Rosyjska propaganda dąży nie tylko do zanegowania europejskich ambicji Ukrainy, ale też do wykluczenia poza nawias Rusi wszystkich Ukraińców niechcących uznać Moskwy za centrum całej Rusi.
Niewypowiedziana wojna rosyjsko-ukraińska trwa na dobre [tekst z 2014 r. – przyp. red.]. Jednym z najważniejszych jej oręży po stronie rosyjskiej jest potężny atak propagandowy. Strona ukraińska – budująca mozolnie normalne, cywilizowane, europejskie, suwerenne państwo w miejsce kleptokratyczno-oligarchicznej republiki poradzieckiej – nie potrafi odpowiednio przeciwstawić się fali propagandy sterowanej z Moskwy.
Strona rosyjska potrafiła poruszyć bierną do tej pory „pustynię radziecką”, czyli rosyjskojęzyczną wschodnioukraińską prowincję. Samo pojęcie „rosyjskojęzyczności” jest, co prawda, w warunkach ukraińskich wysoce nieadekwatne i dlatego używam go tu zazwyczaj w cudzysłowie. Dla ogromnej bowiem liczby świadomych Ukraińców, dla całej rzeszy najautentyczniejszych ukraińskich patriotów i narodowych działaczy politycznych ich pierwszym językiem pozostaje język rosyjski. Podobnie w XIX-wiecznej Galicji pierwszym językiem grekokatolickiego duchowieństwa i narodowej ruskiej inteligencji był język polski. Ukraina wszak – zarówno pod względem językowym, jak i narodowej świadomości najszerszych mas – jest ciągle projektem in statu nascendi.
Do tej pory owa „pustynia radziecka” wyrażała swoje niezadowolenie ze znalezienia się w państwie ukraińskim na trzy sposoby. Pierwszym było głosowanie przeciw wszystkim działaniom Kijowa, mającym na celu modernizację państwa i rozpoczęcie integracji z Europą. Drugi sposób to posyłanie „tituszek” – młodych ludzi, których zadaniem było przeciwstawianie się Majdanowi i innym ukraińskim demonstracjom, a trzeci to nieprzejednana pogarda okazywana ukraińskiemu językowi i kulturze. Skuteczna rosyjska propaganda zdołała obecnie mentalnie „wskrzesić ZSRR” na obszarach Zagłębia Donieckiego i Krymu, a częściowo także w Charkowie, stolicy kozackiej Ukrainy Słobodzkiej.
Dla ogromnej liczby świadomych Ukraińców, dla całej rzeszy najautentyczniejszych ukraińskich patriotów i narodowych działaczy politycznych ich pierwszym językiem pozostaje język rosyjski
Wyznawcy, a zarazem ofiary, tej propagandy witają nieumundurowanych „zielonych ludzików” (czyli komandosów specnazu GRU Federacji Rosyjskiej) – dokonujących aktów dywersji, sabotażu i zbrojnych zamachów nie tylko na budynki, ale również na ukraińskich funkcjonariuszy – jako wyzwolicieli od złowrogich zamiarów przeciw „rosyjskojęzycznym”, które knuje faszystowsko-banderowski rząd w Kijowie, popierany przez wrogi Zachód. Wzywają też Putina, aby przyszedł im z pomocą w dziele wyzwolenia od „kijowskich faszystów”.
Założeniem rosyjskiej propagandy jest uznanie współczesnej poradzieckiej Rosji za jedyny nośnik ponadtysiącletniej tradycji prawosławnej Rusi. Tym samym zanegowano oddzielną tożsamość małoruską, która stopniowo wypracowywała nowoczesną ukraińską ideę narodową, współtworzącą Ruś – pojmowaną jako krąg duchowo-narodowo-kulturowy, analogiczny do kręgu Europy łacińskiej, którego centrum współtworzyły Francja, Włochy i Niemcy.
