Czy autorzy nagonki na język rosyjski zdają sobie sprawę, że to mowa sporej części obrońców Kijowa, i większości obrońców Charkowa?
Ten tekst będzie o sprawiedliwym gniewie i jego granicach, o szlachetnych porywach i znieprawieniu ich poprzez emocjonalne zaślepienie i intelektualne wygodnictwo, a także o budowaniu sobie cudzym kosztem słodkiego alibi dla wcześniejszego braku refleksji i grzechu zaniechania.
Jesteśmy dzisiaj świadkami wielopoziomowej – instytucjonalnej i społecznej – quasi-krucjaty, wymierzonej nie w reżym Putina i nie w zbrodniczą machinę polityczną, ale w rosyjską kulturę i naukę. Czy rzeczywiście krwawiącej Ukrainie potrzebna jest nie nasza polityczna i logistyczna pomoc, a emocjonalne gesty, w istocie rzeczy tyleż bezkosztowe, co nieprzemyślane?
Karanie niewinnych w ramach odpowiedzialności zbiorowej nie mieści się w tradycji prawnej narodów cywilizowanych
Czytam na rozlicznych portalach i w doniesieniach na Facebooku zachęty do ograniczenie języka rosyjskiego (znam nawet przypadek szkoły, w której zasugerowano likwidację tego przedmiotu!), i myślę sobie: czy autorzy tej nagonki zdają sobie sprawę, iż jest to język sporej części obrońców Kijowa, i bodaj większości obrońców Charkowa!? Czy ktoś, kto w naszym kraju rzeczywiście spotykał się z uchodźcami z Doniecka i Ługańska, mógłby wpaść na równie niemądry pomysł?
Ta sytuacja językowa nie powinna nas – sukcesorów Dawnej Rzeczypospolitej, do której tak lubimy się odwoływać – dziwić. Przecież zwycięzca spod Orszy, kniaź Ostrogski, zachęcał swoje wojska do walki z Moskwą po rusku, a bohater hymnu – Jan Henryk Dąbrowski – miał ogromne problemy z polszczyzną, chętnie za to posługiwał się niemieckim (matka była wszak z Vorbeck-Lettowów), i nie przeszkadzało mu to nader skutecznie bić Prusaków. Jak widać, nie język decyduje o świadomości narodowej: rosyjski szefa armii ukraińskiej jest o niebo lepszy niż dialekt Kadyrowa.
Podkreślane z dumą odwołanie w Teatrze Wielkim Operze Narodowej premiery „Borysa Godunowa” Musorgskiego jest gestem rodem z teatru absurdu. Oto usuwamy dzieło muzyczne, będące – obok „Złotego Kogucika” – najostrzejszą krytyką rosyjskiego samodzierżawia (rykoszetem obrywa także Puszkin, który bodaj najostrzej obszedł się z biernością swych rodaków wobec zbrodniczej władzy).
Czytam posłanie dyrektora Trelińskiego i tak sobie cichutko myślę, że najlepszym zapewne skutkiem tej decyzji jest odroczenie w czasie jego kolejnej produkcji: znam kilkadziesiąt realizacji tej opery i nigdy nie widziałem spektaklu równie nieporadnego i wykoślawiającego historyczny sens tego wielkiego dzieła, jak wcześniejsze próby tegoż reżysera na scenach Wilna i TWON.
Czytam w innym miejscu, iż wypowiedzieliśmy wojnę także Czajkowskiemu, Strawińskiemu, Szostakowiczowi. Rozumiem, że autorzy tych pomysłów nieco wcześniej – w ramach permanentnej denazyfikacji – nie zgodziliby się nigdy, by hymnem Zjednoczonej Europy stała się „Oda do radości”, wszak to dzieło aż dwóch Niemców. I protestowaliby żarliwie przeciw używaniu podczas II wojny „Cwałowania walkirii” jako leitmotivu alianckiej rozgłośni, bo Wagner to nie tylko Niemiec, ale jeszcze ulubiony kompozytor führera. Warto zerknąć na repertuary alianckich teatrów operowych i filharmonii, by zauważyć, że np. „Fidelio” traktowany był jako manifest wolności, a Verdi i Puccini nie ponosili odpowiedzialności za Mussoliniego. Cóż, zapewne nasi przodkowie – skądinąd znacznie bardziej doświadczeni przez historię – byli jednak ludźmi o innym poziomie refleksji kulturalnej.
