Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czy chrześcijaństwo ma jeszcze jakąś przyszłość?

Msza św. na 100-lecie ordynariatu polowego podczas 384. zebrania plenarnego KEP 8 października 2019 r. w Warszawie. Fot. episkopat.pl

Być może Chrystus prowadzi Kościół ku czemuś nowemu na miarę Soboru Jerozolimskiego. Być może trzeba będzie zdobyć się na odwagę pierwszych chrześcijan i odrzucić pewne struktury narosłe przez wieki wskutek ludzkich kalkulacji i działań, które obecnie stały się niezrozumiałe i przygniatają ludzi swoim ciężarem.

Wszystko na zewnątrz chwieje się i wali. Widzimy pikujący spadek uczestnictwa młodzieży w katechezie, studentów w duszpasterstwach akademickich, dominicantes w kościołach. Jeśli na terenie małych miast i wiosek sytuacja nie jest jeszcze tak zła, to w dużych miastach odnotowano spory ubytek wiernych. Zmniejsza się liczba kandydatów do kapłaństwa i zakonów; w niektórych diecezjach już drugi rok z rzędu do seminarium nie zgłosił się nikt. Zawęziła się paleta rekolekcji i pielgrzymek, sanktuaria liczą straty. I tak trudną już sytuację pogorszyła epidemia; zamiast przyciągnąć ludzi do wiary, zamknęła ich w czterech ścianach domów oraz prywatnych pomysłach na dalszy modus vivendi. Każdy radzi sobie jak może. Znowu jesteśmy na pierwszym miejscu w Europie, tym razem jednak w rankingu spadku uczestnictwa wiernych w praktykach religijnych.

Ewangelizacja dziś to czynienie Chrystusa żywym wśród ludzi. Tylko miłość może przemienić ludzkie serce – nie głoszenie norm, nawet tych najbardziej słusznych

Ks. Andrzej Muszala

Udostępnij tekst

Z drugiej strony świat przyspieszył w niespotykany do tej pory sposób. Rozwój biologii, medycyny, ekonomii, motoryzacji, informatyki i elektroniki – komputerów, smartfonów, sprzętu audiowizualnego itp. – nabrał tak zawrotnego tempa, że różnice mentalnościowe liczy się już nie pokoleniowo (co 20–25 lat), lecz w obrębie 5–7-letnich przedziałów. Kolejne grupy społeczne coraz mniej się już rozumieją. Człowiek ulepsza samego siebie, implantuje chipy kompatybilne z jego ciałem, ubogaca swój genotyp dodatkami zwierzęcego DNA. Na horyzoncie jawi się sztuczna inteligencja oraz świat cyborgów. Nieśmiertelność i doskonałość zdają się już być na wyciągnięcie ręki.

Lecz i tutaj odnotowano drastyczne załamanie się transhumanizującego rozpędu: bomba biologiczna o kryptonimie SARS-CoV-2, która wybuchła w dalekim Wuhanie i rozsiała po świecie śmiercionośny wirus, sprawiła, że cywilizacja XXI wieku znalazła się pod ścianą. Leżymy na łopatkach, powaleni przez niewidzialnego agresora, na którego wciąż nie możemy znaleźć skutecznego lekarstwa. Co gorsza, on wciąż mutuje, wyprzedzając naukowców tempem własnych przemian. Co teraz będzie? Co dalej? Co z naszymi marzeniami? I – pytanie kluczowe – czy w tym wszystkim myślenie w kategoriach wiary ma jeszcze jakiś sens? Czy w ogóle chrześcijaństwo ma przed sobą jakąkolwiek przyszłość? A może trzeba ogłosić jego śmierć po dwóch tysiącach lat?

Coś się kończy, coś się zaczyna

I tu mam dla ciebie, drogi Czytelniku, niezwykłą wiadomość. Jestem świadomy, że jako chrześcijanin i ksiądz mogę głosić tylko ewangelię – to znaczy Dobrą Nowinę. Nigdy defetyzm, przerażenie, fatalizm. Ośmielam się sformułować tezę: nigdy wcześniej, jak właśnie dziś, chrześcijaństwo nie było światu tak bardzo potrzebne i nie miało mu do przekazania tak wiele. Może uznasz mnie za zbyt naiwnego, jednak pragnę ten pogląd z naciskiem powtórzyć: obecny czas jest szczególnie uprzywilejowany dla głoszenia Chrystusa!

Owszem, kończy się model Kościoła, jaki kształtował się od edyktu mediolańskiego (313 r.), kiedy to chrześcijaństwo wyszło z katakumb i z czasem stało się religią oficjalną, uprzywilejowaną. Przez następne kilkanaście wieków budowano civitas christiana – społeczeństwo, w którym naczelną zasadę stanowiło prawo Boże. Powstawały kościoły, klasztory, katedry, stworzono system parafialny i diecezjalny, powołano do istnienia uczelnie katolickie. Nastała wielowiekowa era pielgrzymek do świętych miejsc – Palestyny, Rzymu, Santiago de Compostela, potem Częstochowy, Guadelupe, Loretto, Lourdes, Fatimy. Rozrosła się administracja kościelna, pojawiły się bogate tradycje związane z poszczególnymi okresami liturgicznymi. Wypracowano głęboką teologię oraz duchowość, spisaną przez gigantów ducha, którym przyznano tytuł „doktorów Kościoła”.