Tradycyjne pojęcia Wielka i Mała Ruś były oficjalnymi greckimi nazwami stopniowo formujących się dwóch mocno powiązanych ze sobą historycznie i kulturowo, ale dziś już zupełnie odrębnych ruskich organizmów. Ukraina i Ukraińcy to tyle co współczesna forma i treść narodowa ludu i społeczeństwa małoruskiego, posiadającego ponadtysiącletnią historię. Rosjanie myślą jednak inaczej. Podtrzymują stereotyp uznający pojęcie Małorosja (Małoruś) za określenie pomniejszające Ukrainę i odmawiające jej jakiejkolwiek istotnej odrębności.
Celami propagandowego ataku z Kremla są: zachwianie morale społeczeństwa ukraińskiego oraz dezinformacja zarówno samych Rosjan, jak i całego świata. Jest to atak wyjątkowy pod względem eskalacji kłamstw i oszczerstw. Rosyjska propaganda dąży nie tylko do zanegowania europejskich ambicji Ukrainy, ale też do wykluczenia poza nawias Rusi wszystkich Ukraińców niechcących uznać Moskwy za centrum całej Rusi.
Fikcja w miejsce rzeczywistości
Atak propagandowy zaczął się w pierwszych dniach wystąpień na Majdanie w listopadzie 2013 r. Przedstawiano je jako przejaw szantażu natowskich służb specjalnych wobec ówczesnych władz Ukrainy, mający wymusić podpisanie umowy stowarzyszeniowej z UE. Zgodnie z przyjętym w niemal wszystkich rosyjskich mediach konsensem (poza niszowymi mediami o profilu liberalno-demokratycznym bądź liberalno-prawosławnym) żadnego z krajów poradzieckich nie wolno dopuścić do Unii Europejskiej, bowiem jeszcze przed ostatecznym wstąpieniem do UE zostałby on wciągnięty do NATO (analogicznie jak kraje bałtyckie). Sojusz Północnoatlantycki zaś od mniej więcej dziesięciolecia, czyli od ukraińskiej „pomarańczowej rewolucji”, ponownie – tak samo jak w okresie radzieckim – ma propagandowy wizerunek śmiertelnego wroga Rosji.
Używa się więc powszechnie argumentu, że gdyby Amerykanom udało się wciągnąć Ukrainę do NATO, to amerykańskie rakiety ustawione koło Sum albo Doniecka nie tylko zagroziłyby bezpośrednio Moskwie, ale zdezorganizowałyby całkowicie rosyjski system obrony. Swoją drogą, z rosyjskiej perspektywy zawsze mówi się o „wciągnięciu” kraju posowieckiego do NATO, nigdy o przyłączeniu czy wstąpieniu. Ma to oczywiście sugerować, że integracja z Sojuszem dokonuje się wbrew interesom danego kraju i woli jego ludności.
Innym piramidalnym kłamstwem jest powoływanie się przez rosyjskie media na rzekomy terror panujący na Ukrainie pod władzą tymczasowego rządu, a skierowany swym ostrzem w „rosyjskojęzycznych” obywateli Ukrainy, których Rosja musi w związku z tym chronić przed zbrodniczym ekstremizmem faszystowskich i antysemickich radykałów.
Kłamstwo to musi istnieć i musi być wsączane w umysły każdego, „kto wierzy w Rosję”, włącznie ze społeczeństwami Europy Zachodniej. Rezygnacja z niego jest niemożliwa, stanowi ono bowiem oficjalny pretekst dla rozpętania niewypowiedzianej wojny Ukrainie.
