Najwięcej spustoszenia mogą spowodować spanikowani ludzie, którzy masowo pojadą na stacje i zaczną hurtowo wykupywać paliwo. Przy takim nagłym obłożeniu faktycznie wystąpią problemy z podażą – tyle że bez udziału Rosjan, przez naszą własną nierozwagę.
Polskie media obiegły zdjęcia kolejek na stacjach benzynowych i informacji o braku na nich paliwa. Trzeba powiedzieć jasno: w tym napiętym czasie absolutnie nie trzeba biec na stację! Rosja chce, żebyśmy się jej bali. Z pewnością wpompuje w obieg bardzo dużo dezinformacji, której celem jest wywołanie w nas paniki. Może się ona zasadzać właśnie na kwestiach energetyki, które Moskwa chętnie wykorzystuje politycznie.
Tymczasem dzięki własnym zasobom surowcowym, infrastrukturze do odbiory paliw i energii, magazynom oraz połączeniom z innymi państwami możemy skutecznie bronić się przed szantażem energetycznym.
Warto wiedzieć, że w ostatnich latach Polska znacznie obniżyła import ropy z Rosji. Nasze spółki naftowe kupują surowiec np. z Arabii Saudyjskiej czy od Stanów Zjednoczonych. Mamy naftoport – port przeznaczony do odbioru ropy drogą morską.
Rosjanie mogą nas skazić tylko strachem. W tym bywają skuteczni
W magazynach są zapasy ropy, które starczą na kilkanaście tygodni. Pamiętajmy, że w 2019 roku musieliśmy przez pewien czas obyć się bez ropy z Rosji – i daliśmy radę. Obecnie zaś wszystkie dostawy ropy do Polski (wynikające z umów długoterminowych oraz te sportowe) są realizowane normalnie.
Najwięcej spustoszenia mogą spowodować spanikowani ludzie, którzy masowo pojadą na stacje i zaczną hurtowo wykupywać paliwo. Przy takim nagłym i niespodziewanym obłożeniu faktycznie wystąpią problemy z podażą – tyle że bez udziału Rosjan, przez naszą własną nierozwagę.
Podobnie rzecz się ma w kwestii gazu. Jako Polska dysponujemy działającym terminalem LNG w Świnoujściu, własnym wydobyciem i prawie pełnymi magazynami. Ponadto jesteśmy połączeni interkonektorami z innymi państwami, które mogą nam w razie potrzeby pomóc. A w tym roku i tak najprawdopodobniej porzucimy dostawy gazu z Rosji.
I jeszcze jedno: Rosjanie – jak wiemy – zajęli elektrownię w Czarnobylu. Od farmaceutów dostaję informacje, że coraz więcej osób udaje się do aptek po płyn Lugola, którego picie rekomendowano w naszym kraju bezpośrednio po katastrofie w 1986 r.
Czy zagrożenie wzrostem promieniowania jest realne? Absolutnie nie, uszkodzenie elektrowni spowodować może jedynie miejscowe, lokalne skażenie. Z kolei odnotowany tam wzrost promieniowania tła ma związek ze spowodowanym przez ruch wojsk podnoszeniem się kurzu z gleby, w której wciąż są substancje radioaktywne.
Rozmawiałem o tym z kilkoma specjalistami, m.in. z Adamem Rajewskim z Politechniki Warszawskiej. „Użycie Czarnobyla jako broni wydaje się skrajnie mało prawdopodobne. Oczywiście zakładając działanie celowe, to z materiałem silnie promieniotwórczym, a takie są tam przechowywane, można zrobić także rzeczy groźne (choć punktowo), ale do tego okupantom nie jest potrzebny Czarnobyl, własnych materiałów jądrowych mają aż nadto, w tym znacznie groźniejsze. Natomiast uszkodzenia przechowalników czy osłony zniszczonego reaktora mogą doprowadzić do lokalnego uwolnienia pewnych ilości substancji promieniotwórczych, ale nie takich, by stanowiły zagrożenie dla zdrowia kogokolwiek poza bezpośrednim sąsiedztwem” – wyjaśniał.
Rosjanie mogą nas natomiast skazić strachem. W tym bywają skuteczni.
Tak więc zachowajmy spokój. Ostrożnie dobierajmy informacje. Nie ulegajmy gwałtownym emocjom. I okazujmy wsparcie tym, którzy też się boją.
Przeczytaj też: Imperium, o którego odbudowie marzy Putin, nie kończyło się na Bugu