Wszystko to było dobre, nawet bardzo dobre, i wydało niezwykły owoc w postaci wielkiej ilości świętych i jeszcze większej zbawionych. Chrześcijaństwo ukształtowało także nasz kraj, w którym ciągle, i to w dużym stopniu, ów model Kościoła funkcjonuje. Nie może on jednak trwać wiecznie; wszak był konstrukcją ludzką oraz swoistym sposobem organizacji życia społecznego w oparciu o ewangelię. Początek jego poważnego zachwiania datuje się na wiek XIX, rozwój – na wiek XX, apogeum zaś na czasy współczesne. Dziś chrześcijanie stali się nie tylko mniejszością (w skali globalnej), lecz równocześnie najbardziej prześladowaną wspólnotą religijną na świecie. Właściwe – myśląc po ludzku – nie ma dla nich żadnej dalekosiężnej perspektywy. Czy są oni jeszcze komuś potrzebni?

I tu właśnie znajduje się zaczyn dobrej nowiny na wiek XXI – oraz stulecia następne (jeśli nadejdą). Okazuje się, że Kościół to przede wszystkim dzieło Ducha Świętego, który wciąż przenika ten świat i działa w nim na sposób drożdży, jak to miało miejsce w kolejnych latach po Pięćdziesiątnicy. Wracamy dziś do korzeni – do pierwszych wieków po zmartwychwstaniu Chrystusa, czego symptomem są właśnie prześladowania. To dobry znak, choć bolesny, dramatyczny, spływający łzami i krwią. Wzywa wszystkich uczniów Chrystusa do metanoi – głębokiej zmiany myślenia w odniesieniu do ludzkich struktur Kościoła.

Nowy model chrześcijaństwa

W ślad za świadectwem naszych braci i sióstr ma pójść teraz nowe-stare myślenie o chrześcijaństwie jako ewangelicznym zaczynie prawdziwego życia. Jak Paweł wraz z Piotrem i Jedenastoma odważyli się wyjść z zewnętrznych form judaizmu, zachowując równocześnie to, co istotne w ewangelii, podobne zadanie zostaje powierzone dziś nam. „Nie lękajcie się!” „Effatha!” Otwórzcie się! – mówi do nas Pan. Nie, bynajmniej nie chodzi o odrzucenie dotychczasowej spuścizny Kościoła, lecz o zwrot ku temu, co w niej najbardziej istotne: osobowej relacji z Chrystusem w oparciu o miłość, która owocuje życiem w postawie daru z siebie. Znaczy to, że powrót do Kościoła pierwszych wieków ma dokonać się przede wszystkim w moim sercu i w moim życiu.

„Wierz Mi, kobieto, ze nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4,21-24). Słowa naszego Pana skierowane do Samarytanki przy studni Jakubowej wyznaczają kierunek dalszego rozwoju chrześcijaństwa.

Prawdziwym sanktuarium jest ludzka dusza – miejsce zamieszkania Trójcy Świętej, zaś właściwą pielgrzymką jest codzienne podróżowanie do jej wnętrza i zanurzanie się w niej przez godzinę, wedle normy przekazanej nam przez Chrystusa: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” (Mt 26,40). Zrozumiał to Paweł, który po swoim nawróceniu oddalił się na pustynię, by pogłębić swoją osobową relację ze Zbawicielem (o czym pisał w Liście do Galatów; Ga 1,17). Dopiero potem – gdy już mógł stwierdzić: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20) – wyruszył do świata z misją głoszenia zmartwychwstałego Pana.

To właśnie w izdebce serca rodzi się nowy model chrześcijaństwa. Bez słów, w otwartości na działanie Ducha Świętego. Bez tego w ogóle nie podejmujmy żadnych debat o reformie Kościoła. W przeciwnym razie zaczniemy budować po swojemu, według ludzkich kalkulacji. Zawierzmy Chrystusowi. On nas poprowadzi i przeniknie współczesny świat świeżością swojej Ewangelii.

Chrześcijaństwo to Osoba!

Chrześcijanie mają dziś do odegrania niezwykle istotną rolę: dać życie, i to życie w obfitości. Nie chodzi bynajmniej o przekazanie światu doktryny (podają ją także inne religie, co nie przeszkadza w upowszechnianiu się ateizmu), ani o kult (istnieje też w innych religiach), ani nawet o moralność (ktoś mógłby postawić pytanie: dlaczego akurat mam kierować się moralnością chrześcijańską, tym bardziej, że zakazuje ona wielu rzeczy, a Bóg jawi mi się jako ktoś ograniczający moją wolność?). Nie chodzi też o dawanie świadectwa, gdyż nie wiadomo do końca, czego miałoby ono dotyczyć.