Sytuacja – nie tylko Ukrainy, ale wszystkich krajów posiadających mniejszość rosyjską, włącznie z Finlandią – stała się groźniejsza wiosną 2010 r., po ogłoszeniu przez Federację Rosyjską nowej doktryny wojennej. Zgodnie z nią, Rosja sama powierzyła sobie rolę strategicznego gwaranta i opiekuna rosyjskojęzycznych mniejszości poza swoimi granicami. Z tego właśnie powodu rosyjskie wojska były zmuszone do wejścia na Krym, aby ochronić tamtejszą rosyjskojęzyczną ludność przed faszystami. I rzeczywiście – w rozmowach przeciętnych ludzi na ulicach Symferopola czy Sewastopola stale przewijają się motywy „bandytów z Majdanu” i „obrońców z Rosji”. Dla wielkomiejskiej ludności Krymu Rosjanie są wyzwolicielami, w najmniejszym stopniu nie zauważają oni w nich agresorów.
Równie typową, co trudną do uwierzenia metodą propagandy, stało się pokazywanie w programach telewizyjnych podstawionych aktorów i statystów w charakterze rzekomych uczestników różnych wydarzeń, a szczególnie demonstracji. Tym sposobem rosyjskie media przedstawiają własną wizję tego, co czują i myślą ludzie. Wielokrotnie działania rosyjskich dziennikarzy wychodziły na światło dzienne, gdy na fotografiach z różnych miast kamery pokazywały te same osoby odgrywające różne role. Ten sam aktor mógł grać w dziennikach NTV rolę członka Prawego Sektora albo najemnika z Niemiec, który sprowadził na Majdan 50 „ochotników” z różnych krajów, ale bywał także mieszkańcem jednego z miast wschodniej Ukrainy, którego „banderowcy” tak okrutnie pobili, że nie będzie już w stanie więcej chodzić o własnych siłach. I choć demaskowano takie działania w internecie, wciąż jest ich pełno w rosyjskich mediach.
Nowoczesna wojna ideologiczna
Moskiewscy propagandziści żerują tu na niechęci „rosyjskojęzycznych” mieszkańców Ukrainy nie tylko do Ukraińców z zachodnich i centralnych regionów kraju, lecz także do narodowego państwa ukraińskiego. Ta niechęć objawia się u nich sprzeciwem wobec wszelkich prób skłaniania ich do opanowania języka państwowego, chociażby na poziomie elementarnym (choćby ograniczonym jedynie do wymogu umiejętności rozumienia pism urzędowych). Uznają takie działania za zagrożenie dla własnego poczucia tożsamości.
Ich stosunek do Ukraińców – nazywanych od stuleci „chochłami” – jest szczególny. Z jednej strony uważają ich za takich samych „russkich” ludzi jak oni sami, ale z drugiej strony patrzą na nich pobłażliwie, bardziej jak na wiejskiego „głupiego Jasia” niż na „młodszego brata”. Lubią dziwować się nad tym, że Ukraińcy nie posiadają żadnej własnej kultury.
Rosyjska wojna ideologiczna przeciw Ukrainie jest prowadzona bardzo nowocześnie. Uprawiana jest głównie przez telewizję, jako medium o najszerszym oddziaływaniu, ale sięga też internetowych forów społecznościowych i różnych pism wychodzących tylko w wersji elektronicznej – i rosyjskich, i ukraińskich, i rosyjsko-ukraińskich.
Jeśli chodzi o zaciętość i natężenie propagandy antyukraińskiej, na pierwszym miejscu należy postawić blok informacyjny „Wiesti” emitowany na cieszących się największą oglądalnością kanałach Rossija 24 i NTV. Ten ostatni do 2003 r. był własnością Władimira Gusińskiego, oligarchy niechętnego Putinowi, dzięki czemu mógł być najbardziej niezależnym i opozycyjnym kanałem rosyjskiej telewizji. W roku 2003 kanał NTV został jednak – w sposób wysoce skandaliczny, czemu towarzyszyło podpalenie studia – odebrany Gusińskiemu i przekazany Gazpromowi. Ten cieszący się wysoką oglądalnością kanał jest obecnie główną tubą propagandową prezydenta Putina.
