Kościół nie potrafi na dużą skalę współpracować z artystami mówiącymi językiem adekwatnym do dzisiejszej wrażliwości wiernych – mówi Łukasz Murzyn, kurator wystawy „Sztuka i metafizyka” w Krakowie.
Ewa Kiedio: Wystawa, którą przygotowałeś, nosi tytuł „Sztuka i metafizyka”. Zastanawiam się jednak nad jej faktycznym tematem. Mam wrażenie, że nie jest to ogólnie pojęta metafizyka, wszelkiego typu poszukiwania w obszarze transcendencji, ale że ograniczyliście się do obszaru chrześcijańskiego. Co więcej, nie wszystkie przedstawione prace dotyczą metafizyki. Czasami ich przedmiotem jest krytyka religii jako fenomenu społecznego stanowiącego źródło opresji. To ważne zagadnienie, ale nie mieści się w polu tematycznym wyznaczanym przez tytuł wystawy. O czym więc w końcu miała ona mówić?
Łukasz Murzyn: Podobne wątpliwości wyraża wiele osób, które oglądały ekspozycję. Naszą intencją było pokazać możliwie szeroki przekrój zjawisk artystycznych o inspiracji pozaempirycznej, wykraczającej poza zmysłowe poznanie. Rzeczywiście jednak wystawa w dużej mierze opowiada o stosunku do religii. Nie jest to zgodne z pierwotnym zamiarem kuratorskim, ale doszliśmy do wniosku, że to właśnie będzie oddawać obecny stan dyskursu w naszym kraju. Dla polskich artystów w dużej mierze metafizyka pociąga za sobą od razu odniesienie do dziedzictwa chrześcijaństwa, albo afirmatywne, albo krytyczne.
Wystawa ma podział na trzy dominujące strefy. Ta po lewej stronie od wejścia odpowiada postawie krytycznej, wątpiącej. Na drugim biegunie, po prawej, są czysto afirmatywne wobec nadprzyrodzoności, najczęściej związane z chrześcijaństwem dzieła. Pośrodku natomiast mamy strefę, która najbardziej odpowiada pierwotnej intencji, czyli mówieniu o metafizyczności pojętej filozoficznie.
Namaszczenie wyłącznie malarstwa jako nośnika nowej sztuki chrześcijańskiej uważam za retroutopijne
Myślę tu zwłaszcza o pracy Dominika Lejmana „Stany skupienia (Double Take)”, gdzie pomiędzy dwiema projekcjami – odpowiadającymi sferze pneumatyczno-duchowej z jednej strony, a z drugiej strony wszystkiemu temu, co kojarzy się z materią, biologią, empirią – pozostaje pusta przestrzeń. Przestrzeń napięcia, pytania o samą możliwość metafizyki. Podobnie dzieje się w pracach Jakuba Woynarowskiego, Andrzeja Kapusty czy Tadeusza Gustawa Wiktora. W inny sposób, w innej estetyce także w wideoklipie Ady Karczmarczyk „Church is a girl”, choć on wchodzi już w strefę bardzo wyrazistego odniesienia do chrześcijaństwa.
Ale nie jest przecież tak, że metafizyczne poszukiwania inne niż chrześcijańskie w polskiej sztuce współczesnej nie istnieją. Wspomnieć można by choćby Monikę Krajewską czy Urszulę Broll.
– To prawda, jest sporo obszarów, których nie dotknęliśmy, chociażby wątki związane z ekologią, ezoteryką, filozofiami czy religiami Wschodu.
Stwierdziliście, że są w polskiej sztuce obecne tak marginalnie, że nie muszą mieć na wystawie swojej reprezentacji?
– Taka decyzja wynika ze skali wystawy. Mając do dyspozycji przestrzeń galeryjną, w której już te wybrane 24 prezentacje z dużym wysiłkiem udało nam się pomieścić, pogodzić i sensownie zaaranżować, staraliśmy się działać tak, żeby pokazać praktyki najbardziej popularne, zachować proporcję.