Chodzi o Chrystusa-OSOBĘ, który jest osią świata i źródłem życia. I który powiedział: „Ja przyszedłem, aby owce miały życie, i miały je w obfitości”. Bez Niego ludzkość umiera duchowo. Zadaniem chrześcijan jest już nawet nie tyle doprowadzanie do Chrystusa, ile raczej przynoszenie Go ludziom. Ewangelizacja dziś nie polega na przekonywaniu do religii (tu: katolickiej), lecz na trosce, by Chrystus żył i był obecny w świecie oraz w sercach ludzi. To głoszenie Pana, który JEST, i który był, i który wciąż przychodzi.

Modlitwa chrześcijańska to nie forma zen lub mindfulness, lecz wejście na inny poziom – w obszar łaski oraz relacyjnej obecności z Tym, który JEST. To forma miłości

Ks. Andrzej Muszala

Udostępnij tekst

Wydaje się, że wielu chrześcijan nie zna jednak Chrystusa. Owszem, zna zasady, jakie głosił, lecz nie zna Go osobiście. Jean-Guilhem Xerri w książce A quoi sert un chrétien [Do czego służy chrześcijanin] nazywa to „chrześcijańskim ateizmem”. Charakteryzuje się on brakiem więzi z Jezusem przy równoczesnym stosowaniu Jego zasad i norm. Zdaniem autora, chodzi dziś po ziemi niemała liczba ludzi, którzy bynajmniej nie są zainteresowani osiągnięciem szczęścia płynącego ze zjednoczenia z Chrystusem, a raczej życiem poprawnym, zgodnym z normami, po ukończeniu którego spodziewają się otrzymać nagrodę – trudne do bliższego sprecyzowania życie wieczne. Nie! Chrześcijaństwo to OSOBA! Osoba Syna Bożego. To relacja miłości z Kimś, kto nas pierwszy umiłował.

Ewangelizacja dziś – zdaniem J.-G. Xerri – to czynienie Chrystusa żywym wśród ludzi. Kiedyś zadanie to było powierzone księżom, zakonnikom, misjonarzom, osobom duchownym (i wciąż jest aktualne). Dziś jednak staje się szczególnym zadaniem świeckich, gdyż to oni są bliżej zwykłych ludzi – także tych, którzy szerokim łukiem omijają kościelne zabudowania. Dzisiaj chodzi nie tyle o głoszenie prawa Ewangelii, ile raczej o spotkanie i rozmowę; nie tyle o doktrynę, ile o miłość. Tylko miłość może przemienić ludzkie serce – nie głoszenie norm, nawet tych najbardziej słusznych. Chodzi też dzisiaj o nadzieję, bo właśnie tej nadziei człowiek współczesny najbardziej potrzebuje.

Jest Inny Świat

Być może dlatego papież Franciszek chce przywrócić właściwe miejsce świeckim; będzie to z pewnością wielkim wstrząsem dla wielu duchownych, którzy wychowali się w dotychczasowym modelu Kościoła i uważają go za jedynie słuszny.

Być może nastąpią bardzo głębokie zmiany w funkcjonowaniu Kościoła, jednakże chrześcijaństwo zawsze będzie miało do przekazania światu coś absolutnie rewelacyjnego i kluczowego. I nic, żadna religia czy filozofia, nie będzie w stanie go w tym wyręczyć. Na owo „coś” składają się trzy fundamentalne prawdy.

Po pierwsze: istnieje Inny Świat. Nie tylko ten naturalny, dostrzegalny gołym okiem, percepowany przez zmysły. Nie tylko świat kultury, literatury, sztuki, nauki, techniki, dobrze funkcjonującego społeczeństwa. Istnieje też świat nadprzyrodzony, boski, wieczny, absolutnie piękny, w „czwartym”, ponadludzkim wymiarze. „Nowe niebo i nowa ziemia” – jak go określa księga Apokalipsy. I bynajmniej nie jest on dostępny dopiero po śmierci, lecz już tutaj, w doczesnej rzeczywistości. A wszystko dzięki wcieleniu drugiej Osoby Boskiej, która w łonie pewnej skromnej kobiety połączyła wymiar natury z wymiarem łaski; ludzki z boskim. Od momentu Fiat w Nazarecie nadprzyrodzony eon przeniknął ziemski chronos.

„Istnieje inny świat. Jego czas nie jest naszym czasem, jego przestrzeń naszą przestrzenią. Ale on istnieje. Piękniejszy niż to, co nazywamy pięknością, i byłby to wielki błąd, gdyby się chciało przedstawiać go sobie jako niewyraźny i bezbarwny, jako mniej konkretny niż nasz dostrzegalny świat. Odznacza się cudowną pełnią i gęstością. To jest świat bez próżni. To jest ostateczna rzeczywistość, która sprawia, że rzeczy są tym, czym są” – pisał André Frossard w jednej ze swoich książek. Ów świat jest niedaleko od każdego z nas. „W nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). Co więcej, otrzymaliśmy duchowe władze, aby weń wchodzić – cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość.