Rosyjska propaganda umie trafiać w sedno oczekiwań zwykłego człowieka. W Rosji jest dość wielu ludzi, którzy zasadniczo nie wierzą w to, co znajdą w internecie, natomiast nie odważają się krytykować telewizji. Dla takiego widza rosyjskie telewizje, głównie dwa wyżej wymienione kanały, przygotowują długie wywiady z różnymi ludźmi. W istocie są oni cynicznymi socjotechnikami (dawniej nazywano by ich manipulatorami lub politrukami), którzy mieszają prawdę z kłamstwami.
Z rosyjskiej perspektywy zawsze mówi się o „wciągnięciu” kraju posowieckiego do NATO, nigdy o przyłączeniu czy wstąpieniu. Ma to sugerować, że integracja z Sojuszem dokonuje się wbrew interesom danego kraju i woli jego ludności
Putinowska propaganda wynalazła kilku dawnych współpracowników KGB lub GRU (w Rosji ciągle jeszcze funkcjonuje mit, że ludzie ze służb specjalnych są wszechwiedzący) przypominających szeroko znanego zbiegłego agenta GRU Wiktora Suworowa. Panowie ci głoszą, że również porzucili służby specjalne z powodów moralnych. Dla nich jednak wartości patriotyzmu i Świętej Rusi były najświętsze, wobec czego nie poszli na pasku obcych służb.
Do najbardziej znanych i najskuteczniejszych takich manipulatorów należy Sergiej Razumowski, podający się za byłego pułkownika KGB, charyzmatyczny mówca zdolny podawać najbardziej absurdalne bzdury jako niepodważalne fakty. Rok temu przekonywał, że Amerykanie sprowadzili już do Wiednia 25 tysięcy Czeczeńców, aby odebrać Ukrainie okręg zakarpacki i przejąć kontrolę nad rurą gazową wychodzącą przez Słowację na Zachód. Na początku marca br. Razumowski podał wiadomość, że Kijów jest nie tylko w całości opanowany przez amerykańskie i niemieckie służby specjalne, ale również obstawiony przez specnaz rumuński. Charakterystyczne, że jako człowiek służb specjalnych nigdy nie powołuje się on na żadne źródła.
Rumuńska armia pręży muskuły do skoku
Inne rosyjskie kanały telewizyjne w mniejszym lub większym zakresie powtarzają z niewielkimi zwykle zmianami argumenty, dyskusje i reportaże przedstawione już przez te dwa wiodące kanały. Należy jednak oddzielnie wspomnieć o ITON TV – strukturalnie związanej z NTV – rosyjskiej telewizji dla Izraela. Jest to niezmiernie interesujący fenomen, ponieważ wokół niej gromadzi się środowisko emerytowanych wyższych oficerów izraelskich służb specjalnych, którzy – posługując się nienagannym literackim językiem rosyjskim – przyznają się otwarcie do swoich korzeni w KGB lub GRU, a niektórzy, dla odmiany, w rosyjskim ruchu dysydenckim. Jako niezależni zagraniczni eksperci, którzy nie utracili jednak emocjonalnej więzi z Rosją, wyrażają oni opinie druzgocące dla Ukrainy, usprawiedliwiając nimi wszystkie posunięcia administracji Putina.
Najbardziej aktywnym spośród nich, jeśli chodzi o aktywność antyukraińską, jest Jakow Kedmi, były wydawca moskiewskiego samizdatu, który po ucieczce z ZSRR doszedł do najwyższego wtajemniczenia w strukturze izraelskiego wywiadu, gdzie koordynował akcję wyjazdów Żydów z ZSRR. Kedmi uwiarygadnia każdą ze swoich wypowiedzi tezy rosyjskiej propagandy. Wniósł też jednak własny wkład w dzieło putinowskiej propagandy, wygłaszając tezę, że tylko pozornie może się wydawać, iż obecna sytuacja ekonomiczna Rosji (po wejściu w konflikt międzynarodowy z powodu Ukrainy) zaczyna przypominać tę z roku 1914. Jego zdaniem, Rosja jest dziś dużo bardziej odporna i wytrzymała, niż była wtedy, ponieważ rządy zachodnioeuropejskie, jeśli wprowadzą sankcje, w razie eskalacji konfliktu, zostaną szybko zmiecione z powierzchni ziemi przez wyborców.