W lewym skrzydle wystawy, które nazwałeś krytycznym czy wątpiącym, mamy duże nazwiska, kamienie milowe polskiej sztuki ostatnich lat. Natomiast w strefie afirmatywnej artystów tak znanych i rozpoznawalnych raczej nie znajdziemy. Z czego to wynika?
– Na ten temat toczyła się w naszym zespole ostra dyskusja. Mamy pełną świadomość przechyłu, o którym mówisz. „Msza” Artura Żmijewskiego, „Szukając Jezusa” Katarzyny Kozyry, „Klatka” Daniela Rycharskiego czy „Symból” Grzegorza Klamana to prace, które są pamiętane, odgrywają dużą rolę w ramach nurtu krytycznego.
Po prawej stronie wystawy wiodącą postacią będzie Lech Majewski ze swoim wideo-artem „Jaguar”. Są też artyści rozpoznawalni środowiskowo, ale trzeba przyznać, że ma tu miejsce dysproporcja. Próbowaliśmy szukać nazwisk, które byłyby równie głośne, ale doszliśmy do wniosku, że o ile w strefie środkowej, powiedzmy: agnostycznej, bylibyśmy w stanie takich nazwisk obok Lejmana czy Woynarowskiego przywołać znacznie więcej, o tyle po prawej stronie bez manipulacji czy nadużycia jest to bardzo trudne. Znów muszę odpowiedzieć w ten sposób: ta nierównowaga oddaje charakter obiegu sztuki polskiej ostatnich dwóch dekad.
Niby jest tak, że zwłaszcza po 2015 roku, kiedy zaczęła się ofensywa konserwatywna w instytucjach kultury zależnych od władzy centralnej, więcej mamy narracji odnoszących się ciepło do dziedzictwa chrześcijańskiego. Jednak mimo tej zmiany, bardzo głośno deklarowanej i wywołującej duże napięcia, trudno wskazać po stronie afirmatywnej równie wpływowe realizacje jak po stronie krytycznej.
A więc po siedmiu latach sprawowania rządów przez osoby, które manifestują swój katolicyzm i wywierają naciski, by swoją wizję wiary zaprowadzić w sferze kultury, wciąż nie wynikły z tego owoce w postaci wykreowania głośnych nazwisk artystów pozytywnie odwołujących się do chrześcijaństwa. Uważasz, że to kwestia obiegu artystycznego, preferencji kuratorskich, zadawnionego układu, braku umiejętności promocyjnych czy po prostu nie ma w Polsce wielkich artystów, dla których chrześcijaństwo byłoby inspiracją? A może trudność jest głębsza i dotyczy samej natury współczesnej sztuki – tego, że źle znosi ona jasne deklaracje, woli płynność i dystans?
– Nasze badania i rozległy ogólnopolski research, który przeprowadziliśmy w ciągu ostatnich dwóch lat, pozwoliły wskazać ponad trzysta nazwisk artystów w różny sposób podejmujących wątki metafizyczne. Wśród nich po stronie afirmatywnej jest cała rzesza takich, którzy pozostają niewidoczni w obiegu. Naprawdę jest tutaj co eksplorować, poznawać i pokazywać. Dobrzy artyści chrześcijańscy są!
Jeśli chodzi o wpływ polityki, to trzeba pamiętać, że tzw. dobra zmiana objęła przede wszystkim galerie i muzea zależne od ministra kultury. Owszem, są to główne, flagowe instytucje, ale jednak pojedyncze, wyizolowane. Druga sprawa, że mają one swoje wieloletnie zobowiązania. Nie jest tak, że można je nagle wstrzymać, anulować umowy, przerwać cykl zaplanowanych wystaw i natychmiast wprowadzić nowe projekty. Głębsza przebudowa może się zacząć dopiero po pewnym czasie.
Inna sprawa, jaki charakter mają nowe programy. Mam wrażenie, że ani w CSW, ani w Zachęcie plany na przyszłość nie są przeładowane wątkami wiary i metafizyki. Ogromna część misji, jaką stawiają przed sobą administratorzy instytucji przejętych przez stronę konserwatywną, dotyczy np. polityki historycznej, wątków narodowych.