Byt niedaremny

Drugą, zawsze aktualną prawdą głoszoną przez chrześcijaństwo, jest koncepcja osoby ludzkiej. Wielu uważa dziś człowieka za byt jedynie biologiczny, powstały na drodze doboru naturalnego i przypadku. Owszem, raczej nikt nie odmawia mu sfery duchowej, o czym świadczy tworzona kultura i język używany do międzyludzkiej komunikacji. Są one jednak wytworem struktur mózgu, które sytuują homo sapiens na wyższym szczeblu ewolucji niż inne zwierzęta. Mamy określony czas życia: jeśli dobrze pójdzie, sto lat, może nawet więcej; jeśli pójdzie źle – „no cóż, nie udało ci się, przykro nam”. Dlatego trzeba się spieszyć i maksymalnie zintensyfikować ilość pozytywnych doznań w tym życiu. Jesteśmy efemeryczną cząstką świata, korzystajmy więc z życia, póki trwa, a gdy przyjdzie kres, szybko i bezboleśnie zamknijmy oczy (dlaczego wówczas nie skorzystać z możliwości eutanazji lub samobójstwa wspomaganego?).

To właśnie w izdebce serca rodzi się nowy model chrześcijaństwa. Bez słów, w otwartości na działanie Ducha Świętego. Bez tego w ogóle nie podejmujmy żadnych debat o reformie Kościoła

Ks. Andrzej Muszala

Udostępnij tekst

Jakże to jednak smutna prawda o człowieku! Jak stwierdza Albert Camus, okazuje się on być „bytem daremnym”, który jako jedyny w świecie nosi w sobie nieskończone pragnienia, a równocześnie nie może ich zrealizować. Czyż szczęśliwszy od niego nie jest zając na łące? Nie wie, że powstał ani nie wie, że kiedyś zakończy swój żywot. Cieszy się chwilą obecną, słońcem i nowym dniem, konsumuje smaczną trawę, wkrótce – idąc za swoim instynktem – przekaże życie. Cóż mu więcej potrzeba do szczęścia?

Człowiekowi jednak nie wystarcza egzystencja na wyżej zorganizowanym poziomie życia, nawet tworzenie wysublimowanej kultury i nauki, gdyż jest bytem nie tylko naturalnym. Nosi sobie nadprzyrodzone znamię, które kieruje go ku nieskończonym horyzontom ducha. Ów Inny Świat – świat łaski i obecności Ducha Świętego – istnieje w nim samym, czy sobie to uświadamia czy nie. Obdarzony jest godnością dziecka Boga, został uczyniony na Jego obraz. Owszem, prawa biologiczne i ewolucyjne wpisują się w jego osobę, lecz jej nie wyczerpują. Jest nie tylko materią, lecz także duszą, którą cechuje rozumność, wolność, życie według wartości, przede wszystkim zaś zdolność do miłości na miarę Boga oraz nieśmiertelność. Jest soma (ciałem), psyche (duszą) i pneuma (duchem; por. 1 Tes 5,23), jak stwierdził to już św. Paweł. Jest ludzki i boski. Naturalny i nadprzyrodzony.

Człowiek współczesny usiłuje z powrotem wprowadzić w swoje życie choćby namiastkę duchowości (stąd tak popularne formy medytacji transcendentalnej, wschodniej czy dynamicznej), na nowo nobilituje „duszę” (rozumianą jednak w sposób naturalny) – wszystko to jest wyrazem tęsknoty za pełnią prawdy. Prawdziwą duchowość przynosi jednak dopiero Chrystus, który modli się do Ojca: „aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich” (J 17,26).

Modlitwa chrześcijańska to nie forma zen lub mindfulness, lecz wejście na inny poziom – w obszar łaski oraz relacyjnej obecności z Tym, który JEST. To forma miłości, i to miłości doskonałej. To wyjście poza siebie (ekstaza), by wejść w Trójcę Świętą. To prawdziwa przygoda na miarę kogoś, kto pozwala pochwycić się przez Boga i unieść ponad wszelkie ośmiotysięczniki i galaktyki, równocześnie pozostając we własnym domu. Modlitwa wprowadza w niewidzialny obszar, odkrywany dzięki wierze – prawdziwy kres dążeń, gdzie wszelkie ludzkie aspiracje zostają zaspokojone, człowiek zaś nie jest już bytem daremnym ani chybionym, lecz spełnionym, najprawdziwszym, tożsamym ze swoim duchowym genotypem, osiągającym własną „sobość” (jak to określa ks. Robert Woźniak) w zjednoczeniu z Bogiem.