Jeśli chodzi o dzienniki, to bardzo aktywne w uprawianiu antyukraińskiej propagandy są dwa: rządowa „Rossijskaja Gazieta” i goniąca za sensacjami libertyńska „Komsomolskaja Prawda”. Ta ostatnia nazywana jest dziś „rządową bulwarówką”. Wydawana jako tabloid, jest niby niezależna, ale przez swojego właściciela, biznesmana Grigorija Bieriozkina, bardzo mocno związana jest z Kremlem. Gazeta ta uprawia „reportaż bulwarowy” z Ukrainy, pisząc z ogromnym zaangażowaniem o wszelkich (niekiedy podobnych do prawdy, czasem całkowicie zmyślonych) brudach, morderstwach i intrygach – najpierw wewnątrz Majdanu, potem w kręgach obecnej władzy. Jej reportaże i analizy są pod jeszcze większym wpływem spiskowej teorii dziejów i czarnej oszczerczej wizji historii Ukrainy niż materiały wspomnianych stacji telewizyjnych. Tabloid nie musi przecież wyrażać się poważnie, wobec czego redaktorzy „Komsomołki” puszczają wodze fantazji.
Zupełnie przeszli siebie, opisując po ucieczce Janukowycza „antyfaszystowskie podziemie” w Zagłębiu Donieckim, dysponujące kilkunastoma tysiącami przeszkolonych i gotowych na wszystko bojowników i mające dostęp do największych (zdaniem reporterów „Komsomołki”) arsenałów broni na obszarze byłego ZSRR, znajdujących się według nich w Ługańsku. Cykl artykułów wyrażał opinię, że „antybanderowska” wschodnia Ukraina zdolna jest do obrony przed całą ukraińską armią, nawet gdyby została wsparta przez „interwentów” (pojęcie z czasów wojny domowej lat 1918-22) w postaci armii polskiej i rumuńskiej, z których zwłaszcza ta druga – w której absolutnie wszystkie stanowiska decyzyjne opanowane są przez agentów amerykańskich służb specjalnych – już pręży muskuły do skoku.
Ukraina, czyli zdrada Rusi
Ideowym fundamentem, na którym konstruowana jest propagandowa wizja Ukrainy, są teorie Aleksandra Dugina. Kreuje się on się na proroka w stylu Aleksandra Sołżenicyna, w istocie jest jednak groźnym ideologiem. Jest on profesorem MGIMO (państwowego instytutu stosunków międzynarodowych), głosicielem tradycjonalizmu integralnego, eurazjatyzmu i neoimperializmu. Stworzył – uzyskującą dziś w Rosji znaczną popularność – teorię wykluczenia Ukrainy z russkiego miru. Zadziwiająco skutecznie udaje mu się przekształcać obraz „bratniego” narodu ukraińskiego w wizerunek śmiertelnego wroga.
Stosunek moskiewskich propagandzistów do Ukraińców jest szczególny. Z jednej strony uważają ich za takich samych „russkich” ludzi jak oni sami, ale z drugiej strony patrzą na nich pobłażliwie, bardziej jak na wiejskiego „głupiego Jasia” niż na „młodszego brata”
Pierwszym z grzechów Ukraińców według Dugina jest „mazepinizm”, który w klasycznej literaturze rosyjskiej stanowi eufemizm oznaczający zdradę Rusi. Źródła owej zdrady tkwią w całej historii Galicji (tak klasyczna rosyjska historiografia określa Ruś Halicko-Włodzimierską). Galicjanie uważani są za element obcy na Rusi i rozsadnik zła, zdrady i wszelkich potworności. Według Dugina co najmniej od czasów króla Daniela Romanowicza (XIII w.) Galicjanie stanowili już całkowicie oddzielny lud, wyznający wartości diametralnie przeciwstawne wszystkim wartościom łączącym Ruś.
