjnych zawirowań, kardynał Giulio Medici – późniejszy papież Klemens VII. Dziesięć lat później Rzym doświadczył najstraszliwszej wojennej tragedii – Sacco di Roma. Między 6 a 14 maja 1527 r. doszło do zdobycia i złupienia miasta przez niemiecko-hiszpańskie wojska Karola V podczas wojny z Francją, papieżem Klemensem VII oraz miastami włoskimi. Barbarzyńskie zniszczenie położyło kres epoce odrodzenia w Rzymie. Miasto musiało zostać odbudowane, jednak brak środków w wyniszczonym wojnami kraju nie pozwalał na to, by odrestaurować je z rozmachem.
Dramatis personae
Popatrzmy uważnie na wizję Rafaela, namalowaną na dużym panelu z drewna czereśni. To miał być obraz ołtarzowy przeznaczony do katedry w Narbonne we Francji, gdzie Giulio Medici był tytularnym biskupem, tuż przed wyborem na papieski tron. A zatem scena pomyślana została jako wizerunek do kontemplacji.
Wprawdzie „Przemienienie” nigdy nie trafiło do Francji, ale zostało umieszczone na długie lata w rzymskim kościele San Pietro in Montorio. Wierni modlący się w świątyni mieli przed oczyma właściwie dwa obrazy w jednym. Gdy przychodzili do kościoła ze swoimi biedami i prośbami, patrzyli zapewne na pierwszy plan, na dolną scenę pełną niepokoju, powykręcanych ludzkich ciał i bezradności wobec tragedii. My chyba też, patrząc dziś na to malowidło, ulegamy prawidłom intuicyjnej percepcji.
Ja, po wejściu do Sali Rafaela w Muzeum Watykańskim, natychmiast poczułem niepokój, będący udziałem ludzi skłębionych wokół epileptyka. Najmocniej naszą uwagę przyciąga konwulsyjnie wygięte ciało chorego chłopca. Jego wytrzeszczone oczy przyprawiają o dreszcz. Jedno patrzy ku niebu, a drugie skierowane jest w stronę ziemi. Podtrzymuje go bezradny mężczyzna o równie niepokojącym wyrazie twarzy. Może to jego ojciec, błagający o uzdrowienie?
Zwraca się on z całą grupą poruszonych bliskich ku apostołom. Jest ich dziewięciu, ponieważ trzech poszło z Jezusem na górę. Ale uczniowie czekający na powrót Mistrza i swoich kompanów są bezsilni wobec tego nieszczęścia. Zdają się rozkładać ręce i wskazywać na Jezusa, na światło bijące z Góry Przemienienia. Zgodnie z narracją Ewangelii, Jezus uzdrowi młodzieńca następnego dnia po zejściu na równinę. Wypomni przy tym dziewięciu apostołom niedostatek wiary koniecznej do pokonania zła. Zresztą ci, którzy byli z Mistrzem na szczycie, też nie grzeszyli nadmiarem cnót.
Zobaczmy, kogo Jezus zaprosił na ten swoisty pokaz terapeutyczny. Trzech wybranych spośród najbliższych, trzech szczególnie chorych na przerost ambicji i pokusę używania siły. Oni najbardziej potrzebowali szoku mentalnego, aby wyzwolić się z prymitywnych odruchów elity władzy.
Dwaj bracia: Jakub i Jan już wcześniej dali popis rozpychania się łokciami nawet wśród swoich. Chcieli zapewnić sobie przed innymi najlepsze posady w nowym królestwie. Nawet matkę wciągnęli w ten plan, niemający nic wspólnego ani z Jezusową łagodnością, ani nawet z grupową solidarnością. „Synowie gromu” chcieli też używać przemocy wobec nie swoich. Ile to roboty, żeby spalić niegościnne, samarytańskie miasto?
Piotr również miał już na koncie popisy logiki karierowicza, siłowych pomysłów na zdobycie władzy. Co z tego, że Mistrz gromił go najostrzej jak można: „Zejdź mi z oczu szatanie…” .
Może dopiero nadzwyczajna iluminacja, doświadczona na wyciągnięcie ręki, otworzy im światłe oczy serca? Może zachwyt Boskim obliczem Jezusa i świadectwo patriarchów dokona przemienienia ich optyki?
Bóg jest piękny
W malarskiej wizji Rafaela Jezus emanuje nie tylko światłem, ale i ujmującym pięknem. Oczywiście piękno nie wskazuje tu wyłącznie na zewnętrzną urodę. Odsyła do greckiego pojęcia kalokagathia, oznaczającego połączenie dobra z pięknem.
Pierwszym i najważniejszym motywem „Przemienienia” z watykańskiej Pinakoteki jest opowieść o zachwycie Boskim pięknem
W „Przemienieniu” czuć już zapowiedź obrazów zmartwychwstania, a może nawet wniebowstąpienia. Lekki, dynamiczny, młody heros unosi się swobodnie nad ziemią. Objawia się wyposażony już w życie przemienione – jak w spotkaniach z uczniami po przezwyciężeniu śmierci. Może chce im przez to uzmysłowić, że Boskość – mieszkająca w każdym człowieku – to nie tyle siła, a piękno. Bóg Jezusa nie chce, abyśmy padali przed Nim na twarze pełni lęku, ale się Nim zachwycili, zafascynowali.