Zadaniem chrześcijan dziś jest przenoszenie akcentu wiary z obrzędowości na prawdziwą duchowość, w której rozbłyska pełnia człowieczeństwa. Tylko taki szalony uczeń Chrystusa będzie mógł przekonać innych, że warto podążać za Barankiem, dokądkolwiek idzie. Człowiek na miarę Boga – któż nie chciałby nim być? Playing God współczesnych transhumanistów właśnie w chrześcijaństwie znajduje spełnienie swoich dążeń. Chrześcijaninie, żyj swoją osobą! Żyj jej pełnią – to najbardziej pożądana przez współczesny świat forma głoszenia Dobrej Nowiny!

Ciała zmartwychwstanie

I w końcu prawda trzecia, najtrudniejsza do pojęcia: zmartwychwstanie ciał. Czy głoszenie jej dzisiaj ma jakikolwiek sens? Owszem, niektóre religie mówią o duchowej postegzystencji, lecz żeby mieszać do tego ludzkie ciało? O, nie! To absurdalne! Tymczasem właśnie tę prawdę – i to z całą mocą – objawił nam zmartwychwstały Pan: „Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam” (Łk 24,39).

Zadziwiające, że człowiek marzy dziś o nieśmiertelności i doskonałości, poszukuje jej na własną rękę, gdy tymczasem wszystko ma podane na tacy: wystarczy zbliżyć się do Chrystusa i dotknąć Jego ran. Cóż znaczy biologiczna wieczność (zresztą i tak niemożliwa do osiągnięcia), której towarzyszyłyby kumulujące się traumy psychiczne, powodując, że kolejne lata stopniowo stawałyby się czymś nie do zniesienia? Człowiek przeznaczony jest do pełni życia jako duch i ciało, lecz nie tu, na ziemi, lecz w czasoprzestrzeni niemożliwej do wyobrażenia – wiecznej, która bynajmniej nie jest serią następujących po sobie dni i lat. Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród umarłych. On jest Bramą owiec. Kto przejdzie przez Niego, „będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę” (J 10,9). Wejdzie w śmierć i wyjdzie ku życiu, które się nigdy nie kończy.

Zmartwychwstanie ciał nie oznacza wskrzeszenia zwłok, jak to miało miejsce w przypadku Łazarza. Człowiek ów nie przeszedł do pełni życia, lecz został przywrócony do ziemskiej egzystencji, w której ponownie musiał doświadczać przeciwności i cierpień, by w końcu umrzeć po raz drugi. Zmartwychwstaniemy w naszych własnych ciałach pomimo ich całkowitego rozpadu, a właściwie dzięki niemu. Ludzkie ciało złożone do ziemi czy też poddane kremacji jest niczym ziarno wrzucone w rolę, które musi obumrzeć (całkowicie), by wydać właściwy plon (por. J 12,24).

„Zasiewa się zniszczalne – powstaje zaś niezniszczalne;sieje się niechwalebne – powstaje chwalebne; sieje się słabe – powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe – powstaje ciało duchowe” (1 Kor 15,42-44) – pisał Paweł do Koryntian. Odzyskamy nasze własne ciała, lecz już uwielbione i przemienione, na wzór ciała Chrystusa przemienionego na Taborze oraz zasiadającego za stołem w Emaus. Soma psychikon (ciało fizyczne) zostanie przemienione w soma pneumatikon (ciało duchowe). Naszą lśniąco białą szatą będzie dusza wybielona we krwi Baranka. Nie można mieć o tym żadnego naturalnego wyobrażenia.

*

Wesprzyj Więź

Oto trzy prawdy, których człowiek – jako byt tęskniący za transcendencją – zawsze będzie poszukiwał. Prawdy, które chrześcijanie mają do zaoferowania ludziom wszystkich czasów i epok. Nosimy niezwykły skarb w glinianych naczyniach naszego człowieczeństwa; nie możemy zakopać go w ziemi, ani postawić pod korcem zewnętrznych form religijnych. Nie musimy się bać świata ani zmian, jakie w nim zachodzą. Zmartwychwstały Chrystus kroczy obok nas. Być może prowadzi Kościół ku czemuś nowemu na miarę Soboru Jerozolimskiego.

Być może trzeba będzie zdobyć się na odwagę pierwszych chrześcijan i odrzucić pewne struktury narosłe przez wieki wskutek ludzkich kalkulacji i działań, które obecnie stały się niezrozumiałe i przygniatają ludzi swoim ciężarem. Spod kilkunastowiekowej warstwy kiełkuje dziś „mała trójca” prawd zawsze aktualnych i żywych, zdolnych rozświetlić wszelką ludzką egzystencję: prawda o istnieniu Innego Świata, prawda o człowieku oraz prawda o zmartwychwstaniu ciał. Zaiste, chrześcijaństwo będzie światu zawsze potrzebne! Dziś szczególnie.