Obawiam się, że jeśli kwestie wiary zostaną podjęte, to w sposób bogoojczyźniany, ograniczający, na usługach jednej wizji i w istocie niewiele mający wspólnego z Bogiem chrześcijańskim, który wciąż przekracza nasze ciasne wyobrażenia i pozostaje Tajemnicą, jak to ujmuje teologia apofatyczna. Spodziewam się tendencji bardzo ujednoznaczniających, w stylu deklaracji Dariusza Karłowicza, że trzeba na nowo namalować obraz Miłosierdzia Bożego. Dla mnie to do bólu dosłowne pojmowanie tego, jak chrześcijaństwo odbija się w sztuce – myślenie na zasadzie ilustracji, tworzenia kolejnych obrazów z Chrystusem.
Czytałeś zapewne wywiad w „Teologii Politycznej”, w którym Karłowicz wyjaśnia, skąd wziął się pomysł na projekt „Namalować katolicyzm od nowa”? Mówi tam: „Po raz pierwszy od stuleci prawdy wiary nie przemawiają do wiernych współczesnym językiem obrazowania. Głośna sztuka albo w ogóle nie odnosi się do chrześcijańskiej nauki i życia, albo jest jawnie antychrześcijańska. Współczesnych wersji wielkich tematów religijnych darmo szukać nie tylko w galeriach i muzeach, ale co gorsza – również w kościołach”. Naprawdę? Ciekawa jestem, jak to widzisz jako badacz, który zajmuje się właśnie tym tematem w sztuce.
– Ja uważam, że nietrudno je w galeriach i muzeach znaleźć, niemniej ten projekt wydaje mi się ciekawy i mam nadzieję, że efekty będą na miarę oczekiwań.
W założeniach tego działania symptomatyczne jest jednak, że mowa tylko o malarstwie, a więc medium, które jest kojarzone niezwykle tradycyjnie, ze sztuką z tych „lepszych czasów”, sprzed wszystkich artystycznych rewolucji. Namaszczenie wyłącznie malarstwa jako nośnika nowej sztuki chrześcijańskiej w sytuacji, kiedy mamy szeroką paletę środków i głębokie przemiany wrażliwości wizualnej współczesnych uczestników kultury, uważam za retroutopijne. Wszelkie takie redukcjonizmy wydają mi się odległe od tego, co można kojarzyć z Ruah, z powiewem Ducha Świętego i Dobrą Nowiną pojętą jako coś, co sprawia, że otwierają nam się nowe perspektywy.
Motyw Jezusa Miłosiernego występuje także w sztuce nowych mediów – sam również przywołuję go w moich pracach. Bardzo cieszyłbym się, gdyby takie otwarcie na motywy ewangeliczne było całościowe, nie ograniczało się jedynie do perspektywy tego czy innego medium.
Skoro jesteśmy przy temacie ukazywania Chrystusa w sztuce – uwagę zwraca, że na Waszej wystawie nie pojawiają się przedstawienia figuratywne. Nie mamy na przykład Chrystusa malowanego na warsztatach ikonopisarskich w Nowicy, które odbywają się już od 13 lat, z bardzo ciekawymi efektami. Prezentujecie wprawdzie obraz jednego z artystów związanych z tym środowiskiem, Krzysztofa Sokolovskiego, to jednak abstrakcjonista. Przyjęliście z góry założenie, że nie chcecie pokazywać sztuki przedstawiającej, stricte chrześcijańskiej, sakralnej?
– Nic podobnego. Znów muszę wrócić do możliwości, jakie daje nam przestrzeń Galerii Podbrzezie. Było nas stać na to, by cały bogaty nurt współczesnej ikony zasygnalizować jedną pracą. Sięgnęliśmy po obraz Sokolovskiego, bo w naszej ocenie jest to artysta, który w najciekawszy sposób reinterpretuje proces pisania ikony i posługuje się bardzo kreatywnie kanonem. Poza tym ciekawa jest jego narracja o wglądzie w sprawy boskie poprzez naturę, stworzone struktury fizyczne lub biologiczne. Można tu wręcz mówić o jakimś wymiarze ekologicznym.