„Bóg albo jest piękny, albo go wcale nie ma” – powtarza bohater współczesnego dramatu Pera Enquista zatytułowanego przewrotnie „Godzina kota”. Ten nadwrażliwy chłopiec o ewangelicznej duszy nie może się pogodzić z brutalną logiką świata i … tęskni. Za Ojcem, za łagodnością, za przemieniającym pięknem. Chyba tak jak my?
Przesłanie Rafaela
Pierwszym i najważniejszym motywem „Przemienienia” z watykańskiej Pinakoteki jest opowieść o zachwycie Boskim pięknem. O wiele więcej jest tu fascinosum niż tremendum. Zapatrzenie w oblicze Najdoskonalszego, Umiłowanego powinno poruszyć i przemieniać. Jak to się dzieje między kochankami.
Rafael osiągnął niebywały efekt światła, które emanuje z postaci Jezusa. Rozlewa się ono na całą scenę. Dociera nawet do tłumu zgromadzonego u stóp góry. Żadna ludzka ani demoniczna ciemność nie może pokonać tej światłości. Współcześni odbierali to arcydzieło z podziwem dla maestrii autora i entuzjazmem, jakiego już dziś sztuki piękne nie są w stanie wywołać.
Drugi motyw teologii obrazu Rafaela kryje się we wspomnianym wcześniej połączeniu obu światów. Metamorfoza Chrystusa to nie jednorazowy, sceniczny akt odegrany przed oczami zdumionych uczniów. Transfiguracja to proces, który powinien dziać się ciągle wewnątrz ludzkich problemów, wyborów, nadziei. A samo przemienienie dotyczy bardziej patrzących, niż pokazującego Prawdę. To metamorfoza naszego widzenia tego, co nas otacza. Tak, to jest możliwe również dzisiaj! Czy w ostatnich dniach nie cudownie obudziła się nagle z wielką siłą nasza wrażliwość na Innego?
Ile razy w zwykłym czasie spokoju i względnego dostatku patrzyliśmy na potencjalnych przybyszów nieufnie. Tak trudno było wielu z nas zobaczyć w migrantach i uchodźcach, koczujących w lasach przy polsko-białoruskiej granicy, oblicze skrzywdzonego Boga. A w ostatnim czasie nasze oczy, które były niejako na uwięzi, otworzyły się razem z sercami i dłońmi. Doświadczyli tego uczniowie w drodze do Emaus, możemy doświadczać tego również my.
Pojawia się pytanie: jaka siła może przerobić zwykłych zjadaczy chleba w anioły? Jezus tuż po przemienieniu, pośród zbiedzonych ludzi, podpowiada wiarę, modlitwę i post. Ważne jest, żeby pracę nad przemienieniem podejmować ciągle na nowo ze świadomością – że stara optyka będzie powracać, że entuzjazm może z czasem zaśniedzieć, że patyna szybko pokrywa promienne wizje.
Prawda o lśnieniu Jezusa
„Przemienienie” namalowane pięć wieków temu na pięciu spojonych w całość deskach ma również swoją historię materialną, która nabrała symbolicznego znaczenia. Malowidło ulegało z czasem starzeniu, deski się rozklejały i na licu obrazu (jak też na obliczu Jezusa) uwidoczniały się spękania.
Trzy wieki od powstania dzieła zdobywca Rzymu, Napoleon, potraktował słynne „Przemienienie” jako łup wojenny i zabrał je do Paryża. Tam konserwatorzy z Luwru poddali je nieszczęśliwym zabiegom, mającym ratować materię malarską przed rozpadem. Dla zabezpieczenia powierzchni użyto werniksów nie tylko przyciemniających mistrzowskie światło Rafaela, ale też zmieniających pierwotną kolorystykę. Całość zanurzyła się w brunatno-zielonkawym sosie. Rafael zapewne przewracał się w swoim grobowcu w rzymskim Panteonie.
Dzieło powróciło wkrótce do Wiecznego Miasta i trafiło do watykańskiej Pinakoteki. Tu znów nieumiejętnie je zakonserwowano tak, że przez kolejny wiek dawało ono mylne wrażenie braku świetlistej i śmiałej kolorystycznie wizji mistrza z Urbino. A przecież malował on, podobnie jak weneccy artyści, cudowne, rozproszone światło.
Dopiero ostatnia renowacja przywróciła prawdę o lśnieniu Jezusa i nasyconych błękitach nieba. Nawet szaty i ciała postaci, skłębionych u stóp góry, zaczęły żyć na nowo całym swoim dynamizmem.
Oto jak człowiek i czas mogą zniekształcić prawdziwe oblicze Zbawiciela i przekłamać je fałszywą interpretacją. Na szczęście obraz miał swoje „przemienienie” w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Po nim ukazał się zdumionym oczom widzów i zalśnił na nowo swoim prawdziwym blaskiem.
Przeczytaj też: Siła i bezradność. Jezus na pustyni
Leon X tak bardzo kochał malarstwo Rafaela iż jego śmierci obeszła go o wiele bardziej niż wiadomości o jakimś zbuntowanym augustianinie z Niemiec.
Poważny błąd…..
„Oto jak człowiek i czas mogą zniekształcić prawdziwe oblicze Zbawiciela i przekłamać je fałszywą interpretacją”. Nie wiem „czy autor to miał na myśli”, ale wydaje mi się, że to zdanie jest jakże trafną refleksją nad kondycją religijną tak indywidualnego człowieka, jak i całego Kościoła, może Kościoła w Polsce szczególnie.