Przeczytaj także: Ks. Halík – Nie załamujmy rąk nad tym, że wiele konfesjonałów jest pustych

Podziel się

6
3
Wiadomość

Czy chrześcijaństwo ma jeszcze jaką przyszłość?
Tak wiele wielkich religii przeminęło pozostawiając po sobie święte opowieści będące dziś tylko zabytkiem literackim oraz ruiny danych świetnych świątyń. Dziś w wielu dawnych świętych miejscach kłębią się tylko turyści. Jak w wielu wielkich chrześcijańskich kościołach…

Chrześcijaństwo może podzielić ten los. Wielkie idee rodzą się, kwitną i zamierają. Problem tylko w tym co nastąpi potem, czym chrześcijaństwo zostanie zastąpione, jaki świat się wtedy objawi? Doświadczenia I połowy XX w. nie są zachęcające. Wolność od opium okazała się straszna. Czy po kolejnym wieku ludzkość będzie w stanie wytworzyć lepszą rzeczywistość postchrześcijańską?

Bo tak naprawdę nie było żadnej wolności od opium. Jak ateista muszę Panu przyznać ze smutkiem racje, że dwie świeckie, humanistyczne wersje opium przyniosły potworny XX wiek (komunizm i faszyzm). Trzecia wersja prawie już doprowadziła nas do gospodarczego raju, niestety w XXI wieku wszystko znów się posypało (liberalizm). Nie potrafię więc zrozumieć dlaczego tylu mądrych ludzi w katolicyzmie nadal widzi jakąś nadzieję w personalizmie, dlaczego używa słowa „Osoba” jak zaklęcia, które może nas ocalić…? Jest to tym dziwniejsze, że świecki świat już wyciąga wnioski, mamy posthumanizm, transhumanizm, a nawet antynatalizm, który uważa, że sprowadzanie na świat czegoś takiego jak ludzie jest niemoralne… Ale w katolicyzmie antropocentryzm wydaje się nie do ruszenia.

Jak nic, przeczytać tekst z ambony i kazanie gotowe. Takimi właśnie testami karmi się nas z ambon już od wielu lat. Konia z rzędem temu kto po wyjściu z kościoła pamięta o czym pleban prawił, choć wszyscy chwalą, tyle pięknych słów o miłości, nadziei i wierze. Jestem gościnnie na mszy w pewnej parafii, podczas zbierania kolekty, młodzież wrzuca małe czerwone książeczki na tacę. To trochę naprowadza mnie dlaczego jest jej tak dużo w kościele. No tak przygotowania do bierzmowania. Ksiądz je podpisuje, przekazuje katechecie, a ten rozdaje na lekcjach religii kandydatom do sakramentu. Ależ chytry wybieg, by zmusić młodych do biegania do kościółka. Osobiście uważam, że księży co to po takie środki sięgają Duch Święty raczej nie pomaga. Bo jak taki sprytny sposób może sprawić, by młody człowiek uwierzył w Ewangelię. Czy ktoś ma pomysł w jaki sposób te szopki pozytywnie wpływają na ewangelizację?

„bomba biologiczna o kryptonimie SARS-CoV-2”
— zaraz, to dlatego, że jest covid, należy wszystko zmienić? A jak była dżuma, czarna śmierć itp. (które dziesiątkowały ludzkość) jakoś Kościół nic nie zmieniał. Nie rozumiem tej logiki.

„Człowiek ulepsza samego siebie, implantuje chipy kompatybilne z jego ciałem, ubogaca swój genotyp dodatkami zwierzęcego DNA”
— jasne. Proszę przestać grać w Cyberpunka i wyjść z domu. Jakoś nikt sobie czipów nie wszczepia. Nikt też nie modyfikuje dzieci „zwierzęcym dna”. Skąd w ogóle ks. wziął te argumenty?

Niestety, to wszystko co ks. Muszala pisze, nie ma logicznych podstaw. Jest potrzebna zmiana, ale dlaczego? Najpierw ks. pisze o tym, że chrześcijaństwo to spotkanie Jezusa, a potem o jakichś mglistych reformach. Wewnętrzną relację mają kształtować zewnętrzne reformy? W dodatku polegające na większej roli świeckich? Gdzie tu sens?

Oczywiście, przywołany jest ten straszny edykt mediolański, po którym ludzie nie spotykali Jezusa. Czego przykładem jest brak świętych… A nie, zaraz, wróć.

Gdyby ten tekst miał do czegoś zmierzać, powinien: 1) mieć solidny punkt wyjścia, 2) proponować logiczne zmiany, a nie tylko zróbmy coś nowego, bo stare jest do kitu, 3) trzymać wewnętrzną spójność. Niestety, nie udało się.

Podobne refleksje mnie naszły: tekst niemożliwie rozwlekły, niespójny, pełen aksjomatów przyjętych bez żadnych dowodów tzw. „prawd”. Z notki wynika , że ksiądz prowadzi bogatą działalność „naukową”, no, nie dziwię się, że takie chrześcijaństwo chyli się ku upadkowi… Tak sobie pomyślałem, że przydałaby się – dla ożywienia dyskursu – pojedynek autora np. z prof. Hartmanem (też chyba specjalista od bioetyki). Może wreszcie byłoby ciekawie, a nie tylko pobożnie. Audiatur et altera pars…

A może już dać sobie spokój z tym chrześcijaństwem, czy zwłaszcza kościołem – który tak łatwo wypaczeniom ulega i tyle szkody ludziom wyrządził; z tą nadbudowaną i teologią i „duchowością” – a w to miejsce postawić na osobistą relację z Transendencją na gruncie relacji naturalnego objawienia i własnego sumienia?