Teoria ta jest bardzo popularna zwłaszcza wśród rosyjskojęzycznych mieszkańców Ukrainy, szczególnie w kręgach młodych, wykształconych Rosjan, zwolenników nacjonalizmu. Teoria Dugina dostarcza również najcięższej amunicji propagandowej zwolennikom wykluczenia Ukrainy ze świata ruskiego. Ponieważ ukrainizacja niczym tkanka rakowa postępuje coraz dalej, pozyskując dla siebie nowe tereny, niezbędne jest odebranie Ukrainie tych jej terenów, gdzie ludność jeszcze nie uległa destrukcyjnym wpływom galicyjskim.
Dugin sprawia wrażenie najważniejszego, a przynajmniej najbardziej charyzmatycznego z architektów obecnej antyukraińskiej propagandy. Wyraźnie widać przemożny jego wpływ zarówno na opinie wyrażane w internecie, jak i na dobór ekspertów wygłaszających antyukraińskie tezy w rosyjskich mass mediach. Używają oni, zaczerpniętych od Dugina, argumentów o konieczności zapobieżenia ukrainizacji wschodniej Ukrainy i o zdradzieckiej roli odgrywanej przez Ukraińców wobec Rosji. Mianem „banderowców” określają już nie tylko mieszkańców zachodniej Ukrainy, ale również i centralnej z Kijowem.
Ani sam Putin, ani nikt z przedstawicieli władz Rosji nie odważył się powiedzieć oficjalnie, że Ukraińcy to nasz największy wróg. We wszystkich wystąpieniach oficjalnych nadal mówi się o bratnich narodach, jednocześnie robiąc jednak wszystko, co tylko możliwe, aby to braterstwo rozerwać.
Smutną ilustracją tego procesu są dyskusje na ukraińskich internetowych forach społecznościowych. Wiele osób zadaje sobie tam pytanie, czy „sowków” – czyli osoby o sowieckiej mentalności (chodzi tu zarówno o społeczeństwo rosyjskie, jak i własną zsowietyzowaną „rosyjskojęzyczną” ludność ze wschodu Ukrainy) – można w ogóle traktować jak dorosłych ludzi. Przecież, tak jak wszyscy inni, mają oni w internecie dostęp do alternatywnych źródeł informacji. A jednak rosyjska telewizja jest dla nich kryterium prawdy.
Wszyscy Ukraińcy dyskutujący na tych forach mają przyjaciół lub krewnych w Rosji, albo prowadzą wspólną z nimi działalność gospodarczą. Wszystkim wydawało się, że Rosjanie to normalni ludzie, a zauważalne różnice mentalnościowe, takie jak na przykład „wrodzona wewnętrzna imperialność Rosjan, która nie znosi wokół siebie inności” nie są w kontaktach osobowych ani interesach istotne.
Gdy jednak zaczęły się historie z Krymem, nagle prawie wszyscy ich, znani od szeregu lat, przyjaciele lub wspólnicy nabrali w stosunku do nich bardzo dziwnej wstrzemięźliwości i dystansu. Sprawiają wrażenie, jakby posiedli absolutną prawdę i nie wykazują najmniejszego zainteresowania tym, jak wydarzenia te przedstawiają się z ukraińskiej strony. Jedna z dyskutantek zaznaczyła, że jako prawosławna wybacza im te dziwne zachowania, ale „my Ukraińcy musimy pamiętać o tym, że nie można już mówić tylko o wojnie Putina z Ukrainą. W sytuacji, kiedy ponad 80 proc. Rosjan i «rosyjskojęzycznych» ze wschodu Ukrainy popiera tę wojnę, można mówić już tylko o wojnie rosyjsko-ukraińskiej”.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 2/2014
Przeczytaj też: Jeszcze do was, bracia Ukraińcy, uśmiechnie się los