Rozumiem, iż odpowiedzialność ponoszą obecnie akolici i sympatycy Kremla. Nie dziwi mnie przypadek Giergijewa, Nietrebko, czy Macujewa. Nie chciałbym tylko, byśmy w naszym wzmożeniu podobną miarą potraktowali tych, którzy mieli odwagę zaprotestować: Kissina, Spiwakowa, Polinę Osetinską.
Na koniec sprawa współpracy naukowej: spotykam się od kilku dni stosunkowo często z poglądem, że potrzebna jest „opcja zerowa”, czyli zerwanie wszelkich kontaktów. Nierzadko głoszą to wyznawcy arcydemokratycznych poglądów, nieubłagani krytycy naszych domowych porządków, skądinąd ograniczający się do wygłaszania tyrad o wolnych sądach jedynie nad filiżanką kawy. Operują przy tym wyświechtanym argumentem, że skoro rosyjscy uczeni nie protestują aktywnie i nie obalają czynnie tamtejszej władzy, to są tchórzami i konformistami, niegodnymi wjazdu do wolnego świata i korzystania z jego dobrodziejstw.
A ja słucham tego z rosnącym niesmakiem i przerażeniem: oto zdradzamy naszych może niezbyt licznych, ale też wcale nie tak nielicznych sprawiedliwych, którzy nastawiają karku „za wolność naszą i waszą”, którzy byli z nami w czasach dla nas trudnych, którzy wspierali naszą walkę o prawdę i bronili niegdyś Polski, a teraz Ukrainy. Ryzykują karierą, posadami (nawet za pokojowy znaczek na swym profilu), zdrowiem. Co ma dla nas moc dowodu: indywidualny protest uczonego, wyrażony publicznie i udokumentowany karalnym udziałem w demonstracji, czy serwilistyczny adres władz jego uczelni!?
A rzucone mimochodem przez jednego z moich rozmówców „To się wyrówna później” przypomina mi arcysławne zdanie z czasów krucjaty przeciw albigensom: „Zabijajcie wszystkich, Bóg swoich rozpozna”. Poza nawiasem mogą więc znaleźć się osoby dla nas ważne i zasłużone, których jedyną winą jest to, że tam gdzie trzeba operować lancetem, chcemy posłużyć się pałką.
Można poza tym wyobrazić sobie sytuację, gdy zasada odpowiedzialności zbiorowej zostanie zastosowana także wobec twórców i uczonych z Białorusi (na zasadzie pełnej analogii z Rosją), a przecież dopiero co powołaliśmy do życia piękną inicjatywę NAWA „Solidarni z Białorusią”.
Rozumiem, że występek powinien być surowo ukarany, ale karanie niewinnych w ramach odpowiedzialności zbiorowej nie mieści się raczej w tradycji prawnej narodów cywilizowanych.
Wreszcie: czy aby cała ta akcja nie zawiera sporo pierwiastka fałszu? Czy nie kupujemy sobie w ten sposób spokoju sumienia? Wspomniani przeze mnie muzycy płacą teraz za stare winy – za poparcie aneksji Krymu, za konszachty z separatystami z Doniecka – które bynajmniej menadżerom i dyrektorom teatrów nie przeszkadzały ani w 2014, ani przez szereg następnych lat. Nie przeszkadzały też europejskiej i amerykańskiej publiczności, która waliła na koncerty wymienionych artystów, mimo że przecież przelew krwi już się zaczął, a oni nie skrywali wcale poparcia dla zaborczej polityki Putina.
Przeczytaj też: Kijów duchową stolicą świata
Wyrzucanie na śmietnik dzieł Dostojewskiego albo Puszkina, czy nawet kasowanie rosyjskiej gry komputerowej to faktycznie „kupowanie spokoju sumienia”. Odcięcie Rosji od najnowszych zdobyczy nauki to zdrowy rozsądek. Żal mi rosyjskich uczonych – ludzi często w zaawansowanych latach, którzy na pewno nie opuszczą kraju – ale naprawdę nie mam ochoty, by Zachód za ich pośrednictwem dostarczał Rosji wiedzy do budowy nowoczesnej broni. Już i tak Rosja wyprzedziła nas w tworzeniu broni hipersonicznej, wystarczy.