Już próbowano. I nic z tego nie wyszło. Kościół jest jednak najlepszą drogą do Boga. I najlepiej przemyślaną. Tyle że cała masa ludzi wewnątrz próbuje go przerobić na własne widzimisię.

A mnie znowu poruszyl tekst: „Chrzescijanie sa najbardziej przesladowana grupa ludzi na Ziemi”. Z punktu manipulacji fajnie sie takie rzeczy czyta i pisze – „jacy my wszyscy biedni, kazdy chce nas zabic”. A diabel tkwi w szczegole: w Rwandzie zginelo ponad milion katolikow (zamordowanych maczetami przez innych katolikow, nie muzulmanow), w Ukrainie gina prawoslawni i grekokatolicy (bo strzelaja do nich inni chrzescijanie). Czyli to my sami jestesmy dla siebie najwiekszym zagrozeniem na Ziemi! My, chrzescijanie!

Klasyczny tekst księdza w którym pytanie w tytule nie jest otwarciem wolnej, poważnej dyskusji tylko chwytem retorycznym, skoro odpowiedź a priori jest oczywista i nienaruszalna.
Rzeczywiście, jak napisał @willac to jest kazanie skierowane do milczącego tłumu w kościele, a nie głos w wielkim sporze intelektualnym, historycznym, kulturowym. Tu nie ma sporu, tu nie ma problemu jest tylko OSTATECZNA I JEDYNA PRAWDA.

Przeczytałem najpierw komentarze do tekstu ks. Muszali (niektóre bardzo krytyczne), a dopiero potem – sam tekst. Muszę stwierdzić, że z głównymi tezami Autora zgadzam się. Wydaje mi się, że krytyczne (często wręcz agresywnie formułowane) uwagi komentatorów są może nawet celne, trafiają w słabe punkty tekstu, ale te słabe punkty nie odbierają wartości istotnemu wywodowi. Mnie też trochę drażni kaznodziejski styl Autora, te zwroty typu „Drogi Czytelniku” (pachnące księżowskim paternalizmem), czy zbyt łatwe operowanie pobożnymi wzniosłymi zwrotami (naszym zadaniem jest „świadczyć o żywym Chrystusie”), ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Ksiądz Muszala ma coś ważnego do powiedzenia…

Co jest tutaj taką ważną, myślą, nowym ujęciem, nowym argumentem?
Przeczytałem ten tekst jeszcze raz i nie dostrzegłem nic poza słowami, które nie raz mogłem usłyszeć, przeczytać…
Że świat jest celowy, a Człowiek jest bytem niedaremnym, jest Osobą? To co prawda piękne i słuszne, ale chyba nie jest doprawdy zbyt odkrywcze?
Tekst dobry na kazanie ale od wypowiedzi na Więzi można by oczekiwać czegoś więcej. Zwłaszcza pod obiecującym wiele tytułem sugerującym rozważenie tak fundamentalnego sporu.

Bo tak naprawdę nie było żadnej wolności od opium. Jak ateista muszę Panu przyznać ze smutkiem racje, że dwie świeckie, humanistyczne wersje opium przyniosły potworny XX wiek (komunizm i faszyzm). Trzecia wersja prawie już doprowadziła nas do gospodarczego raju, niestety w XXI wieku wszystko znów się posypało (liberalizm). Nie potrafię więc zrozumieć dlaczego tylu mądrych ludzi w katolicyzmie nadal widzi jakąś nadzieję w personalizmie, dlaczego używa słowa „Osoba” jak zaklęcia, które może nas ocalić…? Jest to tym dziwniejsze, że świecki świat już wyciąga wnioski, mamy posthumanizm, transhumanizm, a nawet antynatalizm, który uważa, że sprowadzanie na świat czegoś takiego jak ludzie jest niemoralne… Ale w katolicyzmie antropocentryzm wydaje się nie do ruszenia.

Mało prawdopodobne my myśl chrześcijańska mogła wznieść się kiedyś ponad personalizm. On był, jest i prawdopodobnie będzie najpiękniejszą formą chrześcijaństwa, będzie zapora przeciw totalitaryzmom, przeciw odczłowieczaniu, przeciwko sprowadzaniu Człowieka do roli wszy, przedmiotu, towaru, targetu.
Na transhumanizm o którym wiele razy pisał i rozważał to na razie teoretyczne zjawisko Stanisław Lem i związane z tym problemy i wyzwania przyjdzie jeszcze kiedyś czas. Postęp technologii to wymusi. Na razie jednak musimy nadal starać się widzieć w Innym jego Jedyną, Niepowtarzalną, Unikalną Twarz. Twarz Człowieka i Twarz Boga zarazem.