Figuracja jest jednak bardzo mocno obecna na tej wystawie. Znajdziesz ją w wideo „Pieta” Kle Mens czy w „Jaguarze” Lecha Majewskiego. Zresztą Majewski bardzo pięknie mówi o tym, że w jego odczuciu postać ludzką, figurację i narrację związaną z wizerunkiem człowieka w dobie ikonoklazmu związanego z abstrakcją i przemianą wrażliwości wizualnej przechowało kino. W wideo Majewskiego w pierwszej chwili wydaje nam się, że oglądamy ofiarę z Izaaka składaną przez Abrahama, ale tak naprawdę obserwujemy Boga Ojca i Chrystusa, którzy na miejsce akcji przyjeżdżają jaguarem. Figuracja jak najbardziej jest tu obecna, i to silnie zakorzeniona w motywach ikonograficznych i tekstach kultury.
Co jakiś czas mówisz o zespole, który przygotowywał wystawę, i o całym Waszym projekcie badawczym. Jak bardzo jest on zaawansowany?
– Zespół działa na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie od 2019 roku. Do naszych zadań należy zbudowanie strony internetowej zawierającej bazę artystów, bazę bibliograficzną i bazę tekstów związanych z badanym przez nas obszarem, czyli metafizyką w sztuce. Przygotowujemy także wystawy – trwająca obecnie ma otwierać cały cykl. Po tej ogólnej, przekrojowej, chcemy pójść w kierunku spojrzeń skupiających się na poszczególnych detalach naszego pejzażu artystycznego, na konkretnych zjawiskach.
Wreszcie powstaje monografia „Metafizyczność i zwrot postsekularny w polskiej sztuce współczesnej”, która ma odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie możemy mówić o takim zwrocie, czy może nadal jest to tylko postulat.
Pełna nazwa wystawy i Waszego projektu brzmi „Sztuka wobec metafizyki. Postawy i strategie lat 2000-2020”. Zastanawiałam się nad tą cezurą. Skąd akurat rok 2000? Ma być początkiem tego hipotetycznego zwrotu postsekularnego?
– Pojawia się dużo pytań o tę cezurę. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, żeby sięgać po daty, które są progowe, przełomowe. W tym wypadku motywacja jest inna. Dotyczy tego, że u progu nowego stulecia mieliśmy do czynienia z pewną zmianą, jeśli chodzi o pisanie o metafizycznym rejonie sztuki na poziomie syntezy. Przy przeglądzie źródeł widać, że w tym czasie słabnie zainteresowanie tym tematem, powstaje mniej tekstów, otwiera się mniej związanych z nim wystaw. Chcieliśmy kontynuować tę po części zarzuconą pracę analityczną.
Tak więc cezura wynika głównie z kwestii związanych ze stanem źródeł. Rok 2000 wydaje się też lepszy niż 1999 czy 2001 ze względu na to, że jest to początek nowego wieku, natomiast nie uważamy, że sam w sobie był tu szczególnie ważną datą.
Czy Wasz projekt spotkał się z zainteresowaniem podmiotów kościelnych? Nie mam tu na myśli tego, że prywatnie na wernisażu obecny był Tomasz Biłka OP, który zresztą jest autorem jednej z prezentowanych prac. Mówię o współpracy instytucjonalnej.
– Do współpracy przy projekcie i do obejrzenia wystawy zaprosiliśmy wielu historyków sztuki będących jednocześnie osobami duchownymi, a także administratorów muzeów diecezjalnych z całej Polski. Bardzo liczę na wspólne działanie. Mam dobre doświadczenia w kontaktach z ludźmi Kościoła.
Na przykład?
– Myślę o moim pięciokanałowym wideo „Msza”, zbudowanym wokół objawień na temat Mszy Świętej i zespolonym z łacińską mszą „De Angelis” w wykonaniu Moniki Korybalskiej, które wyświetlane na wewnętrznych ścianach kościoła towarzyszyło jako „żywy fresk” liturgii wielkanocnej. Inne dobre doświadczenia to choćby instalacyjne aranżacje grobu Pańskiego u pijarów w Krakowie i w wielu innych miejscach.