Licytacja w radykalizmie antyrosyjskim trwa w najlepsze i przenosi się ze sfery gospodarki i polityki na sferę kultury. wczoraj Filharmonia Pomorska oświadczyła, że nie będzie grać dzieł kompozytorów rosyjskich. Co chce przez to powiedzieć, jaką wartość ukazać, jakie dobro osiągnąć? Decyzja ta została podjęta przez dyrekcję Filharmonii, ale zapewne nie bez zgody artystów, nie słyszałem żadnego głosu wzywającego do opamiętania. O ile nie dziwi mnie udział w tej absurdalnej licytacji polityków i celebrytów, to nie mogę pojąć, jak mogą w niej uczestniczyć ludzie kultury? Martwi mnie jeszcze jedno, szerzący się, jak zaraza, wymóg deklarowania swojego stosunku wobec Putina i jego reżimu, kierowany do artystów, sportowców, nawet studentów. Ktoś, kto nie zadeklaruje jasno, że jest przeciw, straci kontrakt, umowę, prawo studiowania. Pojawiają sie pomysły tworzenia komisji weryfikacyjnych, sprawdzajacych, czy poziom sprzeciwu obywateli Rosji jest dostatecznie wysoki. W takiej logice nie wystarczy wyciągać konsekwencje wobec tych, którzy jawnie wspierają reżim Putina i jego zbrodnie na Ukrainie, należy uderzyć również w tych, którzy publicznie powstrzymują się od reakcji. To jest niebezpieczeństwo, które umyka opinii publicznej w powszechnej atmosferze zachwytu nad samymi sobą.
Z tym Borysem Godunowem to faktycznie dziwna historia. To miała być premiera nowej inscenizacji, po jeszcze stosunkowo niedawno granej poprzedniej. Może chodzi o to, że część obsady – w tym znakomitą tytułową rolę basową – stanowić mieli Rosjanie? Rezygnacja z nauczania języka rosyjskiego to kolejny poziom.
Osobiście trudno mi sobie wyobrazić rezygnację z rosyjskiej muzyki klasycznej. Trzeba uważać, by nie wpaść w rusofobię 'z automatu’, bo wtedy niknie z pola widzenia istota i sens protestu, a bezrozumna fobia może stanowić dodatkową formę usprawiedliwienia dla propagandy agresora.
Tak, ale … . Krytykę bojkotu rosyjskiego sportu można uzasadniać trochę w podobny sposób. Dyktatury wiele razy wykorzystywały kulturę i sport do promowania siebie. Uzasadnione zachwyty nad rosyjską kulturą dziś upokarzałyby ofiary napaści Rosji. Bo to nie Putin napadł na Ukrainę, a rosyjskość w jej dominującym w społeczeństwie wymiarze. Może bojkot to nie najfortunniejszy sposób okazania z solidarności z ofiarami, ale mniej zły niż obojętność. Zresztą, taki Dostojewski to chyba popierałby dziś Putina. Puszkin chciał wolności, ale od pewnego momentu tylko dla Rosjan. Napisałby „Oszczercom Rosji 2”, gdzie żaliłby się nad niesprawiedliwością cierpianą przez Moskwę od nielojalnego Kijowa. Ale zgoda, że broniąc się przed inwazją rosyjskości nie można odrzucać Hercenów. Jednak powyższy apel jest potrzebny by wytyczać granice obrony koniecznej.
Niezmiernie rzadko zgadzam się z Panem, ale tym razem – szacunek.