Obawiam się, że to było dobre w XX wieku, na tamte totalitaryzmy (jak już pisałem: faszyzm, komunizm). Nie wydaje mi się, aby w ten sam sposób można było powstrzymać dzisiejsze rozpadanie się świata. Mam na myśli katastrofę ekologiczną, nierówności społeczne, populizm, pierwszą wojną w europie. To nowe rozpadanie się wręcz karmi się personalizmem, doprowadzając zachwyt nad Osobą do skrajnego indywidualizmu. Bądź sobą! Ważne jest to coś UNIKALNEGO, co TY czujesz! Wszystkie reklamy i politycy świata popychają nas niby w odwrotną stronę niż tradycyjny totalitaryzm. Czy to znaczy, że jesteśmy mniej kontrolowani? Nie sądzę. Ile info o nas miało KGB? O ilu z nas zbierali informacje? Pewnie nie były to 3 miliony stron pełnych informacji o KAŻDYM z nas, przetwarzanych na setki sposobów do użytku elit tego świata? (jak w przypadku samego tylko google). Efekt jest taki że, aby być „sobą” w dobrym stylu „mamy poczucie” że powinniśmy kupić to czy tamto, zagłosować tak a nie inaczej…
A to dopiero łagodniejsza połowa dzisiejszego „opium XXI wieku” – złudzenie wolnej decyzji przy wykorzystaniu neutralnych informacji. Druga część opium bierze się ze złudzenia pracy „za pieniądze”, które są neutralnym medium do wymiany rzeczy albo usług. Masz w ręku papier wydrukowany przez banki i myślisz, że to Ci coś gwarantuje…. To jest dopiero groźne opium i żarliwa dewocja 🙂 )
Oczywiście, negatywnych efektów informatyzacji i finansizacji naszych zbiorowych wierzeń nie dało się w nieskończoność ukrywać. Na świecie nam w końcu pociemniało…

Osoba to coś o wiele większe niż Jednostka. Pan pisze o Jednostkach. Osoba to coś więcej, to uświadomienie sobie swojego miejsca w Kosmosie, w społeczeństwie, możliwości i ograniczeń. Osoba może dbać o innych, o przyrodę, o pokój.
Agresją na Ukrainę to właśnie wyraz największej pogardy dla atakowanych, zabijanych Osób. To chęć podporządkowania sobie milionów zatomizowanych Jednostek dumnych z tego, że Nas się boją.

I Bóg na to pozwala, panie Marku. Ciekawe dlaczego. Czyżby nie był wszechmocny? Albo nie był miłosierny? Nie wiem jak można się kłaniać komuś takiemu.

Koncepcja bezsilnego Boga, który stwarzając Świat i Człowieka przeliczył się z siłami i teraz widzi jakie piekło rozpętał, który jest świadomy, że gdyby się nie bawił w demiurga toby tego cierpienia nie było jest nośna literacko ale słabo nadaje się na podstawę jakiegokolwiek kultu.
Z kolei wizja Boga Nienawidzącego nasuwa pytanie: a czemu miałby on nienawidzić Tego, kogo stworzył? Tu byłby problem. Łatwiej jest uznać, że proces twórczy Bóg zakończył na etapie praw Kosmosu, ustaleniu wartości fizycznych i teraz to co się dzieje w miejscu gdzie Fizyka pozwoliła na stworzenie Istot rozumiejących Metafizykę i stawiających pytania moralne go po prostu nie obchodzi. Może nawet o tym nie wie że takie istoty istnieją.
Wizja Boga ułomnego, bezsilnego jest ciekawa, tylko czy taki byt można nazwać Bogiem, Absolutem?

Jak dla mnie, ten artykuł technie nadzieją. I za to dziękuję autorowi.
Czy to, że wszystko, co kościelne chwieje się i wali, oznacza koniec chrześcijaństwa? Trudne to pytanie dla „zawodowego” chrześcijanina, czyli księdza. Cieszy mnie nadzieja w oczach autora pochodzi ze słów Cieśli Nazaretu
„Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie”.

Nie ma czegoś takiego jak chrześcijaństwo. Jest siostra Chmielewska i jest Czarnek, są męczennicy z Syrii i jest Jędraszewski w złotach i pałacach – wszyscy odwołują się do tego samego. Czy „chrześcijaństwo” ma przyszłość? Zależy jakie. Polityczne – na pewno. Duchowe – kto wie, ciekawe, że wobec pandemii i wojny Polacy nie uciekają do świątyń, nie ma masowych nawróceń, a pomagający na dworcach nie mówią, że robią to w imię Jezusa. Ale może nie trzeba mówić.

„Zadaniem chrześcijan dziś jest przenoszenie akcentu wiary z obrzędowości na prawdziwą duchowość, w której rozbłyska pełnia człowieczeństwa.” A pasażerowie stojący winni trzymać się uchwytów.