Ale „Mszę” zrealizowałeś w Niemczech…
– Tak, ze względu na moją znajomość z pracującym tam diakonem oraz księdzem, który jest historykiem sztuki. W Polsce również nie brakuje duchownych, którzy rozumieją sztukę współczesną i cenią jej potencjał, ale rzeczywiście całościowo sprawa nie wygląda zbyt dobrze.
Wciąż tkwimy w sytuacji kryzysowej – Kościół jest wierny swojemu zwrotowi z przełomu XIX i XX wieku, który niestety ukierunkowywał go w stronę religijnego kiczu i słodkawego realizmu. W momencie eskalowania rewolucji socjalistycznych próbowano w ten sposób zachować kontakt z „niższymi” warstwami społecznymi przez sztukę, jak wtedy kalkulowano, zrozumiałą. Nałożyło się to fatalnie z eksplozją awangardy po 1905 roku i wtedy już drogi Kościoła i sztuki współczesnej zaczęły się bardzo mocno rozchodzić. Kościół ciągle nie może się z tego otrząsnąć i odzyskać inicjatywy, nie potrafi na dużą skalę współpracować z artystami mówiącymi językiem adekwatnym do dzisiejszej wrażliwości wiernych.
Może ten brak mecenatu i wsparcia promocyjnego ze strony Kościoła to kolejny powód, dla którego tak trudno znaleźć po stronie afirmatywnej znanych artystów… Swoją drogą afirmatywność usytuowaliście na wystawie w prawej części sali, ale wydaje mi się, że błędem byłoby przekładanie tego podziału fizycznego na ustandaryzowane kategorie światopoglądowe: „prawica”, „lewica”. Innymi słowy, artystom afirmatywnym nie przypisywałabym automatycznie przekonań prawicowych, a tych o wrażliwości lewicowej nie sytuowałabym tylko po stronie wątpliwości i krytyki.
– Zgoda, co wtedy choćby z tzw. katolewicą? Te podziały naprawdę nie są oczywiste. Mam wrażenie także na podstawie moich wcześniejszych eksperymentalnych działań dialogicznych, że takie proste rozróżnienia sprawdzają się tylko przy pierwszym spojrzeniu. I może jeszcze w jakiejś mierze w przypadku kuratorów i administratorów instytucji kultury, którzy działają według pewnej linii programowej. Są jej wierniejsi niż sami twórcy. Artyści z reguły jak tylko mogą unikają zaszufladkowania.
Notę o wystawie kończycie wyznaniem, że ma ona przekraczać „logikę wojenną” i być „głosem za nowym modelem programowym krajowych instytucji kultury”. Nowy model właśnie jest wcielany w placówkach przejętych przez „dobrą zmianę”. Ale to chyba nie jego masz na myśli?…
– Nie! To, co obecnie obserwujemy, to kolejny epizod wojny plemion. Jako artyści, teoretycy i po prostu obywatele chcielibyśmy zabrać przeciw temu głos. Z jednej strony przeciw nieszczeremu pojmowaniu przez stronę lewicowo-liberalną włączeniowości i egalitarności tak, że wyklucza się z dyskursu i obiegu artystycznego osoby wierzące, a z drugiej strony przeciw tej wendecie, która jest prowadzona przez PiS, gdzie zamiast przywracania normalności mamy tylko odwrócenie wektora opresji. Ani to patriotyczne, bo w trudnych czasach rozbija wspólnotę narodową, ani chrześcijańskie.
Łukasz Murzyn – ur. 1982, artysta, kurator sztuki, dr hab., Dziekan Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Tworzy wideo instalacje, instalacje i performance. Autor ponad dwudziestu prezentacji indywidualnych, uczestnik kilkudziesięciu wystaw zbiorowych. Eksperymentuje z kontekstem sztuki. Łączy nowe media z zagadnieniami psychologii religii i liturgią Kościoła. Interesuje się także problemami dziedzictwa oraz kryzysu cywilizacyjnego i kulturowego.
Wystawa „Sztuka i metafizyka. Postawy i strategie lat 2000–2020”, Galeria Podbrzezie, Kraków, 3 lutego – 3 marca 2022 r.
Przeczytaj też: Byle był jakiś święty obrazek