no dobra, to posłuchajmy zanim wytną…
https://www.youtube.com/watch?v=3YPSoOYwLOo
Nieco zaskoczył mnie tok myślenia autora tekstu. Czy ktokolwiek kojarzy na świecie Czajkowskiego, Tołstoja Puszkina, Dostojewskiego z ich poglądami politycznymi. Nawet na zadane pytanie przeciętnemu przechodniowi, kim oni byli mało kto odpowie, że pisarzem, poetą, muzykiem, w zasadzie każdy powie Rosjaninem, bo to ikony Rosji. Podobnie Szekspir czy Molier jednoznacznie kojarzy się z krajem ich pochodzenia. Nawet Mickiewicza choć pisał Litwo ojczyzno moja, kojarzymy jako Polaka a potem wieszcza, poetę. Bo to nie kultura i język zrzuca bomby na Ukrainę, nie robi tego też dwugłowy orzeł będący godłem Rosji. Robią to Rosjanie, którzy się tymi ikonami posługują, z nimi identyfikują. Na pewno wielu Rosjanom jest wstyd i przykro z powodu tego co robią ich przywódcy, ale swym milczeniem, akceptacją legitymizują sytuację. Wolą by ginęli ludzie w Kijowie niż w Moskwie. Nie ma znaczenia kto im to do głów nawkładał i jak sobie to tłumaczą. Na stan ich świadomości pewną role odegrały ich ikony kultury, te żywe i umarłe. Osobiście bardzo lubię słuchać Czajkowskiego, ale teraz zupełnie nie mam na to nastroju.
Niestety, zgadzam się z Panem. Ludzie formowani przez lata, wpatrzeni w swojego cara wierzą w to co im mówią. Ta wojna to nie tylko Putin
Jeszcze w kwestii prywatnych / oficjalnych sankcji wobec kultury rosyjskiej. To nie jest i nie może być tak, że ktoś nagle uzna, że to „kultura zdeprawowana”. Wartość tej kultury in se nie zmieniła się, tak samo jak piękno i użyteczność j. rosyjskiego, którym wciąż sam się posługuję w kontakcie z Ukraińcami. Wciąż mi się podobają słowa z piosenki Ałły Pugaczowej Жизнь невозможно повернуть назад, И время ни на миг не остановишь, a salzburska inscenizacja Traviaty z Netrebko i Villazonem należą do moich ulubionych i nie wyrzucę z domu kopii Rublowa, bo byłoby to barbarzyństwem. Problem w tym, że stała się dzisiaj „kulturą agresora”. Właśnie dlatego rozumiem decyzje o jej wycofaniu z przestrzeni publicznej na czas wojny. To jest właśnie polityczność kultury (podobnie jak sportu czy nauki). Jest coś takiego jak funkcja reprezentacyjna kultury (sportu, nauki) i należy zrozumieć tych, dla których funkcja ta w odniesieniu do kultury rosyjskiej obecnie jest ona nie do zniesienia. Ukraińskie teatry, sale koncertowe, stadiony milczą. Trudno żeby nagle nasze rozbrzmiewały oklaskami ku czci wielkiej skądinąd kultury rosyjskiej. To byłoby po prostu obraźliwe dla ofiar tej wojny.
Wojny z Rosją nie wywołał sam Putin, ale wielopokoleniowa polityka imperialna rosji. Jest ona wytrwała i konsekwentna i sprowadza się do prostej zasady: rosja graniczy z kim chce, czyli stopniowo opanowuje sąsiadów a potem ich wchłania i homogenizuje z rosją. Wojnę obecnie wspiera nie tylko putin i jego dowództwo wojskowe, ale szczerze i oddania 99,9% społeczeństwa rosji, z wielkim zadowoleniem i satysfakcją odnotowując kolejne akty brutalności i okrucieństwa rosyjskiej armii i ichnich najemników. Bojkot rosyjskich sportowców czy rosyjskiej kultury jest zatem czymś zupełnie naturalnym. Trudno mi wyobrazić sobie szczere zachwyty i podziwianie kultury niemieckiej podczas II wojny światowej, np. w kontekście rozmów o obozach koncentracyjnych czy wywózkach polskich dzieci do niemiec. Nikomu w czasie wojny nawet nie przyszło do głowy spotykać się na imprezach sportowych z niemieckimi sportowcami, którzy, jak dzisiaj rosjanie, byli ślepo zapatrzeni w swoich zbrodniczych wodzów, czynnie ich wspierając mową i czynem.
Chylę czoła i dziękuję za mądre słowa w całym tym wszechobecnym, bezmyślnym prasowym i narodowym bełkocie . Zgadzam się z Pana słowami – Karanie niewinnych w ramach odpowiedzialności zbiorowej nie mieści się w tradycji prawnej narodów cywilizowanych…..Oby takie słowa zaczęły docierać do ludzi .